Forum  Strona Główna  

 


Forum Strona Główna -> Debiuty -> [NZ]Przekleństwo Krwi (4/?) aktual. 28.04 Idź do strony 1, 2  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post [NZ]Przekleństwo Krwi (4/?) aktual. 28.04 - Wysłany: Nie 18:17, 22 Kwi 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Autor: Kkohaku
Beta: Demon Lionka
Rating: na razie +16
Gatunek: Fantasy
Uwagi: Nie mam Smile

Moje pierwsze, autorskie opowiadanie. Wcześniej tylko i wyłącznie tworzyłam z kimś, stąd też ciężko zabrać mi się do samodzielnego budowania opowiadania. Ale jakoś się udało i za pomocą innych osób (Demon Lionki <3) zaczęło nabierać to rozpędu. Mam nadzieje, że tekst nie przy nudzi, gdyż seksu tu prawie wcale ponieważ skupiam się bardziej na rozwinięciu uczuć i dopiero z nich zbudować atmosferę do konkretnych scen Wink
Miłego czytania i czeka na uwagi Smile

Rozdział 1 : Zagrożenie.


- Co to w ogóle zmieni? - Yavan zakołysał się lekko, kiedy powóz najechał na wybój na drodze. Patrzył ze złością na swoje palce, które po paru sekundach od zdjęcia z nich skórzanych rękawiczek wyściełanych od środka białym futrem, zostały zaatakowane przez chłód. Siedzący naprzeciw niego Itral, jego starszy brat, widząc to, szybko nałożył je z powrotem.
- Tak zadecydował ojciec, więc zaprzestań tego tematu w tej chwili - powiedział zdecydowanie, lecz spokojnie, patrząc przy tym w twarz młodszego mężczyzny.
- Po co mi ochrona?
- Yavan... wywodzisz się z królewskiego rodu, dlatego jest to konieczne. -Itral urwał, nie mając zamiaru dalej tego tłumaczyć. Zwrócił spojrzenie w stronę drewnianej okiennicy, na chwilę pochłaniając wzrokiem obraz uśpionego lasu, który pod grubą warstwą śniegu wydawał się wręcz martwy. Wrócił szybko myślami do Yavana i już obojętnie dodał: - W końcu zostałeś wyznaczony przez radę i ojca na spadkobiercę ziem Krainy Niedźwiedziej...
- To niesprawiedliwe! - przerwał mu młodszy, wbijając w niego niebieskie oczy. Parę rudych kosmyków wymsknęło się spod kaptura, który także od wewnątrz ocieplony był przyjemnym w dotyku futrem.
Twarz młodszego z braci charakteryzowała się delikatnymi rysami, które w obecnej chwili wyrażały smutek. Ta jedna chwila emocji pozwalała dojrzeć w nim męskie cechy. Dużych oczu, lekko zadartego nosa i wydatnych ust mogła mu pozazdrościć niejedna kobieta z ziem niedźwiedzich, co niezmiernie go irytowało i było częstym powodem niezadowolenia. Będąc jeszcze dzieckiem, bardziej przypominał małą, niewinną dziewczynkę. Sylwetka także mu nie pomagała - szczupła, z wąskimi ramionami i biodrami, była jedną z licznych cech, które odziedziczył po matce. Po ojcu miał jedynie charakter i determinację. Niekiedy na dworze żałowano narzeczonej, która miała być pisana młodemu spadkobiercy. Kandydatka pochodząca z surowych terenów północy, gdzie dominowała pora sucha, mogła okazać się kompletnym przeciwieństwem mężczyzny. W odróżnieniu od niego, jego starszy brat Itral miał więcej cech ludu niedźwiedzi, a tym samym ojca: hebanowe, przycięte do ramion włosy, wydatne kości policzkowe i głęboko osadzone, jasnoniebieskie oczy. Nie odziedziczył jednak jego muskularnej sylwetki, tak charakterystycznej dla ludzi z tych ziem. Pod tym względem bardziej przypominał zmarłą matkę.
- To ty jesteś starszy! - nuta oburzenia wyrwała się z zaciśniętych nerwowo ust Yavana.
- Już o tym rozmawialiśmy.
- Ale to tobie należy się...
- Yavan! - Itral posłał mu pełne bólu spojrzenie. - Ojciec już dawno to ustalił. Zaprzestajemy rozmowy o tym.
- Wybacz. - Rudzielec ułożył głowę na kolanach brata, całkowicie odrzucając złość, która jeszcze chwilę temu go ogarnęła.
Itral odetchnął z ulgą i dotknął jego włosów, uprzednio ściągając mu kaptur. Dawno pogodził się z decyzją ich rodzica, wiedząc, że jest niemożliwym, aby to on według prawa dziedziczył władzę. Powód był jeden i zasadniczy. Choroba, która trawiła jego ciało oraz ducha, stawiała na drodze jego życia wiele pytań. A jednym z nich było to, czy jest w stanie pełnić tak ważną funkcję, jaką miałoby być kierowanie i zarządzanie ziemiami Krainy Niedźwiedziej. Nie, nie udałoby mu się to i stąd też decyzja tak ojca, jak i zarówno jego zaufanych braci z innych kręgów, z których to składała się kraina. Chociaż może lepiej byłoby, gdyby umarł? Gwałtownie poczuł ból w sercu i tym samym zaatakował go kaszel. Nieprzyjemne palenie w środku wypełniło mu wnętrzności. Yavan podniósł głowę z przerażeniem w oczach.
- Już dobrze... - szepnął, odsuwając chustkę od ust. Szybko schował ją w połach płaszcza, doskonale wiedząc, że widniała na niej krew.
- Znajdę kogoś, kto ci pomoże... - mruknął nagle jego brat. Spojrzał na niego, nie wiedząc, co rzec. - Zaopiekuję się tobą...
- Bracie, umilknij.
- Obiecuję! - Objął go mocno, przylegając do torsu Itrala. Ten przełknął z trudem ślinę. Posmak krwi był nieprzyjemny, ale przez tyle lat już przyzwyczaił się do tego. Ataki z czasem były coraz częstsze i silniejsze. Czasami marzył, aby kolejny dzień był tym ostatnim, i tylko jedna osoba trzymała go przy życiu. Yavan, tak mu życzliwy i oddany. Z jednej strony nienawidził tego, a z drugiej pragnął.
- Mój strażnik będzie mnie chronił. Ty nie musisz.
- Ale on cię nie przytuli i nie porozmawia od...
- Przestań. Nie potrzebuję litości. Odsuń się. – Rudzielec wykonał rozkaz brata, a na jego twarzy widniał smutek. Czarne futro delikatnie układało się na jego drobnych ramionach. Pod brodą spięte było bogato zdobioną broszą, przedstawiającą łeb niedźwiedzia z otwartym pyskiem - herb królewskiej rodziny. Yavan dotknął idealnie zrobionych małych kłów zwierzęcia, przesuwając po nich palcami z niechęcią.
- Nienawidzisz mnie? - szepnął.
Itral drgnął, słysząc to. Nigdy nie rozmawiał z bratem o więzi między nimi. Istniała ona, ale on nie chciał jej pogłębiać. Wiedział, że gdy odejdzie, Yavan może poczuć się winny, bo w końcu tak wyczerpująco dążył do tego, aby przedłużyć mu życie. Brunet odziany był mniej wytwornie w odniesieniu do brata. Pomimo tej samej pozycji w rodzinie, tuż po decyzji ojca, kto zostanie następcą, nawet odzienie zostało dopasowane do tej zmiany. Złotawy haft przyozdabiał skórzaną kamizelkę Yavana. Między wijącymi się nićmi zostały doszyte drobne kamyki. Reszta była idealnie dopasowana, ale z powodu mrozu ukryta pod grubym płaszczem. Itral przesunął jednak spojrzeniem po niebieskich liniach okalających czoło przyszłego władcy. Wychodziły spod włosów, tuż nad brwiami, rozdzielając się i lekko zakręcając. Definitywny znak, kto będzie w przyszłości rządzić Niedźwiedzią Krainą. Tatuaż, który posiadał także obecny król, a który został wpisany w ich tradycję od początku istnienia kraju. Królewski Tatuaż wykonywany rytualnie przez Mistrza Tatuażu. Pełen bólu, łez, ale i dumy oraz szczęścia poddanych, że ród nie zaginie. Itral pamiętał czerwoną twarz brata, na której wyraźnie malowało się cierpienie i strach. On sam odczuwał to ze zdwojoną siłą - krew wręcz zalewała go emocjami brata. Na szczęście rany szybko się zagoiły, a spod warstwy bandaży ukazał się piękny, królewski wzór.
- Nienawiść niszczy ludzi. Czy dostrzegasz ją we mnie? – odszepnął, nie chcąc, aby Yavan pomyślał, że zignorował jego pytanie.
- Nie rozumiem.
Ich rozmowa została przerwana, gdy powóz nagle się zatrzymał. Drzwiczki otworzyły się, wpuszczając do środka dotkliwie odczuwany niemiły chłód z zewnątrz, mimo że przez okna cały czas wpadało zimowe powietrze. Mężczyzna odziany w typowy żołnierski mundur z narzuconym na niego grubym płaszczem uśmiechnął się do nich oszczędnie. Yavan, widząc go, od razu zapomniał o wcześniejszej rozmowie. Dowódca ich straży wywoływał w nim niezwykle przyjemne emocje. Wiedział jednak, że nie może się z tym zdradzić, gdyż mogłoby się to źle skończyć dla mężczyzny. Krąg wilka, z którego ten pochodził i którego barwy nosił, czyli fiolet, jak reszta kręgów patrzyła raczej mało przychylnie na tego typu relacje, chociaż nie były one potępiane. Młody władca niestety miał przede wszystkim obowiązek zapewnienia potomka swoim poddanym i na tym powinien się skupić, a nie na rozwijaniu innych relacji.
- Turanie, czy coś się stało? - spytał, próbując nie wpatrywać się w jego zaczerwienioną od mrozu twarz, na której to na lewym policzku widniała głęboka blizna przecinająca całą jego powierzchnię. Nie wzbudzała w nim złych emocji, a wręcz odwrotnie - była znakiem odwagi, jaką odznaczył się dowódca na jednym z polowań.
- Jesteśmy na miejscu, panie - przemówił głębokim głosem. - Moi żołnierze zaraz rozbiją namiot, ale do tego czasu proszę pozostać tutaj.
- Dobrze. Możesz odejść.
Dowódca skłonił się i z powrotem zamknął drzwiczki. Yavan westchnął, zaciskając dłonie na futrze. Itral doskonale znał całą sytuację, z jego brata można było czytać jak z otwartej księgi. Chłopak męczył się ze swoimi emocjami, ale nigdy nie wspomniał mu o tym, co czuje. Gdy dojdzie do ich zaprzysiężenia ze strażnikami, obaj nie będą potrzebować jakiejkolwiek straży, czyli dowódca Turan zostanie przydzielony komuś innemu. Spojrzał na rudzielca i wydało mu się, że myśli o tym samym, bo jego twarz wyrażała źle skrywany smutek.
* * *
Wiatr niezmiennie wypełniał ich głowy nieznośnym hukiem od paru dni. Zdawało im się, że gdy ucichnie, oni nadal będą odczuwać jego obecność, chociażby poprzez przenikliwy chłód, który wręcz zagnieździł się w ich ciałach.
- Widzę góry Błękitu - krzyknął Luai w stronę towarzysza. Przystanął, aby tamten go dogonił. Grube płaszcze ze zwierzęcych skór szczelnie chroniły ich ciała, a kaptury twarze przed mrozem.
- Jeszcze parę kroków i będziemy na miejscu – dodał, gdy oboje zrównali się i szli ramię w ramię.
- Mam nadzieję, że ugoszczą nas jak przystało na panów z wyższych sfer - mruknął Nuvath, czując zbierające się w nim zmęczenie. Miecz oraz cały jego dobytek zaczynał mu naprawdę ciążyć.
- Nie spodziewaj się atłasów i złota, dopóki nie przejdziemy przez zaprzysiężenie ze swoimi panami. - Starszy mężczyzna spojrzał na las przed nimi, a dalej na wyłaniające się z niego, potężne i piękne szczyty gór Błękitu. Między lasem a górami znajdowała się dolina - tam właśnie mieli spotkać się z synami niedźwiedziej krainy, którym mieli służyć do końca swojego życia.
- Przestań prorokować. W końcu nas wybrali do ochrony tych dzieciaków. Najlepsi z najlepszych i mają zamiar nas traktować jak psy? - Nuta złości wplotła się w głos Nuvatha.
- Nie przywiązuj, bracie, wagi do rzeczy zbędnych. Cenić mamy to, czym nas obdarowano, czyli służbę i ochronę życia osób, z którymi będziemy związani krwią, sercem i duszą. Już zapomniałeś nauk mistrza?
- Samo to, co im ofiarujemy, powinno nakazać im, aby traktowa...
- Nuvath! - Luai zatrzymał go gwałtownie szarpnięciem za ramię. – Wiesz, co czeka nasze dusze za to plugastwo, które spływa z twych ust?!
- Nie w moim zamyśle, aby kalać prawa, które nam mistrz wpajał, lecz uważam...
- Zamilknij! Jeśli w twym sercu jest odrobina zwątpienia, najlepiej będzie, jeśli już teraz odejdziesz. - Luai poważnie patrzył w zielone oczy towarzysza, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Czerwień włosów silnie kontrastowała z szarością futra, w które był przyodziany. Oblicze jednak przyciągało najbardziej wzrok, zwłaszcza barwa skóry od czoła do nasady nosa, gdzie była wręcz czarna. Tuż przy dolnych powiekach cienką linią przechodziła w czerwień, a dalej nabierała już identycznego odcienia jak u większości istot zamieszkujących te ziemie. Pierwszy raz, gdy Nuvath go poznał, uznał jego osobę za wielce niebezpieczną. Poznawszy go jednak przez tyle lat w murach Zakonu Mgieł, nie zawahałby się dziś oddać za niego życie. On sam jako drugi strażnik także odznaczał się niespotykanym na tych terenach wyglądem. Białe włosy po bokach ścięte do skóry, zaś z tyłu upięte za pomocą rzemienia w długi, cienki warkocz. Ciemno srebrne znaki, kształtem przypominające grot strzały, od brwi ozdabiały jego oczy. Skierowane były ostrzem w dół i nachodziły aż na policzki; w środku znajdowały się jasnozielone oczy, które hipnotyzowały spojrzeniem. Teraz jednak to wzrok jego towarzysza zajął się żywą iskrą złości. - Jeśli ceremonia nie powiedzie się, zginiesz, i ja także przez ciebie! Bo za swoją nic niewartą śmiercią pociągniesz i swojego pana. Nauki w zamku niczego cię nie nauczyły, skoro po opuszczeniu jego murów już chcesz zmieniać to, do czego cię stworzono. Nasz mistrz może bez przeszkód opuścić ten świat. Ponieważ, jak doskonale wiesz, sam powiedział, że jego wysiłek jest nic nie wart, tak samo życie, gdy chociaż jeden z uczniów zejdzie z danej mu ścieżki.
Zamilkł, przez chwilę jeszcze patrząc na młodszego mężczyznę; jego spojrzenie paliło. Nuvath odwrócił wzrok, żałując wcześniej wypowiedzianych słów. Przed oczami ujrzał twarz mistrza i poczuł ból w sercu.
- Luai, bracie... Wybacz... - Uniósł wzrok, patrząc na oddalającego się towarzysza. Ruszył za nim wolno.
- Zanim skalasz usta i myśli, przypomnij sobie słowa mistrza i przysięgę. Czy pospolite i nic nieznaczące słowa pragnienia są w stanie nadać ci sens?
- Błędy są nauką. - Nuvath opadł na kolana i zaczął szeptać słowa modlitwy do własnej duszy, aby mu przebaczyła plugastwo, które omal nie zbrukało jej jestestwa. Gdy skończył, zauważył cień uśmiechu na twarzy towarzysza, który podszedł do niego. Luai wyciągnął dłoń w jego stronę, aby pomóc mu wstać.
- Dziękuję ci, bracie.
- Niech twa dusza zapamięta tę chwilę zwątpienia. To cenna lekcja.
Nuvath kiwnął głową i ruszyli ponownie przez śnieg w stronę doliny. W pewnym momencie Luai zatrzymał się gwałtownie. Zsunął kaptur. Na jego krwiścieczerwone włosy spadł puch białego śniegu. Nuvath zamarł, doskonale wiedząc, co jego towarzysz czyni. Miał jednak nadzieję, że było to nadaremne.
- Wyczuwam... krew... - szepnął mężczyzna, otwierając oczy. Po chwili zamknął je ponownie i wsłuchał się w wiatr. Od razu do jego nozdrzy dotarł dobrze znany mu zapach. Wszystkie jego nerwy zadrżały, a serce przyspieszyło, gdy zrozumiał, że owa woń dociera z doliny.
- Coś się stało...
- Ktoś ich zaatakował?
- Całkiem możliwe i nie są to tutejsi rabusie; ta krew ma inny zapach...
Pierwsze ślady zobaczyli już na samych skraju polany. Z daleka dostrzegli też dwa powozy - ogień wolno pożerał drewnianą konstrukcję. Teren dookoła nie przedstawiał pocieszającego widoku. Najwidoczniej przybyli za późno. Ciała, zapewne gwardzistów królewskich, leżały bezwładnie na podeptanym i poplamionym krwią śniegu. Między zabitymi kręciła się spora grupa dziwnie ubranych mężczyzn. Strażnicy nie widzieli ich wcześniej. Musieli pochodzić z północy, ale co robili tak daleko od swoich krain? Posturą przypominali istoty z gór, zwaliste, z krótkimi nogami. Najdziwniejsze było to, iż tuż przy twarzach mieli umieszczone różnego kształtu metalowe szkielety. Jeden z mężczyzn, odziany w długi karmazynowy płaszcz, wykrzykiwał coś do reszty. Jego żelazna maska otulała prawie całą jego twarz ukazując tylko część oczodołu i warg. Tuż obok niego stała wysoka kobieta odziana w farbowane na purpurę futro. Więcej szczegółów nie dało się dostrzec z tak dużej odległości.
- Nie widzę niedźwiedzich synów - mruknął Nuvath, chowając się za powalony, ośnieżony pień. - Co czynimy, bracie?
- Postać w karmazynie może być ich dowódcą. Widziałem też masę śladów ciągnących się w stronę gór. Musieli wysłać drugą grupę, pewnie w poszukiwaniu uciekinierów. Tam się skierujemy, ale nie będziemy ich atakować. Chyba że będzie to konieczne, więc nie szukaj zwady bracie.
- Możemy się zabawić, a ty stawiasz jakieś warunki. - Młodszy mężczyzna westchnął ciężko.
- Chyba nie chcesz, aby nasz zakon miał nowych wrogów? - Luai posłał mu krytyczne spojrzenie, ściągając przy tym gniewnie brwi.
- W zasadzie już ma, skoro zaatakowali powóz naszych przyszłych panów.
Luai posłał mu kolejne zirytowane spojrzenie.
- Jeśli faktycznie chcą ich zgładzić... muszą przyjąć naszą karę - powiedział powoli, już widząc cień uśmiechu na twarzy przyjaciela. - Pamiętaj, tylko, gdy będzie zagrożone życie niedźwiedzich synów, a ty będziesz całkowicie pewien.
- Przysięgam. - Nuvath pogładził rękojeść miecza. Na myśl o dobyciu go i poczuciu więzi z nim aż nim wstrząsnęło.
- Opanowanie oczyszcza myśli. Wtedy nie jesteś w stanie popełnić błędu.
- Pamiętam. Jeśli zostaniemy tu jeszcze chwilę, twoje rady na nic się nie zdadzą.
- W końcu mówisz jasno. - Cicho odeszli od wcześniejszego miejsca i ruszyli w stronę gór. Teren od razu zrobił się kamienisty i śliski, musieli uważać, aby nie zdradzić swojej obecności nieostrożnym krokiem. Poruszali się wyżej niż ślady, za którymi podążali. Śnieg przestał padać i tym samym mieli też widok na to, co dzieje się dalej. Zatrzymali się, gdy drogę przecięły im pozostałości po niedawnym zejściu lawiny; śnieg całkowicie zasypał przejście. Ślady, którymi do tej pory się kierowali, wyraźnie rozdzielały się od tego momentu i urwały nagle tuż przy zboczu. Spadek był niewielki, ale na tyle stromy, aby upadek z niego przyniósł śmierć nieuważnemu wędrowcy. Znaki obecności istot były widoczne i tam, wchodzące bardziej w teren poniżej.
- Mam nadzieję, że to któryś z tych plugawych barbarzyńców spadł - mruknął Nuvath, doskonale odczytując, że kogoś spotkał taki los.
- Ślady są świeże. Rozdzielimy się... - Luai wyciągnął z cholewki długi sztylet. - Jeśli coś zauważysz, czekaj na mnie.
- Dobrze, ale jeśli sytuacja będzie wymagać szybkiej reakcji, to wkraczam.
- Pamiętaj, że razem mamy większe szanse.
- Wiem. - Nuvath patrzył przez chwilę jak, mężczyzna wolno schodzi niżej, po czym ruszył dalej.
* * *
Biel śniegu męczyła jego oczy, a ostry blask padających promieni oślepiał. Obrócił głowę i w tym samym momencie gwałtownie się zatrzymał. Na ziemi leżała zgarbiona sylwetka jego brata. Szybko cofnął się i znalazł tuż obok niego. Czerwień rudawych włosów, złapana w długie, kręcone kosmyki, teraz poprzeplatana drobinkami śniegu, spłynęła spod skórzanego kaptura.
- Ciężko mi... - dosłyszał szept, a jasnoniebieskie oczy spoczęły na jego zmartwionej twarzy.
- Wstawaj, zaraz nas dogonią – odparł Itral, a strach w jego głosie wypełniony był też złością. Yavan posłał mu drobny uśmiech, ale z oczu spłynęły łzy, przedzierając się przez zarumieniony policzek.
- To nie ma sensu...
Ku jego zaskoczeniu, Itral chwycił jego dłonie i podniósł go ze śniegu. Całe ciało miał przeraźliwie zimne, wręcz nienaturalnie.
- Nie rób tego! - Rudowłosy szarpnął się, tym samym odsuwając się od starszego brata. - To cię zabije!
- Bardzo bym chciał - rzucił tamten kwaśno, wytężając wzrok w stronę drogi, którą udało im się przebyć. Gruba warstwa białego puchu otulała cały krajobraz dokoła nich. Szara i chropowata powierzchnia skał brutalnie wybijała się ostrymi szczytami w stronę nieba, odcinając od chłodnego wiatru tę część doliny. Ślady pozostawione przez nich wyraźnie niczym ciemna wstęga rysowały się na tle jasnej połaci śniegu.
- Itral... nie! - krzyknął Yavan. Starszy brat zamknął oczy i nawet mocny uścisk rudzielca nie wyrwał go z zadumy, w jaką częściowo się wprowadzał. Ogarniał go strach, że wszystko pójdzie na marne. Nigdy nie robił tego z tak dużą powierzchnią naturalnej materii. Kiedy był młodszy, razem z bratem płatali figle, zrzucając śnieg z wież wprost na ludzi przechadzających się pod murami. Teraz jednak była to cała połać śniegu, ciężka jak skała i martwa dla jego zmysłów. Narzucił sobie jednak spokój, nie miał innego wyjścia, inaczej ich los będzie tragiczny. Obraz terenu nadal jarzył mu się w umyśle, tak samo żywy i piękny. Głos wołający jego imię został gwałtownie zepchnięty poza świadomość. Iskrzący się w porannym słońcu śnieg wypełnił mu uszy. Ostra krawędź bieli zraniła czubek języka. W ustach pojawił się metaliczny posmak, wywołując kolejną falę obrazów, dźwięków i smaków. Nie pozwolił, aby wyrwało go to ze skupienia, chociaż czuł spływającą cienką nicią krew z brody. Cisza, której nakazał zapaść się w sobie, omal go nie powaliła. Skupił całą energię na niej i na bieli otaczającej cały jego umysł. Był pewny, że czeka na ruch spoza całą wieczność, ale w końcu uszy wypełnił mu huk. Jakby same niebiosa otworzyły się, uderzając w śnieg leżący na skałach i spychając go w dół. Tym samym z ust Itrala wydobył się krzyk, niczym zimna dłoń wyrywając go z poprzedniego stanu. Spadająca lawina przysłoniła mu oczy, zdążył się jednak obrócić i mocno objąć brata, chroniąc go przed nią.
Dopiero po chwili, gdy huk ustał, doszedł go płacz Yavana. Zapłakaną twarz wtulił w jego pierś.
- Musimy iść... - zdołał wykrztusić starszy brat, nie tyle nieporuszony jego stanem, ale bardziej z powodu zmęczenia, jakie go nagle ogarnęło.
- Nie... Nie rób tak... - Głos rudzielca pełen był strachu i bólu. Zmarznięte dłonie zacisnął na połach jego już przemoczonego płaszcza.
- Jeśli dobrze pójdzie, to ich zatrzyma albo uwierzą, że pod tym śniegiem... khm! - Ostry ból niespodziewanie wypełnił płuca Itrala, nie dając skończyć zdania. Yavan szybko chwycił go, nie pozwalając mu upaść. Ciemny strumyczek krwi ponownie spłynął z ust Itrala. - Musimy... iść...
- Jak?! - Teraz to młodszego brata wypełniła złość, cała ta sytuacja go przerażała. Kto chciał ich zabić i dlaczego? Powstrzymując kolejną falę rozpaczy, z trudem wytarł krew z ust brata. Wstrząsnął nim dreszcz, gdy na ułamek sekundy dostrzegł szkarłatny blask w jego oczach. Złudzenie jednak szybko zniknęło, gdy ten się podźwignął.
- Gdzie chcesz uciekać!?
Itral nie odpowiedział, nawet nie dostrzegł bólu w oczach Yavana z tego powodu. Chwycił brutalnie jego zmarzniętą dłoń i pociągnął za sobą, odnajdując w sobie nagle siły. Przełknął ślinę z krwią, doskonale wiedząc, że to go nie zabije. W tej chwili miał ochotę zaśmiać się śmierci w twarz. Yavan umilkł, jakby czerpiąc zdecydowanie od brata i próbując za nim nadążyć. Na pewno miał jakiś plan, w to nie wątpił!
* * *


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kohaku dnia Sob 22:37, 30 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 21:16, 22 Kwi 2012  
Ciasteczko
Chłodny podmuch



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5



Powiem szczerze - nie lubię fantasy. Bardzo nie lubię, a jednak przeczytałam, bo... Kurczę, masz fajny styl. Pełne opisy, tak, że z łatwością mogę wyobrazić sobie miejsca, postacie, a nawet ich ubiór. Ponadto nie zanudzasz opisami, nie są one aż tak rozległe, ale też nie są krótkie. To mi się podoba, bo masz umiar Smile
Co do postaci to bardzo, ale to bardzo podoba mi się Yavan, lubię postacie z charakterkiem.
Jak na razie więcej nie mogę napisać, zawsze tak mam po pierwszym rozdziale. To po prostu dla mnie za mało, żebym mogła rozwinąć swoje myśli.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 21:57, 22 Kwi 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Ciasteczko dziękuje! Wiesz, że jesteś drugą osobą, która że tak to ujmę nawróciła się na fantasy dzięki temu opowiadaniu?Very Happy Przyznam szczerze, że uważam to za plus, zainteresować kogoś, kto do owej tematyki raczej się nie pali Smile
Co do opisów, w pierwotnej wersji było ich mało, ale moja beta kopnęła mnie w tyłek i szybko się znalazły Very Happy Cieszę się, że są na tyle dobre iż przekazują mój świat Smile
Yavan jest bardzo specyficzny, a jego charakter tym bardziej Very Happy
Dziękuje za opinie Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 17:08, 25 Kwi 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Wybacz, wpierw błędy, bo potem o nich zapomnę.

Cytat:
- Yavan... wywodzisz się z królewskiego rodu, dlatego jest to konieczne - urwał Itral nie mając zamiaru dalej tego tłumaczyć.

Przecinek po "Itral".

Cytat:
- Wybacz - rudzielec ułożył głowę na kolanach brata, całkowicie odrzucając złość, która jeszcze chwilę temu go ogarnęła.

Kropka po "wybacz" o "rudzielec" z dużej.

Cytat:
- Już dobrze... - szepnął odsuwając chustkę od ust.

Przecinek po "szepnął.

Cytat:
- Obiecuję! - objął go mocno, przylegając do torsu Itrala.

"objął" z dużej.

Cytat:
- Przestań. Nie potrzebuję litości. Odsuń się – Rudzielec wykonał rozkaz brata, a na jego twarzy widniał smutek.

Kropka po "odsuń się".

Cytat:
- Luai, bracie... Wybacz... - uniósł wzrok, patrząc na oddalającego się towarzysza.

"uniósł" z dużej.

Cytat:
Gruba warstwa białego puchu otulała cały krajobraz dokoła nich.

Literówka - dookoła.

Cytat:
- Nie... Nie rób tak... - głos rudzielca pełen był strachu i bólu.

"głos" z dużej.

Cytat:
- Jeśli dobrze pójdzie, to ich zatrzyma albo uwierzą, że pod tym śniegiem... khm! - ostry ból niespodziewanie wypełnił płuca Itrala, nie dając skończyć zdania.

"ostry" z dużej.

Cytat:
- Jak?! - teraz to młodszego brata wypełniła złość, cała ta sytuacja go przerażała. Kto chciał ich zabić i dlaczego?

"teraz" z dużej.

Dobra, to chyba tyle tej mniej lubianej części. Teraz przejdźmy do historii. Bardzo podobały mi sie opisy bohaterów, ich charakterystyka, wygląd, w ogóle całokształt, choć przypuszczam, że to dopiero szczyt góry lodowej. W końcu to dopiero początek.
Zaczynasz bardzo dobrze. Dawkujesz nam spokojnie, ale jednocześnie w narastającym napięciu nową przygodę.
Uwaga. Poproszę o dokładniejszy opis gdzie to wszystko się dzieje. Jakiś dokładniejszy obraz terenu. Jak na razie widzę ścianę śniegu i kawałek góry.
Okey, teraz muszę poczekać na resztę, by dowiedzieć się co stało się z wszystkimi bohaterami.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 19:27, 25 Kwi 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Zilidya bardzo dziękuję za wytknięcie błędów! W sumie to takie pierdółki, które jak zwykle schowają się, ukryją xD
Dokładniejszy obraz terenu? Ok, spróbuję, chociaż widzę, że co nowy czytelnik to większy apetyt na te opisy Very Happy


Zapraszam na rozdział 2.

Rozdział 2: Cień zdrady

Nie pamiętał, jak długo szli, gdy nagle za ich plecami rozległy się przedziwne dźwięki. Obaj gwałtownie się zatrzymali.
- Stań za mną – rzucił Itral do młodszego brata, a gdy ten posłuchał, wytężając wzrok próbował dostrzec źródło tego hałasu. Serce wypełniła mu trwoga, ale to bezsilność jak strumień chłodnej wody wbiła się falą w jego ciało i umysł, brutalnie niszcząc myśl o szansie na ucieczkę. Wróg, który niezrażenie za nimi podążał, najwyraźniej zdołał jakoś ominąć lawinę. Grupa napastników wynurzyła się zza skalnej ściany, brnąc niestrudzenie przez śnieg. Hałas, który niósł się wraz z nią po dolinie, składający się z pobrzękiwania zbroi i mieczy napastników, wywoływał u dwójki rodzeństwa przerażenie.
- Itral... - Zrozpaczony głos Yavana rozległ się tuż za nim, a ciepłe ciało brata mocno przylgnęło do jego pleców.
- Spróbuję... – szepnął Itral do siebie, ale brak wiary w powodzenie nie pozwolił mu nawet spróbować dokończyć zdania. Pragnął śmierci. Nie chciał zabierać ze sobą Yavana, ale jeśli mieli tu umrzeć, to tylko razem. Zacisnął zęby, a dłonie w pięści.
Sześć postaci kierujących się w ich stronę zwolniło kroku. Nie musieli się już spieszyć. Wiedzieli, że niedźwiedzi synowie już im nie uciekną. Itral sapnął i napiął mięśnie całego ciała, z niedowierzaniem przyglądając się zbliżającym się napastnikom. Pierwszy raz widział tak odrażające istoty. Nagle ku jego zaskoczeniu grupa zatrzymała się parę metrów od nich. Z szeregu wystąpił najwyższy – zapewne był tu przywódcą. Kępka ciemnych włosów spływała na jego ciemny, futrzany płaszcz. Z tej odległości Itral zauważył jedno ślepe oko. Maska przypominała siatkę, połączoną niedbale z innym kawałkiem metalu.
- My chcieć czerwonowłosego. - Głos był niski i szorstki. Zupełnie jakby narząd mowy był przez ich rasę rzadko używany.
- Mnie? – Yavan mocniej przylgnął do brata, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Kim jesteście?! – zawołał Itral, próbując oszacować, ilu uda mu się zabić swoją skażoną magią. Nigdy jej nie stosował, ale wiedział, że i w ten sposób może zostać użyta. Jeśli to pomoże ocalić brata, musiał zaryzykować, choć podświadomie czuł, iż liczebność wroga jest zbyt duża, aby jego plan się powiódł.
Istota nie odpowiedziała, stojąc niczym rzeźba wykuta w kamieniu pośród śnieżnej bieli.
- Spróbuję użyć magii... – Itral odwrócił się ostrożnie w stronę Yavana.
Oczy młodszego wypełniły się strachem i łzami. 
- Nie... Słyszysz?... Nie pozwalam ci.
- Może zdołam ich zabić. Albo przynajmniej kilku. Wtedy ty...
- Przestań! – Rudzielec mocno szarpnął za poły płaszcza Itrala. Pociągnął nosem i spojrzał na niego ze złością. Nie miał zamiaru na to przystać. Zerknął w stronę oprawców. – A może oni nie chcą nas zabić...
- A co innego? – Itral zacisnął zęby. – Nawet jeśli chcą nas porwać, myślisz, że będą nas dobrze traktować?
- Ale będziemy żyli.
Yavan wysunął się zza brata, przenosząc wzrok na wroga. Głowę uniósł wysoko, przez co kaptur zsunął się z jego czoła, ukazując misterny wzór na skórze.
- A mój brat? Bez niego nie idę - oznajmił pewnym głosem.
Istota ukazała ostre zęby w przerażającym uśmiechu.
- Jego zabić. Zabić w płomieniach Nazysa. - Słowa te wypowiedział prawie syknięciem. Reszta jego współtowarzyszy wybuchnęła jakąś morderczą euforią, szczerząc się i łapiąc za broń.
Yavan zadrżał. Wyczuł ruch brata za sobą. Obrócił się i zawołał:
- Itral!
Nie zdążył zrobić ani jednego kroku, gdy silne ramiona otoczyły jego wątłe ciało w mocnym uścisku, ale mimo to nadal wykrzykiwał imię brata.
- Itral!
- Milczeć! – Straszliwy odór owiał jego twarz. Zakrztusił się, tracąc nagle siły. Przerażenie dławiło mu krtań i paraliżowało ciało.
- Itral – szepnął, próbując uwolnić się, choć czuł, że coraz bardziej opada z sił. Patrzył na czteroosobową pogoń, która ruszyła za jego bratem. Dwójka pozostałych istot zaczęła odciągać go w stronę drogi, którą uciekali. Jedną z nich był dowódca.
- Czemu? Dlaczego to robicie? – spytał drżącym głosem, próbując jakoś zebrać myśli i opanować przerażenie. Szloch jednak wkradał się w jego ciało i umysł niepohamowanie. Zabiją jego brata, spalą. – Dlaczego?!
- To odmieniec – usłyszał przy uchu pełne obrzydzenia słowa.
- To mój brat! – krzyknął, czując narastającą wściekłość.
- Odmieniec to plama na honorze rodziny. To pasożyt.
- Przestań! – Yavan zacisnął oczy, próbując zapanować nad emocjami. Łzy spływały mu strużkami po zaczerwienionych policzkach, zamarzając w kilka chwil. Nieprzyjemny ból wypełniał jego płuca przy każdym wdechu, gdy rozpaczliwie starał się wyszarpnąć z uścisku. – Nikt nigdy tak nie uważał! Co ty możesz wiedzieć o tym, brudna, śmierdząca pokrako!
Uderzenie, które spadło na niego, przyszło znienacka i zrzuciło chłopaka w połać śniegu. Cios zaparł mu dech w piersi, a żuchwa zapłonęła bólem. Istota pochyliła się i zdecydowanie chwyciła za poły płaszcza, szarpnięciem zmuszając chłopaka, aby spojrzał mu w twarz. Dopiero teraz Yavan mógł dostrzec szczegóły w jej wyglądzie. Krótki, szeroki nos i wąska linia warg o znacznie ciemniejszej barwie niż reszta ciała, choć i sama skóra miała ciemny odcień. Twarz przywódcy pokryta była wyraźnymi śladami blizn, przecinającymi całą jej powierzchnię. Świdrujące szare oko patrzyło na niedźwiedziego syna z irytacją i złością. 
- Twój prawy ojciec doskonale wiedzieć, co znaczyć zgniłe jabłko pośród zdrowych. Trzeba wyrzucić – syknęła istota, każde słowo wymawiając precyzyjnie i z naciskiem. Przemawiała przez nią bezgraniczna wiara w słuszność owych słów. Ciężki i oślizgły niepokój opadł na dno duszy Yavana. Nadal wpatrując się w szare oko istoty, chciał dojrzeć w nim fałsz, który zaprzeczyłby temu, co właśnie usłyszał, a czego nie potrafił przyjąć. Poruszył bezgłośnie ustami, czując ogarniający go chłód.
- Łżesz – szepnął, próbując być twardym i nie dopuścić do siebie trwogi, która z wolna zaczynała opanowywać jego serce.
Przerażający uśmiech zagościł na twarzy wroga w miejscu, gdzie nie była osłonięta maską.
- Ty zdrowe jabłko, ty żyć.
Nie czekając na reakcję Yavana, uniósł go gwałtownie, stawiając na drżących nogach.
- Nie wierzę... – Łzy spłynęły ponownie po jego twarzy, ciało przeszył ból zdrady.
Ich ojciec miałby chcieć pozbyć się Itrala? Czemu? Obrazy ojca zalały jego umysł. Nagle niezrozumiałe wcześniej zachowania, słowa i gesty, które rodzic kierował do starszego syna, stały się jasne i oczywiste. Tylko skąd ten niepokój i chłód, który nagle pojawił się w ojcowskich oczach? Czy to przez dręczącą brata chorobę? Ból gwałtownie ogarnął ciało rudzielca, a żołądek ścisnął się, zalewając Yavana falą mdłości. Upadł na kolana, przyciskając rozgrzane czoło do śniegu. Nagle wydawało mu się, że tatuaż zaczyna go piec, stając się także znakiem zdrady Itrala. Gdyby tylko nie jego wybrali na spadkobiercę korony…
- Czemu? – Prawie krzyknął, dając upust rozdzierającemu go od wewnątrz cierpieniu. Zimna dłoń mocno szarpnęła go za futrzany kołnierz.
- Wstawać!
„Skoro on ma zginąć, ja także pójdę wraz z nim tą ścieżką”
 Ta myśl nagle owładnęła umysł chłopaka z niesamowitą siłą i zdecydowaniem. Gdy dowódca ponownie szarpnął go za płaszcz, Yavan dobył zza paska mały sztylet. Służył mu przeważnie do ozdoby, ale i taka błyskotka mogła zranić. A o to mu w tej chwili chodziło. Krótkie ostrze w całości zagłębiło się w nieosłoniętej części uda napastnika. Przeszywający wrzask poniósł się echem po całej dolinie. Yavan, uwolniwszy się z uścisku przywódcy, z szybkością, o którą sam się nie podejrzewał, ruszył biegiem w kierunku, w którym reszta tej odpychającej zgrai goniła jego brata. Niemal dopadał już ścieżki, gdy nagle ktoś skoczył na niego. Ogromny ciężar przygniótł go do ziemi, wypychając mu powietrze z płuc. Towarzysz zranionego przywódcy splunął pogardliwie, po czym wykręcił mu mocno ręce i związał je na plecach.
- Chcę umrzeć! – krzyknął Yavan, gdy w końcu go unieśli, ale jego protest i opór zostały złamane kolejnym ciosem. Siła uderzenia ponownie sprawiła, że wpadł w zaspę. Całe odzienie miał już przemoczone, a śnieg stał się wręcz drugą warstwą, przeszywającą go na wskroś chłodem. Świat nagle stracił na ostrości i zabarwił się czerwienią, a nieznośny huk wbijał się w jego czaszkę coraz boleśniej. Zniekształcone słowa zdawały się tworzyć muzykę, która tylko potęgowała ból. Yavan nie miał sił się opierać, gdy te same szorstkie dłonie sięgnęły po niego ponownie. Poczucie słabości i rozpaczy przygniotły wcześniejszą pewność siebie. Gorzki posmak niesprawiedliwości podszedł mu do gardła, tym trudniejszy do przełknięcia, gdy chłopak zdawał sobie sprawę z własnej bezsilności.
Wtedy przez ciężką płachtę oszołomienia po uderzeniu przedarł się wrzask jego wrogów. Teraz jednak krzyki wypełnione były strachem, strachem przed śmiercią. Gwałtownie zaczerpnął powietrza, gdy na jego twarz spadła kaskada ciepłej krwi. Zacisnął powieki, ale jej posmak prawie wdarł się mu w gardło, odbierając możliwość oddechu. Otworzył oczy, ale widok, jaki się przed nim rozciągnął, wypełnił mu serce trwogą.
* * *
Ślady na śniegu stanowiły dla Nuvatha idealny trop. Każdy ze strażników posiadał indywidualną umiejętność. Luai wyczuwał z dalekich odległości zapach zagrożenia, woń krwi. On zaś precyzyjnie niczym zwierzę odnajdywał ślady, a przy większym skupieniu mógł dosłyszeć nawet szmer kryjącego się w zaspach przestraszonego królika. „Nuv” w jego stronach oznaczało „wilk” i przez całe życie z tym właśnie zwierzęciem się identyfikował.
Biegł ścieżką, czasami rozglądając się dookoła. Wchłaniał każdy obraz i dźwięk. Musiał przyznać, że grupa, za którą podążał, sprytnie ominęła skutki lawiny, dzięki czemu szybko znalazła się na wcześniejszej drodze. I tutaj pod ich śladami potrafił wypatrzeć inne, dwie pary męskich butów, z czego jedne trochę większe od tej drugiej.
- Niedźwiedzi synowie - mruknął do siebie strażnik, czując ulgę, iż nie dostrzega krwi. Nie mogli odejść daleko. Wrogów musiało być sześciu, co niezmiernie go uradowało. Jeśli planują zgładzić jego przyszłego pana, a tym samym pozbawić go przyszłości prawowitego strażnika, on im tego nie daruje.
Ruszył szlakiem, wyciągając zza pleców miecz. Długie ostrze stanowiło przedłużenie jego ręki. Duży jelec w formie długich ramion ozdobiony był prosto, a sama garda także nie wyróżniała się niczym szczególnym. Wzrok jednak przyciągało całkowicie czarne ostrze pokryte drobnymi jasnymi żyłkami, których plątanina po bliższym przyjrzeniu się ukazywała skomplikowany wzór z ukrytym pośród linii słowem. Imię nadane przez Zakon, imię jego duszy i tylko on był w stanie je odczytać. 
Zatrzymał się gwałtownie, gdy przez mroźne, górskie powietrze przetoczył się krzyk. Chciał od razu zerwać się do biegu, przekonany, że usłyszał głos niedźwiedziego syna, któremu coś zagraża, lecz nagłe uderzenie nieznanego odczucia na chwilę pozbawiło go koncentracji. Wszystkie dźwięki i obrazy zmieszały się, stając się jedną wielką, niewyraźną plamą. Wiele lat ćwiczeń pozwoliło mężczyźnie szybko powrócić do poprzedniego stanu umysłu, ale szoku i poruszenia tym, czego przed chwilą doświadczył, nie mógł pozbyć się tak łatwo. Nigdy nie doznał równie niespodziewanego ataku, jeśli można było tak to nazwać.
Krzyk rozległ się ponownie; teraz jednak był przygotowany i osłony jego umysłu bez trudu odbiły nieznany mu prąd emocji, choć mimo tego w jego sercu zagościła trwoga i strach. Poderwał się i pognał dalej. Biel śniegu, ostre krawędzie szczytów, ciemny pas lasu – obrazy otoczenia rozmyły się, pozostając nieokreśloną smugą mijaną w pędzie. Nie miało dla niego znaczenia, jakim sposobem zdoła zabić wszystkich napastników, nie bał się o siebie. Zmęczenie długą podróżą pozostało daleko za nim dzięki nieznanemu gniewowi, który opętał teraz jego ciało. Wspiął się na niewielki skalny występ i zobaczył całą scenę. Trzy postacie, ale to dwie z nich odziane w futra dostrzegł jako pierwsze. Krzyki wdzierały się do uszu Nuvatha. Oto są wrogowie.
Złapał oburącz miecz i poczuł, jak furia zalewa jego umysł. Wrzasnął i zeskoczył ze skały ogarnięty morderczym uniesieniem. Wylądował sprawnie i od razu zaatakował. Ostrze przecięło powietrze, sięgając precyzyjnie pierwszego z wrogów i przebijając słaby metal niewystarczająco chroniący jego twarz i kark. Idealnie zagłębiło się w ciele, kreśląc długą krwistą ranę. Struga krwi gwałtownie trysnęła, uzupełniona rozdzierającym wrzaskiem umierającego. Spadła na strażnika, barwiąc jego białe włosy oraz wykrzywioną w furii twarz. Pragnienie śmierci obezwładniło go, a zapach posoki budził zwierzęce instynkty. Szybko obrócił się w stronę kolejnego napastnika, który nie miał nawet czasu zareagować. W jego oku Nuvath dostrzegł przerażenie, a gdy ich spojrzenia się spotkały, z jego gardła wydarł się wrzask. Urwał się gwałtownie, gdy zalała go własna krew, a krzyk przeszedł w charczenie. Ostrze wbiło się w gardło, przebijając szyję na wylot. Wszystko przed oczami strażnika zabarwiło się na czerwono. Kąciki warg drżały, czując na języku intensywny smak krwi zabitych.
Wyczuwając za sobą ruch, obrócił się i przymierzył do uderzenia ukośnie mieczem znad głowy. Jego umysł pracował na pełnych obrotach. Musiał pozbawić życia każdego, dać upust swej wściekłości, nienawiści i cieszyć oczy ciałami powalonych własnoręcznie wrogów. Nić szału, nabrzmiała od emocji, toczyła w jego żyłach buzującą krew.
Jedno spojrzenie jasnoniebieskich, pełnych bólu oczu brutalnie przerwało i unicestwiło tę nić. Cała furia gwałtownie opadła z mężczyzny, obrazy dookoła nabrały kształtów i ostrości, a sprzed oczu zniknęła niewidzialna kotara. Gwałtownie nabrał powietrza, jakby wcześniej w ogóle nie oddychał. Opuścił miecz i dopiero teraz przyjrzał się postaci leżącej przed nim w śniegu, zbyt przerażonej, by się poruszyć. Potargane rude włosy lepiły się od krwi. To była kobieta, młoda, ładna i śmiertelnie wystraszona. Odwróciła od niego twarz i zwymiotowała. Mężczyzna z trudem przełknął ślinę, czując nagłe zmęczenie. Furia, w jaką wpędzał się strażnik, jeszcze nigdy tak go nie obezwładniła, ślepo pomiatając nim jak bezwolną marionetką. Był zły na siebie, że nie potrafił kontrolować jej tak, jakby sobie tego życzył. Zorientowawszy się, że czuje się już lepiej, przysunął się do kobiety, widząc, że i ona powoli dochodziła do siebie. Widać musiała stanowić część grupy niedźwiedzich synów.
- Dobrze się czujesz? - spytał, choć spieszyło mu się ruszyć dalej. Miał ją jednak zostawić? Kobieta oddychała ciężko, pochylając się nad śniegiem i swoimi wymiocinami. Musiała być bardzo wrażliwa, skoro tak słabo reagowała na krew. Spojrzała w końcu na niego blada, próbując niezgrabnie rękawiczką otrzeć swoją twarz. Nuvath dostrzegł ranę na jej łuku brwiowym. Nie wyglądała groźnie, ale dosyć mocno krwawiła. Zajmie się tym później. Kiwnęła niepewnie głową, a on pomógł jej wstać. - Powiedz mi, kobieto, gdzie są...
Tego się nie spodziewał. Dziewczyna, którą miał za wcielenie delikatności i łagodności, uderzyła go znienacka pięścią. Zachwiał się i zaskoczony zrobił krok w tył. Upadł, potykając się o jedno z ciał zabitych.
- Jestem mężczyzną! - doszedł go pełen gniewu i zniesmaczenia głos. Definitywnie nie należał on do kobiety, sam cios także nie był zbyt niewieści.
Upuścił broń, chroniąc się przed zderzeniem z ubitym śniegiem. Co za karygodny błąd! Pozwolić sobie wytrącić ostrze w ten sposób! Szybko wstał, dostrzegając wściekłą minę chłopaka. Rzucił ukradkowe spojrzenie na przód jego kamizelki, ale jej płaska powierzchnia jasno mówiła, że żadne piersi się pod nią nie kryją. Jego wzrok przesunął się wyżej. Brosza w kształcie łba niedźwiedziego rozwiewała wszelkie wątpliwości.
Rudy chłopak posłał mu gniewne spojrzenie i ruszył ścieżką pod górę. Niedobrze, niedobrze.... Poczucie winy opadło na strażnika, obraził – kto wie? Może swojego przyszłego pana? Opadł na kolano, wbijając miecz przed sobą i pochylając głowę.
- Wybacz mi, Panie! - Głośno i wyraźnie chciał wyrazić swój żal i skruchę. Klęczał chwilę w owej pozycji, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Uniósł głowę i zerwał się na nogi, widząc, że chłopak oddalił się od niego znacząco i zaczynał już wspinać w górę wąską ścieżką. - Czekaj! Panie!
Dogonił go od razu, ale nawet i wtedy ten nie zwolnił. Uparcie brnął przed siebie, pomimo głębokiego śniegu, który utrudniał marsz. Wydawało się, że im większe zaspy, tym bardziej rudy chłopak był zdeterminowany, żeby iść naprzód.
- Panie…
Nie reagował, co wzbudzało u Nuvatha narastającą złość. Miał nadzieję, że to nie on będzie mu służył.
- Panie! - groźna nuta zagościła w jego głosie, ale widać i to nie pomogło. Miał już tego dość, najwyżej wymierzą mu karę za zbyt odważne zachowanie w stosunku do księcia. Zdecydowanie chwycił go za wątłe ramię i gwałtownie zatrzymał. Aż przez chwilę pomyślał, że może to jednak kobieta… taka drobna...
- Puszczaj! - Ze zwierzęcą determinacją szarpnął się rudzielec. Mężczyzna musiał złapać go za drugie ramię, gdyż chłopak wyrywał mu się jak dziki kot. Gdyby miał pazury, rozharatałby mu gardło i twarz.
- Uspokój się! - Potrząsnął nim, próbując nawiązać jakiś kontakt. Chłopak jednak nadal walczył, ale strażnik nie zwolnił chwytu. Po chwili dało to skutek, szarpanina ustała. Widać wreszcie zabrakło mu sił do dalszego stawiania oporu.
- Panie... - zaczął ponownie Nuvath, ale umilkł nagle, widząc łzy spływające z oczu chłopaka. Gwałtowny szloch wydobył się z jego zaciśniętych, pełnych warg.
- Za…zabiją go – wykrztusił, a wilgoć rzeźbiła wyraźne ślady w już zakrzepniętej krwi na policzkach. Szarpnął się gwałtownie, wyczuwając rozluźnienie w uścisku mężczyzny. Zacisnął usta i wrzasnął w twarz strażnika, nadal płacząc. - Puść mnie! Zabiją go! Puść!
- Mówisz o swoim bracie?! - Nuvath mimo woli potrząsnął nim, będąc pewnym, że tylko tak otrzyma odpowiedź. Powtórzył jeszcze raz, gdyż rudzielec wydawał się być opętany jedną myślą, tworzącą mur wokół jego umysłu, niedopuszczającą do niego niczego z zewnątrz. Wyczuwał to, wyczuwał chaos w jego głowie i ciasny splot emocji wokół niego. Serce waliło mu w nierównym tempie, przyspieszając też oddech. - Gdzie on jest?!
Włożył w to całą swoją złość, niepokój oraz strach o być może swojego przyszłego pana. Wreszcie udało mu się wbić w zaporę wiążącą ciasno myśli chłopaka. Przestał się szamotać, już przytomniej patrząc w twarz mężczyzny.
- Pobiegli... za nim... – odpowiedział, drżąc na całym ciele, a łzy ponownie wypełniły mu oczy.
- Pomogę ci.
- Chcą go spa... spalić…
W prawdę owych słów strażnik nie wiedział, czy uwierzyć. W końcu te przerażające istoty mogły powiedzieć wszystko, aby wystraszyć rudzielca i złamać jego silną wolę. Tylko dlaczego, chcąc zgładzić niedźwiedzich synów – rozdzielili ich? Spojrzał na drogę, którą podążał chłopak. Ślady były wyraźne i z ilości odcisków stóp wrogów wnioskował, że drugi z niedźwiedzich synów nie miał dużych szans na przeżycie. Potrząsnął głową. Musi najpierw zobaczyć jego trupa, aby się o tym przekonać. Puścił rudzielca i mocniej ścisnął miecz.
- Trzymaj się blisko mnie - rzucił do niego i ruszył naprzód.
***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kohaku dnia Sob 23:09, 30 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 18:56, 26 Kwi 2012  
Ann
Pochmurne niebo



Dołączył: 19 Kwi 2012
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Myśli
Płeć: Kobieta


Pierwsze wrażenie jak weszłam i słowo fantasy... uwielbiam je, ale nie bardzo w yaoi... No ale nic, czytam... i stwierdzam, że bardzo dobrze zrobiłam Smile Opowiadanie wciągające, już od początku chcesz się jak najszybciej dowiedzieć co będzie dalej. Wspaniałe i bardzo, bardzo ciekawe. Czekam na ciąg dalszy Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 20:35, 26 Kwi 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Ann dzięki Smile
U mnie yaoi to malutko Wink Nie zmuszę postaci do czegoś czego nie chcą, albo co wynika z niczego. Dlatego za nim cokolwiek się pojawi i zaistnieje między panami, musi najpierw wolno się narodzić. Bardzo się cieszę, że pomimo tego braku, są chętni, którzy przeczytają Smile
A czemu w fantasy nie lubisz yaoi?Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 21:01, 26 Kwi 2012  
Ann
Pochmurne niebo



Dołączył: 19 Kwi 2012
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Myśli
Płeć: Kobieta


Nie przeszkadza mi w żadnym tego typu opowiadaniu, że np. dopiero w 50 rozdziale będzie np. pierwszy pocałunek. Znam takie blogi(a w zasadzie to jeden, ale go uwielbiam).

Kiedyś uwielbiałam( a w szczególności jeden...chociaż teraz też go uwielbiam, ale on jest wyjątkiem) yaoi w fantasy, ale niedawno przeżyłam traumę i jakoś tak mnie od tego odepchnęło.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 21:09, 26 Kwi 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Traumę w tekście na wysokim poziomie? Bo często to raczej takie bardzo kiepskie potrafią czytelnika zniesmaczyć i odsunąć od wybranego gatunku.
W takim razie wie, że cierpliwie poczekasz na rozwiniecie uczuć Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 21:31, 26 Kwi 2012  
Ann
Pochmurne niebo



Dołączył: 19 Kwi 2012
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Myśli
Płeć: Kobieta


Nie... tylko na początku był to tekst na wysokim poziomie, a później... tragedia co tam się działo. Szkoda, że nie pamiętam nazwy bloga, ani go nie mam w spisie.
Poczekam, poczekam :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ann dnia Czw 21:31, 26 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 19:00, 28 Kwi 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Rozdział 3: Krwawe ostrza.


„Nazys…” dusza wręcz szarpnęła się w Itralu na dźwięk, który cały czas pobrzmiewał w jego głowie, a krew, gdyby mogła krzyczeć, rozerwałaby jego ciało przerażającym wyciem. Oczyma wyobraźni mężczyzna ujrzał czarny płomień, jego ciemne języki chłodem mroziły jego serce. Wiły się wokół na wpół spalonego ciała, sycząc złowrogo. Itral odgonił ów obraz ze swojego umysłu, porażony jego realnością.
Mroźny wiatr przeczesał jego potargane włosy, wyciągając z otępienia, w jakie popadł przed chwilą. Chłód przeszył jego ciało na wskroś serią dreszczy. Zimny powiew przybył z mrocznego lasu, który ciągnął się w swym bezkresie przez położoną niżej dolinę. Na wzniesieniu, na którym obecnie znajdował się Itral, można było podziwiać drugie ramię pasma górskiego. Szczyty z białymi czapami pięły się dumnie ku górze, muskane nieśmiało promieniami słońca spływającymi spomiędzy poszarpanych chmur. Roztaczający się u ich stóp dywan sennego lasu przywodził na myśl zamarłą w wyczekiwaniu armię.
Itral pochylił się ostrożnie, opierając dłonie na lekko zgiętych kolanach. Ból ranił jego płuca po tak ciężkim biegu, który przez głęboki, miękki śnieg utrudniał go podwójnie. Duże jego ilości już wdarły się w buty mężczyzny. Ponownie się wyprostował, wiedząc, że każda zwłoka skraca jego szanse na przeżycie. Nawet jeśli była ona cienka i znikoma, a on sam tak naprawdę w nią nie wierzył. Spojrzał obojętnie na rzeźbioną miękko ścianę skalistej góry, która po jego lewej stronie stała niestrudzenie od wieków, otulona białym puchem zimy. Stanowiła główną część pasa, który obejmował całą dolinę. Tutaj, u jej podnóża, zaspy stały się głębsze, gdyż najwidoczniej od pierwszych opadów żadna ludzka istota nie zapuszczała się w te rejony. Mimo to Itral odetchnął głęboko i ruszył, nie bacząc na opór, jaki stawiała mu lodowa połać. W pamięci wciąż miał chwilę, gdy zerwał się z miejsca, zostawiając brata wraz z resztą napastników. Nie potrafił wytłumaczyć tego, co się stało. Ciało samo rzuciło się do biegu. Masa głosów otaczała wtedy jego umysł, chwytając w stalowy ucisk i pchając do przodu, jak najdalej od istot, które z taką wiarą wołały Nazys. Zakasłał gwałtownie, ale nadal brnął przed siebie. Głosy, które zbudziły się w nim, kłębiły się w jego wnętrzu, pustosząc umysł i ciało.
 Oddech urwał się w pół kroku, zablokowany narastającym bólem. Itral potknął się i runął w dół. Granica między wzniesieniem a jego spadkiem w dolinę okazała się być niższa niż się wydawało mężczyźnie. Przeturlał się parę metrów dalej, zanim zatrzymał się na dnie, gdzie powierzchnia była płaska i pokryta mniejszą ilością śniegu.
Itral leżał nieruchomo na brzuchu, nie mając sił się unieść. Zaatakowało go znużenie. Śnieg wypełniał mu usta, wdzierał się w oczy, masą igiełek wbijał w twarz. Ból pulsował w całym jego ciele, scalając się z nim w jedno. W końcu mężczyzna podparł się rękoma i uniósł się z trudem na kolana. Mokre włosy mocno przylgnęły do jego spoconej skóry na twarzy. Krew cienkim strumykiem spłynęła wolno ze spękanych warg po brodzie i pojedynczymi kroplami utworzyła wzór na śniegu między jego dłońmi. Szum wypełnił cały jego umysł, szarpnął ciałem, dźwigając na nogi. Obraz zafalował, nakładając się z innym, mającym zabarwienie przeszłości. Mężczyzna chrząknął i splunął, odpychając atakujące go fale magii.
Zamrugał oczami, rozglądając się dookoła z przejęciem. Znalazł się na wolnej przestrzeni, gdzie potężne Błękitne Góry górowały nad nim niczym milczący bogowie, dla których los młodzieńca nie był nic wart. Przed nim w pewnej odległości zaczynał się las, jednak dystans do niego wydał mu się niemożliwy do przejścia. Z trudem odwrócił się w stronę nacierających przeciwników, którzy ostrożnie schodzili w dół skarpy. Słyszał ich wycie i brzęk broni. Burząca się w nim krew oraz magia, której słodkawy posmak czuł na podniebieniu, spowalniały jego umysł. Był pewny, że bez ich wsparcia już dawno opadłby z sił i runął w biel śniegu. Pragnął śmierci z rąk wrogów, chociaż zdawał sobie sprawę, że choroba krwi, którą w sobie nosił, nie pozwoli mu na to. Wszystko w jednej chwili stanęło. Obraz zamazał się przed jego oczami, tworząc bliżej nieokreślony kształt. Aż krzyknął, gdy ostry chłód metalu spłynął wprost w jego otwartą dłoń. Wzrok nie pozwalał mu dostrzec broni, ale nie potrzebował tego. Pamiętał ją. Szerokość ostrza nie przekraczała jednego palca, garda za to znacznie szersza, ozdobiona była misterną wstęgą symboli z jednym osadzonym w niej kamieniem. Ostrze długie i przeraźliwie chłodne.
- Szept... - poruszył tylko ustami, wymawiając nadane kamieniowi imię.
Jak dawno zapomniany sen ujrzał własną matkę trzymającą ów sztylet w szczupłych dłoniach. Aż zadrżał, gdy obraz wręcz wciągał go w siebie. W jednej chwili postać matki znalazł się przed nim, a broń, którą miała, ku jego przerażeniu pokrywała się kształtem ze sztyletem w jego własnej dłoni. Doszedł go głos kobiety, wymawiający z idealną precyzją jego imię. Nie to dane mu w krainie ojca, ale to, którym naznaczyły go same gwiazdy, gdy dotknęły łona matki. Wydźwięk kaleczył jego umysł jak miecz, wbijał się i dawał upust wcześniej ukrytym wspomnieniom.
Obraz przerzedził się i w końcu Itral mógł dostrzec grupę, która go ścigała. Śnieg utrudniał im dotarcie do niego na dół. Zmęczenie malowało się na ich twarzach, ale on czuł posmak nienawiści, złości i gniewu, które szczelnym murem otaczały całą czwórkę.
Ciało przeszył gwałtowny skurcz. Blask poraził oczy mężczyzny, gdy na ostrze trzymanego przez niego sztyletu padła biała poświata rzucana przez śnieg leżący na skałach. Itral na wpół bezwiednie przesunął cienkim ostrzem po swoich nadgarstkach. Patrzył na to i czuł radość pomieszaną z bólem, gdy nieskazitelnie czerwona krew spłynęła po skórze prawej dłoni. Nie opadła jednak na śnieg. Złapał ją wiatr i uniósł przejrzystą wstęgą nad głowami mężczyzn, którzy przystanęli na widok tego. Z drugiego nadgarstka krew upadła i jak tkanina rozdarła się na trzy części. Cienkie niteczki poczęły na nowo pleść niezwykły kształt, stając się po chwili ostrzami o poszarpanych i nierównych krawędziach. Lśniły krwistym blaskiem w porannym słońcu, a czuło się od nich ruch i pulsowanie, jak gdyby posiadały w sobie życie. Krew wrzała, co chwilę zmieniając ich formę. Spływała po niej, tworząc na śniegu niezwykłe wzory. Dłonie Itrala całkowicie spowiła szkarłatna płachta, zbierając się do wnętrza rąk, gdzie poprzez palce dawała początek niezwykłej broni.
Przeciwnicy niepewnie ruszyli w jego kierunku, a będąc wystarczająco blisko, poczęli go okrążać. Początkowa pewność i żądza mordu bijąca od nich została zabarwiona strachem i wątpliwościami. Z bliska widok ostrzy poruszył ich i zburzył fundamenty odwagi. Pierwszy atak nastąpił w stronę postawnego wojownika z prawej strony. Nie spodziewał się najwidoczniej tak błyskawicznego ruchu, gdyż krwawe miecze pewnie wytrąciły mu dwa topory z rąk, co tylko przyspieszyło jego koniec. Ostrza wykonały następny nagły ruch, wbijając się w czaszkę zaatakowanego i rozłupując ją na kawałki. Fragmenty kości i mózgu uniosły się w chłodnym powietrzu. Rozerwał go ryk pozostałych, bitewny okrzyk, którym chcieli dodać sobie odwagi. Śmierć towarzysza rozjuszyła ich, ruszyli do ataku, ale krwawe ostrza zwinnie odbiły natarcie, odsuwając ich na bezpieczną odległość, z dala od swojego pana.
Oddech Itrala ustał, twarz zastygła jakby w oczekiwaniu na odpowiedni moment do ostatecznego ataku. Głos dobiegający z wewnątrz przyciągnął jego uwagę. Jego brzmienie, ton i przesiąknięte nim emocje rozpoznał od razu. Oczami umysłu skierował wzrok w tamtą stronę. Twarz matki wyrażała spokój, ale i całkowite oddanie. Obraz jej sylwetki nabrał wyrazistości. Odgłosy walki ucichły, tak samo zduszone jęki konających. Świat wokół mężczyzny utonął w ciemnościach. Chłód wiatru zaatakował jego drobne ciało. Stał znowu na szczycie wieży, poranne słońce jeszcze nie wstało, pozostawiając władzę nocy, która okrywała miasto peleryną milczenia i ciszy. Kamienie pod stopami parzyły, przedzierając się zimnem przez pięty i rozrywającym bólem paraliżując umysł. Chłopiec zacisnął jednak zęby i zdecydowanie spojrzał na matkę. Wzrok złotawych oczu spływał szorstko po jego dziecięcej twarzy, badał i przenikał szumiącą krew w jego żyłach.
Kobieta poruszyła się lekko, a wicher porwał jej ciemny, długi warkocz do tańca, każdy kosmyk rozdzielając i szarpiąc. Czerwień sukni podkreślała wąską talię. Srebrne guziki w kształcie małych łbów niedźwiedzi ciągnęły się rzędem od szyi do bioder. Niżej suknia opadała do samej ziemi, przeszywana haftem ze złotych i czarnych nici. Wśród kłębowiska znaków i motywów czaił się jeden, niezwykły. Ledwie dostrzegany w plątaninie kształtów stwór prężnie wypinał pierś, dumnie unosząc pysk z masą ostrych zębów. Ciało pokryte w niepełni pierzem połyskiwało srebrzyście, a skrzydła imponująco górowały nad jego sylwetką, linią i kształtem piór, nasuwając obrazy lotu. Barwami oczarowywał widza. Nagle złote ślepia przenikliwie spojrzały w stronę chłopca. Mimo prostoty oddania, stworzenie wydawało się tętnić życiem i tylko chwila dzieliła go od wzbicia się w karmazynowe niebo.
Strach otulił chłopca. Nie potrafił patrzeć w te dzikie, tajemnicze źrenice. Pragnienie podejścia do matki mieszało się z lękiem przed tą groźną istotą, która jej towarzyszyła.
- Przejdź... - Dłoń matki uniosła się i wyciągnęła w jego stronę. Rozkaz brzmiący w jej słowach bez jego woli poruszył dziecięcym ciałem. Itral zadrżał, a jego serce poczęło bić coraz szybciej, łzami wyrażając sprzeciw. Stwór na sukni potrząsnął łbem, wydobywając z siebie bezdźwięczny, ale przeszywający skowyt. - ... poświęcenie!
* * *
­Odepchnął ciało, wyciągając ostrożnie ciemne ostrze z ostatniego z napastników. Krew szybko została wchłonięta przez metal, na chwilę rozbijając czerń i barwiąc ją szkarłatem. Zawiły wzór rozbłysnął, po czym na powrót stał się martwy i nieprzenikniony. Luai powiódł wzrokiem po trzech ciałach leżących niedbale w połaci śniegu. Najwidoczniej tylko tylu liczyła ta grupa, która zeszła w stronę doliny, gdzie spadła lawina. Ślady nie zdradzały, aby ktoś jeszcze z nimi był. Przyglądając się im z bliska, upewnił się, skąd przybyli, ale nie potrafił zrozumieć, czemu tak bardzo oddalili się od swojej rodzimej krainy, przybywając aż tu. Jaki mieli cel w próbie schwytania niedźwiedzich synów? Wykrzywione twarze wyrażały wątpliwości i pragnienie powrotu na ojczyste ziemie. Czemu dopiero śmierć odkrywała przed nimi, iż decyzja, którą podjęli, była błędna?
Strażnik wsunął z powrotem miecz w pokrowiec na plecach, rozglądając się po okolicy. Cisza, która go otaczała, wręcz dudniła mu w uszach. Tu, na dnie doliny, gdzie góry oddały władzę lasom, śnieg układał się równymi warstwami. Jasne promienie słońca na chwilę przebiły się przez grubą materię granatowo-szarych chmur, rzucając złotawe pasma światła na śnieg, budząc go milionem migoczących kryształów i zapalając zimnym ogniem.
Luai spojrzał na pas sosnowego lasu. Ciemnozielona poświata padająca z koron drzew na ziemię chciwie łapała promienie. Długimi językami cieni, sunąc po iskrzącej się powierzchni śniegu zmierzała w stronę ciał zabitych. Ciemny strumień dosięgnął strażnika, chwytając go w paraliżujący uścisk. To gwałtowne spotkanie obudziło w nim poczucie niebezpieczeństwa. Wstrzymał oddech, ale nie poruszył się, nakazując duszy i emocjom spokój. Ciche szepty otarły się o mury jego umysłu, niedbale krusząc jego podstawy. Drobne uszkodzenie głęboko wstrząsnęło nim, ostrym promieniem przeszywając zakątki jego umysłu. Dali mu znak, że bariera stworzona przez niego nie stanowi dla nich przeszkody. Nie atakował, nie próbował też załatać pęknięcia, mimo że chłód spływający z niej przeszywał jego najgłębsze istnienie. Pozostał cichy i niewzruszony.
„Odejdź... przyjacielu.”
Wpatrywał się w las, ale to oczami umysłu wyczuwał nieznany ruch, aurę białej poświaty, która zapewne była tylko zasłoną postawioną przed nim i niczym więcej. Kryli się i robili to niedbale, co tylko przeraziło go o umiejętnościach, których mu nie zdradzali.
Odwrócił wzrok, odnajdując w duchu na tyle sił, aby się ruszyć. Wiedział, że świat kryje w swoich zakątkach wiele nieodkrytych i niebezpiecznych okruchów starodawnej magii albo jej skutków z dawnych wojen. Próba zgłębienia ich, przedarcia lub ataku w głąb nieznanego była skazana na niepowodzenie albo szaleństwo. Zadanie, które wyryto na papirusie jego życia, było jedynym, któremu miał się poddać. Musi odnaleźć synów niedźwiedzich i ocalić przyszłego pana, któremu będzie służył. Taka była kolej losu.
Ciała napastników drgnęły niczym w pośmiertnym skurczu. Szkarłatny śnieg gwałtownie zapadł się i wchłonął je, wydobywając przy tym dźwięk pękającego lodu. Luai zagłuszył w sobie kolejny zgrzyt, gdy białe ramiona połknęły ostatniego trupa. Chłód bijący ze szpary uszkodzonego muru jego umysłu zniknął. Wycofanie się obcego istnienia kompletnie nie zostało przez niego zauważone. Dziękował swej duszy za opanowanie i spokój. Ciało na powrót stawało się ciepłe, tak samo mur jego umysłu rozbłysnął, pulsując ogniem.
Słońce zniknęło, szybko pogrążając dolinę ponownie w szarości i chłodzie. Wiatr otarł się szorstko o twarz mężczyzny. Przywitał go z ulgą, ponieważ było to bardziej znane i pewne niż złotawy oddech z lasu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kohaku dnia Sob 23:25, 30 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 23:08, 29 Kwi 2012  
Ann
Pochmurne niebo



Dołączył: 19 Kwi 2012
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Myśli
Płeć: Kobieta


Łał cudownie to opisujesz. Bardzo ciekawe i rozbudowane opisy. Łatwo można sobie wyobrazić daną scenę. Miło i przyjemnie się czyta. Mam nadzieję, że za nieługo pojawi się kolejna część Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 1:00, 02 Maj 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Dziękuje Ann Smile
Kolejna część jest, a nawet już jest ich 21 xD Ale każda przechodzi korektę, więc trochę to schodzi Smile
Cieszę się, że ten kawałek Ci się podobał, bo uważam go jednym z trudniejszych do czytania xD Znaczy wcześniej, przed korektą był z lekka nie zrozumiały. Ale jak widzę teraz wszystko jest poukładane Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 21:54, 02 Maj 2012  
Ann
Pochmurne niebo



Dołączył: 19 Kwi 2012
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Myśli
Płeć: Kobieta


Nie ma za co Smile
O no proszę, więc będę cierpliwie czekać.
Trudniejszych? Niee jest piękny i dzięki tak dużemu rozbudowaniu można sobie wszystko łatwo wyobrazić. Tak, teraz jest naprawdę świetny.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 12:48, 05 Maj 2012  
Kohaku
VIP
VIP



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 103
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta


Rozdział 4: Tropiciel krwi


Luai szybko dostał się na skraj doliny, gdzie górzysty teren ustępował równemu, opadającemu na dno, dalej dając początek lasom. Odór krwi nagle wypełnił mu płuca. Musiał wstrzymać oddech, aby jej smród nie wywrócił mu żołądka. Zatrzymał się, by uspokoić dawno uśpione zmysły, które, wyczuwając prawie zapomniany zapach, wstrząsnęły gwałtownie całym ciałem mężczyzny. Głos pewny, ale szorstki rozniósł się po każdym zakątku. Czas, którym mężczyzna otulił swoje dawne istnienie warstwami zapomnienia, całkowicie wymazał z jego pamięci obrazy, słowa i przede wszystkim instynkty. Teraz spłynęły one falami, bijąc niemiłosiernie barwami, dźwiękami, wyobrażeniami dawnych ludzi, ich emocji, rozbijając się o bariery jego umysłu. Głód wył spod ich powierzchni, gdy szarpnięciem przebiły się do jego świadomości.
Luai zamknął oczy, próbując pochwycić ten niespodziewany atak. Czuł, jak druga strona jego duszy wręcz wczepia się w tę pierwszą, chcąc już na zawsze się z nią scalić. Zachwiał się i pozwolił ciału opaść na śnieg. Nie chciał ryzykować upadku. Nie miał szans zatrzymać w sobie gwałtownych przemian, które bezwolnie ponownie stawały się całkowicie częścią jego samego. Dawno temu wyrzekł się ich, wymazał z pamięci część tej duszy i jej imię. Na mieczu widniał tylko pierwszy człon, teraz jednak zlane dusze zmieniły go w bezużyteczny kawał metalu. Broń była mu posłuszna jedynie dzięki więzi z czystością imienia duszy, z Magią Strażnika.
Wyczuł, jak drzemiąca w nim moc burzy się, pajęczyną ostrego bólu próbuje spenetrować ciało w poszukiwaniu tego, co przed chwilą zostało zerwane. Luai z trudem ściągnął z pleców oręż, jego ciężar nagle stał się nieznośny, a dotyk parzący. Odrzucił go od siebie i ponownie skupił na walce, która rozgrywała się w jego wnętrzu. Na szczęście miał jeszcze dwa bliźniacze, krótkie ostrza, niezwiązane bezpośrednio z Magią Strażnika. Poddał się silnej fali duszy. Stanął z nią twarzą w twarz i przyjął wszystko, co posiadała. Wbiła się w niego bez opamiętania, jak dawna ukochana, zalała go i wchłonęła. Pocałunek stał się tylko drogą do jego serca, zwinnie wstąpiła w nie i stali się jednością. Wszelki ruch ustał, a zastąpiła go cisza i ciepło, które przyjął ze łzami dziecka.
''Na zawsze...'' – rozbrzmiał jej głos, poruszając jego sercem. Emocje, które mu przesłała, mocno nim wstrząsnęły. Czuł się, jakby powrócił do domu po długiej, ciężkiej podróży. – ''…Tropicielu Krwi...''
Mroźne powietrze wdarło się w jego gardło, szarpnięciem wyciągając jego świadomość z poprzedniego stanu. Zimno i chłód stały się bardziej nieznośne w porównaniu z ciepłem, które zagościło w jego duszy. Otrząsnął się i spojrzał przed siebie. Wszystko wyglądało inaczej, nawet powietrze nabrało bardziej metalicznego posmaku. Śnieg każdym zagięciem drobnego puchu błyskał i mienił się w jego źrenicach. Nagle wszystko dookoła odkryło przed nim swoje ukryte walory i tajemnice. Złowrogo szumiący las jednak nadal był strefą, w której gęstwinę nie potrafił wniknąć, aby odkryć, kto nią włada. Mężczyzna odetchnął ciężko, dając sobie chwilę czasu na uspokojenie tak ciała, jak i emocji. Wbił palce w połać śniegu i westchnął. Ból odpływał, a on wyczuwał pajęczynę życia, w tej, jakby się wydawało, martwej materii. Radość wypełniła jego serce. Gwałtownie jednak odsunął ją, przypominając sobie, co sprawiło, że powrócił do dawnej istoty swej duszy. Zmrużył oczy i silniej odczuł wcześniejszą woń krwi. Sam nie wierzył, że zapach może być tak intensywny, zabarwiony dawno zapomnianą magią, która przyciągała jego zmysły jak kusząca kochanka. Jednak pod tą płachtą kryło się przekleństwo, które wyczuwał od razu.
Uniósł się ostrożnie, podpierając rękoma i otrzepując ze śniegu. Myślami nadal był przy tym, co wychwyciły jego zmysły. Nigdy nie zdarzyło mu się spotkać kogoś lub coś przesiąkniętego Pieczęcią Krwi. Z jednej strony przerażała go myśl, jeśli okaże się, że jest ona wrodzona i dana osoba aż do dziś nie była świadoma tego, co nosi ze sobą. Luai wolał pierwszą ewentualność, wtedy jeszcze byłby w stanie coś zrobić. Cieszył się w duchu, że przez cały czas miał przy sobie rzeczy stanowiące o istocie Tropiciela Krwi. Oto jego los został pchnięty na właściwe tory.
Z nowymi zapasami siły ruszył w stronę źródła krwi. Nie zszedł do doliny, a nadal poruszał się na po jej obrzeżach, skąd miał lepszy widok na teren. Skradał się, aż w końcu stanął za niewielkim głazem, który musiał osunąć się ze zbocza. Woń była silna, gęstniała ciasnym kokonem wokół niego. Wychylił się, a to, co ujrzał na dnie doliny, zaparło mu dech w piersi. Czerwień krwi wyraźnie rysowała się na śniegu, z jego miejsca widoczna idealnie. Niczym szkarłatny symbol raziła, kontrastując z bielą. Tu zapach był znacznie intensywniejszy, powietrze dookoła stało się ciężkie, nie pozwalając na swobodny oddech. Dwie postacie wciąż walczyły ze sobą. Przekleństwo biło czerwoną aurą od tej stojącej nieruchomo, wokół której wirowały krwawe ostrza. Jego przeciwnik był mocno zmęczony, ataki wypuszczał rzadko, sam ciągle zmuszany do obrony. Został tylko on, jego towarzysze leżeli obok, bezlitośnie pozbawieni życia. Ostrza z morderczą radością bawiły się nim, atakując od niechcenia.
Luai zamknął oczy, doskonale widząc oczami umysłu, jak cztery pary ostrzy zwinnie przeszywają w końcu ostatniego przeciwnika, rozrywając jego ciało na strzępy. W tym samym momencie powietrze zafalowało. Luai uniósł powieki, prawie w ogóle nie oddychając. Pasma czerwonych włosów opadły na jego twarz, przyklejając do spoconej skóry, gdy odrzucił do tyłu kaptur. Skupienie pozwalało mu dojrzeć żyłki krwi w powietrzu. Źrenice lekko się zwęziły i z daleka wydawały się pionowymi kreskami jak u węża, nabierając przy tym jasnoczerwonej barwy. Od razu doszło go rytmiczne bicie serca. Nagle jednak kontakt urwał się, a on omal nie wywrócił się, chwytając w ostatniej chwili skały. Opadł na kolana, przyciskając czoło do śniegu. Zerwanie szarpnęło nim, wywołując ból i niewytłumaczalne uczucie oparzenia. Pozwolił swojej krwi na nowo utkać miejsca, które zostały uszkodzone.
Uniósł się i wolno począł schodzić na dno doliny. Śnieg utrudniał to, ale w końcu dotarł na dół, cały czas obserwując to, co się stało. Postać w czerni, która kierowała krwawymi ostrzami, leżała na ziemi niczym martwa. Same ostrza stały się jedynie krwawymi rozbryzgami. Gdy strażnik przechodził obok ciał zabitych, jego uwagę przykuł jasny blask, jaki rozbłysnął między warstwami ubrań jednego z nich. Pochyliwszy się, sięgnął i chwycił zimną, metalową ozdobę. Rozłożył dłoń i ujrzał niewielkich rozmiarów broszę. Wykonana była z ciemnego metalu, prosta, choć o przedziwnym kształcie. Jednak szybko Luai zorientował się, co przedstawiała. Sowi łeb odwzorowany był tak, aby na pierwszy rzut oka nie został rozpoznany. Już po chwili zarysował się dziób i ciemne, świdrujące ślepia. Niepokój wypełnił serce mężczyzny. Gdzieś już widział wizerunek tego ptaka, jednak nie potrafił w zakątkach swojego umysłu znaleźć odpowiedniego wspomnienia. Jego uwagę przykuł gwałtowny kaszel ze strony człowieka, którego podejrzewał o przekleństwo. Schował broszę i szybko ruszył w jego kierunku. Zdumiał się, widząc młodego mężczyznę. Był pewny, że będzie to dziecko. Przekleństwo szybko rozprawiało się ze swoimi właścicielami w młodym wieku. Uklęknął przy nim. Twarz miał szczupłą, przeraźliwie bladą, umazaną krwią. Głowę otaczały potargane, czarne włosy. Nagle jego ciałem wstrząsnął ponownie dreszcz. To dało mężczyźnie pewność, że żyje. Zapach magii oplatał chłopaka niemal z czułością. Z jego ust spłynęła krew, pod zamkniętymi powiekami poruszały się oczy. Luai czuł podekscytowanie, gdy ostrożnie nabrał na palec krew z warg leżącego. Jej intensywność wstrząsnęła jego zmysłami, jednak gorzki posmak upewnił go o skazie. Sama barwa była znacznie inna od normalnej, ciemniejsza, ze srebrnym połyskiem. Nie był pewny, jak głęboko przekleństwo spustoszyło ciało i samą krew. Musiał działać szybko, choć także pogoda nie ułatwiała mu zadania. Śnieg zaczął drobno prószyć, niczym całun okrywając poszarpane ciała i krew. Chwycił mężczyznę za przód szaty i zamarł, widząc wpiętą w przód płaszcza broszę z niedźwiedzim łbem.
- Niedźwiedzi syn... – szepnął, kompletnie nie potrafiąc wytłumaczyć tego zbiegu okoliczności. A jeśli drugi z synów także posiada przekleństwo? Miał nadzieję, że Nuvath znalazł go żywego. Zacisnął palce na tkaninie i szarpnął, rozrywając ją na pół. Serce przyspieszyło, gdy ujrzał ciemnoszkarłatne linie niczym sieć małych żyłek rozchodzących się po klatce piersiowej.
- Wrodzone... – mruknął na głos, jakby chcąc tym samym dać wiarę w to, co widzi. Narodził się, aby stać się towarzyszem ludzi obdarzonych Pieczęcią Krwi. Jednak w dzisiejszych czasach było to niemożliwe. Umierali, gdy niekontrolowana Pieczęć zabijała ich od środka albo z ręki bliskich... Pieczęć Krwi zwano z tego powodu Przekleństwem Krwi.
Żyłki pod skórą zaczęły gwałtownie pulsować, a tym samym poszerzać swoją objętość. Wydawało się, że zaczną pękać, rozlewając się pod skórą i przyspieszając koniec młodzieńca. Luai, nie namyślając się dłużej, zdjął z pleców niewielki pakunek, a z jego głębi wyciągnął małe zawiniątko z czarnego atłasu. Położył je tuż obok i rozwinął. Na tkaninie połyskiwały ułożone rzędem długie szpilki o ostrym zakończeniu, zwieńczone na szczycie małą, przezroczystą kulką. Całe czarne, wydawały się martwe, a każde zabłąkane światło chwytały na ostrych krawędziach. Mężczyzna wyjął jedną ostrożnie, ciesząc się, że w ogóle zabrał je ze sobą. Dawno porzucił myśl, że będą mu kiedykolwiek potrzebne.
Ciałem leżącego szarpnął kolejny atak, wydobywając z niego kolejną cienką nić krwi spływającą z kącika ust. Luai wciągnął jej opar i odetchnął głęboko, mrużąc przy tym oczy. Szum krwi wbił się w niego głośnym rykiem, ale udało mu się odciąć od tego, gwałtownie stawiając na jej drodze mur. Rozwarł powieki, patrząc na sieć żył i przebiegu krwi w ciele młodzieńca. Jasno świeciły na ciemnym tle ciała. Mapa jego życia pulsowała i zmieniała co chwilę barwę. Mógł zagłębić się w nią, próbując zwiedzić wszystkie zakątki. Droga ta jednak była pewną śmiercią. Przekleństwo mogło w każdej chwili po prostu wciągnąć jego duszę i wyssać z niej życie. Przyjdzie czas i na ostrożne zapoznanie się z tym. Skupił wzrok pośrodku klatki piersiowej. Tam sieć żył była liczniejsza, a i sama ich objętość znacząco powiększona. Było to jedno ze źródeł przekleństwa, jedno z wielu i jedyne tak widoczne na zewnątrz. Uchwycił dwoma palcami szpilę pośrodku i zdecydowanie wbił w sam środek pajęczej sieci. Szpila pewnie zagłębiła się w ciało. Kciukiem wbił ją do samego końca, pozostawiając na zewnątrz jedynie niewidoczną główkę. Ciemna krew powoli zaczęła zbierać się na jej obrzeżach. Szybko jednak została wchłonięta. Wcześniej tak wyraźne linie krwi, łączące się nawzajem ze sobą, traciły kształt, stając cienkimi kreskami. Wydawało się, że szpila wręcz wciągnęła w siebie skażoną krew. Tyle tylko mógł na razie zrobić. Czas i miejsce nie dawało mu możliwości na podjęcie innych kroków. Kolejny atak nie nastąpił, a ktoś obcy mógłby pomyśleć, że młodzieniec dawno wyzionął ducha – blady, splamiony krwią, przywodził na myśl jedynie trupa.
Luai zakrył jego pierś kawałkami szaty oraz płaszcza. Mimo chłodu, które gościło w jego ciele musiał zostać ogrzany. Teraz trzeba było tylko znaleźć Nuvatha i poszukać miejsca na nocleg. Zadrżał, gdy jego zmysły zarejestrowały ruch oraz pulsujące życie. Niczym jasne świece zapłonęły w martwej przestrzeni, która go przez ten czas otaczała. Nie zdążył się odwrócić, gdy niebo przebił krzyk.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kohaku dnia Sob 23:41, 30 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Strona Główna -> Debiuty -> [NZ]Przekleństwo Krwi (4/?) aktual. 28.04 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 2  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony 1, 2  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin