Forum  Strona Główna  

 


Forum Strona Główna -> Fanfiction / Literatura / Harry Potter / Bez ograniczeń -> [NZ] I widzę ciemność... (5/15) +13 aktual. 8.07
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post [NZ] I widzę ciemność... (5/15) +13 aktual. 8.07 - Wysłany: Wto 22:37, 05 Cze 2012  
An-Nah
Komentator Miesiąca
Komentator Miesiąca



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ogólnopolska stolica mHroCku
Płeć: Kobieta


Zaczęłam się zastanawiać, jak to odbierzecie, więc wklejam i sprawdzam Smile
TEKST JEST STARY. Zaczęłam go pisać w 2005 roku, więc styl nieco odbiega od tego, jakim piszę teraz, a i z poprawnością nie jest najlepiej. Nie uważam go za szczyt moich osiągnięć, ale lubię Smile FIC JEST PRZEDE WSZYSTKIM FANTASTYCZNYM KRYMINAŁEM, wątek slashowy jest poboczny i... nie zdradzę, kogo dotyczy, bo to chyba psuje nieco odkrywanie paru zagadek...

Tytuł: I widzę ciemność...
Rating: 13+
Pairing: poboczny Razz
Opis: Podobno nie ma przypadków, a tylko zbiegi okoliczności... Minęło kilka lat od pokonania Voldemorta... Uczennica Hogwartu ginie w tajemniczych okolicznościach, a Severus Snape szuka rozwiązania... Harry'ego dręczą niepokojące sny... Absolwent Drumstrangu zostaje wysłany z misją od swojego podejrzanego o eksperymenty z czarną magią mistrza... W odległej Skandynawii młoda czarownica w magicznym lesie spotyka tajemniczego mężczyznę...
Ostrzeżenia: OC na wolności. W tym żeńska OC, która de facto jest główną bohaterką tekstu. Wątek slashowy poboczny. Alternatywa w stosunku do dwóch ostatnich tomów. Sugestie scen erotycznych. Trupy. Parę niekanoniczności. OC na wolności. Wzmianki o paru pairingach hetero. OC na wolności. Czy ja już wspomniałam o kobiecej bohaterce?



I WIDZĘ CIEMNOŚĆ...


Dziewczyna wyjrzała na korytarz, rozglądając się uważnie. Nikogo. O tej porze wszędzie panowała głucha cisza. Przeszła kilka kroków, zataczając się lekko. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, czuła, że zawroty głowy, które zaczęła mieć w chwili przebudzenia, przybierają na sile. Jak przez mgłę zobaczyła krople krwi spadająca na podłogę. Z niedowierzaniem dotknęła swojego nosa. Krew wypływała z niego kropla po kropli, spadając na lśniącą drewniana posadzkę. Dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła do ściany i wsparła się łokciem na rzeźbionej boazerii. Oczy postaci na wiszącym obok gobelinie wpatrywały się w nią z zaskoczeniem i przerażeniem, kiedy ze wszystkich sil starała nie osunąć się na podłogę. Przed oczyma zaczynała widzieć mgle, zacierały się wszelkie szczegóły. Przeszła kolejne kilka kroków, trzymając się ściany, skręciła w korytarz, nie wiedziała już, właściwy, czy nie. Krew nieprzerwanie kapała z jej nosa, coraz bardziej kręciło się jej w głowie. Znów upadła, wywracając stojącą na korytarzu zbroję. Ciężkie blachy upadły z przeraźliwym łomotem, krawędź jednej z nich rozcięła dziewczynie dłoń i na podłogę zaczęły spadać kolejne krople krwi. Tego jednak dziewczyna już nie czuła. Kończyny odmawiały jej posłuszeństwa, zdołała jedynie podnieść się na klęczki i doczołgać w stronę postaci, która krzycząc coś zjawiła się na korytarzu.
- Nie, błagam, nie – bełkotała dziewczyna, chwytając kurczowo fałdy czarnej szaty.
Postać, która w jej oczach wydawała się kim innym, niż w rzeczywistości była, pochyliła się, mówiąc do niej. Dziewczyna mnie rozumiała, jej zmysły gasły jeden po drugim.
- Nie! – jęknęła dziewczyna a jej ciałem wstrząsnął spazm bólu. – Nie! Obiecałeś mi!
Jej palce zwiotczały, mgła przed jej oczyma zgęstniała, wreszcie jej serce przestało bić.
Mężczyzna w czerni przykucnął nad ciałem. Dziewczyna była blada, z kącika jej ust oraz z nosa sączyła się krew, także jej wytrzeszczone oczy były przekrwione, jakby jedynie śmierć powstrzymała naczynia krwionośnie od popękania. Palce, którymi przed chwilą czepiała się jego szaty, sztywniały już, powyginane jak szpony. Wnętrze jednej dłoni miała rozcięte, ściekająca krew wsiąkała w jej koszulę nocną.
Znał dziewczynę, była zdolna uczennicą, inteligentną, pełną pasji dla swoich zainteresowań. Czasami może zbyt ambitną, ale nie obnoszącą się z tym, nie zasługującą w najmniejszym stopniu na opinię kujonki. Nie budziła niepokoju, przynajmniej nie w większym stopniu, niż większość uczniów ze Slytherinu. Nie cierpiała na nic, czego nie można by było wyleczyć za pomocą kilku prostych zaklęć. A teraz nagle, w samym środku nocy umarła na korytarzu, pod jego stopami.
Wydobył z fałd szaty różdżkę i zapalił światło na całym korytarzu. Blask pochodni rozjaśnił korytarz, wydobywając z cienia rozrzucone dookoła kawałki zbroi, przerażone spojrzenia postaci na gobelinach i obrazach, krople krwi na podłodze. Światło zamigotało na jasnej skórze i złocistych włosach martwej dziewczyny, wydobyło z cienia blada, pociągłą twarz mężczyzny. W oddali słychać było kroki, najwyraźniej hałas zdążył już przyciągnąć innych.
Niedługo potem cały Hogwart był na nogach. Wieść o śmierci jednej z uczennic w przeciągu kilkunastu minut stała się sensacja i zza drzwi dyrektorskiego gabinetu można było usłyszeć szepty cisnących się na korytarzu uczniów. Niestrudzony Flitch próbował ich rozgonić, ale oni ignorowali ich. Od dwóch lat Hogwart był tak spokojny, że teraz nic nie mogło powstrzymać uczniowskiej ciekawości.
Mnewra McGonagall, od czasu śmierci nieodżałowanego, i, jak uważało wielu, niezastąpionego Albusa Dumbledore’a, dyrektorka Hogwartu, siedziała za swoim biurkiem ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Rozumiesz, mam nadzieje, ze musisz dokładnie opowiedzieć, co tam robiłeś? – skierowała swoje pytanie do rozmówcy, bladego mężczyzny w średnim wieku, o pociągłej twarzy, szpiczastym nosie i ciemnych, przetłuszczonych włosach.
Severus Snape parsknął cicho.
- Jeżeli obawiasz się, Minewro, że ktoś mógłby się do mnie przyczepić, to wierz mi, nic nie znajdą. Dwa lata temu już próbowali.
- Wiem – ucięła. – I wiem, że teraz też nie znajdą, ale muszę dopełnić formalności.
- Dobrze. Zamierzałem wziąć coś na sen.
McGonagall poprawiła okulary.
- Masz problemy z zaśnięciem?
- Nie – mruknął. – Ze snami.
Ostatnia rzeczą, którą miał ochotę wyjawić, był charakter snu, który zmusił go do ubrania się i wyjścia w środku nocy na korytarz. Mroczny, niepokojąco erotyczny sen o ciemnowłosym mężczyźnie, klęczącym przed nim z dłońmi na jego biodrach, z twarzą na poziomie jego lędźwi. Gdzie byli, czemu znajdowali się w takiej sytuacji – tego nie wiedział, z całego snu zapamiętał tylko ten obraz, siebie samego i klęczącego mężczyznę, własny przyspieszony oddech, swoje dłonie chwytające włosy mężczyzny, by przyciągnąć jego twarz bliżej, spojrzenie fiołkowych oczu gdy mężczyzna uniósł na chwile głowę, przenikliwe spojrzenie...
Potem obudził się, wciąż czując podniecenie, czując suchość w gardle, pot na całym ciele. Musiał wstać i otworzyć szeroko okno, by zimny, jesienny wiatr pomógł mu normalnie oddychać i na powrót kontrolować swoje ciało. Ale strach, że sen może powrócić był tak silny, że wyszedł, poszukać w swoim gabinecie eliksiru, który dałby mu sen pozbawiony snów.
Nie, to nie był pierwszy raz, kiedy Snape śnił o tej właśnie osobie. Ale gdy ta osoba umarła cztery lata temu, liczył, że sny, same w sobie przyjemne, lecz ciągnące za sobą niezbyt już przyjemne wnioski, skończą się raz na zawsze. Nie skończyły się. Wracały co jakoś czas, przypominając mu przykre wspomnienia z młodości, determinację, z jaka próbował wyrzucić je z pamięci, wracały obrazy, które nakładając się na siebie, tworzyły jedną twarz, której nie mógł zapomnieć, choć nie raz pragnął tego bardziej, niż czegokolwiek innego. A może oszukiwał się tylko, wmawiając sobie, że chce zapomnieć, podczas gdy sny wyrażały jego prawdziwe, niemożliwe do spełnienia pragnienia?
- Mam nadzieję, że sobie poradzisz – powiedziała McGonagall, zapisując coś. Nie miała zamiaru dociekać, o czym śnił nauczyciel eliksirów, zdając sobie sprawę z tego, że w jego życiu dość było wydarzeń, które mogły wracać do niego teraz w postaci koszmarów. – Chciałbym, żebyś dowiedział się wszystkiego co się da na temat tej dziewczyny, w końcu była jedną z twoich podopiecznych. Mam złe przeczucia co do tej sprawy.
- Ja też. Będziemy mieli aurorów na głowie?
- Na to wygląda. Mam nadzieje, ze uda się uspokoić uczniów... Bóg jeden wie, jakie plotki zaczną się teraz rozprzestrzeniać.
- Bywało gorzej – rzekł, wstając.
- Owszem – odpowiedziała – ale wówczas mieliśmy Albusa. Nie poradziłabym sobie, gdyby sprawy przybrały równie zły obrót, co wtedy.
Snape przemilczał fakt, że po tragicznej śmierci poprzedniego dyrektora McGonagall musiała wykazać się niezmiernym hartem ducha i siłą, by w ostatnich miesiącach wojny wziąć w swoje ręce opiekę nad zamienioną w twierdzą szkołą. w pełni zasłużyła na podziw i zaszczyty, którymi obdarzono ją po zakończeniu wojny, a których nie chciała przyjąć, zachowując dla siebie jedynie stanowisko dyrektora Hogwartu, wiedząc, że tego życzyłby sobie Dumbledore.
- Poradzisz sobie, Minewro – rzekł z przekonaniem – niezależnie od tego co naprawdę się stało.
- Wierzę w to – jej wąskie wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu – I polegam na tobie, Severusie, liczę na to, że czegoś się dowiesz.
Uczniowie rozstąpili się z respektem i lekkim lękiem, gdy wychodził. Tak, ciągle budził w nich przerażenie i wiedział o wielu krążących na jego temat plotkach. Szeptano, ze jest wampirem, o czym miała by świadczyć jego niemal chorobliwie blada cera. Że niektórzy uczniowie mogli łatwo, choć w sposób hańbiący tak dla nich, jak i dla niego, zasłużyć sobie na jego względy i lepsze oceny. Najbardziej jednak nieprawdopodobne plotki dotyczyły tego, co naprawdę, zdaniem uczniów, zdarzyło się podczas jego zniknięcia dwa lata temu. Prawdę dotyczącą tych wydarzeń znali nieliczni, w szkole zaś jej strzępy krążyły, rozrastając się w coraz bardziej fantastyczne historie. Teraz zapewne wszystkie te plotki zostaną uzupełnione o dodatkowy wątek – tajemniczą śmierć dziewczyny.
- Profesorze? – usłyszał głos za swoimi plecami. Odwrócił się.
Stała przed nim dziewczyna o inteligentnej twarzy, okolonej falującymi, czarnymi z błękitnym połyskiem włosami i szarych oczach o hardym, upartym spojrzeniu. Pamiętał, ze dziewczyna siedziała koło zmarłej, była jej przyjaciółką.
- Tak?
- Chodzi o Melissę – mówiąc do niego, dziewczyna trzymała podbródek wysoko uniesiony, nie okazując lęku, zmieszania czy smutku, lecz widział wyraźnie, że skóra wokół jej oczu jest lekko zaczerwieniona. Dziewczyna musiała mocno trzeć oczy, by koledzy nie zobaczyli jej łez – oznaki słabości.
-Proszę do mojego gabinetu – powiedział krótko.
Dziewczyna ruszyła za nim, słyszał jej kroki w ciszy, która zapanowała, gdy pozostałym nauczycielom udało się wreszcie zapędzić szepcących między uczniów do dormitoriów.
Na zewnątrz zaczynał wstawać zimny, listopadowy świt. Kiedy Snape podniósł rolety w swoim gabinecie, do środka zaczęło sączyć się blade światło. Było go jeszcze zbyt mało, by w ciemnym gabinecie widział coś więcej, niż sylwetkę dziewczyny. Zapalił świece w stojącym na masywnym, czarnym biurku mosiężnym, pokrytym kurzem, zaschniętą skorupą wosku i patyną lichtarzu. Światło rozbłysło, odbijając się w stojących wszędzie kolbach, retortach i szczelnie zakorkowanych butelkach pełnych podejrzanie wyglądających płynów, które zajmowały każdą półkę a czasem i wolna przestrzeń na podłodze. W oddalonym kącie w aparacie do destylacji powoli bulgotał mętna, brunatna zawiesina, która po przepłynięciu przez skomplikowany system rur skraplała się w postaci przejrzystego płynu bursztynowej barwy. Na biurku, pod lichtarzem, leżała gruba księga w czarnej, skórzanej oprawie pokrytej plamami wosku, który kropla za kroplą skapywał z jednej ze świec, wygiętej kiedyś od gorąca i zastygłej już w tej formie. Księga nieużywana zapewne od wielu, wielu tygodni, jeśli nie miesięcy i lat, w przeciwieństwie do innego tomu, pełnego notatek na marginesach, pozakładanego strzępami pergaminu czy nawet kawałkami niewiadomego pochodzenia wstążek, o pozaginanych rogach, który leżał, otwarty i do góry grzbietem, na poręczy masywnego fotela o wytartym obiciu.
Snape przełożył książkę na biurko i usiadł w fotelu. Dziewczyna stała po drugiej stronie biurka, sztywna, wyprostowana, przytrzymując narzuconą na nocna koszulę pelerynę.
- Jeśli wolisz teraz pójść spać, możemy przełożyć tę rozmowę na inny termin – powiedział.
Dziewczyna potarła prawe oko kantem dłoni. Zapewne po raz kolejny tej nocy walczyła z płaczem.
- Nie - powiedziała nieco nienaturalnie suchym głosem – wszystko w porządku. Czy mogę gdzieś usiąść?
- Proszę.
Dziewczyna przyciągnęła sobie lekko zdezelowane krzesło z ciemnego drewna. Siedząc na nim po drugiej stronie masywnego biurka wydawała się mała i zagubiona, w wielkim, zagraconym pomieszczeniu. Miała jednak na tyle odwagi, silnej woli, by nie podać się temu wrażeniu.
- Więc? Wie pan coś? – powiedziała donośnym, dźwięcznym głosem.
- Nie. gdybym wiedział, nie byłoby całego tego tłumu na korytarzu.
- Widział pan jej śmierć – w jej głosie pobrzmiewały nutki rozpaczy.
- Widziałem – potwierdził. –I nie mam pojęcia, co mogło być jej przyczyną. Mam nadzieję, ze ty wiesz cos, co może mnie naprowadzić na trop.
Dziewczyna pochyliła głowę, znów trąc oczy, tym razem za pomocą skraju peleryny.
- Przepraszam – powiedziała cicho – ja...
Skrzywił się. Ślizgoni z ich opinią zimnokrwistych i nieczułych nie mogli pozwolić sobie na łzy. On sam pamiętał czasy, kiedy musiał ukrywać się w zakamarkach Hogwartu, aby nikt nie zobaczył go płaczącego. Robił to samo, co ta dziewczyna – zagryzał żeby, aby potem moczyć łzami karty czytanej książki. Za którymś razem został znaleziony i do dziś się zastanawiał, choć zwykle próbował wyrzucić to z pamięci, co naprawdę oznaczał dotyk, którego wówczas doświadczył, czy bawiono się nim jedynie, czy też uległ halucynacji lub śnił na jawie. Czemu teraz wróciło do niego to wspomnienie? Przez ostatnich kilkanaście minut skupił się wyłącznie na problemie Melissy, zapominając o śnie, teraz jednak znów miał przed oczyma piękną twarz okoloną ciemnymi włosami i fiołkowe oczy, patrzące na niego z drwiną i pogardą. Piękną twarz, szesnastoletnią jak tamtego dnia, kiedy czuł dłonie przesuwające się po swoich policzkach, szyi i ramionach, siedząc, jak zahipnotyzowany, aż do momentu, gdy drugi chłopak wybuchnął śmiechem i popchnął go na podłogę, gdzie pozostawił go już, zdezorientowanego i z nowymi łzami napływającymi do oczu.
- Przede mną nie musisz się wstydzić, ale lepiej, żeby koledzy nie zobaczyli cię w takim stanie – powiedział nie patrząc w jej stronę. Wyrządzał w ten sposób krzywdę dziewczynie, która zostanie teraz zapewne uznana za nieczułą, ale niemniejsza krzywda spotkałaby ją, gdyby przyznała się do swojej słabości. Jego samego wyśmiewano z powodu łez, niegodnych przecież Ślizgona. Nawet we własnym domu był wyrzutkiem, uznany za mięczaka, izolowany.
- Dziękuję – dziewczyna pociągnęła nosem. – Ja... Ja naprawdę nie wiem nic... Na co pan liczy?
- Z kim się kontaktowała, kto ją lubił, a z kim miała na pieńku, jaka miała sytuację w rodzinie, cokolwiek.
- J... Jej kuzyn zmarł, jakieś trzy tygodnie temu, była na pogrzebie.
- Jak zmarł?
- Nie wiem, ale nie sądzę... Myśli pan, profesorze, ze to jakaś choroba? – uniosła przerażone oczy, w których zaczynały w końcu lśnić łzy.
- Skąd mam wiedzieć – uciął zirytowany. – Właśnie zamierzam ustalić, czym to jest, a czym nie.
- A więc klątwa?
- Nie wykluczam.
Zakryła twarz dłońmi.
- Przecież... boże, kto mógł to zrobić... Ktoś ze szkoły? Ja... – zaczęła szlochać.
Ta rozmowa nie prowadziła do niczego. Snape wstał.
- Możesz wracać do siebie. Prześpij się jeszcze przed lekcjami – jego głos był suchy i beznamiętny.
Dziewczyna ukradkiem przełknęła łzy i pośpiesznie wyszła. Snape poczuł coś w rodzaju ulgi. Oczywiście, nie dowiedział się niczego. Oczywiście, dziewczynę czekają kolejne przesłuchania, jego zresztą też. Ktoś tam zapewne przypomni sobie o pewnych niechlubnych momentach z jego przeszłości i będzie drążył całą sprawę pod kątem jego udziału, jakby nie był oczywistym fakt, że zależy mu na wyjaśnieniu problemu nie mniej, o ile nie bardziej nawet, niż innym. Ta dziewczyna, Melissa, była jego podopieczną.
Zacisnął zęby. Przynajmniej było na tyle późno, ze nie musiał iść spać. Przeczeka te kilka godzin, jakie pozostały mu do rozpoczęcia pracy, nad książką.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez An-Nah dnia Wto 22:02, 12 Cze 2012, w całości zmieniany 4 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 16:13, 09 Cze 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Cześć. No, coś dłuższego potterowskiego!
Oto kilka drobnostek:
An-Nah napisał:
Jak przez mgłę zobaczyła krople krwi spadająca na podłogę.

spadające albo kroplę i spadającą.

An-Nah napisał:
Krew wypływała z niego kropla po kropli, spadając na lśniącą drewniana posadzkę.

drewnianą

An-Nah napisał:
Przeszła kolejne kilka kroków, trzymając się ściany, skręciła w korytarz, nie wiedziała już, właściwy, czy nie.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Kończyny odmawiały jej posłuszeństwa, zdołała jedynie podnieść się na klęczki i doczołgać w stronę postaci, która krzycząc coś zjawiła się na korytarzu.

Krzycząc coś oddziel przecinkami.

An-Nah napisał:
Postać, która w jej oczach wydawała się kim innym, niż w rzeczywistości była, pochyliła się, mówiąc do niej.

kimś innym

An-Nah napisał:
Dziewczyna mnie rozumiała, jej zmysły gasły jeden po drugim.

nie rozumiała

An-Nah napisał:
- Nie! – jęknęła dziewczyna a jej ciałem wstrząsnął spazm bólu.

jęknęła, a

An-Nah napisał:
Jej palce zwiotczały, mgła przed jej oczyma zgęstniała, wreszcie jej serce przestało bić.

Wytknęłaś Zil nadmiar zaimków dzierżawczych. wreszcie serce...

An-Nah napisał:
Nie budziła niepokoju, przynajmniej nie w większym stopniu, niż większość uczniów ze Slytherinu.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
A teraz nagle, w samym środku nocy umarła na korytarzu, pod jego stopami.

Ostatni przecinek przestaw za nocy.

An-Nah napisał:
Światło zamigotało na jasnej skórze i złocistych włosach martwej dziewczyny, wydobyło z cienia blada, pociągłą twarz mężczyzny.

bladą

An-Nah napisał:
Wieść o śmierci jednej z uczennic w przeciągu kilkunastu minut stała się sensacja i zza drzwi dyrektorskiego gabinetu można było usłyszeć szepty cisnących się na korytarzu uczniów.

sensacją

An-Nah napisał:
Niestrudzony Flitch próbował ich rozgonić, ale oni ignorowali ich.

Niestrudzony Filtch próbował ich rozgonić, ale zignorowali go.

An-Nah napisał:
Mnewra McGonagall, od czasu śmierci nieodżałowanego, i, jak uważało wielu, niezastąpionego Albusa Dumbledore’a, dyrektorka Hogwartu, siedziała za swoim biurkiem ze zmartwionym wyrazem twarzy.

Minerwa. Bez przecinka przed i.

An-Nah napisał:
- Rozumiesz, mam nadzieje, ze musisz dokładnie opowiedzieć, co tam robiłeś? – skierowała swoje pytanie do rozmówcy, bladego mężczyzny w średnim wieku, o pociągłej twarzy, szpiczastym nosie i ciemnych, przetłuszczonych włosach.

...mam nadzieję, że musisz dokładnie opowiedzieć, co tam robiłeś? – skierowała swoje pytanie do rozmówcy, bladego mężczyzny w średnim wieku o pociągłej...

An-Nah napisał:
- Jeżeli obawiasz się, Minewro, że ktoś mógłby się do mnie przyczepić, to wierz mi, nic nie znajdą.

Minerwo

An-Nah napisał:
Ostatnia rzeczą, którą miał ochotę wyjawić, był charakter snu, który zmusił go do ubrania się i wyjścia w środku nocy na korytarz.

Ostatnią.

An-Nah napisał:
Mroczny, niepokojąco erotyczny sen o ciemnowłosym mężczyźnie, klęczącym przed nim z dłońmi na jego biodrach, z twarzą na poziomie jego lędźwi.

...o ciemnowłosym mężczyźnie klęczącym przed nim z dłońmi na jego biodrach i twarzą na poziomie jego lędźwi.

An-Nah napisał:
Gdzie byli, czemu znajdowali się w takiej sytuacji – tego nie wiedział, z całego snu zapamiętał tylko ten obraz, siebie samego i klęczącego mężczyznę, własny przyspieszony oddech, swoje dłonie chwytające włosy mężczyzny, by przyciągnąć jego twarz bliżej, spojrzenie fiołkowych oczu gdy mężczyzna uniósł na chwile głowę, przenikliwe spojrzenie...

...chwytające włosy towarzysza, by przyciągnąć jego twarz bliżej, spojrzenie fiołkowych oczu, gdy tamten uniósł na chwilę głowę, przenikliwe spojrzenie...

An-Nah napisał:
Potem obudził się, wciąż czując podniecenie, czując suchość w gardle, pot na całym ciele.

podniecenie, suchość w gardle i pot na całym ciele.

An-Nah napisał:
Ale strach, że sen może powrócić był tak silny, że wyszedł, poszukać w swoim gabinecie eliksiru, który dałby mu sen pozbawiony snów.
Ale strach, że sen może powrócić, był tak silny, że wyszedł poszukać w swoim gabinecie eliksiru, który pozwoliłby mu śnić bez snów.


An-Nah napisał:
Wracały co jakoś czas, przypominając mu przykre wspomnienia z młodości, determinację, z jaka próbował wyrzucić je z pamięci, wracały obrazy, które nakładając się na siebie, tworzyły jedną twarz, której nie mógł zapomnieć, choć nie raz pragnął tego bardziej, niż czegokolwiek innego.

z jaką, po które przecinek, nieraz, bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
– Chciałbym, żebyś dowiedział się wszystkiego co się da na temat tej dziewczyny, w końcu była jedną z twoich podopiecznych. Mam złe przeczucia co do tej sprawy.

Po wszystkiego przecinek.

An-Nah napisał:
Mam nadzieje, ze uda się uspokoić uczniów...

nadzieję, że

An-Nah napisał:
- Bywało gorzej – rzekł, wstając.

Bez przecinka.

An-Nah napisał:
w pełni zasłużyła na podziw i zaszczyty, którymi obdarzono ją po zakończeniu wojny, a których nie chciała przyjąć, zachowując dla siebie jedynie stanowisko dyrektora Hogwartu, wiedząc, że tego życzyłby sobie Dumbledore.

Z dużej.

An-Nah napisał:
- Poradzisz sobie, Minewro – rzekł z przekonaniem – niezależnie od tego co naprawdę się stało.

Minerwo. Przecinek po tego.

An-Nah napisał:
- Wierzę w to – jej wąskie wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu

Po to kropka. Jej z dużej. Po uśmiechu kropka.

An-Nah napisał:
Szeptano, ze jest wampirem, o czym miała by świadczyć jego niemal chorobliwie blada cera.

że

An-Nah napisał:
Stała przed nim dziewczyna o inteligentnej twarzy, okolonej falującymi, czarnymi z błękitnym połyskiem włosami i szarych oczach o hardym, upartym spojrzeniu. Pamiętał, ze dziewczyna siedziała koło zmarłej, była jej przyjaciółką.

Stała przed nim dziewczyna o inteligentnej twarzy okolonej falującymi, czarnymi włosami z błękitnym połyskiem i szarych oczach o hardym, upartym spojrzeniu. Pamiętał, że siedziała koło zmarłej, była jej przyjaciółką.

An-Nah napisał:
- Chodzi o Melissę – mówiąc do niego, dziewczyna trzymała podbródek wysoko uniesiony, nie okazując lęku, zmieszania czy smutku, lecz widział wyraźnie, że skóra wokół jej oczu jest lekko zaczerwieniona. Dziewczyna musiała mocno trzeć oczy, by koledzy nie zobaczyli jej łez – oznaki słabości.

Po Melissę kropka, mówiąc z dużej. Nowe zdanie: Musiała mocno...

An-Nah napisał:
-Proszę do mojego gabinetu – powiedział krótko.

Przed proszę spacja.

An-Nah napisał:
Dziewczyna ruszyła za nim, słyszał jej kroki w ciszy, która zapanowała, gdy pozostałym nauczycielom udało się wreszcie zapędzić szepcących między uczniów do dormitoriów.

między sobą

An-Nah napisał:
Kiedy Snape podniósł rolety w swoim gabinecie, do środka zaczęło sączyć się blade światło.

poczęło, bo masz powtórzenie.

An-Nah napisał:
Było go jeszcze zbyt mało, by w ciemnym gabinecie widział coś więcej, niż sylwetkę dziewczyny.

Bez ostatniego przecinka. I pytanko logiczne - przecież jego gabinet jest w lochach! Jak przez okno może sączyć się światło?!

An-Nah napisał:
Światło rozbłysło, odbijając się w stojących wszędzie kolbach, retortach i szczelnie zakorkowanych butelkach pełnych podejrzanie wyglądających płynów, które zajmowały każdą półkę a czasem i wolna przestrzeń na podłodze.

półkę, a czasem i wolną

An-Nah napisał:
W oddalonym kącie w aparacie do destylacji powoli bulgotał mętna, brunatna zawiesina, która po przepłynięciu przez skomplikowany system rur skraplała się w postaci przejrzystego płynu bursztynowej barwy.

bulgotała

An-Nah napisał:
Dziewczyna stała po drugiej stronie biurka, sztywna, wyprostowana, przytrzymując narzuconą na nocna koszulę pelerynę.

nocną

An-Nah napisał:
gdybym wiedział, nie byłoby całego tego tłumu na korytarzu.

Gdybym z dużej.

An-Nah napisał:
- Widział pan jej śmierć – w jej głosie pobrzmiewały nutki rozpaczy.

śmierć. - W głosie nastolatki...

An-Nah napisał:
–I nie mam pojęcia, co mogło być jej przyczyną. Mam nadzieję, ze ty wiesz cos, co może mnie naprowadzić na trop.

Przed I spacja. że. coś.

An-Nah napisał:
Robił to samo, co ta dziewczyna – zagryzał żeby, aby potem moczyć łzami karty czytanej książki.

zęby

An-Nah napisał:
Przez ostatnich kilkanaście minut skupił się wyłącznie na problemie Melissy, zapominając o śnie, teraz jednak znów miał przed oczyma piękną twarz okoloną ciemnymi włosami i fiołkowe oczy, patrzące na niego z drwiną i pogardą.

skupiał. Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
- Przede mną nie musisz się wstydzić, ale lepiej, żeby koledzy nie zobaczyli cię w takim stanie – powiedział nie patrząc w jej stronę.

Po powiedział przecinek.

An-Nah napisał:
Wyrządzał w ten sposób krzywdę dziewczynie, która zostanie teraz zapewne uznana za nieczułą, ale niemniejsza krzywda spotkałaby ją, gdyby przyznała się do swojej słabości.

nie mniejsza

An-Nah napisał:
- Dziękuję – dziewczyna pociągnęła nosem.

Po dziękuję kropka. Dziewczyna z dużej.

An-Nah napisał:
- Z kim się kontaktowała, kto ją lubił, a z kim miała na pieńku, jaka miała sytuację w rodzinie, cokolwiek.

jaką

An-Nah napisał:
- Przecież... boże, kto mógł to zrobić...

bogowie z małej, ale Boże z dużej i to bez względu na twoje wyznanie.

An-Nah napisał:
- Możesz wracać do siebie. Prześpij się jeszcze przed lekcjami – jego głos był suchy i beznamiętny.

Po lekcjami kropka. Jego z dużej.

An-Nah napisał:
Przynajmniej było na tyle późno, ze nie musiał iść spać.

że

O jeny, błagam cię, beta. Ja nie wiem, czemu tyle jest tu tekstów w ogóle niebetowanych. Przecież to naprawdę wcale nie gryzie, sama jestem świadkiem! Przecież ja kocham swoją betę. Potrafi dać kopa jak mało kto.
Strasznie mi się to opowiadanie spodobało. Pisane lekkim stylem i bardzo wciągające. Choć ogólnie za taką atmosferą kryminału nie przepadam, aż chce mi się prosić o więcej.
Jestem ciekawa, co właściwie stało się tej Melissie. Klątwa? Otrucie? Choroba? I kto jest winny? Fiołkowooki? Jej przyjaciółka? Ktoś nam nieznany?
Streszczeniem tylko zaostrzyłaś mi ciekawość, bo wielu z rzeczy tak zawartych jeszcze tu nie ma, a brzmią przeciekawie!
Proszę, więcej, nie znęcaj się nade mną!
Leeniś


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Leeni dnia Sob 19:57, 09 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 19:24, 09 Cze 2012  
An-Nah
Komentator Miesiąca
Komentator Miesiąca



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ogólnopolska stolica mHroCku
Płeć: Kobieta


Ojej, dzięki za komentarz, już myślałam, że tekst odstraszył Smile choćby tajemniczością pairingu slashowego czy zapowiadaną kobiecą postacią w jednej z głównych ról. Bo zdaję sobie sprawę, że tematyka się odróżnia diametralnie od większości tekstów potterowskich tutaj, przynajmniej takie mam wrażenie, kiedy na nie zerkam.

Co do bety... Dzięki za poprawki, ale beta dla tego tekstu to w tym momencie strata czyjegoś czasu i energii. Początkowe rozdziały fika pochodzą sprzed jakichś SIEDMIU LAT. Zresztą ostrzegałam, że to staroć jest. Teraz to lepiej, niż szukać "Ciemności" bety (a kiedy "Ciemność" pisałam, kolejne bety odpadały i nie odsyłały rozdziałów, więc w końcu dałam sobie spokój), byłoby tekst napisać od nowa. Ale nie, fika lubię, ale Potter mnie już od dawna nie bawi tak, jak kiedyś... Pytanie, po co wrzuciłam starocia tutaj? Ano z ciekawości na reakcję waszą. Właśnie ze względu na nietypowość fabuły i pairingu...

Dzięki raz jeszcze :* Miło po tylu latach dostać znów do tego starocia jakiś komentarz - i mam nadzieję, że twoje zainteresowanie nie osłabnie.


I zgodnie z zasadą "są komentarze = jest rozdział" daję drugi. Teraz jak na niego po latach patrzę, to widzę, że faktycznie przeholowałam z dłużyznami... Oh, well. Przedstawiam państwu Klarysę, love her or hate her.



Rozdział drugi

Były dni, kiedy po prostu siedziała, przycisnąwszy policzek do szyby i patrzyła na splątane gałęzie, ocierające się o ścianę jej domu. Puszcza, wchłaniająca wszystko na swojej drodze, nie mogła przekroczyć niewidzialnej bariery biegnącej tuz obok domu młodej kobiety. Pokręcone gałęzie pradawnych dębów drapały i stukały w szyby przy każdej wichurze, wołając, by im otworzono, by wpuszczono je do środka... lub raczej, by wypuszczono je na zewnątrz, by otwarto wrota niewidzialnej zagrody, która dzieliła je od reszty świata, uśpionego spokojnie miasteczka, nieświadomego pradawnych sił czających się tuz obok.
W takie noce młoda kobieta wychodziła przed dom. Wiatr targał jej kasztanowe włosy i płaszcz barwy wieczornego nieba, gdy stawała tuz przed barierą niewidoczną dla normalnego człowieka i unosiła oba ramiona. Jasne światło zapalało się na czubku różdżki, którą trzymała w prawej dłoni, światło, które ludzie z miasteczka, jeśli widzieli, brali za wyładowanie elektryczne zwiastujące burzę. Zamykała oczy i słyszała wściekłe wycie wiatru w głębi prastarego lasu. Skupiała się i wypowiadała słowa, po których las i żyjące w jego głębi siły uspokajały się, wiatr ucichał. Bariera trwała na swoim miejscu, puszcza nie opuszczała granic, zachowując w swoim wnętrzu mroczne sekrety, nadal jednak bezskutecznie próbowała opleść dom, wchłonąć go razem z właścicielką.
Młoda kobieta wyczuwała to i w skrytości ducha przyznawała puszczy rację. Nie należała do tego miasteczka, które widziała ze swoich okien, tam w oddali, poniżej wzgórza. Czasem przechodziła jego ulicami i widziała, że mieszkający tam ludzie są jej obcy. Kiedyś umiała kochać taki świat, boleśnie racjonalny, nieświadomy, pełen sprzeczności, teraz wiedziała, że jej nadzieja na oświecenie go spełzłaby na niczym. Tego drugiego świata, do którego przypisywała ją jej moc też nie umiała kochać. Nie umiała stać się częścią świata, który odebrał jej rodziców. I tylko dlatego nie pozwoliła pochłonąć się puszczy, w głębi której wyczuwała mroczną moc, taką jak ta, która przed dwoma zaledwie laty odebrała jej jedyne osoby, które kochała. A więc, po opuszczeniu kraju swojego dzieciństwa, żyła tutaj, na odległej północy, robiąc to, czego się zawsze obawiała – pilnując granicy między dwoma światami, które niegdyś chciała połączyć. Może – myślała czasem – to właśnie było najlepsze dla niej zajęcie, strzeżenie tego lasu, właściwa funkcja dla takiego mieszańca. A potem z uśmiechem przypominała sobie pewnego mężczyznę, który na miano mieszańca bardziej niż ona zasługiwał, ona przecież była całkowicie człowiekiem, w innym miejscu pilnującego zupełnie innego lasu. Śmieszne, z tamtym lasem nie poradziłaby sobie, choć ponoć był bardziej zbadany, niż ten. A może właśnie dlatego? Miała tylko pilnować, żeby nikt niepowołany nie przekroczył granicy. To, co działo się wewnątrz, za bariera, nie należało już do niej. Gdyby zaczęło dziać się coś podejrzanego, miała po prostu wysłać wiadomość swoim zwierzchnikom.
Póki co, jedynym podejrzanym przypadkiem był emisariusz trolli, niski jak na swoją rasę, kudłaty i władający szwedzkim jeszcze gorszym, niż jej własny, oraz, o dziwo, łamanym angielskim. Domagał się kontaktu „z władzami”. W jakiej sprawie – nie dowiedziała się nigdy, podobnie, jak nie dowiedziała się, jakie były tego efekty.
Z zewnątrz przybywali czarodzieje zainteresowani badaniem lasu. Niektórych odprawiała z kwitkiem, klęli wtedy na „cholerną pół-krwi cudzoziemską smarkulę” i odchodzili, czasem awanturowali się dłużej, ale ona pozostawała niewzruszona. Była oficjalną strażniczką lasu, nawet, jeśli była cudzoziemką. Co do jej mieszanej krwi... Nie mieli nic do gadania. Nie przejmowała się tym.
Była młoda. Dwadzieścia dwa lata to naprawdę niewiele, by zamykać się i odgradzać od świata. Miała świadomość tego, jak również miała świadomość faktu, że nie była ani jedyną ani najbardziej poszkodowaną ofiara wojny. Ale pamięć o okrutnej śmierci ojca, o ciele matki leżącym na środku pokoju z przepaloną piersią – to już wystarczyło. A gdy czasem w nocy budziła się z koszmaru, w którym jej twarz oplatały lodowato zimne, widmowe palce, wtedy wiedziała, że minie trochę czasu, nim będzie gotowa wrócić do normalnego życia.
Gdzieś, oddalony o setki kilometrów od niej, żył chłopiec o zielonych oczach, który miał większe niż ona prawa aby odcinać się od świata. Trzy lata od niej młodszy, ale gdyby nie on, zapewne podzieliłaby los swoich rodziców. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała opuścić swoje schronienie i udać się w świat, by go znaleźć. Popatrzeć jeszcze raz w jego wielkie oczy i podziękować. I powiedzieć, że się myliła. Kiedy wiedziała go po raz ostatni, cztery lata temu, obiecała mu ponowne spotkanie, Nie miała jednak pojęcia że tak a nie inaczej potoczą się jej losy... co do jego losów... wiedziała, poniekąd wszyscy wiedzieli wtedy, co go czeka, był w końcu wybrańcem i miał przed sobą dwie drogi. Zabić, lub zostać zabitym.
Chciała jeszcze raz popatrzeć w jego oczy, odgadnąć co czuł w tamtej chwili. Ona nie miała w sobie dość siły, by pomścić śmierć swoich rodziców. Nie miała dość siły, by zabić tamta kobietę, której kiedyś ufała jej matka, miała dość siły jedynie na łzy, choć zawsze krzyczała, nie mogąc płakać. Klęczała nad ciałem matki, a łzy spływały jej po policzkach.
Tak więc, gdy wieczorami gałęzie ocierały się o jej okno, ona patrzyła na nie i na swoje odbicie w szybie, zastanawiając się, czy kiedyś nadejdzie dzień, kiedy będzie mogła z czystym sumieniem odejść z tego miejsca, zostawić za sobą las, kolejny etap swojego życia, poszukać jeszcze innej drogi, poszukać innych ludzi, znów kogoś pokochać. Nie, nigdy w swoim życiu nie kochała nikogo poza rodzicami. Do nikogo nigdy się nie zbliżyła. Nigdy nie miała najbliższej przyjaciółki, nigdy nie miała nikogo, na kim by jej zależało, dla kogo mogłaby zrobić wszystko. Przez ostatnie dwa lata nauki poznała kilkoro młodych ludzi. Łączyła ich tajemnica, łączyło przeznaczenie, łączyła przyjaźń. Zazdrościła im, gdy widziała ich idących razem, śmiejących się, albo pocieszających się w złych chwilach. Mogła wtedy podejść do nich, ale zamiast tego patrzyła na nich tylko, obserwowała ich jak zza bariery. Stała z boku, jak widz obserwujący przedstawienie. Czasem zastanawiała się, czy gdyby wtrąciła się za którymś razem, mogłaby cos zmienić, zmienić na lepsze. Czy mogłaby ocalić przynajmniej jedno, przynajmniej dwa ludzkie życia? Oszczędzić komuś łez? Oszczędzić łez sobie?
Czasem, tak jak tego dnia, schodziła do miasteczka, chociażby po to, żeby wypić kawę, patrząc, jak ludzie przechodzą główna ulicą za szybą. Właścicielka kawiarenki znała ją zawsze witała z uśmiechem milczącą dziewczynę w czerni i granacie, która w żartach nazywała „małą czarownicą”. Wierzyła, że ma do czynienia z przyszłą pisarką, która na północy poszukuje natchnienia. Dziewczyna nie wyprowadzała jej z błędu, twierdząc, ze pracuje nad powieścią o czarownicy mieszkającej na skraju prastarego lasu, właścicielka kawiarni zaś przytaknęła, twierdząc, że wczucie się postać to połowa sukcesu, poczym odeszła do innych klientów, pozostawiając dziewczynę z jej kawą i szarlotką, polana gęstym i słodkim waniliowym sosem. Dziewczyna wypiła łyk mocnego, czarnego płynu i zapatrzyła się na ulicę. Szwedzkie miasteczko było spokojnym azylem dla kogoś, kto tego potrzebował, ale jej własne serca z dnia na dzień stawało się niespokojne. Czuła, ze zegar jej życia odlicza dni do wydarzenia, które wyrwie ją ze spokojnej, bezpiecznej rutyny. Tej wietrznej, jesiennej nocy, po tym, jak po raz kolejny sprawdziła i wzmocniła barierę, miała sen. Śniła o szkole, w której spędziła dwa lata, tak, często śniło jej się to niesamowite miejsce, labirynt sal i korytarzy, którego była, jak wówczas myślała, więźniem. W ostatnim śnie siedziała w swoim łóżku w dormitorium, w samym środku nocy, podczas gdy pozostałe dziewczyny spały spokojnie. Słyszała coś. Przenikliwy dźwięk, jak zawodzenie... Wiatru w gałęziach? Jakiegoś zwierzęcia? Wiedziała, ze to ten dźwięk ją obudził, tylko ja, jakby tylko dla jej uszu był przeznaczony. Wstała i na bosych stopach podeszła do otwartego okna. Nie wiedziała, kto zostawił je otwarte w środku zimy – wiatr dmuchał jej prosto w twarz, kłuł jej skórę lodowatymi igiełkami, tak, pamiętała z tego snu nawet uczucie zimna. Wyjrzała przez okno i zobaczyła dachy obsypane śniegiem, a w oddali – ciemną ścianę lasu. „To nie jest Zakazany Las” – pomyślała, widząc wijące się niczym węże gałęzie. – „To mój las”. Nie miała pojęcia, skąd to wie, przecież w tym śnie była co najmniej cztery lata młodsza. Patrzyła na las a ten zdawał się zbliżać do niej i nagle ujrzała światło zapalające się pośrodku, fontannę ognia tryskającą spomiędzy drzew. To stamtąd dobiegało jej uszu wycie.
Pomału ukroiła małym widelcem kawałek szarlotki i zanurzyła w sosie. Przeżuwała powoli, zastanawiając się nad znaczeniem swojego snu. Wiedziała, ze większość senników, z jakimi miała do czynienia nie jest wiele warta – prawdziwe znaczenie snu najczęściej odwoływało się do podświadomości i lęków śniącego, o tym wiedzieli nie tylko czarodzieje. Do przyszłości lub odległych wydarzeń w teraźniejszości – niezwykle rzadko i zwykle u osób dysponujących szczególnymi mocami. Oczywiście, mogła zignorować ten sen, ale za bardzo ją niepokoił. Pożar w lesie? Banalne, choć nie wykluczone. Czy to zwierzę dlatego właśnie wyło? Ze strachu przed ogniem? Z bólu? A może, aby ja ostrzec? I czemu we śnie powróciła do szkoły?
Przełknęła szarlotkę i wypiła kolejny łyk coraz zimniejszej kawy. Na ulicy zaczął padać śnieg z deszczem – rzecz normalna o tej porze roku i w tym klimacie. Grupka nastolatków schroniła się przed wilgocią w kawiarni. Składali teraz parasole, zdejmowali mokre płaszcze, śmiali się, zajmując największy stolik. Byli zupełnie inni od młodych ludzi jej rodzaju a równocześnie tacy sami. Przyglądała się ich twarzom, szukając czegoś... Przyłapała się na porównywaniu ich do ludzi, których znała w przeszłości. Ten rudy chłopak, szeroko uśmiechnięty, nie musiała się nawet zastanawiać, kogo jej przypominał. A ta brunetka? Była taka dziewczyna, z jej rocznika, całkiem miła, podobna do niej, jakże ona miała na imię? Nie mogła sobie przypomnieć.
Drzwi otwarły się jeszcze raz i do kawiarenki wszedł młody mężczyzna w czerni. Dziewczyna wzięła go za znajomego wesołej grupki, tak więc zaskoczył ją fakt, że przybysz zignorował nastolatków i zaczął rozglądać się uważnie po sali. Zadrżała, gdy jego wzrok spoczął dokładnie na niej. Szarobłękitne, lśniące oczy patrzyły na nią uważnie, gdy młodzieniec zbliżał się do jej stolika.
- Czeka pani na kogoś? – spytał.
Zaprzeczyła ruchem głowy, wpatrując się w pociągłą twarz, okolona długimi włosami w kolorze szarawego blondu. Było w nim coś, co ją pociągało, jego płynne, kocie ruchy, jego twarz i błyszczące oczy, zwłaszcza te błyszczące oczy...
- W takim razie, nie będzie chyba miała pani nic przeciwko, jeśli się przysiądę... Clarice?
- Wolałabym „Clare” – odrzekła z lekkim zażenowaniem. Clarice to piękne imię, ale ona nie uważała za piękną jego polskiej formy. Klarysa. Nie lubiła Klarysy. Zawsze była Klarą.
- Clare... Clare V… Vooyshik..?
- Wójsik – poprawiła machinalnie. – Słucham?
- Sven Oedemark. Dostała pani mój list?
Zaprzeczyła.
- Posłałem list... prośbę... Chodzi o wstęp do lasu.
Ile on może mieć lat – zastanawiała się. Powyżej dwudziestu, ale raczej nie więcej, niż dwadzieścia pięć. A więc, mniej-więcej jej rówieśnik. Byłby w takim razie najmłodszym, który przybywał aby badać las. Przypomniał jej się jeden, który zresztą nie dostał pozwolenia, niesympatyczny osobnik w średnim wieku, który rozbierał ją wzrokiem. Do diabła, gdyby...
- Nie dostałam tego listu – oznajmiła suchym głosem. – Bardzo mi przykro.
- Czy mam pisać podanie? Mam wszystkie papiery z wydziału, brakuje mi tylko pani opinii, Clarice.
Tym razem nie poprawiła go. Miał miły głos.
- Jeśli pan pozwoli, dopiję moja kawę i przeniesiemy się do mnie – oznajmiła.
- Oczywiście, proszę sobie nie przeszkadzać, mam czas.
Usiadł wygodnie na krześle naprzeciw niej, w swobodnej pozie, płaszcz przewiesiwszy przez oparcie. Był to długi, czarny płaszcz, ze staromodną pelerynką okrywającą ramiona. Podobnie czarna była reszta jego ubrania, neutralny, nie rzucający się w oczy sweter z golfem i dżinsy. Jedynym niezwykłym elementem była maleńka broszka przypięta po prawej stronie golfu, malutki pentagram z ciemnego srebra.
Klara piła kawę, zerkając co jakiś czas na swego towarzysza, który z zainteresowaniem rozglądał się po lokalu.
- Może pan tez się skusi na kawę? – spytała. – Bardzo dobra. Nie mówiąc o szarlotce.
- Nie, dziękuję. Może kiedy indziej. Ciekawe miasteczko. Dziwne, ze jest pani jedyna czarownicą, która tu mieszka... I w dodatku cudzoziemka...
- Zdarzyło się – wzruszyła ramionami, wypijając resztkę kawy. – Chodźmy.
Wstała i ubrała płaszcz. Sven zrobił to samo i ruszył za nią.
Dom na wzgórzu i ciemna, niezbadana ściana lasu za nim zafascynowały młodego mężczyznę. Przez chwilę stał i patrzył na splątane gałęzie. Klara czuła pewną satysfakcję, widząc, jakie wrażenie robi na nim ten widok. Czy czuł teraz moc, pulsującą w głębi lasu, między drzewami, w głębi ziemi? Tak, musiał ją czuć, bo przyklęknął na błotnistej ziemi, z wyrazem uniesienia na twarzy i z zamkniętymi oczyma, położył dłoń na ścieżce.
Roześmiała się głośno, choć rozumiała jego reakcje.
- Do diabła, dostanie pan orgazmu zaraz po wejściu do lasu. Chyba nie wydam panu zgody.
Wstał, także z uśmiechem na twarzy, strzepując błoto z ręki i spodni, co właściwie równało się rozmazaniu go.
- Clarice, pani przypuszczenia co do natury mojej seksualności wprawiają mnie w zażenowanie – oznajmił, z przesadnie oburzona miną.
- Panie Oedemark, sprawdziłabym z przyjemnością naturę pańskiej seksualności, gdyby nie fakt, że nie posiadam w moim skromnym domu żadnego alkoholu, nie mówiąc już o jakimkolwiek afrodyzjaku. Czuję się niezmiernie zażenowana, że nie zaopatrzyłam się w nie na okoliczność przyjmowania w moim domu tak atrakcyjnego mężczyzny, jednakże mogę zrekompensować to panu filiżanką zielonej herbaty – przekręciła klucz w zamku. – Proponuję panu również skorzystanie z mojej łazienki. Nie uśmiecha mi się widok plam z błota na moim obrusie.
- Nie odmówię ani możliwości umycia się, ani wypicia herbaty – wszedł do przedpokoju i zaczął się rozglądać. – Interesujące...
Zignorowała jego ostatnie słowo, choć domyślała się, do czego się odnosi.
- Łazienka – wskazała ruchem ręki. – na szafce leży szczotka do błota, powinna załatwić sprawę pańskiego ubrania.
Sven skinął głową i zniknął w głębi korytarza. Nabrała powietrza, gdy zniknął jej z oczu. Do diabła, czyżby właśnie zaczęła flirt? Oby tylko nie wziął tego co powiedziała, zbyt poważnie. Przypadkowy seks nie był bynajmniej tym, czego potrzebowała. Drżącymi rękami zajęła się przygotowywaniem herbaty. Kiedy Sven wyszedł z łazienki, już czysty i szeroko uśmiechnięty, filiżanki pełne parującego płynu stały na stole a obok nich tacka z kruchymi ciasteczkami.
- Czy zawsze traktuje pani tak petentów? – spytał młody mężczyzna, siadając przy stole. – Czy też jest to zasługa mojego uroku osobistego?
- Staram się być miła dla wszystkich – odparła najbardziej naturalnym tonem, na jaki było ją stać. – rzadko miewam gości.
- Dziwna sprawa. Taka młoda kobieta, sama, w obcym kraju...
- Zaraz pan pewnie spyta, co robię w tak parszywym miejscu – roześmiała się.
- Miejsce jest miłe. Tylko wydawało mi się, że ktoś w pani wieku powinien szukać towarzystwa innych... Ja nie wytrzymałbym tak długo w samotności... chyba, ze ci z miasteczka...
- Nie utrzymuję z nimi kontaktów. Muszę... zebrać myśli.
- Więc chyba nie będzie się pani podobało, że zamierzam zostać tu przez zimę?
- Przez zimę?
- Tak.. może, przejdźmy do rzeczy?
Przytaknęła z ulga, podczas gdy młody mężczyzna wyciągnął plik dokumentów. Przejrzała je. Podpisy mieniły się złotem – niepodrabialna, magiczna sygnatura urzędnika odpowiedzialnego za ochronę ośrodków dzikiej magii. Zmarszczyła czoło, gdy ujrzała, że papiery dotyczą dwóch osób.
- Morten Sigurdsen?
- Mój mistrz. Początkowo rzeczywiście mieliśmy jechać razem, ale uznał, ze to będzie swoisty sprawdzian dla mnie.
- Zezwolenie na badanie lasu... na kontakt z trollami... tu jakieś zastrzeżenia co do osoby Mortena Sigurdsena... Dlaczego?
- Głupio mi to stwierdzić, ale mistrz był podejrzewany o sympatię względem... –jego głos się zawahał. – wie pani kogo... – Klara prychnęła. Nawet dwa lata po wojnie wielu ludzi miało obawy przed wymawianiem imienia pokonanego wroga. – Nigdy mu tego nie udowodniono, ale też nigdy nie zniesiono oskarżeń.
- I dlatego postanowił wysłać pana samego? – jej oczy skupiły się na broszce z pentagramem. Nie, to był zwykły pentagram, sama nosiła podobny, jako zapinkę do peleryny. Żadnych węży, żadnych złowrogich znaków, zwykła, srebrna gwiazdka.
- Poniekąd – przyznał Sven. – Kiedy mistrz się wycofał, przestali robić problemy.
- Czy mogę wiedzieć, o co dokładnie chodzi?
- Słyszała pani o przejściach? Przejściach do otchłani. Jest ich niewiele, a lokalizacja zaledwie dwóch jest znana. Prawdopodobnie trzecie jest w centrum tego lasu.
Po plecach Klary przebiegł dreszcz. Przejście do otchłani. Miejsce, gdzie świat żywych łączy się ze światem umarłych. A ten młody, przystojny człowiek siedzący przy jej stole i pijący jej herbatę z jej białej filiżanki w granatowo-złoty wzór był uczniem czarodzieja podejrzanego o korzystanie z czarnej magii, więcej nawet, o bycie stronnikiem Mrocznego Pana. Do czego uciekł się, aby wydano mu zezwolenie? Miała wysłać do zwierzchników sowę z listem argumentującym odmowę? Odesłać Svena? A jeśli się zgodzi? Jaki będzie tego powód? Urok osobisty młodego mężczyzny? Do diabła, musiała być profesjonalistką, zignorować swój wiek i fakt, że samotność była czasem bolesna, a jej ciało domagało się dotyku. Znała Svena od niewiele ponad godziny, to za mało na cokolwiek, nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia. Ale gdyby został przez zimę – podpowiedział jej jakiś egoistyczny głosik – poznałaby go lepiej. Przygryzła wargę.
- Pane Oedemark, obawiam się, że choć papiery są w porządku, będę musiała jeszcze przemyśleć pańską sprawę.
- Rozumiem. Właściwie, spodziewałem się tego. Wynająłem już pokój w miasteczku, będę czekał na pani decyzję – jego miły głos był niezwykle spokojny, jak na głos kogoś, kto właśnie spotkał się z odmową. – Miło było panią poznać, Clarice.
Zamknęła za nim drzwi i odetchnęła głęboko, opierając się plecami o drzwi. Wiedziała, ze czeka ją niespokojna noc, ale przynajmniej nie będzie miała snów... Oby nie miała żadnych snów... Westchnęła. Pewien rodzaj snów był jak najbardziej prawdopodobny. Gdyby miała jakiś eliksir pozwalający jej spać bez snów... Nigdy nie była zła z tego akurat przedmiotu, tylko jakoś nie znalazła powodów, żeby stosować wyniesioną ze szkoły wiedze w praktyce... przynajmniej jeśli chodzi o ten właśnie przedmiot. Przypomniała sobie nauczyciela, z którym miała zajęcia przez ostatnie dwa lata i uśmiechnęła się na myśl o pogardliwej minie, jaka zrobiłby na wieść, że jego uczennica woli parzyć herbatę niż stosować się do jego nauk. Ta myśl otrzeźwiła ją trochę. Zebrała brudne filiżanki i zabrała się za zmywanie. Proste czynności domowe, które mogłaby bez problemu wykonać za pomocą magii zawsze przełamywały w jakiś sposób monotonną codzienność i pomagały jej skupić myśli. Tak więc, szorując, może nieco zbyt intensywnie, filiżanki, wróciła do rozważań na temat zezwolenia dla Svena.
Gdyby wydział miał jakieś poważniejsze zastrzeżenia co do jego osoby, zezwolenia by mu nie wydano. W praktyce, gdyby odmówiła, Sven przyjechałby jeszcze raz, z nowymi papierami, jej odmowa równałaby się tylko przedłużeniu biurokratycznej drogi, którą musiał przebyć młody czarodziej. Poza tym, szczerość, z jaką Sven przyznał się do faktu, że jego tak zwany „mistrz” jest osobą niepewną była dość przekonywująca. Ktoś, kto w czasie wojny należał do Śmierciożerców, próbowałby zapewne za wszelką cenę dowodzić swojej niewinności, udowadniając równocześnie, że jego oskarżyciele mylą się albo, że próbują ukryć własne ciemne sprawki. Przeczytała dość relacji z procesów, aby zauważyć schemat. Pamiętała dumna, piękną kobietę, patrzącą z góry na ławę oskarżonych, z uporem powtarzającą, że wszystko, co robiła, robiła dla swojego syna, platynowowłosego chłopaka, który milcząc siedział na sali. To dla jego dobra, jak pisały gazety, popełniła samobójstwo przed wydaniem wyroku, w pożegnalnym liście pisząc, że nie chce, by w tym nowym świecie jej dziecko żyło z piętnem syna zbrodniarzy.
Klarze robiło się niedobrze, kiedy wspominała tą falę procesów, długą listę oskarżonych i skazanych, którą czytała, z nadzieją odnalezienia na niej nazwiska morderczyni swoich rodziców. Odnalazła je w końcu. Nikt, kto nosił Mroczny Znak nie uniknął schwytania i konfrontacji z sądem. Niektórych uniewinniono, udowadniając, że działali pod przymusem albo szpiegowali na zlecenie drugiej strony. Kobieta, która zabiła jej rodziców nie została uniewinniona, choć jej wyrok nie był zbyt wysoki. Może wyjdzie za parę lat z więzienia, jeśli przeżyje ten koszmar, jakim był Azkaban...
Dziewczyna otrząsnęła się. Przykre wspomnienia, które nawiedzały ją od dwóch lat, wróciły po raz kolejny. Na zewnątrz ściemniało się i zaczął sypać śnieg. O tej porze roku w tych szerokościach geograficznych zaczynała się prawdziwa zima. Jutro będzie musiała ubrać wysokie buty, żeby móc przedrzeć się do miasteczka. Wolałaby polecieć, cóż, w mieście zamieszkanym przez samych mugoli nie mgła sobie na to pozwolić... I tak miotła kurzyła się w kącie, a ona sama traciła wprawę w lataniu.
Nakarmiła swoją sowę, umyła się i w końcu wylądowała w łóżku ze szklanką ciepłego mleka doprawionego cynamonem i papierami, które zostawił jej Sven. Analizowała je długo, w końcu jednak zasnęła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez An-Nah dnia Sob 19:28, 09 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 22:35, 09 Cze 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Siedem lat temu byłaś starsza ode mnie, wiesz? Ten tekst naprawdę wydaje mi się wartościowy. I naprawdę potrzebna mu jest beta.
Moje zainteresowanie nim wynika chyba właśnie z faktu, że jest tak nietuzinkowy, inny, oryginalny, nietypowy. Napisałaś Zil pochlebnie, że zły autor pisze to, co wie, a dobry wie, co pisze. Śmiem twierdzić, że i ciebie to dotyczy.
Lubię cię! *włazi na kolanka i wtula się*
Błędy:
An-Nah napisał:
Były dni, kiedy po prostu siedziała, przycisnąwszy policzek do szyby i patrzyła na splątane gałęzie, ocierające się o ścianę jej domu.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
lub raczej, by wypuszczono je na zewnątrz, by otwarto wrota niewidzialnej zagrody, która dzieliła je od reszty świata, uśpionego spokojnie miasteczka, nieświadomego pradawnych sił czających się tuz obok.

lub raczej wypuszczono je na zewnątrz, otwarto wrota niewidzialnej zagrody, która dzieliła je od reszty świata, uśpionego spokojnie miasteczka nieświadomego pradawnych sił czających się tuż obok. (Zaczynam się bać)

An-Nah napisał:
Wiatr targał jej kasztanowe włosy i płaszcz barwy wieczornego nieba, gdy stawała tuz przed barierą niewidoczną dla normalnego człowieka i unosiła oba ramiona.

tuż

An-Nah napisał:
Skupiała się i wypowiadała słowa, po których las i żyjące w jego głębi siły uspokajały się, wiatr ucichał.

cichł

An-Nah napisał:
Tego drugiego świata, do którego przypisywała ją jej moc też nie umiała kochać.

Po moc przecinek.

An-Nah napisał:
A potem z uśmiechem przypominała sobie pewnego mężczyznę, który na miano mieszańca bardziej niż ona zasługiwał, ona przecież była całkowicie człowiekiem, w innym miejscu pilnującego zupełnie innego lasu.

A potem z uśmiechem przypominała sobie pewnego mężczyznę, w innym miejscu pilnującego zupełnie innego lasu, który na miano mieszańca zasługiwał bardziej niż ona - przecież była całkowicie człowiekiem.

An-Nah napisał:
Śmieszne, z tamtym lasem nie poradziłaby sobie, choć ponoć był bardziej zbadany, niż ten.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
To, co działo się wewnątrz, za bariera, nie należało już do niej.

barierą

An-Nah napisał:
Póki co, jedynym podejrzanym przypadkiem był emisariusz trolli, niski jak na swoją rasę, kudłaty i władający szwedzkim jeszcze gorszym, niż jej własny, oraz, o dziwo, łamanym angielskim.

Póki co jedynym podejrzanym przypadkiem był emisariusz trolli, niski jak na swoją rasę, kudłaty i władający szwedzkim jeszcze gorszym niż jej własny, oraz, o dziwo, łamanym angielskim.

An-Nah napisał:
W jakiej sprawie – nie dowiedziała się nigdy, podobnie, jak nie dowiedziała się, jakie były tego efekty.

podobnie jak tego, jakie były ego efekty.

An-Nah napisał:
...„cholerną pół-krwi cudzoziemską smarkulę” i odchodzili, czasem awanturowali się dłużej, ale ona pozostawała niewzruszona. Była oficjalną strażniczką lasu, nawet, jeśli była cudzoziemką.

...„cholerną półkrwi cudzoziemską smarkulę” i odchodzili, czasem awanturowali się dłużej, ale ona pozostawała niewzruszona. Była oficjalną strażniczką lasu, nawet jeśli cudzoziemką.

An-Nah napisał:
Miała świadomość tego, jak również miała świadomość faktu, że nie była ani jedyną ani najbardziej poszkodowaną ofiara wojny.

Miała świadomość tego, jak również faktu, że nie była ani jedyną ani najbardziej poszkodowaną ofiarą wojny.

An-Nah napisał:
Gdzieś, oddalony o setki kilometrów od niej, żył chłopiec o zielonych oczach, który miał większe niż ona prawa aby odcinać się od świata.

Przed aby przecinek.

An-Nah napisał:
Trzy lata od niej młodszy, ale gdyby nie on, zapewne podzieliłaby los swoich rodziców.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Kiedy wiedziała go po raz ostatni, cztery lata temu, obiecała mu ponowne spotkanie, Nie miała jednak pojęcia że tak a nie inaczej potoczą się jej losy...

Kropka po spotkanie. Przed że przecinek.

An-Nah napisał:
Zabić, lub zostać zabitym.

Bez przecinka.

An-Nah napisał:
Chciała jeszcze raz popatrzeć w jego oczy, odgadnąć co czuł w tamtej chwili.

Po odgadnąć przecinek.

An-Nah napisał:
Nie miała dość siły, by zabić tamta kobietę, której kiedyś ufała jej matka, miała dość siły jedynie na łzy, choć zawsze krzyczała, nie mogąc płakać.

tamtą

An-Nah napisał:
Zazdrościła im, gdy widziała ich idących razem, śmiejących się, albo pocieszających się w złych chwilach.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Stała z boku, jak widz obserwujący przedstawienie. Czasem zastanawiała się, czy gdyby wtrąciła się za którymś razem, mogłaby cos zmienić, zmienić na lepsze.

Bez pierwszego przecinka. Coś.

An-Nah napisał:
Czasem, tak jak tego dnia, schodziła do miasteczka, chociażby po to, żeby wypić kawę, patrząc, jak ludzie przechodzą główna ulicą za szybą.

ludzie za szybą przechodzą główną ulicą.

An-Nah napisał:
Właścicielka kawiarenki znała ją zawsze witała z uśmiechem milczącą dziewczynę w czerni i granacie, która w żartach nazywała „małą czarownicą”.

Po ją przecinek. którą.

An-Nah napisał:
Dziewczyna nie wyprowadzała jej z błędu, twierdząc, ze pracuje nad powieścią o czarownicy mieszkającej na skraju prastarego lasu, właścicielka kawiarni zaś przytaknęła, twierdząc, że wczucie się postać to połowa sukcesu, poczym odeszła do innych klientów, pozostawiając dziewczynę z jej kawą i szarlotką, polana gęstym i słodkim waniliowym sosem.

Po czym. szarlotką polaną.

An-Nah napisał:
Czuła, ze zegar jej życia odlicza dni do wydarzenia, które wyrwie ją ze spokojnej, bezpiecznej rutyny.

że

An-Nah napisał:
Wiedziała, ze to ten dźwięk ją obudził, tylko ja, jakby tylko dla jej uszu był przeznaczony.

że i ją.

An-Nah napisał:
Patrzyła na las a ten zdawał się zbliżać do niej i nagle ujrzała światło zapalające się pośrodku, fontannę ognia tryskającą spomiędzy drzew.

las, a

An-Nah napisał:
Wiedziała, ze większość senników, z jakimi miała do czynienia nie jest wiele warta – prawdziwe znaczenie snu najczęściej odwoływało się do podświadomości i lęków śniącego, o tym wiedzieli nie tylko czarodzieje.

Że. Przecinek po czynienia.

An-Nah napisał:
A może, aby ja ostrzec?

Bez przecinka i ją.

An-Nah napisał:
Byli zupełnie inni od młodych ludzi jej rodzaju a równocześnie tacy sami.

Przed a przecinek.

An-Nah napisał:
Zaprzeczyła ruchem głowy, wpatrując się w pociągłą twarz, okolona długimi włosami w kolorze szarawego blondu.

twarz okoloną

An-Nah napisał:
- W takim razie, nie będzie chyba miała pani nic przeciwko, jeśli się przysiądę...

Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Powyżej dwudziestu, ale raczej nie więcej, niż dwadzieścia pięć.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Byłby w takim razie najmłodszym, który przybywał aby badać las.

Bez aby przecinek.

An-Nah napisał:
Usiadł wygodnie na krześle naprzeciw niej, w swobodnej pozie, płaszcz przewiesiwszy przez oparcie.

Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Podobnie czarna była reszta jego ubrania, neutralny, nie rzucający się w oczy sweter z golfem i dżinsy.

nierzucający

An-Nah napisał:
Dziwne, ze jest pani jedyna czarownicą, która tu mieszka...

że

An-Nah napisał:
Czy czuł teraz moc, pulsującą w głębi lasu, między drzewami, w głębi ziemi? Tak, musiał ją czuć, bo przyklęknął na błotnistej ziemi, z wyrazem uniesienia na twarzy i z zamkniętymi oczyma, położył dłoń na ścieżce.

Bez pierwszego przecinka i dwóch ostatnich.

An-Nah napisał:
- Clarice, pani przypuszczenia co do natury mojej seksualności wprawiają mnie w zażenowanie – oznajmił, z przesadnie oburzona miną.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
...filiżanką zielonej herbaty – przekręciła klucz w zamku.

Kropka po herbaty i przekręciła z dużej.

An-Nah napisał:
- Nie odmówię ani możliwości umycia się, ani wypicia herbaty – wszedł do przedpokoju i zaczął się rozglądać.

Kropka po herbaty i wszedł z dużej.

An-Nah napisał:
- Łazienka – wskazała ruchem ręki. – na szafce leży szczotka do błota, powinna załatwić sprawę pańskiego ubrania.

Po łazienka kropka. Wskazała z dużej. Na szafce też z dużej.

An-Nah napisał:
Oby tylko nie wziął tego co powiedziała, zbyt poważnie.

Po tego przecinek.

An-Nah napisał:
– rzadko miewam gości.

Z dużej.

An-Nah napisał:
chyba, ze ci z miasteczka...

Chyba że

An-Nah napisał:
- Tak.. może, przejdźmy do rzeczy?

Tak... Może przejdźmy do rzeczy?

An-Nah napisał:
Przytaknęła z ulga, podczas gdy młody mężczyzna wyciągnął plik dokumentów.

ulgą

An-Nah napisał:
–jego głos się zawahał.

Spacja przed jego.

An-Nah napisał:
jej oczy skupiły się na broszce z pentagramem. Nie, to był zwykły pentagram, sama nosiła podobny, jako zapinkę do peleryny.

Jej z dużej. Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Właściwie, spodziewałem się tego.

Bez przecinka.

An-Nah napisał:
Wynająłem już pokój w miasteczku, będę czekał na pani decyzję – jego miły głos był niezwykle spokojny, jak na głos...

Po decyzję kropka. Jego z dużej. Bez przecinka po spokojny.

An-Nah napisał:
Wiedziała, ze czeka ją niespokojna noc, ale przynajmniej nie będzie miała snów...

że

An-Nah napisał:
Nigdy nie była zła z tego akurat przedmiotu, tylko jakoś nie znalazła powodów, żeby stosować wyniesioną ze szkoły wiedze w praktyce...

wiedzę

An-Nah napisał:
...minie, jaka zrobiłby na wieść, że jego uczennica woli parzyć herbatę niż stosować się do jego nauk.

jaką

An-Nah napisał:
Poza tym, szczerość, z jaką Sven przyznał się do faktu, że jego tak zwany „mistrz” jest osobą niepewną była dość przekonywująca.

Po niepewną przecinek.

An-Nah napisał:
Ktoś, kto w czasie wojny należał do Śmierciożerców, próbowałby zapewne za wszelką cenę dowodzić swojej niewinności, udowadniając równocześnie, że jego oskarżyciele mylą się albo, że próbują ukryć własne ciemne sprawki.

albo że

An-Nah napisał:
Pamiętała dumna, piękną kobietę, patrzącą z góry na ławę oskarżonych, z uporem powtarzającą, że wszystko, co robiła, robiła dla swojego syna, platynowowłosego chłopaka, który milcząc siedział na sali.

dumną. Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Nikt, kto nosił Mroczny Znak nie uniknął schwytania i konfrontacji z sądem.

Po znak przecinek.

An-Nah napisał:
Kobieta, która zabiła jej rodziców nie została uniewinniona, choć jej wyrok nie był zbyt wysoki.

Po rodziców przecinek.

An-Nah napisał:
Wolałaby polecieć, cóż, w mieście zamieszkanym przez samych mugoli nie mgła sobie na to pozwolić...

mogła

Więc mamy jakąś Klarę z Hogwartu, wspomnienie Pottera, Draco i samobójstwa Narcyzy, jeśli się nie mylę...
Nie mam pojęcia, jak chcesz zawrzeć tak ciekawą historię w piętnastu częściach. Moim zdaniem i pięćdziesiąt by nie wystarczyło, więc tym bardziej podziwiam.
Sven jest ciekawą postacią. Sama na razie nie wiem, czy lubię go, czy nie bardzo, myślę jednak póki co, że nie jest zły.
Wszystko wydaje mi się straszliwie tajemnicze, a przy tym wciąga i podsyca ciekawość. Wspominałam już, że nie przepadam za kryminałami? Dlaczego zawsze ktoś musi spowodować jakieś ale... Nie niszczyć proszę moich przekonań! Very Happy
Bardzo mi się podobało, czekam na ciąg dalszy.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Leeni dnia Nie 12:14, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 9:34, 10 Cze 2012  
An-Nah
Komentator Miesiąca
Komentator Miesiąca



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ogólnopolska stolica mHroCku
Płeć: Kobieta


Leeni, ja też cię lubię. Bo chce ci się komentować - wszystko właściwie na forum, niezależnie od tego, czy to fanfik, czy tekst autorski, czy znasz fandom czy nie, czy tematyka cię interesuje... Bo chce ci się wygrzebywać każdą drobną usterkę. Podziwiam i zazdroszczę, mnie się parę lat temu odechciało, stwierdziłam, że szkoda mojego czasu. Mam nadzieję, że tobie nieprędko się odechce/czasu zabraknie, tacy ludzie jak ty są bardzo potrzebni, zwłaszcza w polskim internecie, gdzie kultura komentowania jest słaba.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 21:57, 12 Cze 2012  
An-Nah
Komentator Miesiąca
Komentator Miesiąca



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ogólnopolska stolica mHroCku
Płeć: Kobieta


Bety nadal brak, ale poprawiłam dwa ortografy. Masakra. Moja dysleksja naprawdę była kiedyś gorsza...
Więcej mi się poprawiać nie chcę Razz Produkuję prace zaliczeniowe i opowiadanie na konkurs Razz



Rozdział trzeci

Powierzchnia lustra była gładka i jednolita, srebrzysta jak tarcza księżyca w mroźną, zimową noc, jak księżyc lśniła w ciemnym pokoju. Nie wiedział, co to za pokój, ani czemu stoi naprzeciw lustra, przesuwając dłonią po jego tafli, patrząc na swoje odbicie, oddzielone od niego szkłem - obraz szczupłego chłopca o czarnych włosach opadających na czoło i smutnej twarzy. Znał swój obraz na pamięć, oglądał go przecież co rano, znał zarys swojej twarzy, szyi i ramion, włosy, które co dnia bezskutecznie próbował zmusić do ułożenia się gładko na głowie, oczy, wielkie i ocienione długimi jak u dziewczyny rzęsami, linę ust, które od jakiegoś czasu rzadko się uśmiechały, nawet wtedy, kiedy próbował zmusić je do śmiechu, prędko wracały do dawnej pozycji, na zawsze już chyba wykrzywione smutkiem.
Jego odbicie wpatrywało się w niego przenikliwie, jakby chciało odgadnąć jakie myśli kryją się w głębi jego głowy. Uśmiechnął się do niego i własny uśmiech wydał mu się groteskowy. Spomiędzy warg widział wyraźnie zęby, nienaturalnie wręcz białe. Prędko powrócił do poprzedniego wyrazu twarzy, lecz odbicie uśmiechało się nadal, rozchyliwszy wargi jeszcze bardziej. Jego zęby były długie, jak kły węża. Powinien przestraszyć się, ale patrzył po prostu na własne odbicie, jak na twarz kogoś obcego. Odbicie zamknęło na moment oczy, a gdy otworzyło je z powrotem, zobaczył, że jego tęczówki stały się czerwone, źrenice zaś podłużne jak u węża. Znał te oczy, ale i teraz nie przeraził się, przesunął tylko dłonią po szkle, jakby z niedowierzaniem, że odbicie należy do niego. Odbicie odpowiedziało tym samym gestem, łagodnie przesuwając dłoń zgodnie z ruchem jego dłoni. Opuszki jego palców drżały, gdy dotykał szkła, z obawą, że za chwile dłoń z drugiej strony lustra zaciśnie się na jego nadgarstku, dłoń, której palce staną się nagle długie, białe jak kość słoniowa i silne jak kleszcze. Czuł chłód na karku, chłód prądu powietrza, wpadającego przez niewidoczne okno, mierzwiącego mu włosy, podczas gdy włosy odbicia pozostawały nieruchome, tak, jak nieruchome pozostawały jego wykrzywione w drapieżnym uśmiechu usta i czerwone, wężowe oczy.
Poczuł, że traci grunt pod nogami. Rozpaczliwie próbował chwycić się lustra, ale jego palce ślizgały się na gładkim szkle. Spadał w kierunku zimnej, atramentowo czarnej wody gdzieś w dole, nie przez moment nie przestając widzieć swojego drwiąco uśmiechniętego odbicia, które wydawało się przekroczyć granice lustra i stać się o wiele bardziej realne, niż on sam, powoli zanurzający się w lodowatej wodzie, tracący oddech, nie mogący poruszyć kostniejącymi kończynami. Tylko czerwonooka postać, która do niedawna była odbiciem, pozostała, stojąc na brzegu i patrząc na bezwładne już ciało, unoszące się po falującą powierzchnia wody, ciało, którego czy, niegdyś zielone, teraz białe i martwe, patrzyły w pustkę z wyrazem zaskoczenia, który towarzyszył jego śmierci.
Usiadł na łóżku, czując zimny wiatr wpadający przez uchylone okno, zwinięte prześcieradło pod sobą i pot spływający mu po karku. Drżącą ręką dotknął czoła, przesunął palcami po bliźnie, jakby oczekując znajomego bólu. Nic się nie stało, mały znak, którym obdarzono go niedługo po urodzeniu, od dwóch lat pozostawał martwy, od dwóch lat był tylko płytkim wgłębieniem pośrodku jego czoła, wyróżniającym się od reszty skóry jedynie odcieniem. Jak gdyby nigdy nic się nie stało...
Pochylił głowę, nadal przyciskając dłoń do czoła. W całym domu panowała przeraźliwa, martwa wręcz cisza. Nie tykał nawet zegar, nie kapała woda. zupełniej, jakby przebudzenie było tylko przejściem w kolejny sen. Jedynym dźwiękiem dobiegającym do jego uszu był cichy, przyśpieszony łomot jego własnego serca. w takich chwilach żałował, że mieszka sam, brakowało mu przyjaciół, którym mógłby powiedzieć o swoim strachu, opowiedzieć sen, który go przeraził. Brakowało mu kogoś, kto go uspokoi, powie, ze to przecież wszystko sen, że koszmar skończył się już dawno, że noc przeminęła i wstało słońce.
Ale wspomnienie bladej twarzy i gasnących, czerwonych oczu, patrzących na niego z wyrzutem, wspomnienie ręki kurczowo ściskającej jego ramię, a potem wiotczejącej i opadającej, to wspomnienie wracało do niego nazbyt często. Czasem w snach widział tą twarz, patrzącą wprost na niego, ziejąca nienawiścią, ale od pewnego czasu sny zmieniły się i coraz częściej widział czerwone oczy patrzące na niego z jego własnej twarzy, coraz częściej budził się zlany zimnym potem, niepewny, czy sen za chwilę nie stanie się rzeczywistością.
Naciągnął kołdrę na przemarznięte do szpiku ramiona. Była jesień, po angielsku mglista i wilgotna, wietrzna, nieprzyjemna. Za oknami jego domu drzewa jedno za drugim traciły liście, które, jeszcze do niedawna złote, zalegały podwórze i pobliskie uliczki gnijącą brunatną masą. Teraz, przez otwarte okno, czuł ich ziemisty zapach i wszechobecną woń deszczu i wilgoci. Która mogła być godzina? Zegar stanął, odmawiając posłuszeństwa poruszającej jego kółka zębate magii, jego wahadło zamarło i zwieszało się w ciszy za szybą z mieniącego się kryształu. Wstał z łóżka i czując podszedł do zegara niemal po omacku. Dotknął zdobionej szafki, wyczuwając pod palcami klapkę kryjącą wrażliwy mechanizm. Otworzył ją i odnalazł właściwy przycisk. Gdy wypowiedział formułę, zegar zaczął znów chodzić, automatycznie ustawiając się na właściwą godzinę. Prawdziwe cacko kunsztu goblinów, jedna z niewielu rzeczy, jakie przyszło mu zabrać z pewnego starego, londyńskiego domu, domu, w którym zawsze czuł się niczym intruz, ale którym musiał się opiekować, uznany z jedynego prawnego spadkobiercę nieżyjącego od czterech lat właściciela. Traktował ten zegar, i parę innych przedmiotów, jak pamiątki po pierwszej i ostatniej osobie, która była dla niego prawdziwym członkiem rodziny. Gdzieś w głębi duszy nadal zachował stare marzenie o wspólnym życiu, o kimś, kto otoczy go miłością i opieką. Marzenie, które w wieku dziewiętnastu lat powinno zostać zastąpione marzeniem o samodzielności, o obecności kogoś u jego boku, ale nadal trwało gdzieś na dnie serca, wypłowiałe, kłójące jak igły, ilekroć sobie o nim przypomniał.
Była czwarta nad ranem. Pora, o której człowiek powinien spać najtwardszym snem, pora, o której najłatwiej o czarne myśli, choć mało kto wtedy się budzi. Jeśli północ jest pora, o której objawiają się duchy zmarłych, to czwarta nad ranem jest porą, o której nadchodzą nas duchy naszej przeszłości.
Wrócił do łóżka i skulił się pod kołdra, która wydawała mu się za cienka, by ochronić go przed zimnem. „Chyba nie zasnę już dziś w nocy” – pomyślał, ale po chwili zapadł w głęboki sen.
Obudził się późno, za oknami dawno już zdążył wstać szary jesienny dzień. Deszcz siąpił nieprzerwanie, uderzając o zamknięte już okna. Chłopak ubrał się niespiesznie, przeczuwając, ze dzień będzie wyjątkowo nudny i długi. Jak większość jego dni tutaj. Kiedy skończyło się lato, kiedy nie było żadnej pracy dla początkującego aurora z dość dziwna opinią, kiedy przyjaciele zaszyli się już we własnych domach i, przygotowując się do spędzenia zimy w rodzinnym gronie, zamiast wpadać w odwiedziny wysyłając mu tylko sowy z kolejnymi zaproszeniami, czuł, że samotność, której czasami tak bardzo mu brakowało, zaczyna mu dokuczać. Może to czas spakować się i przezimować gdzie indziej, na przykład w Norze, gdzie ciągły zgiełk przeszkadzałby mu w zebraniu myśli? Ten dom nieraz był już dla niego azylem, choć przebywanie tam wywoływało pewien rodzaj tęsknoty, tęsknoty za własnym domem, którego tak naprawdę nigdy nie miał. Nawet tam, wśród przyjaciół czuł się jak intruz i prędzej czy później uciekał, choć wiedział, jak kończyły się wszystkie takie ucieczki. Powtarzał bez końca ten sam błąd, nie mogąc znaleźć własnego miejsca, może nawet bojąc się je znaleźć. Przy kim był jego dom? Z biegiem lat dwójka jego najlepszych przyjaciół zbliżyła się do siebie tak bardzo, że obawiał się, by nie wejść między nich. Rodzina? Jedyni ludzie, związani z nim więzami krwi nie widzieli go od dwóch lat, i chyba cieszyli się z tego powodu.
Ubierał się bez pośpiechu, wiedząc, że ma dużo czasu, nawet zbyt dużo. Zajrzał na strych, gdzie jego sowa spała spokojnie na swoim drążku, z głową schowaną w nastroszone pióra. Podrapał ją delikatnie pod szyją, sowa otwarła wielkie, złote oczy i wydała z siebie odgłos zadowolenia.
- Mam dla ciebie śniadanie, Hedwigo.
Patrzył, jak sowa zabiera się za jedzenie. Powinien był chyba wypuścić ją nocą na polowanie, zdecydowanie potrzebowała ruchu, zwłaszcza, że nie miała wielu obowiązków.
Z łopotem skrzydeł na parapecie wylądowała druga sowa, mała sóweczka, która co rano przynosiła prasę. Odebrał od niej gazetę i zaczął przerzucać strony. Właściwie nie działo się nic ciekawego. Od dwóch lat. Czasami miał wrażenie, że to tylko oszustwo i na siłę szukał drugiego dna w nudnych informacjach o poczynaniach ministerstwa magii albo o najnowszych odkryciach w zakresie magicznej biologii. Czasami czuł się jak paranoik, a w najlepszym wypadku jak ktoś, kto po prostu nie może się przyzwyczaić do tego, że świat znów jest spokojny i żadne ciemne siły nie czają się za każdym rogiem. Może właśnie taki był powód jego snów? Brak wiatry w to, że wszystko toczy się spokojnym trybem, nieprzyzwyczajenie do normalnego życia. Strach przed przyszłością, strach przed wspomnieniami. I strach przed samym sobą, do którego trudno było się przyznać.
Zszedł powoli na dół, do kuchni, cały czas czytając gazetę. Krótka notka mówiła o tajemniczym zgonie w Norwegii. Pewnego czarodzieja znalezionego martwego w jego własnym domu, okoliczności śmierci były tak tajemnicze, że sprowadzono aurorów, nie wykluczając użycia czarnej magii. Czytając to, zmarszczył czoło. Zupełnie, jakby to była informacja przeznaczona dla niego właśnie, dowód na to, że jego złe przeczucia przynajmniej w części są prawdziwe. Otrząsnął się. Przecież to był zapewne tylko wypadek, może zmarły eksperymentował z jakimś niebezpiecznym zaklęciem. A nawet jeśli chodziło o czarną magię, to przecież to wszystko działo się na tyle daleko, żeby nie mieć z nim nic wspólnego.
Odłożył gazetę i zaczął przeglądać korespondencję. W większości były to ulotki, zupełnie, jakby trwał właśnie sezon na zaśmiecanie domów czarodziejów reklamówkami firm produkujących tak nieprzydatne drobiazgi, jak odblaskowy futerał na różdżkę albo oferujących zmianę wystroju mieszkania za pomocą kilku prostych czarów. Wreszcie, spod sterty śmieci udało mu się wydobyć list zaadresowany znajomym pismem. Za pomocą kuchennego noża przeciął kopertę i zaczął czytać.
Harry!
Zrobiło się ciemno i zimno, więc wszyscy liczymy, że zamieszkasz u nas przez zimę, tak jak ostatnio. Mama wypytuje się, kiedy przyjedziesz, mówi, że powinniśmy przygotować jeden pokój specjalnie dla ciebie w tej dobudówce, którą stawiamy. Właściwie już prawie skończyliśmy – wygląda o wiele lepiej niż reszta Nory, pewnie dlatego, że Fred i George się dorzucili... zresztą, sam zobaczysz, kiedy tylko przyjedziesz... Mama stoi za moimi plecami, każe mi cię pogonić i zagrozić, że przyśle wyjca. Więc lepiej nie ryzykuj. Dodaję list od Hermiony, jest troszkę... długi.
Ron

Chłopak uśmiechnął się, i, odłożywszy pierwszy list, zabrał się do czytania drugiego.
Drogi Harry!
Człowiek nie jest stworzony do życia w samotności. Twoje wymówki są wręcz śmieszne a doskonale wszyscy wiemy, ze nie wytrzymujesz długo, więc po prostu pakuj się i przyjeżdżaj... Gdybyś nam przeszkadzał, to po prostu byśmy ci powiedzieli. Ale teraz w Norze będzie więcej miejsca dla wszystkich (Mama Rona mówi, ze nawet dla naszych dzieci, Ron się czerwieni a ja mam już dość wyjaśniania, że ze ślubem i dziećmi trzeba poczekać...) Ale czasem mi się wydaje, że wszystko zajmą bliźniaki... Niby mają dom i sklep na Pokątnej, ale wszędzie ich pełno. Ich rzeczy zresztą też. Nie pozwalają się uczyć... zresztą, wiesz dobrze, jacy oni są..
.
Reszta listu utrzymana była w podobnym tonie. Co kilka zdań powtarzały się sformułowania w rodzaju „kiedy przyjedziesz”, „musisz przyjechać”.
- Tak, muszę – szepnął do siebie, odkładając kartki na stół i zamykając na chwile oczy.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 18:00, 13 Cze 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Nowa część Ciemności! *z radości spada z fotela i turla się po podłodze*
Kocham cię, wiesz o tym? *włazi na kolanka i wtula się*
Błędy:
An-Nah napisał:
Nie wiedział, co to za pokój, ani czemu stoi naprzeciw lustra, przesuwając dłonią po jego tafli, patrząc na swoje odbicie, oddzielone od niego szkłem - obraz szczupłego chłopca o czarnych włosach opadających na czoło i smutnej twarzy.

Bez pierwszego i ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Jego odbicie wpatrywało się w niego przenikliwie, jakby chciało odgadnąć jakie myśli kryją się w głębi jego głowy.

Przed jakie przecinek.

An-Nah napisał:
Jego zęby były długie, jak kły węża.

Bez przecinka.

An-Nah napisał:
Powinien przestraszyć się, ale patrzył po prostu na własne odbicie, jak na twarz kogoś obcego.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Czuł chłód na karku, chłód prądu powietrza, wpadającego przez niewidoczne okno, mierzwiącego mu włosy, podczas gdy włosy odbicia pozostawały nieruchome, tak, jak nieruchome pozostawały jego wykrzywione w drapieżnym uśmiechu usta i czerwone, wężowe oczy.

Bez przecinków po powietrza i tak.

An-Nah napisał:
Spadał w kierunku zimnej, atramentowo czarnej wody gdzieś w dole, nie przez moment nie przestając widzieć swojego drwiąco uśmiechniętego odbicia, które wydawało się przekroczyć granice lustra i stać się o wiele bardziej realne, niż on sam, powoli zanurzający się w lodowatej wodzie, tracący oddech, nie mogący poruszyć kostniejącymi kończynami.

Atramentowoczarnej. Ani przez moment. Bez przecinka po realne i sam.

An-Nah napisał:
Tylko czerwonooka postać, która do niedawna była odbiciem, pozostała, stojąc na brzegu i patrząc na bezwładne już ciało, unoszące się po falującą powierzchnia wody, ciało, którego czy, niegdyś zielone, teraz białe i martwe, patrzyły w pustkę z wyrazem zaskoczenia, który towarzyszył jego śmierci.

Bez przecinka po ciało. Oczy.

An-Nah napisał:
zupełniej, jakby przebudzenie było tylko przejściem w kolejny sen.

Zupełnie i to z dużej.

An-Nah napisał:
w takich chwilach żałował, że mieszka sam, brakowało mu przyjaciół, którym mógłby powiedzieć o swoim strachu, opowiedzieć sen, który go przeraził.

Z dużej litery.

An-Nah napisał:
Brakowało mu kogoś, kto go uspokoi, powie, ze to przecież wszystko sen, że koszmar skończył się już dawno, że noc przeminęła i wstało słońce.

Że.

An-Nah napisał:
Ale wspomnienie bladej twarzy i gasnących, czerwonych oczu, patrzących na niego z wyrzutem, wspomnienie ręki kurczowo ściskającej jego ramię, a potem wiotczejącej i opadającej, to wspomnienie wracało do niego nazbyt często.

Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Czasem w snach widział tą twarz, patrzącą wprost na niego, ziejąca nienawiścią, ale od pewnego czasu sny zmieniły się i coraz częściej widział czerwone oczy patrzące na niego z jego własnej twarzy, coraz częściej budził się zlany zimnym potem, niepewny, czy sen za chwilę nie stanie się rzeczywistością.

Tę twarz. Bez pierwszego przecinka. Ziejącą.

An-Nah napisał:
Wstał z łóżka i czując podszedł do zegara niemal po omacku.

Bez czując.

An-Nah napisał:
wypłowiałe, kłójące jak igły, ilekroć sobie o nim przypomniał.

Kłujące.

An-Nah napisał:
Jeśli północ jest pora, o której objawiają się duchy zmarłych, to czwarta nad ranem jest porą, o której nadchodzą nas duchy naszej przeszłości.

Jeśli północ jest porą, o której objawiają się duchy zmarłych, to czwarta nad ranem tą, kiedy nadchodzą nas duchy naszej przeszłości.

An-Nah napisał:
Wrócił do łóżka i skulił się pod kołdra, która wydawała mu się za cienka, by ochronić go przed zimnem.

kołdrą

An-Nah napisał:
Kiedy skończyło się lato, kiedy nie było żadnej pracy dla początkującego aurora z dość dziwna opinią, kiedy przyjaciele zaszyli się już we własnych domach i, przygotowując się do spędzenia zimy w rodzinnym gronie, zamiast wpadać w odwiedziny wysyłając mu tylko sowy z kolejnymi zaproszeniami, czuł, że samotność, której czasami tak bardzo mu brakowało, zaczyna mu dokuczać.

Dziwną. ...odwiedziny, zaczęli wysyłać mu tylko...

An-Nah napisał:
Nawet tam, wśród przyjaciół czuł się jak intruz i prędzej czy później uciekał, choć wiedział, jak kończyły się wszystkie takie ucieczki.

Po przyjaciół przecinek.

An-Nah napisał:
Jedyni ludzie, związani z nim więzami krwi nie widzieli go od dwóch lat, i chyba cieszyli się z tego powodu.

Bez przecinków.

An-Nah napisał:
Powinien był chyba wypuścić ją nocą na polowanie, zdecydowanie potrzebowała ruchu, zwłaszcza, że nie miała wielu obowiązków.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Brak wiatry w to, że wszystko toczy się spokojnym trybem, nieprzyzwyczajenie do normalnego życia.

wiary

An-Nah napisał:
Wreszcie, spod sterty śmieci udało mu się wydobyć list zaadresowany znajomym pismem.

Bez przecinka.

An-Nah napisał:
Twoje wymówki są wręcz śmieszne a doskonale wszyscy wiemy, ze nie wytrzymujesz długo, więc po prostu pakuj się i przyjeżdżaj...

Przed a przecinek.

An-Nah napisał:
(Mama Rona mówi, ze nawet dla naszych dzieci, Ron się czerwieni a ja mam już dość wyjaśniania, że ze ślubem i dziećmi trzeba poczekać...)

Że. Przed a przecinek.

An-Nah napisał:
- Tak, muszę – szepnął do siebie, odkładając kartki na stół i zamykając na chwile oczy.

chwilę

Zacznijmy od tego, ze ten rozdział wydawał mi się gorszy od poprzednich. Albo chodziło o dużą ilość błędów (nie zdołałam wyłapać wszystkich, ale czytało się ciężko), albo o motyw samotnego Harry'ego z koszmarami, który znamy już z wielu innych ficków, bardzo oderwany od tchnących wręcz pomysłowością i oryginalnością poprzednich części. Nie tyle, że było źle, ale mam wrażenie, że akurat ciebie stać na coś więcej.
Jestem ciekawa strasznie, co będzie dalej! Jak zamierzasz połączyć te kilka zagmatwanych straszliwie historii i to tak szybko, bo w piętnastu częściach?
Wciąż nie wiem, czy główną bohaterką, tą żeńską OC, jest Klara w Skandynawii czy może koleżanka naszej nieżywej już Ślizgonki?
Czekam na ciąg dalszy.
Leeniś


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 18:28, 13 Cze 2012  
An-Nah
Komentator Miesiąca
Komentator Miesiąca



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ogólnopolska stolica mHroCku
Płeć: Kobieta


Nie wiem, na ile koszmary Harry'ego są oryginalne, na ile nie. Czytałam tak mało ficów z HP, że autentycznie nie wiem. Ale ciekawa jestem, czy to, jak ten wątek rozwinęłam uznasz za oryginalne czy nie.
(Inna rzecz, że nie wierzę w oryginalność...)

Dzięki Smile Za parę dni będzie c.d., ciągle mam cichą nadzieję, że jeszcze ktoś przeczyta...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez An-Nah dnia Śro 18:31, 13 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 17:42, 20 Cze 2012  
An-Nah
Komentator Miesiąca
Komentator Miesiąca



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ogólnopolska stolica mHroCku
Płeć: Kobieta


Iiii, rozdział czwarty. Przyznam się, że czwarty, piąty i szósty najbardziej lubię z tego fika Smile
Poznajcie pewne zwierzę...


Rozdział czwarty

Listopadowy poranek nadszedł, płacząc mokrym śniegiem. Wkrótce cała droga od domu do miasta miała pokryć się warstwą białego puchu, denerwującą, bo trudną do usunięcia. Śnieg padał nieprzerwanie całą noc i padał nadal, nie mając w sobie jednak romantyzmu, którego oczekuje się po zimie. Ołowiane chmury zakrywające niebo i mokry śnieg działały na Klarę przygnębiająco. Nie miała najmniejszej ochoty na wstawanie z łóżka. Na biurku walały się papiery, które przeglądała do późna. Do diabła, Sven... Gdyby nie te dokumenty, jednoznacznie dowodzące jego istnienia, mogłaby pomyśleć, że był jedynie ciekawym snem. Szybko wygrzebała się spod kołdry. A więc, czeka ją rozmowa ze Svenem... Teraz, po spokojnie przespanej nocy, inaczej patrzyła na pewne sprawy. Nadal miała wątpliwości, ale z drugiej strony, jeśli wydano to nieszczęsne pozwolenie... Poza tym, lepiej byłoby chyba mieć to wszystko z głowy. Sven odjedzie a ona znowu będzie miała spokój.
„Czyżbym się go bała?” – zadała sobie pytanie. „Tak” – odpowiedziała po chwili. – „Boję się go, bo go nie rozumiem.”
Gdzieś w głębi jej umysłu kołatało się pytanie, czy to nie przeznaczenie, że ten młody mężczyzna zjawił się nagle w jej życiu i od razu przewrócił jej świat do góry nogami. Chciała, żeby odszedł jak najszybciej i swoim odejściem udowodnił, że nie miała racji, że zetknął ich przypadek i tak samo – przypadek ich rozdzieli. Tak więc, Sven wejdzie do lasu, zrobi, co ma do zrobienia. To nie jej sprawa w sumie, jakie będą tego skutki, to nie ona będzie świecić oczyma, a ten urzędnik ze skandynawskiego ministerstwa magii, który podpisał się pod pozwoleniem. Nawet, jeśli mistrz Svena ma złe zamiary, ona umywa ręce, Sven zniknie z jej życia, wszystko wróci do normy, znowu będzie sama.
Uśmiechnęła się z wymuszonym zadowoleniem, przekonując samą siebie, że wybrała dobrze. Umyła się, ubrała i jedząc śniadanie zabrała się za czytanie gazety. Na pierwszej stronie, choć z mniejszym nagłówkiem i z odnośnikiem do jednej z następnych stron, znajdowała się informacja o postępie śledztwa w sprawie śmierci maga w Norwegii, która nastąpiła przed kilkoma dniami. Klara zaczęła czytać pełny artykuł. Śledztwo, informowała gazeta, nie posuwało się do przodu, ustalono jedynie, że bezpośrednia przyczyną śmierci była reakcja organizmu na niezmierny wysiłek – jakby każdy ruch umierającego w nienaturalny sposób przeciążał naczynia krwionośne, mięsnie i organy zewnętrzne. Czyżby – sugerował dziennikarz – coś wyssało siły z ofiary? Kto wie, czy mag, który, jak przypuszczano, bawił się czarną magią, nie trzymał w swojej pracowni jakiejś istoty nieznanego gatunku, która wyrwała się na wolność?
Jakie nieprawdopodobne zło – czytała Klara pomiędzy kęsami słodkiej bułki, posmarowanej grubo ostro przyprawionym serem – Może wędrować teraz po Skandynawii, szukając kolejnych ofiar wśród czarodziejów, czy nawet nieświadomych niczego mugoli?
„Histeria” – pomyślała. Jak świat światem, dziennikarze zawsze szukali sensacji, banda hien, liczących na przyciągnięcie czytelnika dramatyzmem i jak największą dawką brutalnych opisów, nie liczyło się dla nich nic, gadali o rzetelności, a tak naprawdę pisali pod dyktando opłacających ich polityków. Trzeba było silnej woli i cierpliwości, żeby wyłowić trochę prawdy wśród bełkotu mediów, trzeba było naprawdę poważnej sytuacji, by większość dziennikarzy odłożyła na bok interesy i zajęła się po prostu informowaniem. Jak przed dwu laty...
Czy to możliwe, żeby ten przypadek nie był odosobniony? – czytała kolejne linijki. – Brytyjska agencja prasowa podaje, że zaledwie wczoraj w nocy zmarła młoda czarodziejka. Nie znamy szczegółów, ale są przesłanki, jakoby dziewczyna, uczennica prestiżowej szkoły magii w Hogwarcie, umarła w podobny sposób.
Tak, oczywiście, tajemnicze, żywiące się ludzka energią stworzenie, które powstało w wyobraźni dziennikarza w ciągu kilku dni zabija czarodzieja w Norwegii i uczennicę najlepiej strzeżonej szkoły w całym magicznym świecie. To było tak nieprawdopodobnie głupie, że dziewczyna miała ochotę parsknąć śmiechem. Nie zrobiła tego jednak. Może wnioski dziennikarza były bzdurne, ale dwie osoby zmarły naprawdę, choć niezależnie od siebie. Jedna w Hogwarcie... Muszą mieć tam teraz niezłe zamieszanie.
„No, ale to nie moja sprawa...” – pomyślała, wstając i odkładając gazetę na brzeg stołu. Śnieg na zewnątrz nadal padał, gdy wciągała na nogi wysokie buty i zakładała płaszcz. Przytrzymując kaptur na głowie, ruszyła zasypaną drogą do miasta. Było zimno i tak ponuro, że wydawało jej się, że las za jej plecami wyciąga w jej stronę palce pokręconych gałęzi. Otrząsnęła się. To tylko złudzenie, nie odchodziła nigdzie, a zresztą, las nie miał osobowości aż tak silnej, by uważać ją za cześć siebie: choć cały czas walczył z nią o ten mały skrawek ziemi na granicy, gdzie stał jej dom.
W miasteczku większość domów pozamykana była na głucho, ulice opustoszały, nawet w ulubionej kawiarence Klary nie było wielu klientów – widocznie ludziom nie chciało się przejść nawet tych kilkudziesięciu metrów. A był to dopiero pierwszy dzień tego, co tutaj, niemal na granicy Laponii, nazywało się zimą.
Jeśli właścicielka lokalu widziała ją przez okno i miała nadzieję, że dziewczyna wstąpi choć na chwilę, musiała się zawieść, kiedy Klara ominęła kawiarnię i skierowała swe kroki pod podany jej przez Svena adres. Mały pensjonat, w którym w lecie zwykle mieszkali jacyś spragnieni samotności romantycy albo rodziny z dziećmi, których nie było stać na własną letnią chatkę. W zimie najczęściej stał pusty, może za wyjątkiem okresu świąt. Teraz miał jednego lokatora – Svena. Kiedy Klara pukała do drzwi jego pokoju, czuła, że jej serce bije w przyśpieszonym tempie. Przygryzła wargę, próbując opanować nerwy. Zawiasy skrzypnęły i młody mężczyzna otworzył drzwi. Nie, nie było nic uwodzicielskiego w sposobie, w jaki to zrobił, w pozie, w jakiej stał w drzwiach ani w jego uśmiechu. Był zupełnie naturalny, wbrew obawom, które drzemały gdzieś w głębi jej umysłu, uśmiechnięty, ale bez przesady, przyjazny, ale zachowujący dobre maniery i dystans wobec tej części niej, która była urzędniczką w pracy. Zaproponował jej herbatę, a ona nie odmówiła.
- Więc, rozważyłam pańską sprawę i, choć mam wiele zastrzeżeń, rozumiem też, że tak naprawdę nie mam uprawnień, żeby panu przeszkodzić, co najwyżej skomplikowałbym nam obojgu życie, a przecież nie o to chodzi. Tak więc, ma pan moja zgodę. Może pan wejść do lasu, choćby i dzisiaj.
Sven uśmiechnął się delikatnie. Uśmiech był naturalny, ale teraz Klara już wiedziała – gdyby zachowanie tego mężczyzny było wystudiowane, nie czułaby się w jego obecności w ten sposób.
- Nie pamięta pani, co powiedziałem? Zamierzam zostać tu aż do Yule.
Zadrżała, nie wiedząc, z radości, czy ze strachu.
- S... słucham?
- Przepraszam, nie wyjaśniłem. Chodzi o symbolikę święta, rozumie pani? Jeśli przejdę przez las w noc Yule, Trolle spojrzą na mnie przychylniejszym wzrokiem... wie pani, one mogą być drażliwe. A sprawa jest dość delikatna. Oczywiście, jeśli przeszkadza pani moja obecność...
„Cały miesiąc” – pomyślała, czując dreszcz na kręgosłupie.
- Nie, nie przeszkadza – powiedziała może trochę za szybko. – W ogóle.
- Cieszę się.
Przez jeden moment przez jej umysł przebiegło tysiąc odpowiedzi, tysiąc rozwiązań, nim zaczęła na powrót myśleć trzeźwo.
- To znaczy – mówił dalej Sven – rozumiem, że pani ma z pewnością różne zajęcia i ceni sobie prywatność, ale ja nie potrafiłbym tak długo wytrzymać. Poniekąd... zazdroszczę pani... A może... nie przeszkodzi pani, jeśli będę się do pani zwracał po imieniu?
- Nie, żaden problem – pokręciła energiczne głową.
- To dobrze. Chcesz jeszcze herbaty, Clarice?
- Nie, dziękuję.
- Wiesz, tak się zastanawiam – siedział teraz w swobodniejszej pozie, jakby zniknął dzielący ich dystans miedzy urzędniczką a petentem. – Gdzie mogłem cię widzieć…
- Mnie? – spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie kojarzyła jego twarzy, była przekonana, że w tamtej chwili, kiedy ujrzała go idącego w jej kierunku w kawiarni, widziała go po raz pierwszy, że nie mogłaby zapomnieć go, gdyby spotkała go wcześniej, czując, ze w takim wypadku jego twarz wryła by się w jej pamięć już na zawsze.
- Nie wiem, mam takie złudzenie... – potarł w zamyśleniu podbródek. – Głupie, prawda?
- Tak, strasznie głupie.
Nie wracali już do tego tematu, choć rozmawiali jeszcze przez kilka godzin, podczas których Klara zauważyła, że jej fascynacja młodym czarodziejem schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca zwykłemu koleżeństwu. Byli po prostu dwójką młodych ludzi ze wspólnymi tematami do rozmów, którzy siedzieli w jednym pokoju, podczas gdy za oknami pierwszy śnieg owijał małe szwedzkie miasteczko białym całunem, podczas, gdy za oknami niebo ciemniało i jedna za drugą zapalały się latarnie gwiazd, iskry patrzące z przestworzy prosto w okno pensjonatu, w którym w świetle lampy Klara i Sven przeskakiwali z jednego tematu na drugi, zgadzając się ze sobą albo podniesionym głosem podając kontrargumenty dla sprzecznych poglądów.
Tak więc wcześnie zapadająca skandynawska noc trwała już w najlepsze, gdy Klara wracała do domu, brnąc przez coraz grubszą pokrywę śniegu, czując, jak jej palce marzną mimo grubych rękawic i widząc obłoczki marznącej pary, wydobywające się z jej ust z każdym oddechem. Za plecami miała światełka miasteczka, przed sobą – ciemny las oczekujący na jej powrót. Idąc drogą na wzgórze czuła na plecach dziwny dreszcz, który nieraz towarzyszy ludziom podróżującym samotnie po zachodzie słońca. Poczuła się o wiele lepiej, gdy zamknęła za sobą drzwi domu, gdy zapaliła światło, a gałęzie, ocierające się zaborczo o szyby w salonie straciły swoje fantastyczne kształty, wydobyte z nich przez ciemność i na powrót stały się tym, czym były zawsze – zwykłymi gałęziami, choć nagimi i poskręcanymi. Stała przez chwilę, gapiąc się w okno i wypatrując przejścia między nimi, szacując, jaką drogę będzie musiał przebyć Sven.
Nagle, między drzewami, ujrzała parę lśniących oczu. Patrzyły się prosto na nią, oczy zwierzęcia, tego była niemal pewna. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna żywa istota ośmieliła się podejść tak blisko, i stała teraz w bezpiecznym uścisku gałęzi, dość blisko jednak, by Klara mogła dostrzec jej oczy. Dziewczyna stała jak słup soli, próbując wyłowić spomiędzy gałęzi kształty stworzenia, ono jednak zniknęło równie nagle i bezszelestnie, jak się pojawiło, pozostawiając Klarę stojącą przy oknie, wpatrującą się w gęstwinę, z nadzieją ujrzenia go znowu.
Nie zjawiło się ponownie, choć czekała długo, uznawszy więc, że wróciło po prostu do swojego ukrytego w głębi prastarej puszczy matecznika, Klara ubrała się na powrót i wyszła na zewnątrz, by, obszedłszy dom dookoła przekonać się, że istota nie naruszyła bariery ani nawet nie próbowała tego zrobić, jakby wyczuwała jej obecność. Ślady, które kończyły się tuż przy niewidocznej granicy, niemożliwej, bez wiedzy strażniczki, do przekroczenia dla żadnego zwierzęcia, magicznej istoty czy też człowieka, niezależnie od tego, czy czarodzieja czy mugola, przysypane były teraz śniegiem i prawie zatarte, tak, że Klara nie mogła jednoznacznie stwierdzić, jakiego rodzaju istota je pozostawiła. Mogła jednak uznać, że było to zwierze duże, przypominające wilka lub psa. Nie wilcze i nie psie były jednak oczy, które patrzyły na nią, gdy ona i stworzenie stali naprzeciw siebie, odgrodzone od siebie dwoma granicami, jedną wytyczoną przez szkło, drugą przez magię. Oczy, w kolorze, za przyczyną ciemności, niemożliwym do określenia, których intensywne spojrzenie sprawiało wrażenie, co Klara odkryła z pewnym zdziwieniem, niemal ludzkiego.
Ale nazajutrz, po nocy wypełnionej snami, zwykłymi snami, nie budzącymi żadnego niepokoju co do przyszłości, wypełnionymi wizerunkami podobnych do wilków czy psów zwierząt o lśniących oczach, nie była już do końca pewna, czy istota zauważona między drzewami nie stanowiła w gruncie rzeczy tylko wytworu jej podświadomości, może uzupełnienia tamtego snu o ogniu nad lasem, może personifikacji jej lęków. Minęło wiele dni, nim miała się przekonać, że stworzenie naprawdę stało tam, na śniegu, miedzy nagimi pniami, i naprawdę patrzyło się na nią, co więcej, patrzyło na nią ze świadomością jej tożsamości, a przynajmniej pewnej tej tożsamości cząstki, oraz z nadzieją na otrzymanie od niej pomocy, której pragnęło już od dawna, a o którą obawiało się prosić…
Tymczasem listopad przeminął, a śnieg, choć zdarzało mu się przestać padać, nie stopniał ani razu. Na początku grudnia zima była już w pełni i gdy trzynastego o świcie Klara, zaproszona przez właścicielkę kawiarni, znalazła się w miasteczku, orszak ubranych w biel dziewcząt idących ze śpiewem na ustach przez zaśnieżoną ulicę wyglądał niezwykle malowniczo. Była w tym magia, odmienna od tej, którą dziewczyna potrafiła stworzyć swoimi dłońmi, piękno i tajemnica. Były też słodkie, drożdżowe bułeczki, żółte od szafranu i grzane wino z bakaliami, pachnące goździkami i cynamonem, prezent od właścicielki kawiarni dla stałych klientów, których zapraszała co roku. I Klara przyszła, tak, jak i rok temu, i siedziała otoczona ludźmi nieświadomymi jej prawdziwej tożsamości, wymyślając niestworzone historie, które miały być fragmentami fabuły jej książki, zastanawiając się, jak przyjęli by te opowieści ludzie, których znała i których charaktery i życiorysy przetwarzała na potrzeby swoich opowieści. Czasem naprawdę myślała o napisaniu książki, którą opublikowałaby pod jakimś pseudonimem. Mugole nie zorientowaliby się nawet, że opisuje prawdziwe wydarzenia.
Na świecie było dość spokojnie, choć sprawa tajemniczej śmierci nie została rozwiązana. Sprawa uczennicy Hogwartu też pozostała jakby w zawieszeniu, choć Klara interesowała się nią nieco może bardziej niż powinna, zupełnie, jakby miała do niej emocjonalny stosunek. Przez dwa lata nie miała emocjonalnego stosunku do niczego, przez dwa lata próbowała z całych sił przekonywać samą siebie, że życie bez uczuć jest tym, co jej najbardziej odpowiada. Teraz zaczęła odczuwać gwałtowną potrzebę czyjejś obecności i korzystała z każdej okazji do rozmowy ze Svenem, wdzięczna swojej własnej psychice za fakt, że traktowała go teraz choć trochę inaczej, niż początkowo i choć trochę mniej była spięta w jego obecności. Próbowała przez cały czas dowiedzieć się jakichś szczegółów na temat jego mistrza i powodów zainteresowania przejściem, które miałoby znajdować się w centrum lasu. Bezskutecznie. Do jednego przynajmniej młody mag miał talent – do wykręcania się od odpowiedzi.
Wreszcie nadszedł dwudziesty czwarty grudnia i Sven zjawił się rano w jej domu, pachnącym jodłą, której gałęzie porozwieszane były w przedpokoju i salonie, oraz barszczu gotującego się w kuchni. Drugie jej święta tutaj, bo co roku odrzucała zaproszenia od rodziny matki, nie czując się związana z tymi ludźmi, nawet ze swoim kuzynem, który nie był zły, mimo wszystko. Rok temu pamiętała siebie siedzącą z policzkiem przy szybie, z miską zimnych pierogów na kolanach, ze strużką łez spływająca po szkle. Nie mogła pozwolić sobie na komfort zapomnienia – o świętach, o domu, o rodzicach. Teraz cieszyła się, że choć rano ktoś będzie przy niej, ktoś, czyjej roli w swoim życiu nie mogła określić i kto miał opuścić ją wieczorem, odchodząc w dal przez śnieg i ciemność lasu, ale najważniejsze, że będzie przy niej choć przez chwilę.
Więc siedzieli rozmawiając i jedząc, nie wspominając ani słowem o podróży czekającej młodego mężczyznę. Klara starała się nie myśleć o tym, choć nawet nie fakt odejścia Svena absorbował jej myśli a sam las, jego tajemnice, których nigdy nie miała prawa, a może i odwagi, zgłębiać.
Kto jednak mówił, że nie ma prawa? – przyszło jej do głowy, kiedy Sven, widząc, że zaczyna się ściemniać, stwierdził, zż najwyższy czas, aby wyruszył. Może w zakres jej obowiązków wchodziło dopilnowanie, aby młody mag nie uczynił niczego, co mogłoby zaszkodzić delikatnej równowadze wewnątrz magicznego lasu. Patrząc na świece, płonące na oknie, na puste krzesła dookoła stołu poczuła, że za długo już siedziała zamartwiając się i rozpamiętując przeszłość, że pora zaryzykować i zmienić coś, przestać być ukrywającym się przed niewiadomo czym tchórzem.
- Idę z tobą – oznajmiła, wciągając gruby sweter.
Młody mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony
- Ale... – zaprotestował cicho, jakby wyczuwając, że nic nie wskóra przeciw jej obudzonemu właśnie uporowi.
- Idę - powtórzyła. – Mam dość. Tego wszystkiego – zatoczyła krąg ręką. – Siebie.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami.
Oczekiwała protestów, oczekiwała ostrzeżeń przed niebezpieczeństwem, ale on tylko skinął głowa i powiedział te dwa słowa, poczym spokojnie czekał, podczas gdy ubierała buty i płaszcz.
Niebo było coraz bardziej granatowe, śnieg nie padał od rana, czyli od kilku godzin zaledwie, i na czystym niebie widzieli złoty blask zachodzącego słońca. Powietrze, spokojne i nieporuszone, kłuło tysiącem lodowatych igiełek nawet przez szal, zasłaniający połowę twarzy Klary. Śnieg, iskrzący się w ostatnich promieniach słońca, skrzypiał pod ich nogami.
Klara uniosła różdżkę i wypowiedziała słowa zaklęcia. Magiczna bariera zamigotała i pojawiło się przejście, dostatecznie duże, aby przepuścić człowieka. Sven poszedł przodem, dziewczyna za nim, zamykając przejście za sobą. Widziała swój dom po drugiej stronie, ciemny, opuszczony i przeszło jej przez myśl, że niewykluczone, że nigdy tam już nie wróci. Poczuła dłoń Svena na ramieniu, milczące przypomnienie, że powinni ruszać. Przed nimi czekała ciemność.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 13:59, 23 Cze 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


O, jest kolejny rozdział mojej ciemności! *z piskiem rzuca się na An-Nah*
Błędy:
An-Nah napisał:
A więc, czeka ją rozmowa ze Svenem...

Bez przecinka.

An-Nah napisał:
Nadal miała wątpliwości, ale z drugiej strony, jeśli wydano to nieszczęsne pozwolenie...

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Poza tym, lepiej byłoby chyba mieć to wszystko z głowy.

Bez przecinka.

An-Nah napisał:
Sven odjedzie a ona znowu będzie miała spokój.

Po odjedzie przecinek.

An-Nah napisał:
Tak więc, Sven wejdzie do lasu, zrobi, co ma do zrobienia.

Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Nawet, jeśli mistrz Svena ma złe zamiary, ona umywa ręce, Sven zniknie z jej życia, wszystko wróci do normy, znowu będzie sama.

Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Umyła się, ubrała i jedząc śniadanie zabrała się za czytanie gazety.

Po śniadanie przecinek, bez ostatniego się.

An-Nah napisał:
Na pierwszej stronie, choć z mniejszym nagłówkiem i z odnośnikiem do jednej z następnych stron, znajdowała się informacja...

następnych, znajdowała się

An-Nah napisał:
...jakby każdy ruch umierającego w nienaturalny sposób przeciążał naczynia krwionośne, mięsnie i organy zewnętrzne.

mięśnie i organy wewnętrzne.

An-Nah napisał:
Jakie nieprawdopodobne zło – czytała Klara pomiędzy kęsami słodkiej bułki, posmarowanej grubo ostro przyprawionym serem – Może wędrować teraz po Skandynawii, szukając kolejnych ofiar wśród czarodziejów, czy nawet nieświadomych niczego mugoli?

Bez pierwszego przecinka. może z małej. Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Jak świat światem, dziennikarze zawsze szukali sensacji, banda hien, liczących na przyciągnięcie czytelnika dramatyzmem...

Bez przecinka po hien.

An-Nah napisał:
Tak, oczywiście, tajemnicze, żywiące się ludzka energią stworzenie, które powstało w wyobraźni dziennikarza...

ludzką

An-Nah napisał:
To tylko złudzenie, nie odchodziła nigdzie, a zresztą, las nie miał osobowości aż tak silnej, by uważać ją za cześć siebie...

Bez trzeciego przecinka. część.

An-Nah napisał:
- Więc, rozważyłam pańską sprawę i, choć mam wiele zastrzeżeń, rozumiem też, że tak naprawdę nie mam uprawnień...

Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Tak więc, ma pan moja zgodę.

Bez przecinka. Moją.

An-Nah napisał:
- Nie, żaden problem – pokręciła energiczne głową.

Po problem kropka. Pokręciła z dużej. Energicznie.

An-Nah napisał:
...jakby zniknął dzielący ich dystans miedzy urzędniczką a petentem. – Gdzie mogłem cię widzieć…

Bez kropki po petentem, gdzie z małej.

An-Nah napisał:
spojrzała na niego ze zdziwieniem.

Z dużej.

An-Nah napisał:
...gdyby spotkała go wcześniej, czując, ze w takim wypadku jego twarz wryła by się w jej pamięć już na zawsze.

że. Wryłaby.

An-Nah napisał:
potarł w zamyśleniu podbródek.

Z dużej.

An-Nah napisał:
Byli po prostu dwójką młodych ludzi ze wspólnymi tematami do rozmów, którzy siedzieli w jednym pokoju, podczas gdy za oknami...

całunem, podczas gdy

An-Nah napisał:
...palce marzną mimo grubych rękawic i widząc obłoczki marznącej pary, wydobywające się z jej ust z każdym oddechem.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Idąc drogą na wzgórze czuła na plecach dziwny dreszcz, który nieraz towarzyszy ludziom podróżującym samotnie po zachodzie słońca.

Po wzgórze przecinek.

An-Nah napisał:
Poczuła się o wiele lepiej, gdy zamknęła za sobą drzwi domu, gdy zapaliła światło, a gałęzie, ocierające się zaborczo o szyby w salonie...

gałęzie ocierające

An-Nah napisał:
Nagle, między drzewami, ujrzała parę lśniących oczu.

Bez pierwszego przecinka.

An-Nah napisał:
Patrzyły się prosto na nią, oczy zwierzęcia, tego była niemal pewna.

Bez się.

An-Nah napisał:
...nagle i bezszelestnie, jak się pojawiło, pozostawiając Klarę stojącą przy oknie, wpatrującą się w gęstwinę, z nadzieją ujrzenia go znowu.

Bez pierwszego i ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
...Klara ubrała się na powrót i wyszła na zewnątrz, by, obszedłszy dom dookoła przekonać się, że istota nie naruszyła bariery...

Po dookoła przecinek.

An-Nah napisał:
...granicy, niemożliwej, bez wiedzy strażniczki, do przekroczenia dla żadnego zwierzęcia, magicznej istoty czy też człowieka, niezależnie od tego, czy czarodzieja czy mugola, przysypane były teraz śniegiem i prawie zatarte, tak, że Klara nie mogła jednoznacznie stwierdzić...

...granicy niemożliwej do przekroczenia dla żadnego zwierzęcia, magicznej istoty czy człowieka, obojętnie - czarodzieja czy mugola - bez wiedzy strażniczki... Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
Mogła jednak uznać, że było to zwierze duże, przypominające wilka lub psa.

zwierzę

An-Nah napisał:
Minęło wiele dni, nim miała się przekonać, że stworzenie naprawdę stało tam, na śniegu, miedzy nagimi pniami, i naprawdę patrzyło się na nią...

patrzyło na nią

An-Nah napisał:
I Klara przyszła, tak, jak i rok temu, i siedziała otoczona ludźmi nieświadomymi jej prawdziwej tożsamości, wymyślając niestworzone historie, które miały być fragmentami fabuły jej książki, zastanawiając się, jak przyjęli by te opowieści ludzie, których znała...

Bez drugiego przecinka. Przyjęliby.

An-Nah napisał:
...Klara interesowała się nią nieco może bardziej niż powinna, zupełnie, jakby miała do niej emocjonalny stosunek.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
...swojej własnej psychice za fakt, że traktowała go teraz choć trochę inaczej, niż początkowo i choć trochę mniej była spięta w jego obecności.

Bez ostatniego przecinka.

An-Nah napisał:
...w jej domu, pachnącym jodłą, której gałęzie porozwieszane były w przedpokoju i salonie, oraz barszczu gotującego się w kuchni.

Barszczem gotującym.

An-Nah napisał:
Więc siedzieli rozmawiając i jedząc, nie wspominając ani słowem o podróży czekającej młodego mężczyznę.

Po siedzieli przecinek.

An-Nah napisał:
...przyszło jej do głowy, kiedy Sven, widząc, że zaczyna się ściemniać, stwierdził, zż najwyższy czas, aby wyruszył.



An-Nah napisał:
Patrząc na świece, płonące na oknie, na puste krzesła dookoła stołu poczuła, że za długo już siedziała zamartwiając się i rozpamiętując przeszłość, że pora zaryzykować i zmienić coś, przestać być ukrywającym się przed niewiadomo czym tchórzem.

Bez pierwszego przecinka. Niewiadomo czym.

An-Nah napisał:
Tego wszystkiego – zatoczyła krąg ręką.

Po wszystkiego kropka, zatoczyła z dużej.

An-Nah napisał:
- Jak chcesz – wzruszył ramionami.

Po chcesz kropka. Wzruszył z dużej.

An-Nah napisał:
Oczekiwała protestów, oczekiwała ostrzeżeń przed niebezpieczeństwem, ale on tylko skinął głowa i powiedział te dwa słowa, poczym...

głową. po czym.

An-Nah napisał:
Powietrze, spokojne i nieporuszone, kłuło tysiącem lodowatych igiełek nawet przez szal, zasłaniający połowę twarzy Klary.

Bez ostatniego przecinka.

Tym rozdziałem nie wniosłaś wiele. Nie był długi i opisywał stosunkowo krótki okres czasu. Jednak zrodziło się w moim małym umyśle kilka drobnych pytanek.
Primo: Czy tu narodzi się jakiś związek? *serduszka w oczach* Chyba za długo nie czytałam nic hetero, cierpię teraz na niedobór. W zasadzie Sven i Klara do siebie pasują, co nie zmienia faktu, że tego pierwszego podejrzewam o jakieś niecne sprawki, a ją o niestabilność i niedojrzałość emocjonalną. Chyba jednak łatwiej lubić postacie niezwykłe, nieidealne, ludzkie.
Secundo: ten stwór. Kim, do pomarańczowego Samsunga, on jest i czego chce od Klary? Że pomocy to już wiemy, ale jakiego rodzaju? Co się dzieje? Skąd te śmierci?
Mam coraz więcej pytań. I dalej nie wiem, jak chcesz to rozwiązać w piętnastu częściach!
Lee


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 10:33, 08 Lip 2012  
An-Nah
Komentator Miesiąca
Komentator Miesiąca



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ogólnopolska stolica mHroCku
Płeć: Kobieta


Poprawione tak bardzo, jak było to możliwe bez pisania na nowo i bez pomocy.

Wydaje mi się, że to najlepszy rozdział tego fika Smile Ja go przynajmniej najbardziej lubię. Od razu zastrzegam: wątki tu zasugerowane, takie jak przeszłość Klary czy motyw "pierwotnej magii" chciałam opisać w innych fikach, "Ciemność" była zaplanowana na część dłuższego cyklu. Z tego cyklu poza "Ciemnością" udało mi się zakończyć tylko kilka miniaturek i jednego oneshota. A potem zajęłam się magią inaczej rozumianą, która okazała się dla mnie ciekawsza, niż potterowska...


Rozdział 5

Kamień stał na drodze niczym ostrzeżenie, porośnięty mchem, spomiędzy którego widać było na wpół zatarte już runy. Stał jak znak, jak słup graniczny, lśniący bielą między ciemnymi paniami drzew, wyznaczając miejsce, gdzie być może kiedyś biegła droga. Dziewczyna poczuła dreszcz na plecach, jej towarzysz natomiast przykucnął przy kamieniu, odgarniając dłonią mech i przesuwając palcami po runach.
– Idziemy w dobrą stronę, tak? – Dziewczyna stanęła nad nim, patrząc, jak w słabym świetle emanującym z różdżki próbuje odczytać napis.
– Tak – Młody mężczyzna wstał. – Nie rozumiem wszystkiego, ale to na pewno drogowskaz.
Dziewczyna przysunęła się bliżej niego, słysząc, jak kilkanaście metrów od nich trzasnęła gałązka. Irracjonalne, ale bała się. Pocieszało ją jedynie, że i jej towarzysz był do pewnego stopnia przerażony i nie musiała odgrywać przed nim „wystraszonego dziewczęcia”.
– Wiesz coś o stworzeniach, które można tu spotkać?
– Nie – Pokręciła głową. – mój poprzednik zostawił mi notatki z opisami niektórych stworzeń, jakie napotkał, kiedy sam wszedł do lasu... Prawdę mówiąc... wiele z nich było nie do zidentyfikowania...
Kolejna gałązka trzasnęła, trochę dalej niż poprzednia. Młody mężczyzna chwycił ramię dziewczyny.
– Nie bój się, Clarice.
– Nie mogę się nie bać, skoro i ty się boisz – mruknęła.
Znów coś trzasnęło, tym razem bliżej niż za pierwszym razem.
– Może ruszajmy dalej – zaproponowała.
Sven skinął głową. Oboje czuli, że stanie w miejscu jest najgorszym, co mogą zrobić. Był wieczór Yule, czas, gdy wiele istot opuszcza kryjówki, zyskując moc, niedostępną dla nich w ciągu roku. Najdłuższa noc, kiedy stwory ciemności wychodzą z cienia, w którym przesiadują na co dzień. A oni właśnie w tę noc zmierzali w kierunku przejścia do otchłani, śledzeni przez tysiące oczu, których nie widzieli, ale których obecność wyczuwali. Różne istoty obudziły się wraz z zapadnięciem zmroku i krążyły teraz między drzewami, ignorując albo obserwując te dwie dziwne istoty, które brnęły przez grubą warstwę śniegu, trzymając się za ręce.
Tu, w głębi lasu mróz nasilał się, korony drzew były zaś tak splątane, że rzadko tylko mogli ujrzeć skrawek niemal całkiem czarnego już nieba. Po kilkudziesięciu minutach natknęli się na drugi kamień, prawie niewidoczny spod śniegu, przechylony na bok i zapadnięty w ziemię. A więc nie zgubili drogi, choć od kilkunastu minut rozważali tę możliwość. Las był większy wewnątrz niż na zewnątrz.
– Powiedz, bałaś się kiedyś, tak naprawdę bardzo? – spytał Sven, kiedy minęli drugi kamień i szli dalej, cały czas słysząc dziwne odgłosy wokół siebie.
Klara zadrżała, próbując odgonić wspomnienie. Było niemożliwe, by ciemna postać wyłoniła się spomiędzy drzew, sunąc prosto w ich stronę, wyciągając długie, blade palce... To było niemożliwe, ale strach, który towarzyszył im w drodze przez las, przerodził się nagle w cień tamtego paraliżującego lęku.
– Zadaj inne pytanie – powiedziała, przytrzymując fałdy płaszcza, jakby nagle zrobiło się zimniej, lecz zimno, które czuła pochodziło nie z zewnątrz, a z głębi jej pamięci.
– Więc... Czy jak byłaś w szkole, robiłaś coś ryzykownego, za co należała ci się kara?
- Najpierw w Krzyżtoporze... Ja i mój kuzyn Cyprian. Byliśmy straszni, mieli nas dość. I naprawdę mnie za to w pewien sposób ukarali... Wyrzucili mnie.
– Ze szkoły?
– Yhm.
– Więc... – Sven zatrzymał się zaskoczony. – Nie skończyłaś szkoły?
– Skończyłam. Trafiłam do Hogwartu na dwa lata. A tam działo się tyle, że na mnie już naprawdę prawie nikt nie zwracał uwagi.. No, kiedy byłam na siódmym roku, zwymyślałam tę sukę Umbrige... Mało brakowało, a znowu pożegnałabym się ze szkołą...
– Byłaś w Hogwarcie?
– Dwa lata.
– To ty! Turniej Trujmagiczny. Siedziałaś na trybunie, pamiętam, miałaś wściekłą minę.
– Boże, byłam głupia, ty nawet nie wiesz, jaka ja głupia była wtedy...
– To było ciekawe – Uśmiechnął się. – Aż dziwiliśmy się, jakim cudem ktoś taki jak ty wylądował w Gryffindorze... Zresztą, ten twój pojedynek z Sigurdem też był ciekawy. Twoje możliwości są interesujące...
– Czyli... byłeś w Drumstrangu? – spytała, marszcząc brwi.
– Tak.
– Nie pamiętam cię.
– Jakoś nie zwracałem na siebie uwagi... wszyscy interesowali się Krumem.
– Ja nie.
– Wiem, nie lubisz quidditcha. Chodzi mi o to, ze on ma talent ściągania na siebie uwagi, zresztą, wszyscy uczestnicy turnieju wydawali się mieć taki dar. No i integracja między szkołami nie postąpiła za bardzo...
– Ciągnęło was do Slizgonów – mruknęła niechętnie.
– Ach, tak ten głupi konflikt miedzy domami... Co to?
Przystanął nagle.. Klara też stanęła, nasłuchując. Coś szło w ich stronę miedzy drzewami, ocierając się o gałązki brnęło przez śnieg, tak cicho, że żadne z nich nie usłyszałoby jego kroków, gdyby nie cisza, która nagle zapadła.
Klara słyszała, jak jej serce łomoce, gdy przywołane przed kilkunastoma minutami wspomnienie znów do niej wróciło. Ścisnęła różdżkę, Sven zrobił to samo, nakazując dziewczynie ruchem ręki, żeby stanęła za nim. Nie zrobiła tego, gotowa sama się bronić, przypominając sobie zaklęcia obronne wyuczone w szkole i te zaklęcia defensywne, których uczyła ją matka, kiedy w ciągu dwóch lat wojny w każdej chwili mogły spodziewać się ataku: zaklęcia, których nie wykorzystała, sparaliżowana lękiem i szokiem, kiedy tamta kobieta w milczeniu stała nad ciałami jej rodziców, a potem odeszła, zostawiając Klarę bladą jak ściana, klęczącą na powalanym krwią dywanie. Teraz ciało nie mogło odmówić jej posłuszeństwa, zbyt wiele razy przywoływała tą scenę, zaciskając pięści, wbijając paznokcie w dłonie niemal do krwi. Teraz musiała sobie poradzić, dal nich i dla siebie, dla samej siebie, udowodnić sobie...
Istota stanęła między drzewami, patrząc prosto na nich. Klara poznała ją bez trudu, poznała uporczywe spojrzenie jej oczu, nie zwierzęce, a niemal ludzkie. Palce dziewczyny, dotąd zaciśnięte kurczowo na różdżce, rozluźniły się, część strachu uleciała gdzieś. Istota wyglądała jak pies, duży pies o gęstym, czarnym futrze.
– Co to jest? – Usłyszała głos w swoim lewym uchu. – Odsuń się, zajmę się tym czymś.
– Nie Sven, nie chce atakować, widzisz?
Postąpiła krok do przodu. Pies stał nadal między drzewami, spoglądając to na nią to na Svena.
– Clarice, nie bądź głupia. Nie wiesz nawet co to jest.
– Nie ma wrogich zamiarów – Dziewczyna przykucnęła. – No, piesku, chodź tu.
Pies nie drgnął nawet, tylko jego oczy skupiły się na Klarze.
– Chodź tu – powtórzyła. – Nie zrobię ci krzywdy. Sven też nic ci nie zrobi.
– Ty oszalałaś, Clarice! To stworzenie może być wszystkim, ale na pewno nie jest psem!
Klara ignorowała go, nadal przywołując psa, który w końcu ruszył się i wolno przeszedł kilka kroków. Nie dostateczne blisko, by można go było dotknąć, dość blisko jednak, aby trafiło go zaklęcie Svena, lub by sam mógł Svenowi albo Klarze skoczyć do gardła. Nie skoczył jednak, a Sven nie rzucił żadnego czaru. Pies odwrócił się nagle i cofnął się znowu, zatrzymując się po chwili i oglądając na nich.
Klara wstała.
– Chce, żebyśmy za nim poszli.
– I trafili na jego stado.
– Jest sam, wiem to.
– Ach tak? Wymieniacie myśli telepatycznie?
– Sven, po prostu mi zaufaj, ok?
Ruszyła za psem. Sven stał przez chwilę, licząc, że zawróci, ale ona weszła miedzy drzewa i jej postać pomału znikała mu z oczu. Pobiegł za nią, zły.
Szli teraz w milczeniu, najpierw czarny pies, oglądający się co chwila na podążającą za nim Klarę, na końcu Sven. Młody mężczyzna zastanawiał się, czy gdyby dziewczyna nie dowiedziała się, jaką skończył szkołę, podeszłaby do jego obaw inaczej. Opinia o uczniach Drumstrangu nie była tylko stereotypem, miała silne poparcie w rzeczywistości, nie zdziwił się przecież, gdy w czasie wojny większość jego szkolnych kolegów opowiedziała się za Voldemortem. Oczywiście, o swoim stosunku do czarnej magii rozmawiali nie raz, wiedziała o podejrzeniach, które władze żywiły względem jego mistrza. Jak bardzo jej stosunek do niego zależał od tych czynników?
Między drzewami błysnęło światełko. Pies zatrzymał się i spojrzał na parę czarodziejów oczyma czarnymi z drobinami błękitu i fioletu w głębi. Popatrzył, a potem pobiegł i zniknął między drzewami, zostawiając ich samych.
Sven rozglądał się niepewnie, wypatrując niebezpieczeństwa, którego oczekiwał od samego początku, może sfory podobnych do psów istot, pragnących ich rozszarpać, lecz zamiast nich między drzewami pojawił się tym razem komitet powitalny.
Trolle, wyższe od ludzi, masywnie zbudowane, o szerokich nosach i wąskich oczach schowanych pod wydatnymi łukami brwiowymi, uszach szpiczastych, porośniętych, podobnie jak reszta ich ciał, krótkim, szarobrunatnym futrem, ubrane w skóry zwierząt i prymitywnie wykonane tkaniny, z ozdobami z kości, polerowanego kamienia i drewna wplecionymi w ciemne, skołtunione włosy i zwieszającymi się z ich szyi i grubych nadgarstków. Trolle stały przed nimi, wpatrując się uważnie w dwoje intruzów, naruszających ich prywatność, prezentując przewagę liczebną i siłę, ale nie przygotowując się do ataku.
Sven dał Klarze do zrozumienia, że on będzie mówił. Nie wyraziła sprzeciwu, nie znając przecież języka trolli, nawet jej znajomość szwedzkiego była, choć przecież dziewczyna uczyła się tego języka usilnie przez dwa lata, jednak znikoma i ograniczona, zbyt mała, by ująć wszelkie niuanse, niezbędne w rozmowie z istotami owianymi tak złą sława jak trolle. Pozwoliła więc Svenowi mówić, sama wyłapując jedyne pojedyncze słowa. Język trolli wywodził się pierwotnie, jak pamiętała, z języków ugrofińskich, jako, że trolle przybyły z północnej Azji w tym samym mniej więcej czasie co ludy należące do tej właśnie grupy językowej. Jednak w poszczególnych krajach język trolli ewoluował pod wpływem kontaktów z ludźmi. Dialekt trolli z tego lasu był najbardziej zbliżony do języka, jakim skandynawskie trolle mówiły w czasach średniowiecza – surowa mieszanina wpływów ugrofińskich i północnogemrańskich, łatwiejsza zapewne do zrozumienia dla kogoś, kto posługiwałby się fińskim albo islandzkim.
– Mówią, że nas oczekiwali – szepnął jej do ucha Sven. – Że wiedzieli, że się zbliżamy, a odwieczne prawa nakazują im ugościć nas, bo w noc Yule nie wolno nikogo odpędzić od wspólnego ogniska. Ich przywódca cieszy się, że umiem posługiwać się ich językiem, ale tobie przyśle kogoś, kto będzie dla ciebie tłumaczył. Cieszą się, że wreszcie zdecydowałaś się ich odwiedzić, wygląda na to, że twoi poprzednicy utrzymywali z nimi dość częste kontakty.
Klara uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie kartkę, którą zostawił jej poprzednik: „Trollom za bimber z muchomorów - pięć galeonów”.
– Powiedz, że i ja się cieszę.
Sven przetłumaczył. Duży troll, prawdopodobnie przywódca wyszczerzył w jej stronę żeby, prawdopodobnie jego intencją było uśmiechnięcie się do gościa, ale Klara mimowolnie zadrżała, widząc jego mocne zęby i przypominając sobie, że w zamierzchłych czasach trolle nierzadko zjadały podróżujących samotnie ludzi, a i współcześnie spotkanie z głodnym górskim mogło skończyć się w owego trolla brzuchu.
Przywódca Trolli powiedział coś, jak się okazało, doskonale odgadując jej myśli.
– Mówi – przetłumaczył Sven. – że nie musimy się niczego bać, ludzie od wieków nie należą do ich diety, zresztą nie wypada zjeść gości przybywających w święty wieczór Yule. Zaprasza nas do wzięcia udziału w uroczystościach oraz na pieczeń z łosia i inne przysmaki.
– Bimber z muchomorów – zachichotała Klara.
– Słucham?
– Nie tłumacz tego. I uważaj, co będziesz pił.
Sven skinął głowa i powiedział coś, co Klara zrozumiała jako przyjęcie zaproszenia. Przywódca trolli obdarzył ich kolejnym przerażającym uśmiechem i wprowadził do wioski.
Wioska to chyba najlepsze określenie na osadę trolli, składającą się z kilku ziemianek oraz jaskini w wystającej niewiele ponad ziemię skale. Jaskinia była głęboka, a centralna jej cześć służyła za miejsce zgromadzeń, z ogniskiem na samym środku i otaczającymi je stołami, pełnymi naczyń z drewna, gliny i kamienia, a czasem nawet obtłuczonego szkła czy zmatowiałego metalu, naczyń, z których nieliczne pełniły prawdopodobnie funkcje talerzy, inne kubków, inne zaś wypełnione były płynami o ostrym zapachu alkoholu albo niewiadomego składu potrawami. Klarę posadzono w miejscu zapewne przeznaczonym dla honorowego gościa i postawiono przed nią talerz i kubek z metalu, który po przetarciu chusteczka do nosa okazał się być srebrem. Z jednej jej strony usiadła trollica, młoda zapewne, o powierzchowności, głównie za sprawa jej wieku, oraz starannie uczesanych włosów, dość miłej dla ludzkiego poczucia estetyki, posługująca się łamanym szwedzkim. Ponieważ szwedzki Klary był niewiele lepszy, obie dogadywały się znakomicie. Trollica wyjaśniła, że Sven będzie siedział obok przywódcy, jako, że to on przecież ma do nich sprawę. Trolle szanują wolność ludzkich kobiet, ale Klara powinna znajdować się w towarzystwie kogoś, z czyjej strony nie spotka jej niezamierzona krzywda, kiedy zabawa zacznie się na dobre. Klara przyznała jej rację. Miejsce z drugiej strony było puste, także zaopatrzone w talerz i kubek, dość porządne, więc dziewczyna domyślała się, że jej drugi sąsiad nie był poślednim trollem.
Rozmowy i hałasy ucichły. Wszyscy zebrani skierowali wzrok w centrum jaskini, gdzie, koło zapalonego ognia, stał skurczony ze starości troll o siwym futrze przetykanym zielonymi pręgami rosnących w nim mchów. Nikt nie musiał tłumaczyć dziewczynie, że ma do czynienia z szamanem, zamilkła więc wsłuchując się w dziwny język, jeszcze bardziej pradawny od tego, którym trolle posługiwały się na co dzień, płynący z ust starca, melodyjny, niepodobny do obiegowych opinii o możliwościach wokalnych trolli, język niósł ze sobą wspomnienie najbardziej pradawnej mocy, tej mocy, która była wokół nich obecna przez cały czas, a teraz, w chwili, gdy zbliżał się środek świętej nocy, kumulowała się i niemal migotała przed oczami młodej czarodziejki. Nie trzeba wiec było rozumieć języka, którym mówił szaman, wystarczyło czuć, że uczestniczy się w czymś najbardziej pierwotnym, najświętszym, o czym większość ludzi, nawet ludzi z magicznego świata, zachowała nikłą pamięć, możliwą do przebudzenia tylko pod wpływem bodźca takiego, jak te słowa w pradawnym języku. Więc Klara chłonęła słowa, nie rozumiejąc ich znaczenia, ale pojmując ich sens, aż szaman zamilkł i w ciszy, jaka zapadła, dziewczyna wyczuła, jak cos przesuwa się za jej plecami, muska jej kark, coś czego nie umiała nazwać, obce i niebezpieczne, ale zarazem należące do niej. A potem ognisko zgasło nagle i w ciemnościach dotyk widmowych palców stał się bardziej materialny a w ciszy jej serce łomotało w głębi klatki piersiowej z pierwotnego strachu i podniecenia związanego z oczekiwaniem. Ogień rozbłysnął na nowo, wybuchł snopem iskier aż pod sufit, szaman zaintonował pieśń bez słów i melodii, pieśń, którą podjęli wszyscy zebrani, pieśń sławiącą światło przebijające się przez mrok, ogień, pokonujący zimno.
Klara nie wiedziała, kiedy uroczystość skończyła się, musiała długo siedzieć jak w transie, oczarowana pierwotną magię, która przez chwile spowijała ich wszystkich, wybudził ją dopiero głos jej sąsiada z prawej strony, sąsiada, który w pierwszej chwili wydał jej się ucieleśnieniem mocy, która dotykała ją z miłością w mroku.
– Niech się pani obudzi – powiedział głos, posługując się pozbawionym jakiegokolwiek obcego akcentu angielskim. – Już po wszystkim.
Otrząsnęła się i popatrzyła na mówiącego. W pierwszej chwili pomyślała, że ma do czynienia z mniejszym trollem albo z mieszańcem trolla i człowieka, dopiero potem dotarło do niej, że stojąca koło niej istota jest człowiekiem w stu procentach, choć gęsty zarost i grube, futrzane ubranie upodabniało mężczyznę do pozostałych biesiadników. Był wysoki, smukłej budowy, a jego twarz, choć blada, wychudzona i zarośnięta, była zapewne twarzą kogoś, kto w przeszłości odznaczał się wyjątkową urodą. Najwyraźniejszym szczegółem w tej twarzy były oczy, fiołkowej barwy oczy, których spojrzenie zdradzało silną wolę właściciela i długą walkę z szaleństwem.
– Za pierwszym razem zawsze człowiek czuje się oszołomiony. Próbowałem zrozumieć, jak czerpią z otoczenia tyle magii i co z nią potem robią, ale wygląda na to, że oni sami tego nie rozumieją. Jak się pani czuje?
– Już lepiej. Kim pan jest? – Odsunęła się nieco, nie będąc do końca pewna, czy ma do czynienia z bytem, który zmaterializował się, gdy zgasł ogień, czy też z człowiekiem z krwi i kości.
– Nie używajmy na razie imion. Jestem człowiekiem, przynajmniej mam nadzieję, że nadal nim jestem. Przepraszam, jeśli panią przestraszyłem. Przyszedłem kiedy uroczystość się zaczynała, była pani zbyt zajęta, żeby mnie zauważyć.
– No dobrze, ale skąd się pan tutaj wziął?
Mężczyzna westchnął.
– Proszę, gdyby mogła pani powstrzymać swoją ciekawość na chwile... to długa historia.
– Ale pan pewnie chciałby wiedzieć co tu robimy? – spytała dziewczyna.
– Pani jest strażniczką lasu – Uśmiechnął się, a Klara domyśliła się, że ten uśmiech przed laty musiał powalać. – Co czyni moją sytuację o tyle nieciekawą, że pani poprzednik odszedł ze stanowiska przekonany, że polecenie „zróbcie z nim, co uznacie za stosowne” trolle zrozumiały jako „zabijcie go i najlepiej zjedzcie”.
„A więc wplątałam się w jakąś paskudna sprawę” – pomyślała Klara, zastanawiając się, skąd zna te fiołkowe oczy i dlaczego wydaje jej się, że wie, jaka twarz skrywa gęsty zarost. Siedział obok niej ktoś śmiertelnie niebezpieczny, kto powinien nie żyć. Czemu żył było zagadką, podobnie, jak jego tożsamość. Powiedział, że imiona należy zostawić na później, ale istniała możliwość, że znał jej imię, mając dzięki temu przewagę nad nią.
– Proszę, może pani coś zje? Nie radzę jeść tego zielonego, mój żołądek zawsze po tym wariuje. Ale jakieś mięso powinno być strawne, tylko trzeba uważać, żeby dostać kawałek, który nie będzie za bardzo przypalony, ani za bardzo niedopieczony.
– Dawno nie miał pan kontaktu z innymi ludźmi? – spytała, zgodnie z sugestią częstując się mięsem. Po przeciwnej stronie Sven rozmawiał z przywódcą, po jej lewej ręce trollica flirtowała ze swoim sąsiadem, o ile flirtem można nazwać szturchanie się łokciami i szarpanie za włosy.
– Około trzech lat. Trafiłem tu jesienią, to pamiętam, ale który to był rok i który jest teraz...
– Jest grudzień dziewięćdziesiątego dziewiątego.
– A więc niewiele czasu... – powiedział mężczyzna cicho. – Wojna się skończyła, prawda? Pokonali – zawiesił głos – go?
– Tak. Dwa lata temu.
– A...
– Słucham?
– Nie, później... mam zbyt wiele pytań. I pani pewnie też.
– Owszem.
- Więc potem wymienimy się odpowiedziami.
– Jedno pytanie za jedno pytanie?
– Owszem. I jeden warunek.
– Jaki?
– Jest pani cudzoziemka, prawda?
– Tak. Jest mi pan już winien jedną odpowiedź.
– Dobrze. Ale najpierw mój warunek: jeśli uzna pani, że nie będę mógł stąd wyjść, nie poinformuje pani swoich przełożonych.
– Oni chcą pana zabić?
– Nie – Mężczyzna zawiesił głos, zastanawiając się przez chwilę. – Oni tylko uważają, że nie żyje, a to duża różnica, ktoś, kto jest martwy nie powinien nagle zjawiać się w świecie żywych.
Po plecach Klary przebiegł zimny dreszcz. Czyżby ten mężczyzna miał coś wspólnego z bramą, której szukał Sven? spojrzała ponad stołem. Młody mag, zgodnie z jej sugestią, a może tylko na podstawie własnych wniosków, unikał picia większości podejrzanych trunków. Jego rozmowa z przywódcą trolli miała spokojny przebieg, nie wiadomo było, czy temat bramy został poruszony, lecz Klara szczerze w to wątpiła. Możliwe, że nieświadomie zbliżyła się do przejścia bardziej niż Sven.
– To bardzo skomplikowane – kontynuował mężczyzna. – Wytłumaczę to pani... O, zaczyna się.
Wzrok Klary powędrował za jego wzrokiem. w jednym z rogów dwa trolle właśnie przeszły od ostrej wymiany zdań do rękoczynów i zbierający się wokół nich tłumek najwyraźniej miał ochotę przyłączyć się do „zabawy”. Okrzyki zagrzewające do walki coraz wyraźniej przebijały się przez gwar rozmów.
Mężczyzna wstał i położył dłoń na ramieniu Klary.
– Sugeruję, żebyśmy się wycofali. Pani towarzysz powinien sobie poradzić, ale jeśli martwi się pani o niego....
– Poradzi sobie – powiedziała z przekonaniem, widząc, ze Sven także wstaje, ponaglany przez przywódcę. – Gdzie idziemy?
– Do mnie, jeśli to pani nie przeszkadza.
– Nie przeszkadza – Potrząsnęła głową i ruszyła za mężczyzną.
Nie mieszkał w jaskini, a w jednej z ziemianek, urządzonej tak, by jak najbardziej przypominała ludzkie mieszkanie. Dziewczyna nie mogła nie podziwiać go za to, jak bardzo się starał. Trzy lata w tym miejscu, ze świadomością, że być może nigdy nie uda mu się wyjść na zewnątrz, a nawet jeśli, to z pewnością znajdą się tacy, którzy będą chcieli się go pozbyć. Ale walka z szaleństwem, którą, jak przypuszczała, musiał stoczyć w przeszłości, być może nie jeden raz, nie brała się z samej tej świadomości.
Na drewnianym stole dziewczyna zauważyła stertę arkuszy zrobionych ze skóry i kory, służących za papier, gliniany kałamarz z atramentem wykonanym prawdopodobnie z sadzy, z wetkniętym weń piórem jakiegoś ptaka. Pisanie musiało uprzyjemniać mężczyźnie czas i być sposobem na przetrwanie, na zebranie myśli.
– A więc, nasza runda pytań i odpowiedzi?
– Oczywiście. Nie jest pani Szwedką, to już wiem. Skąd dokładnie pani pochodzi?
– Z Polski – usiadła na łóżku, podczas gdy jej gospodarz zajął niski stołek.
– Świetnie mówi pani po angielsku. Nazywa się pani?
– Klara Wójsik.
– Clare... Kim...
– Chwileczkę, wisi mi pan już dwa pytania. Po pierwsze, chciałabym znać pańskie nazwisko, po drugie, jest pan Anglikiem?
– Nie pierwsze pytanie nie odpowiem.
– Dlaczego?
– Clare, niech pani będzie cierpliwa, błagam, moja sytuacja jest niezręczna, była niezręczna jeszcze zanim tu trafiłem. Tak, pochodzę z Anglii i nie miałem w planie tutaj wylądować. A pani jest być może moją ostatnią szansą na wydostanie się, o ile mi pani uwierzy. Chce wiedzieć, jak skończyła się wojna.
– Voldemort nie żyje – powiedziała Klara spokojnym tonem, ignorując fakt, że jej rozmówca zapewne przyzwyczajony był unikać wymawiania imienia Władcy Ciemności. – Z tego, co wiem, większość zniszczeń, których dokonał została już naprawiona. Mówię o zniszczeniach materialnych – „Bo niektóre rany nigdy się nie zagoją, a ja nie mam prawa użalać się nad sobą, powinnam być szczęśliwa, że żyję i jestem przy zdrowych zmysłach”. – Moja kolej. Po czyjej stał pan stronie?
– Byłem w Zakonie Feniksa.
– Tak, jak moja matka. Czemu więc chcą pana zabić?
– Mówiłem już, nie chcą. Ja oficjalnie nie żyję.
– Chodzi o przejście do otchłani, prawda? Jakimś cudem wydostał się pan ze świata zmarłych, a władze nie maja pojęcia, co z tym zrobić.
– Najlepiej byłoby, gdybym został tu do końca życia, a ja nie zamierzam. Dość już czasu zmarnowałem i nie mogę przestać myśleć, że nie było mnie tam, gdzie byłem najbardziej potrzebny. Nie wyobraża sobie nawet pani, ile razy próbowałem wydostać się na własną rękę. A byłem przekonany, że uciekałem już z lepiej strzeżonych miejsc – mężczyzna wstał. – Wystarczy na dzisiaj. Może pani spać tutaj, ja znajdę sobie jakiś kąt na zewnątrz. Do jutra.
Miała wrażenie, że wycofywał się, jakby rozmowa zaczęła schodzić na tematy bolesne dla niego. Ale równocześnie oboje wiedzieli, że będzie musiał wyznać jej całą prawdę – to był warunek, bez tego nie miała prawa wypuścić go... a przecież chciała mu pomóc, podjęła już decyzję, że nie zostawi go.
„Czuję się jak dziecko męczące się z układanką” – pomyślała sennie, zdejmując buty i okrywając się skórą jakiegoś zwierzęcia. – „Zabawne, ale wydaje mi się, że gdzieś widziałam ten obrazek... Ciekawe gdzie jest Sven” – pomyślała potem. Z zewnątrz dobiegł ją chóralny śpiew, najwidoczniej trolle przeniosły część imprezy na zewnątrz. Ciekawe jak Sven i tajemniczy mężczyzna czują się w takim towarzystwie...
I gdzie tak właściwie podział się ten pies... „Zapomniałam o nim...” – przemknęło jej przez myśl, gdy starała się ułożyć wygodniej. Potem zamknęła oczy.
Stała w oknie i widziała płomienie buchające w centrum lasu. Wycie zwierzęcia było coraz głośniejsze, jak rozpaczliwa prośba o pomoc. Za swoimi plecami usłyszała szelest, a potem ktoś położył jej na ramieniu dłoń.
...przyprowadź go – usłyszała głos.
Potem zapadła się w głęboka, bezdenną ciemność.
Obudziło ją szarpanie za ramię. Nie od razu, minęło kilka chwil nim doszła do siebie. Coś musiało jej się przyśnić tuż przed przebudzeniem, bo otwierając oczy mruknęła:
– Czarny pies...
– Słucham?
Otrząsnąwszy się już i zorientowawszy, że przez otwarte drzwi ziemianki wpada białe światło dnia, oraz, że budzącym ją z taką zaciekłością jest poznany poprzedniego dnia tajemniczy mężczyzna, Klara zorientowała się także, że to, co mówiła, powiedziała po polsku.
– Black... – zaczęła i urwała. W jej umyśle dwa obrazy nałożyły się na siebie, a potem pojawił się trzeci obraz.
– Wstawaj, Clare, potrzebna mi pomoc – powiedział mężczyzna. – Twój znajomy... nie może dostać się do bramy.
– Słucham? – nie do końca rozumiała o co mu chodzi, umysł mając podzielony między budzenie się a odkrycie, którego właśnie dokonała.
– Wiedziała pani, że pani kolega chce dostać się do bramy?
– Tak.
Popatrzył na nią przerażony.
– Czy pani zdaje sobie sprawę... Nie ważne – Pociągnął ją za ramię upewniwszy się, że włożyła buty. Płaszcz musiała zapinać już biegnąc za nim przez brudny, zadeptany śnieg pokrywający plac pośrodku wioski. – Pani nie zdaje sobie sprawy, z czym to się wiąże. Proszę mi zaufać byłem po drugiej stronie.
Nie odpowiedziała, próbując złapać oddech. Kilka metrów dalej śnieg był niemal nietknięty. Tylko ślady Svena odznaczały się wyraźnie w białym puchu, obok nich Klara dostrzegła ślady psich łap. Popatrzyła na mężczyznę, ciągnącego ją za sobą. Nie zwracał na nic uwagi, ściskając tylko jej nadgarstek. Pewnie obwiniał ja za to, że wpuściła Svena do lasu... Jak miała mu wytłumaczyć... Ale z drugiej strony, jak on miał wytłumaczyć to, przez co przeszedł?
Spomiędzy drzew wyłonił się krąg kamieni, podobnych do tych, które mijali na leśnej drodze. Runy wyryte w kamieniu pokryte były czymś czerwonym – farba? Krwią? w centrum kręgu znajdowała się kolejna jaskinia, przy wejściu do niej stały kolejne dwa kamienie z trzecim, płaskim głazem położonym na ich szczycie – dolmen, wyznaczający granicę między światem żywych a przejściem do świata zmarłych. Szaman trolli stał przy wejściu, z sękatymi rękoma uniesionymi w zabraniającym geście, bez ruchu, spetryfikowany. Klara sięgnęła po różdżkę.
– Zajmiemy się nim potem – Mężczyzna powstrzymał ją ruchem ręki. – Brama jest w jaskini. Musi mi pani pomóc go powstrzymać. Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, ile szkód może wyrządzić adept czarnej magii czerpiący moc z Tamtej Strony.
Dziewczyna nie miała czasu na wstyd ani na wyrzuty sumienia. Jedynym wyjściem było dopilnowanie, żeby nikomu nie stała się krzywda. Kiwnęła głową.
Mężczyzna błyskawicznie zrzucił z siebie ubranie, przez chwilę dostrzegła w jego oczach niezwykły błysk, kiedy całe jego ciało zaczęło porastać gęstym, czarnym futrem. Po chwili przy jej boku stał czarny pies, patrzący na nią ponaglającym wzrokiem. Dziewczyna przełknęła ślinę i wkroczyła do jaskini. Pies biegł przy jej nodze, podnosząc na nią co jakiś czas wzrok.
Korytarz schodził ostro w dół, prowadząc do jaskini albo wykutej w skale sali – tego nie można było być pewnym. Pośrodku sali stała kolejna konstrukcja z kamienia, na pozór nie prowadząca donikąd, po dokładniejszym jednak przyjrzeniu się można było zauważyć, że pomiędzy kamiennymi filarami unosi się coś na kształt szarej mgiełki czy też cienia. Lodowaty podmuch powietrza ogarnął dziewczynę, gdy stanęła dokładnie naprzeciwko bramy.
Sven czytał z uwagą runiczne inskrypcje na ścianach. Klara poczuła ulgę, widząc, ze nic złego mu się nie stało. Nie, do licha, nie mogła... zacisnęła zęby.
– Sven!
Młody mężczyzna spojrzał na nią, potem na psa przy jej nodze.
– Sven, co robisz?
– To, po co tu przyszedłem, jak widzisz.
– Masz pozwolenie?
– Widziałaś przecież.
– Wiesz, ze nie o to mi chodzi – Zacisnęła palce na uchwycie różdżki. – Sven, nikt nie wiedział, po co tu szedłeś.
– Ty wiedziałaś.
– Ale nie sądziłam, że zaatakujesz szamana... i że będziesz się przede mną ukrywał.
– Karzesz mi wracać?
– Tak – powiedziała sucho, podnosząc wysoko podbródek. – Każę ci.
– Rozmawiałaś wczoraj z tym szaleńcem, widziałem.
Pies nastroszył sierść i zaczął głośno warczeć.
– I to zwierzę... – Młody mężczyzna skierował różdżkę w kierunku psa. – Mówiłem, że trzeba się go pozbyć – dodał ciszej, przez zaciśnięte zęby.
Zanim Klara zdążyła cokolwiek powiedzieć, pies sprężył się i skoczył, przewracając Svena na ziemię. Psie zęby szczerzyły się prosto w twarz zaskoczonego młodzieńca, jedna z kudłatych łap przydeptała nadgarstek jego prawej dłoni, uniemożliwiając posłużenie się różdżką.
– Black, nie! – Krzyknęła dziewczyna.
Pies odwrócił głowę i spojrzał na nią. Jego oczy miały zacięty, zdecydowany wyraz.
– Clarice, o co tu chodzi?
– Daj mi swoją różdżkę, Sven – Podeszła, wyciągając dłoń.
– Zabierz to zwierzę.
– Daj mi różdżkę.
– Cholera, Clarice, nie rozumiesz nawet, o co mi chodzi.
– Powiedziałbyś mi? – spytała. Młody mag milczał. – Dobrze. Daj mi różdżkę. Black – zwróciła się do psa, widząc, że Sven ociąga się z wykonaniem polecenia. Pies nacisnął mocniej na nadgarstek młodzieńca, tak, ze ten puścił różdżkę. – Dziękuję panu za współpracę, panie Oedenmark. Panie Black, może go pan puścić.
Pies stanął na ziemi, nie spuszczając wzroku z młodego mężczyzny i nie przestając szczerzyć zębów. Sven podniósł się ostrożnie, otrzepując płaszcz. Był wściekły.
– Pan Black odprowadzi pana do granicy lasu. Dam mu zaklęcie, które was wypuści. Na zewnątrz dostanie pan swoją różdżkę. Ja zaczekam aż trolle się obudzą i spróbuję wyjaśnić sytuację – mówiła dziewczyna, stojąc plecami do pozostałych. – I niech się pan wynosi do wszystkich diabłów, panie Oedenmark.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Strona Główna -> Bez ograniczeń -> [NZ] I widzę ciemność... (5/15) +13 aktual. 8.07 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin