Forum  Strona Główna  

 


Forum Strona Główna -> Fanfiction / Literatura / Harry Potter / +15 -> [Z] Dziedziczone Przekleństwo [SmH] +15 Idź do strony 1, 2  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post [Z] Dziedziczone Przekleństwo [SmH] +15 - Wysłany: Sob 1:06, 05 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Tytuł: Dziedziczone Przekleństwo

Autor: Zilidya

Betareader: MichiruK, Nigra
Pairing: SmH i Drarry
Raiting: + 15
Długość: 10 rozdziałów

Ostrzeżenia: non-canon, przemoc, tortury(bez szczegółowych opisów), śmierć bohaterów
drugoplanowych
Prawa własności: Wszystkie postacie należą do J.K Rowling i z tego fanfiction nie są
pobierane żadne korzyści.






Prolog


Vernon Dursley patrzył jak siostrzeniec wspina się na piętro po schodach, ciągnąc ciężki kufer. Teraz, kiedy ten morderca Black nie żyje, o czym poinformowało go na dworcu dwóch dziwnie wyglądających osobników, inaczej „porozmawia” z tym gówniarzem. Już sam fakt, że tamci dwaj ośmielili się do niego podejść, zakrawał na absurd. Jeden w obdartym ubraniu, blady jak śmierć, drugi ze strasznie pokiereszowanym okiem, które próbował ukryć pod dziwacznym melonikiem. I jeszcze ośmielili się go straszyć. Jakieś kontrole? Też coś.
Mężczyzna wręczył chłopakowi sporą listę obowiązków, gdy tylko ten zszedł na dół.
— Jedzenie dostaniesz dopiero wtedy, gdy wszystko zrobisz. Masz czas do szóstej.
Harry zerknął na swoje zadania.
— To jest niemożliwe do wykonania w tak krótkim czasie, wuju.
— Jak ty się do mnie odzywasz? — Niespodziewane uderzenie w twarz odrzuciło nastolatka aż pod ścianę przedpokoju. — Nie pozwalaj sobie za dużo. Jeżeli dokładnie o szóstej nie zobaczę wyników, to popamiętasz. I nie myśl, że boję się takich dziwaków jak ty. Spróbuj tylko coś im powiedzieć, a inaczej pogadamy.
Po plecach Harry’ego przebiegł dreszcz strachu. Wuj nigdy dotąd tak się nie zachowywał.
— Wujku Vernonie — odezwał się, wiedząc, że tego pożałuje, ale mimo to nie mogąc się powstrzymać — dlaczego tak mnie nienawidzisz?
Parę sekund później podnosił się z podłogi, powoli trąc piekący policzek.
— Bo mam cię już dość — powiedział pan Dursley lodowatym tonem. — A teraz do roboty!
Kilka godzin później Harry już wiedział, że z jakimkolwiek posiłkiem może się dziś pożegnać. Pierwszy dzień wakacji i już chodzi głodny, a gdzie tam jeszcze do września. Miał jednak cichą nadzieję, że wuj skończy tylko na poszturchiwaniach i wyzwiskach.
— Skończyłeś wszystko?!
Wuj Vernon odwrócił się od telewizora, gdy tylko usłyszał, że chłopak zamknął za sobą drzwi wejściowe. Ciotka Petunia z Dudleyem wyszli gdzieś po południu i jeszcze nie wrócili.
— Nie, wuju. Nie zdążyłem. Przepraszam.
Chciał wierzyć, że to wystarczy, by udobruchać trochę mężczyznę.
— A więc się obijałeś! — Wuj powoli wstał z kanapy, a jego twarz nabiegła krwią. — Jesteś nic nie wartym dziwolągiem i darmozjadem. Same kłopoty z tobą.
Harry cofnął się pod ścianę. Poczuł od zbliżającego się do niego wuja odór alkoholu.
— Wujku, ja... — chciał się jakoś usprawiedliwić, ale górujący nad nim mężczyzna nie pozwolił mu dojść do słowa.
— Milcz! — krzyknął Vernon i z całej siły uderzył siostrzeńca. — Nie chcę słyszeć ani słowa! Masz tylko wykonywać moje polecenia i odzywać się tylko, i tylko wtedy, gdy ci pozwolę!
Znowu cios, tym razem w brzuch. Pod nastolatkiem ugięły się kolana. Upadł na podłogę.
— Nauczę cię jak okazywać szacunek starszym.
Tym razem kopniak w plecy. Cios był celny i Harry z bolesnym świstem złapał krótki oddech.
— Przepraszam, wujku. Nie chciałem — zaskomlił, zasłaniając brzuch rękoma.
— Zamknij się, powiedziałem! — ryknął Vernon. — Nie pozwoliłem ci się odezwać!
Harry czuł jak jego magia dziwnie reaguje na nowe zachowanie opiekuna. Chciał, aby wuj przestał, ale – o dziwo – nie stało się nic, co działo się zazwyczaj, gdy tracił nad sobą kontrolę. Żadnego tłuczenia szkła, nadmuchania, nic.
Mężczyzna pociągnął chłopaka za włosy, podnosząc go do pionu. Jednak kilka kolejnych uderzeń spowodowało ponowny upadek Harry’ego.
— Teraz będziesz posłuszny?
Chłopiec uniósł się na rękach, nadal klęcząc, gdy kopniak w bok posłał go znów na podłogę.
— Zadałem ci pytanie, bachorze!
— Tak, wuju — kaszlnął, rozpaczliwie próbując złapać oddech. — Będę posłuszny.
— Wynoś się więc do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki cię nie zawołam! Za to, że nie wykonałeś poleceń, które ode mnie otrzymałeś, nie dostaniesz jedzenia.
Chłopak powoli powlókł do pokoju, zgięty w pół, dla bezpieczeństwa trzymając się barierki.


Rozdział 1.

W upalne popołudnie słońce niemiłosiernie znęcało się nad roślinnością ulicy Privet Drive oraz nad wychudzonym chłopcem. Ten – jako jedyny – nie przebywał w chłodzonym klimatyzacją pomieszczeniu, tylko woskował umyty kilkanaście minut wcześniej samochód swojego wuja. Sama czynność, która innym nastolatkom sprawiłaby zapewne nieziemską frajdę, jemu dokładała tylko bólu. Przyduża bluza po kuzynie, którą miał na sobie, wcale nie miała chronić przed promieniami słońca, lecz ukryć przed niepowołanymi spojrzeniami siniaki i wolno gojące się rany zadane przez rozwścieczonego wuja. Harry zauważył, że w chwilach wzburzonych emocji nie potrafi już użyć magii bez pomocy różdżki, jak to było w przypadku ciotki Marge. Oczywiście jego wujowi również nie umknął ten szczegół, wręcz przeciwnie, został on wykorzystany przeciwko Harry’emu. Każdą chwilę, w której chłopak nie znajdował się na zewnątrz, obserwowany przez swoją ochronę, mężczyzna wykorzystywał, by się nad nim znęcać. Na nieszczęście dla Pottera, pan Dursley doskonale wiedział, gdzie może uderzać, by ślady pozostały ukryte pod ubraniem. Choćby bardzo chciał, chłopak nie mógł powiedzieć nic swojej straży, bo wuj ciągle go obserwował. A gdy Vernon był w pracy, ciotka zamykała go w pokoju i nie wypuszczała, aż mąż nie wrócił.
Czarnowłosy chłopak wyprostował się ostrożnie, ocierając pot z czoła, na którym wyraźnie odznaczała się blizna w kształcie błyskawicy. Nie dość, że Dursleyowie zepsuli mu wakacje, to ktoś inny również starał się uprzykrzyć mu życie. Tą osobą był jego główny wróg, Voldemort lub, jak kto woli, Ten-Którego-Imienia-Nie-Należy-Wymawiać. Przesyłał mu sny-wizje o swoich prawdziwych bądź wyimaginowanych poczynaniach i bynajmniej nie były to przyjemne wizje wypadów do najlepszych lokali w mieście. Każda noc okupiona była bólem i cierpieniem przyjaciół, utraconej rodziny czy torturami nieznanych mugoli. W przypadku Syriusza, którego stracił niecałe trzy tygodnie wcześniej, Harry wiedział, że wizje z jego udziałem są fikcją. Jednak sam fakt oglądania tortur i śmierci ukochanego ojca chrzestnego był dla Harry’ego nieprawdopodobnym cierpieniem. Z jeszcze większym lękiem śnił o męczarniach przyjaciół ze szkoły. Miał nadzieję, że Voldemort wysyłał mu fałszywe wizje, jednak nigdy nie mógł być całkiem pewny. Każdego ranka z ciężkim sercem patrzył w okno, wyczekując sowy niosącej czarną kopertę z informacją o czyjejś śmierci. Co do ofiar wśród mugoli, był prawie w stu procentach pewien, że wizje za każdym razem są prawdziwe. Tym bardziej, że ciotka Petunia wszystkie dziwne morderstwa i zaginięcia widziane w porannych wiadomościach głośno komentowała.
— Skończyłeś?! — Burkliwy głos wuja Vernona stojącego w drzwiach spowodował, że Harry drgnął wystraszony, odruchowo kuląc się w sobie.
— Już prawie, wuju — odparł cicho, zamykając pojemnik z woskiem. — Tylko pozbieram wszystko i zaniosę do schowka.
Vernon rozejrzał się wokół i wskazał chłopakowi wnętrze domu.
Kiedy tylko Harry znalazł się w pobliżu drzwi, mężczyzna uderzył siostrzeńca w tył głowy, aby ten się pospieszył. Cios był tak mocny, że chłopak potknął się, uderzając ramieniem we framugę drzwi.
Harry syknął, łapiąc się za rękę i próbując nie stracić równowagi, gdy pociemniało mu przed oczami.
— Potrafisz się tylko lenić, darmozjadzie! — warknął przez zęby mężczyzna, zamykając za nimi drzwi.
— Przepraszam, wuju. Naprawdę się starałem.
— Nie pyskuj mi tu! — wrzasnął Dursley, uderzając Harry’ego powtórnie, tym razem pięścią w bok.
Siła ciosu odrzuciła chłopaka aż na schody, w które uderzył bokiem głowy. Usłyszał gdzieś blisko odgłos pękania szkła i poczuł ostry ból, a chwilę potem ogarnęła go ciemność.

**

— Severusie, już tyle razy o tym rozmawialiśmy. — Spokojny głos dyrektora Szkoły Czarodziejów doprowadzał mistrza eliksirów do szewskiej pasji, a tym bardziej, że chodziło o „tę” sprawę. — Nie mogę dać ci tej posady, nie mam drugiego tak kompetentnego nauczyciela eliksirów, żebyś mógł objąć stanowisko obrony przed czarną magią.
— A kompetentnego do obrony masz? — zapytał sarkastycznie Snape. — Pewnie znowu trafi się jakiś idiota, jak w poprzednich latach. Nie umiesz, Albusie, znaleźć nikogo odpowiedniego. Kogo tym razem... Zresztą, nie chcę wiedzieć — powstrzymał odpowiedź Albusa, zanim ten się odezwał. — Chciałbym chociaż wakacje przeżyć w błogiej niewiedzy.
Sięgnął po filiżankę z herbatą, by uspokoić nerwy. To jedna z niewielu sytuacji, w której nie potrafił nad sobą zapanować.
— Severusie, nie powinieneś tego brać tak do siebie. — Iskierki w błękitnych oczach dyrektora zabłyszczały wesoło. — Dobrze wiesz, że jesteś najlepszym nauczycielem w tej szkole. Uczniowie cię szanują...
— Bo są przerażeni — przerwał Snape ironicznie, zerkając znad porcelanowego kubeczka.
— Wielbią cię...
— Gdy wychodzę z klasy i nie zabieram przy okazji niczyjej duszy ze sobą.
— Zdobywają niezbędną im wiedzę. — Starzec, widać, uwielbiał drażnić Węże.
— Bo czują, że jak tej wiedzy nie zdobędą to skończą bez duszy... i bez punktów. — Severus głośno postawił filiżankę na spodku, po czym wstał z miękkiego fotela, w którym zawsze się zapadał. — Muszę niestety przerwać te bałwochwalcze przejawy uwielbienia pod moim skromnym adresem, ale czeka mnie jeszcze dyżur nad twoim Złotym Chłopcem.
Wesoła mina Dumbledore’a natychmiast zniknęła. Starzec z ciężkim westchnieniem spojrzał ponad połówkami okularów na swego wieloletniego przyjaciela.
— Gdybyś miał możliwość, spróbuj z nim porozmawiać, Severusie.
— Po co? Dumbledore, chłopak jest u swoich krewnych, pewnie odpowiednio organizują mu czas wolny.
Albus zmarszczył brwi.
— Właśnie tego się obawiam.
— To czemu go tam wysłałeś? — zapytał wprost mistrz eliksirów. — Opowiadałem ci, co oni z nim robią.
Snape nigdy nie przypuszczałby, że Dumbledore mógłby się w jakiejś sprawie pomylić, a tym bardziej, gdy chodziło o Złotego Chłopca Gryffindoru.
— Zastanawiam się, czy nie popełniłem błędu, Severusie. No i ta sprawa z Syriuszem… Mógłbyś sprawdzić jak on się miewa? — ponowił swoją prośbę dyrektor.
— Nie jestem jego niańką!
W głosie Naczelnego Postrachu Hogwartu nie słychać było jednak zbytniego sprzeciwu. W końcu z tym dyrektorem nie należy się kłócić. Sam Czarny Pan omija go bardzo szerokim łukiem.
— Wiem, Severusie, ale odkąd pożegnał się na dworcu King’s Cross, nie wysłał ani jednego listu.
— Nie masz z nim kontaktu? — zdziwił się Snape. — Przecież codziennie ktoś trzyma przy nim wartę.
— Tak. Jednak on nawet nie próbuje z nikim rozmawiać, choć często mu się pokazują.
Severus przyjrzał się Albusowi. Lata wojen, które przeżył dyrektor, wyżłobiły w jego twarzy wiele bruzd.
— Jeśli zobaczę, że coś jest nie tak, to z nim porozmawiam. Nie oczekuj, że zaraz do niego polecę.
— Dziękuję ci, Severusie.

**

Po przebraniu się w coś mugolskiego, oczywiście jak zawsze czarnego, Severus Snape aportował się na Privet Drive.
— Wyłaź, Tonks! — rzucił w stronę niedużego skweru naprzeciwko numeru czwartego. — Nie mam zamiaru gadać z zielskiem… Coś mi się zdaje, że jednak będę musiał — dodał z okropnym grymasem na twarzy, gdy po zdjęciu czaru maskującego ukazały się zielone niczym wiosenna trawa włosy Nimfadory wraz z całą jej ciekawą osóbką.
— Coś ci się w kolorze moich włosów nie podoba?! — warknęła obronnie dziewczyna.
Wciąż patrzyła na podjazd, gdzie stał lśniący czystością samochód.
— Coś się stało? — zapytał Snape ostrożnie, nie wiedząc, czego może się spodziewać po tej niezrównoważonej psychicznie pannie.
Nie, cofnij to, pomyślał.
Nie martwił się o Pottera, o nie, to tylko szpiegowskie nawyki dawały o sobie znać. Tonks, gdy wymagane były jej umiejętności aurora, potrafiła ukryć swoją gapowatość. W tej chwili zachowywała się nad wyraz profesjonalnie.
— Chyba nie. Nie jestem pewna. Harry pokłócił się trochę ze swoim wujem, ale wszystko najwyraźniej się uspokoiło, gdy weszli do domu.
— Słyszałaś o co się kłócili? — Coś nie dawało mu spokoju… Może to wynik rozmowy z dyrektorem?
— Nie, przez ostatnie dwie godziny mył samochód, więc chyba nic nie zmalował.
— Mył samochód w tym upale? Czy oni na głowę upadli?
— Wiesz, Sev, oni go za bardzo nie lubią. Przynajmniej ja tak sądzę, z tego co dziś
widziałam. — Kobieta obróciła się plecami do Snape’a, nadal obserwując dom.
— Widziałem kilka takich scenek w jego wspomnieniach. Wiem, że go nie rozpieszczają, ale tu jest bezpieczny. To, że ma zajęcie...
— Harry od samego rana pracował — przerwała mu Tonks. — Kosił trawnik, naprawiał płot, mył samochód. Oni wykorzystują go jak skrzata. Lupin twierdzi, że ostatnio Harry tylko macha mu ręką i znika w domu. Poza tym nie wyglądał dziś za dobrze.
— Co masz na myśli?
— Był strasznie blady, nawet przy tej pogodzie.
Snape potarł brwi, czując zbliżającą się migrenę. Westchnął ciężko i ruszył na drugą stronę ulicy.
— Co robisz, Sev?! — Tonks dogoniła go na środku jezdni.
— Idę porozmawiać z Potterem. Albus kazał mi sprawdzić co u niego. — Wymówka dobra jak każda inna, przecież on nie martwi się o jakiegoś tam dzieciaka.
Szybkim krokiem podszedł do drzwi z numerem czwartym i zapukał. Odpowiedziała mu cisza.
— Przed dziesięcioma minutami wszyscy byli w domu — stwierdziła zielonowłosa.
W tej samej chwili usłyszeli hałas dobiegający z wnętrza domu. Ktoś gwałtownie zbiegł po schodach i sekundę później drzwi otworzyły się z hukiem.
— Żadnych ciastek w ten upał, bachory...! — Vernon Dursley zamilkł w jednej chwili, ujrzawszy dziwną parę, i tak samo szybko zbladł.
Mistrzowi eliksirów ta reakcja nie bardzo się spodobała. Wiedział, że nie są zbyt lubiani przez tych ludzi, ale żeby tak reagować trzeba mieć coś na sumieniu.
— Przyszliśmy do Harry’ego Pottera — odezwała się Nimfadora przerywając ciszę. — Czy możemy z nim porozmawiać?
— Nie!
— Dlaczego? — Snape zajrzał przez drzwi do przedpokoju, gdzie kobieta o końskiej twarzy przytulała do siebie chłopca wyglądającego jak prosiak i z dziwnym wyrazem twarzy zerkała na piętro.
— Śpi — Vernon sapnął oburzony. — Potter śpi.
Profesor rzucił mu zdziwione spojrzenie.
— Śpi? W środku dnia?
— Tak, a co? Nie wolno mu? Przyjdźcie kiedy indziej — rzucił, na koniec próbując zamknąć drzwi.
Nagle smuga czerwieni zwróciła uwagę mężczyzny w czerni. Zatrzymał drzwi ręką, pytając:
— Skaleczył się pan?
Rękaw białej jak śnieg koszuli pana Dursleya zabarwiony był na czerwono.
— Nie, to tylko farba. — Z twarzy Vernona odpłynęła chyba cała krew.
Snape zerknął na Tonks z niemym pytaniem, a ta kiwnęła tylko głową. Domyślał się tego. Lata pracy przy eliksirach wyczuliły go na ten szczególny zapach.
— Zadam panu jeszcze raz pytanie i chcę na nie usłyszeć odpowiedź — zwrócił się do opiekuna Pottera tonem, który stosował na pierwszorocznych.
Pchnął mocniej drzwi i wszedł do domu wraz z towarzyszącą mu aurorką.
— Gdzie jest Harry Potter?
Gruby mężczyzna nagle nabrał odwagi.
— Nie będzie mnie straszył taki świrnięty dziwak jak pan! Ten gówniarz sam jest sobie winien! Zabierzcie go w końcu od nas i dajcie żyć spokojnym ludziom! Same z nim tylko kłopoty! Wrzeszczy po nocach, a w dzień żadnego z niego pożytku!
Snape nie czekał na dalsze wywody. Odepchnął stojącego w przejściu Dursleya, wszedł szybko na piętro i, rzucając krótkie Wskaż mi, skierował się w stronę pokoju z kłódkami na drzwiach, które jednak nie były zamknięte. Zapukał.
— Potter?
Brak odpowiedzi. Nacisnął klamkę i otworzył zdecydowanie drzwi.
Jego oczom ukazał się mały pokoik z łóżkiem, starym, odrapanym biurkiem i szafą w jednym z kątów. Na łóżku, na brzuchu, leżał Potter.
— Potter, obudź się!
Nadal żadnej reakcji. Mistrz eliksirów podszedł do łóżka i, chwyciwszy chłopca za ramię, obrócił go na plecy. Młodzieniec był nieprzytomny. Cała pościel czerwieniła się od krwi, która pokrywała nawet twarz chłopca, a on sam ledwo oddychał.
— TONKS!!!

**

Ciszę skrzydła szpitalnego rozdarł nagle donośny huk.
— Nie trzeba zaraz trzaskać drzwiami! — wykrzyknęła Pani Pomfrey, oburzona takim zachowaniem.
Wyszła szybko ze swojego kantorka, żeby zbesztać sprawcę hałasu i nagle zbladła.
— Co się stało? — zapytała od razu, opanowała się jednak, widząc jak Snape kładzie bezwładne, zakrwawione ciało na najbliższym łóżku.
— Kochana rodzinka — syknął w odpowiedzi nauczyciel. — Idę po eliksiry. Zbadaj go i uważaj na twarz, chyba ma wbite odłamki szkła z okularów — powiedział, po czym odwrócił się do zielonowłosej dziewczyny stojącej za nim. — Tonks, nie stój tak! Idź po Albusa! — wrzasnął, po czym skierował się do magazynu szpitalnego.
Tonks otrząsnęła się z bezwładu, jaki ogarnął ją na widok Harry’ego, i ruszyła wypełnić polecenie Snape’a. W momencie, gdy mistrz eliksirów szukał mikstur w magazynie, pani Pomfrey coraz bardziej bladła — to czary skanujące wracały z wynikami do jej magicznej tabliczki, którą trzymała w drżącej dłoni. Snape pośpiesznie ułożył fiolki na szafce przy łóżku.
— Na razie żadnych mikstur, Severusie. Wyłącznie maści — powiedziała, widząc nachylającego się nad chłopcem mężczyznę z buteleczką w ręku.
— Czyś ty oszalała, kobieto?! — Gwałtownie się wyprostował. — On się wykrwawia! Muszę mu podać eliksir przeciwkrwotoczny i przeciwbólowy! — warknął.
— Nie przeżyje tego. Wszystkie organy są w fatalnym stanie. Żołądek niczego nie przyjmie. Chłopak jest zagłodzony, jakby nie jadł od dwóch tygodni. — Czyli od opuszczenia Hogwartu. — Przynieś mi gorącą wodę, gazę i bandaże. — Pani Pomfrey zwróciła się z tą prośbą do Snape’a. — Trzeba usunąć szkło z jego twarzy, dopóki jest nieprzytomny.
— Ja mam ci przynieść, kobieto?! Od czego są skrzaty w tym zamku?! — Pstryknął palcami i małe, skurczone stworzenie pojawiło się natychmiast obok stojących ludzi.
— Pan wzywał. — Skrzat ukłonił się głęboko.
— Przynieś gorącą wodę, gazę i bandaże. Natychmiast! — zażądał, jednocześnie zaczynając rozbierać chłopca. Na widok siniaków w każdym stadium gojenia, spiął się, a dłonie zadrżały mu lekko.
— Na Merlina! — krzyknęła pielęgniarka ze zgrozą, odwracając uwagę Snape’a od krwiaków na ciele Harry’ego. — Pomóż mi, Severusie! Przytrzymaj go mocno. On ma odłamek w oku. Co ci przeklęci mugole z nim robili?
Mężczyzna chwycił chłopca za głowę i przytrzymał na łóżku, przyglądając mu się uważnie. Zobaczył spory szklany okruch wystający z oka Pottera, podczas gdy szkolna pielęgniarka manipulowała szczypcami przy twarzy chłopca. Drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się szybko, acz bezgłośnie.
— Co z Harrym, Poppy? — Głos Dumbledore’a był wyraźnie załamany, gdy zbliżał się do jedynego zajętego łóżka.
Tonks została przy drzwiach, nie chcąc oglądać poranionego chłopca.
— Fatalnie. — Pani Pomfrey odłożyła małe szczypce na stolik obok prawie centymetrowego kawałka szkła. — Jeszcze nie wiem co z okiem. Resztę ciała musimy leczyć prawie po mugolsku. Eliksiry można mu podawać, ale w ilościach tak małych, że prawie nie zadziałają. Na razie nie ma sensu, by ktokolwiek z was tutaj siedział. Zawiadomię was poprzez sieć fiuu, jeśli stan chłopaka się zmieni. Na razie musi odpoczywać — zwróciła się do Dumbledore’a i Nimfadory, wyganiając ich stanowczo i nie zważając na to, że zwraca się do własnego dyrektora.
Ten tymczasem westchnął ciężko i powiedział:
— Dobrze, Pomono. Będziemy czekać razem z Nimfadorą na informację u mnie w gabinecie.
Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, pielęgniarka zwróciła się do wciąż stojącego przy łóżku Pottera Severusa:
— Severusie, najmniejsza łyżeczka i to niepełna. — Pielęgniarka spojrzała w stronę mistrza eliksirów i kontynuowała: — Jeśli nie będzie reakcji odrzutu, za godzinę spróbujemy znowu.
— Przeciwkrwotoczny i przeciwbólowy można mieszać. Podam każdego po kilka kropel — wtrącił Snape, odkorkowując dwie z przyniesionych buteleczek.
— Warto spróbować — przytaknęła Pomfrey.
Gdy mężczyzna powoli wlewał w usta Gryfona eliksiry, kropla po kropli, kobieta opatrywała resztę ciała chłopca. Czarem zasklepiającym zamknęła rany na rękach oraz plecach i posmarowała je maścią przeciwinfekcyjną.
Po dwóch godzinach ich intensywnej pracy, stan chłopaka ustabilizował się na tyle, że mogli dać dyrektorowi odpowiedź. Pielęgniarka wrzuciła w kominek trochę proszku do aktywacji fiuu i wywołała lokalizację:
— Gabinet dyrektora.
W płomieniach dyrektorskiego kominka pojawiła się jej głowa.
— Albusie, Tonks. Możecie do nas dołączyć.
— Dziękuję, Poppy. Zaraz przyjdziemy.
Po chwili pojawili się przy łóżku Harry’ego.
— Przykro mi, Albusie — zwróciła się do czarodzieja pielęgniarka drżącym ze zdenerwowania głosem. — Życiu chłopaka już nic nie grozi, ale nie jestem w stanie odtworzyć siatkówki. Obawiam się, że Harry stracił wzrok w lewym oku.
— Tylko nie to! — Tonks musiała usiąść usłyszawszy wiadomość.
Ukryła twarz w dłoniach i już została w tej pozycji, słuchając dalszych słów szkolnej pielęgniarki.
— Oprócz tego na jego ciele zostaną paskudne blizny, bo nie mogliśmy użyć odpowiednich eliksirów. Może później uda się coś z nimi zrobić, ale nie liczyłabym na to za bardzo. A teraz, czy powiecie mi w końcu co się stało? — Pomfrey zadała pytanie podniesionym głosem, patrząc na nich stanowczo.
— Vernon Dursley, dowiedziawszy się, że Black już nie zagraża ich bezpieczeństwu, postanowił bez skrępowania wyładowywać złość na chłopaku — wycedził szybko Snape, po czym, nie czekając na dalszy rozwój dyskusji, skierował się w stronę wyjścia. — Idę odpocząć. Zajrzę rano.
— Myślałam, że z miejsca powybija ich jak psy — wtrąciła nagle Tonks, słuchając cichnących kroków Postrachu Hogwartu. — Tylko stan Harry’ego powstrzymał go przed zbiorowym morderstwem.
Dumbledore uśmiechnął się smutno, patrząc na leżącego na łóżku, nieprzytomnego nastolatka.
— Severus, pomimo swego charakteru, nigdy nie pozwoli skrzywdzić bezbronnego dziecka, nawet jeśli sam uważa go za wroga — powiedział do Tonks, po czym zniżył głos i wyszeptał: — Przykro mi, Harry, że musisz cierpieć za mój zły osąd sytuacji.

**

Severus Snape powoli kierował swoje kroki w stronę szpitala, zastanawiając się, co zrobić z Potterem. Nadzieja Czarodziejskiego Świata zmaltretowana przez własną rodzinę. Miał cichą nadzieję, że sytuacja nie spowoduje u chłopca przejścia na drugą, ciemniejszą stronę w ramach zemsty na oprawcy.
Już sięgał do klamki szpitalnych drzwi, gdy ktoś z drugiej strony pociągnął je mocno.
— Co do...? — wykrzyknął lekko zaskoczony.
— Dobrze, że jesteś. — Pielęgniarka zareagowała na jego widok z wyraźną ulgą. — Harry zniknął, nie mogę go nigdzie znaleźć! — wyrzuciła z siebie i minęła go w pośpiechu.
— Pomfrey! Jak to zniknął?
Snape obrócił się na pięcie, podążając za szybko biegnącą kobietą.
— Pół godziny temu jeszcze spał. Wyszłam po nowe bandaże, a gdy wróciłam, już go nie było.
Ledwo zdążyła wyhamować przed chimerą, pilnującą wejścia do gabinetu dyrektora.
— Powiedz Albusowi, ja idę przeszukać lochy — poinformował ją Snape, po czym ruszył z powrotem, zmierzając w stroną schodów.
Po godzinie nadal nigdzie nie było ani śladu Gryfona. Jakby zapadł się pod ziemię. Wszyscy nauczyciele pozostający w zamku na wakacje przyłączyli się do poszukiwań. Teraz, zebrani przy wejściu do Wielkiej Sali, zastanawiali się, gdzie mógł się ukryć ranny chłopak.
— Portrety twierdzą, że w żadnej sali, klasie ani pokoju go nie ma — zameldował Filch, głaszcząc swojego kota, łaszącego się do jego nogi. — Sprawdziłem też wszystkie schowki.
— Eliksiry wkrótce przestaną działać, Albusie — poinformowała dyrektora Poppy. — Będzie strasznie cierpieć. Musimy się pośpieszyć.
McGonagall po raz kolejny rzuciła czar naprowadzający, bez efektów.
— Czemu nie działa? Nie opuścił przecież szkoły. Drzwi wejściowe są zamknięte i obłożone zaklęciami ochronnymi.
— Nie wiem, Minervo. Naprawdę nie wiem, czemu Harry się ukrywa — zamartwiał się wyraźnie Dumbledore.
— Sprawdził ktoś łazienkę Jęczącej Marty?
Pytanie Snape’a zwróciło uwagę wszystkich w jego stronę.
— Oczywiście, Severusie. Jak możesz...? — Poppy Pomfrey oburzyła się takim brakiem zaufania.
— A zapytałaś rezydującego tam ducha, czy chłopak nie zszedł do Komnaty Tajemnic? — prychnął wyraźnie zirytowany jej niepotrzebnym oburzeniem Snape.
Na te słowa mistrza eliksirów kobieta zbladła. Nauczyciele od niedawna wiedzieli o wejściu do sali Salazara Slytherina. Dyrektor, na wszelki wypadek powiadomił ich o jej położeniu.
— Nie pomyślałam... — przerwała na moment. —...o Komnacie Tajemnic.
Profesor Snape, nie czekając na nikogo, skierował się w stronę schodów. W kilka minut pokonał drogę do wejścia do Komnaty, a za nim ruszyła reszta kadry Hogwartu.
— Marto, czy Harry Potter tu był? — Dyrektor zwrócił się do ducha chlipiącej dziewczyny zaraz po wejściu do łazienki..
— Wszyscy tylko tędy przechodzą. Nikt nie chce ze mną porozmawiać. Nawet Harry już się do mnie nie odzywa. Tylko siedzi i płacze.
Spojrzeli po sobie zdumieni. A więc chłopak musiał gdzieś tu być.
— Czy Harry zszedł do Komnaty, Marto? — zapytał Dumbledore. — To bardzo ważne.
Dziewczyna w odpowiedzi zaczęła głośno zawodzić, rozchlapując wodę z umywalki, na której dotychczas siedziała.
— Nie, nie wszedł tam. Chciał, ale nie potrafił — zajęczała.
— Jak to nie potrafił? — Mistrz eliksirów podszedł bliżej ducha.
— Po prostu nie mógł, więc siedzi i płacze. Nawet teraz.
— To on tu jest?! — McGonagall rzuciła się w stronę kabin, lecz wszystkie okazały się puste. Marta popłynęła w stronę łukowatego okna i wskazała parapet.
— Tu jest. Ukrył się jakoś i go nie widać. Nie chce się nikomu pokazać.
Dyrektor podszedł do okna.
— Harry, pokaż się. Proszę. — Gdy nie widać było żadnej reakcji, dyrektor mówił dalej: — Nie chcemy cię skrzywdzić, tylko pomóc.
Zafalowanie powietrza w jednym z rogów okna ujawniło miejsce pobytu chłopca. Po kilku sekundach pojawił się cały. Bandaż, osłaniający zranione oko i pół twarzy, był już przesiąknięty krwią, a druga połowa twarzy była opuchnięta i zaczerwieniona od płaczu. Dzieciak tulił się do własnych kolan.
— Czar maskujący wysokiego poziomu. Zaskoczyłeś mnie, Harry — uśmiechnął się do niego ciepło Dumbledore, podchodząc bliżej.
Reakcja chłopca wprawiła wszystkich zebranych w osłupienie. Przerażenie widoczne na twarzy Pottera, jego szybka ucieczka w przeciwległy róg i niedbały ruch dłonią, który spowodował ponowne zniknięcie.
— Magia bezróżdżkowa! On używa zaklęć niewerbalnych.
Opiekunka Gryffindoru zakryła usta dłonią z wrażenia.
— On jest przerażony, Dumbledore. Lepiej niech pielęgniarka go uspokoi, a my poczekajmy na zewnątrz.
Rada mistrza eliksirów została prawie natychmiast wprowadzona w życie. Po dłużących się dwudziestu minutach pielęgniarka cicho uchyliła drzwi.
— Możemy iść do skrzydła szpitalnego — powiedziała, wychodząc i lewitując nosze z chłopcem. — Stracił przytomność. Jest strasznie wycieńczony i...
Zamilkła nagle i zapatrzyła się w Harry’ego z widocznym smutkiem na twarzy.
— Poppy? — Albus położył dłoń na jej ramieniu, wytrącając z zamyślenia.
Kobieta spojrzała na niego ze strachem w oczach i dokończyła:
— Albusie, Harry nie mówi. Stracił głos.
Severus aż przystanął w miejscu.
Co jeszcze się wydarzy? Czy los nie dość już pokarał tego chłopaka?

**

Harry obudził się późnym popołudniem tego samego dnia. Wiedział gdzie jest, ale nie miał pojęcia jak na ten fakt zareagować. Czuł się taki odsłonięty. Pielęgniarki nie było w zasięgu wzroku, wziął więc koc i poduszkę, wstając z łóżka. W samym końcu sali, za szafką z dodatkową pościelą, ułożył poduszkę na podłodze, owinął się szczelnie kocem i zwinął cicho w ciemnym kącie. Nie musiał długo czekać na reakcję. Poppy, zobaczywszy puste łóżko, natychmiast wszczęła alarm. Ukryty za szerokim meblem chłopak obserwował, jak do pomieszczenia wkracza Snape, łopocząc swoimi czarnymi szatami.
— Nie mógł stąd wyjść — zauważył mężczyzna od razu, gdy tylko wszedł. — Blokady są nietknięte.
Harry skulił się jeszcze bardziej. Wiedział, że zaraz go znajdą. Zakrył głowę kocem i odwrócił się w stronę ściany, dygocząc.
— Harry, kochaneczku! — usłyszał dosłownie sekundę później głos pielęgniarki. Wiedział już, że jego kryjówka została odkryta. —Wyjdź stamtąd, proszę.
Zaprzeczył, energicznie kręcąc głową.
— Zostaw go, kobieto! — Severus odsunął Pomfrey niezbyt delikatnym gestem. — On chce tam zostać. Prawda, Potter? — Harry skinął twierdząco głową w odpowiedzi. Zastanawiał się, skąd Nietoperz wiedział, że czuł się tu bezpieczniej. — Proszę zasłonić wszystkie okna — polecił ostrym głosem.
— Ale... — chciała zaprotestować pielęgniarka.
— Zrób to — ponaglił ostro mistrz eliksirów, mierząc ją gniewnym wzrokiem.
Chwilę później miły półmrok otulił białą salę. Chłopak odetchnął, ale nadal mocno drżał.
— Zimno ci, kochanie. Dam ci dodatkowy koc — zaproponowała Poppy.
Nastolatek momentalnie spiął się, gdy tylko spróbowała się zbliżyć.
— Stój! — zatrzymał ją Snape. — Daj mi ten koc. — Wziął od kobiety poskładany pled, a następnie zwrócił się do wystraszonego chłopaka: — Położę go przy ostatnim łóżku i odejdę. Weźmiesz go, kiedy będziesz chciał. Nie podejdziemy bliżej.
Jak powiedział, tak zrobił – położył koc na łóżku i odszedł. Pani Pomfrey spojrzała zaskoczona na profesora eliksirów. Skąd wiedział, jak się zachować? Nagły ruch pozostawionego koca odwrócił jej uwagę.
— Znów bezróżdżkowa. Nie chce wyjść z tego kąta, nawet po koc — zauważyła smutno.
Ukryty pod kocami nastolatek przestał drżeć, uspokojony ich oddaleniem się.
— Jak jego rany? — padło pytanie ze strony mistrza eliksirów.
— Goją się bardzo powoli. Zwiększyłam dawkę do dużej łyżki, ale z ledwością to przyjął.
— Spróbuj dać mu jakiś kleik. Pamiętaj, w ten sam sposób, co koc. Nie zmuszaj go do niczego.
Odwrócił się i chciał już wyjść, gdy usłyszał pytający głos kobiety:
— Skąd tyle wiesz o postępowaniu wobec niego?
Profesor stanął, ale nie odwrócił się, tylko – po chwili ciężkiego milczenia – odparł:
— Bo sam byłem w jego sytuacji.
Po czym wyszedł.
Chłopak przysłuchiwał się tej krótkiej rozmowie z napięciem. Snape był w takiej samej sytuacji? Podczas zajęć Oklumencji widział jakieś przebłyski z jego dzieciństwa, ale nie za wiele mu to mówiło.
Gdy tak rozmyślał, Pomfrey przyniosła mu kleik ryżowy z sokiem malinowym i postawiła na ostatnim łóżku. Przywołał go niewerbalnym Accio. Zastanawiał się, jak to możliwe, że potrafił teraz posługiwać się tak skomplikowaną magią, skoro jeszcze kilka miesięcy temu nieumiejętność rzucania niewerbalnych zaklęć była przyczyną jego katastrofalnych ocen. A teraz, odkąd stracił głos, taka sztuka przychodziła mu bez większego trudu. Za pierwszym razem sam się wystraszył, jeszcze w łazience Marty, gdy rozgniewany niepowodzeniem wypowiedzenia słów w wężomowie, ruchem ręki zepsuł drzwi jednej z kabin. Za drugim razem już tylko pomyślał o ich naprawieniu i stało się. Ot tak, bez żadnego problemu. Jak dla niego zbyt łatwo. Bo nic, co łatwo przychodzi, nie może być dobre. Już dawno się tego nauczył.
Patrząc na prawie nietknięty posiłek – cztery łyżeczki – zastanawiał się, czy będzie jeszcze kiedyś w stanie zjeść normalnie. U Dursleyów był zaledwie dwa tygodnie, a zniszczyli mu prawie całe życie. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że w tak krótkim czasie można złamać człowieka. Słuchał, jak pani Pomfrey informuje dyrektora o stanie jego oka. Największą ironią było, że drugie wyleczono całkowicie i tak, że mógł obejść się bez okularów. A przecież nikt dotychczas nie zaproponował mu poprawy wzroku. Dopiero teraz, gdy jedno oko stracił, drugie mu naprawiono.
Gdy pielęgniarka poszła do swojej „samotni”, jak sama nazywała swój gabinet, Harry szybko przemknął do łazienki. Zerknął do lustra. Teraz mógł podziwiać efekty „pracy” swego wuja. Bandaż został już zdjęty z jego twarzy. Zaczerwienione i lekko opuchnięte blizny szpeciły lewą stronę. Najboleśniej przyjął widok swojego oka. Nie przypuszczał, że tęczówka może tak bardzo zmienić kolor. Niegdyś intensywnie zielona, teraz zbielała całkowicie, pozostała jedynie czarna obwódka. Harry prychnął ze smutkiem.
Jakbym miał tarczę celowniczą, zamiast oka, pomyślał.
— Harry?!
Pani Pomfrey cicho krzyknęła, szukając go. Szybko uchylił drzwi łazienki, chcąc zwrócić uwagę pielęgniarki.
— A tu jesteś — powiedziała cicho kobieta, żeby go nie wystraszyć.
Nauczona poprzednim doświadczeniem, nie zbliżała się do niego, tylko usiadła spokojnie za biurkiem, pozostawiając mu bezpieczną przestrzeń. Chłopak otworzył szerzej drzwi, rozglądając się ostrożnie.
— Jesteśmy sami. Możesz wyjść.
Posłuchał rady kobiety i wyszedł ostrożnie, po czym zaszył się w swoim kącie, przykrywając się kocem. Usłyszał jeszcze smutne westchnienie kobiety, kiedy skulił się na podłodze i zasnął. Obudził się ponownie w środku nocy. Blizna bolała go niemiłosiernie, a przed oczami wciąż miał obraz torturowanych ludzi.
— Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczny.
Pochylająca się nad nim pielęgniarka tak go wystraszyła, że odrzucił ją niemym Expelliarmus, w wyniku czego uderzyła w przeciwległą ścianę, tracąc przytomność. Harry był tak przerażony, że nie miał pojęcia, co robić. Bał się wyjść ze swojego azylu, ale chciał również pomóc pani Pomfrey. Nie wiedział jednak jak. W końcu zdecydował się ostrożnie wychynąć ze swojego kąta i przelewitować zemdloną kobietę na łóżko. Gdy już to zrobił, pomasował sobie pulsującą boleśnie głowę. Miał prawie szesnaście lat, a czuł się jak sześciolatek, tak jakby kary wuja coś w nim zablokowały. Nagle wpadł na pewien pomysł. Pstryknął palcami i natychmiast pojawił się przed nim znajomy skrzat.
— Zgredek szczęśliwy widząc Harry’ego Pottera. W czym Zgredek może pomóc? — Skrzat nerwowo podskakiwał w oczekiwaniu na polecenie.
Chłopak wskazał na nieprzytomną kobietę.
— Zgredek ma zawołać pomoc? — zapytał rezolutnie elf.
Harry szybko kiwnął głową twierdząco zanim skrzat zdążył się zwyczajowo rozgadać.
— Dyrektora? — W oczach Zgredka zamigotał błysk szacunku. — Dyrektor potężny czarodziej, pomaga Zgredkowi....
Skrzatowi przerwało zaprzeczenie chłopca.
Harry gwałtownie potrząsał głową.
Nie, tylko nie Dumbledore.
Nerwowo szukał sposobu jak przekazać Zgredkowi kogo ma wezwać. Podszedł do stolika, wziął w dłonie pusty flakonik po eliksirze i pokazał go skrzatowi.
— Profesora Snape’a? Jak Harry Potter sobie życzy. — Stworzenia ukłoniło się nisko, aż uszy dotknęły posadzki.
Harry potwierdził skinieniem głowy i Zgredek zniknął z cichym „pop”.
Zanim do skrzydła szpitalnego szybkim, ale jak zawsze godnym krokiem, wszedł Postrach Hogwartu, Harry ukrył się już pod kocem. Profesor zerknął na niego krótko, po czym podszedł do łóżka, na którym leżała pani Pomfrey. Bez wahania podniósł różdżkę i wypowiedział jedno krótkie słowo.
Enervate!
Głośny jęk z ust pielęgniarki spowodował natychmiastowe cofnięcie się Harry’ego pod ścianę, aż stojąca obok szafka zadrgała niebezpiecznie.
— Spokojnie. Straszysz dzieciaka — upomniał ją Snape, jednakże pomógł kobiecie wstać, a następnie zaprowadził w pobliże magazynu z eliksirami, gdzie przyzwał jedną ze stojących na półkach buteleczek.
— Skąd się tu wziąłeś? — zapytała pielęgniarka, bez protestów zażywając eliksir przeciwbólowy i z westchnieniem ulgi siadając za swoim biurkiem.
— Skrzat Pottera poinformował mnie o twoim stanie — Mężczyzna zerknął na ukrytą pod kocem postać. — Domyślam się, że go czymś wystraszyłaś, prawda? — wycedził pogardliwie, patrząc prosto na kobietę.
— Miał koszmar. Chciałam go obudzić.
Profesor sapnął zdenerwowany.
— Kobieto, czy do ciebie nie dociera, że on boi się wszystkich i wszystkiego? Ma potężny uraz psychiczny. Nawet nie chcę wiedzieć, co ten jego ukochany wuj robił mu przez ostatnie dwa tygodnie, że doprowadził go do takiego stanu!
Nawet nie zauważył, w którym momencie podniósł głos. Dopiero, kiedy przerwał ma sekundę, by złapać oddech, usłyszał za sobą cichy płacz, zorientował się, że krzyczał. Natychmiast odwrócił się w stronę zaciemnionego kąta i podszedł kilka kroków, klnąc pod nosem.
— Potter? — spytał cicho, acz dość ostro, kucając przy nim.
Leżący na ziemi koc mocno drżał. Mężczyzna uchylił go lekko i spojrzał w zapłakaną twarz, po której, oprócz łez, spływały wąskie strużki krwi płynącej z otwartych ran.
— Cholera! — warknął, po czym stanowczym gestem chwycił chłopca za rękę. Natychmiast poczuł, jak się spiął.
— Muszę opatrzyć ci rany, Potter. Usiądziemy na najbliższym łóżku i zaraz potem będziesz mógł wrócić do swojej kryjówki, rozumiesz? — Mówił powoli, nie puszczając dłoni chłopaka, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
Po dłuższej chwili Harry w końcu wstał i pozwolił zająć się swoją twarzą.
Widząc podchodzącą do niego pielęgniarkę, chłopiec otworzył oczy w przerażeniu, po czym w mgnieniu oka zeskoczył z łóżka i schował się za profesorem, mocno chwytając za skraj jego szaty. Snape westchnął ciężko, po czym nie zwracając uwagi na to chwilowe skrępowanie jego ruchów, przelewitował tacę z rąk magomedyczki, odsyłając kobietę ruchem głowy.
— Usiądź! — polecił ostro Potterowi.
Chłopak, słysząc ton głosu swojego nauczyciela, puścił go i szybko cofnął się pod ścianę. Mistrz eliksirów lekko prychnął zniecierpliwiony, ale zaraz się opanował.
— Och, Potter, nie bądź taki wrażliwy. Nie ugryzę cię. Jestem po prostu zmęczony.
Harry spojrzał na niego zdumiony. Człowiek, który nienawidził go od zawsze, nagle mu się tłumaczy i w dodatku wykazuje podejrzanie opiekuńcze odruchy w stosunku do niego. Sam nie wiedział, dlaczego woli tego tłustowłosego dupka od pani Pomfrey. Przecież nic mu nie zrobiła, a jednak panicznie zaczął się jej obawiać.
— Potter? — Profesor zwrócił na siebie jego uwagę. — Mógłbyś tu podejść z łaski swojej? Im szybciej się z tym uporamy, tym prędzej wrócimy do swoich...hm... do swojego kąta — dodał złośliwie.
Harry uniósł brwi lekko, rozbawiony, i stworzył iluzję małego nietoperza.
— Nie przeginaj, bachorze — uciął Snape, a kącik jego ust drgnął w imitacji uśmiechu.
Tym razem opatrywanie skończyło się sprawnie i po chwili chłopak zapadł w sen w cieniu szerokiego mebla.

**

— To jedyne wyjście!
— Jakbym słyszał Albusa — wycedził przez zęby Snape, siedząc w gabinecie Dumbledore’a i słuchając wywodów pielęgniarki. — Bez obrazy, dyrektorze.
— Nic się nie stało, Severusie. Jednak muszę stwierdzić, że Poppy ma rację. Harry reaguje pozytywnie tylko na ciebie. Nikomu innemu nie pozwala się do siebie zbliżyć.
—To jednak nie jest powód, żeby zaraz wpychać go do moich kwater. Może zostać w skrzydle szpitalnym, będę go odwiedzał, jeśli zajdzie taka potrzeba.
— Odwiedzał?! — oburzyła się pielęgniarka. — On potrzebuje stałej opieki, a ja nie mogę do niego podejść. Nawet z łazienki korzysta tylko, gdy jestem u siebie. A tobie, Severusie, chłopak najwyraźniej ufa, choć doprawdy nie wiem dlaczego.
— Bo wie, czego się może po mnie spodziewać — burknął cicho mistrz eliksirów. Pytający wzrok obojga towarzyszy zmusił go do sprecyzowania odpowiedzi. — Zawsze okazywałem mu wrogie uczucia i on to rozumie.
— Ja za to nie za bardzo rozumiem — stwierdziła pielęgniarka.
— Chyba wiem, o co chodzi Severusowi — wtrącił Dumbledore, przyglądając się swojemu nauczycielowi zza swoich okularów-połówek. — Harry boi się, że my, pozostali nauczyciele, możemy się zmienić i zacząć traktować go jak jego wuj. Severus już wcześniej nie był dla niego miły, więc chłopiec wie, czego może po nim oczekiwać.
— Właśnie — rzucił Snape. – Ale i tak się nie zgadzam na wciskanie mi dzieciaka na siłę.
— Severusie…
— Nie.
— Severusie…
— Nie.
— Severusie… — Dumbledore uśmiechał się do niego ciepło.
— Nie.
— Severusie, jeśli się nie zgodzisz namówię pana Longbottoma na zmianę zawodu na magomedyka.
— Nie ośmielisz się — zdenerwował się Postrach Hogwartu, nienawidził być szantażowany i to jeszcze kim – Longbottomem.
— A dlaczego by nie?
Severus Snape wziął kilka głębokich wdechów i odparł:
— Jeśli już chcecie go do mnie przydzielić, to zorganizujcie mu odpowiednie lokum. Najlepiej ciemne, ale z oknem i może z kratami — dodał złośliwie. — Z czasem zacznie się przyzwyczajać.
— Dziękuję, Severusie. Wiedziałem, że się z nami zgodzisz. Nie przypuszczałem jednak, że tak szybko — zachichotał starzec.
Mistrz eliksirów westchnął tylko ze zrezygnowaniem, po czym wstał i skierował się do wyjścia.
— Już dawno nauczyłem się, że jak się na coś uprzesz, to nic cię nie przekona. Jesteś w tym gorszy od pięciolatka. Poza tym, czym szybciej stąd wyjdę, tym większa szansa, że nie wciśniesz mi tych swoich dropsów. Przyjdę po Pottera po obiedzie.
I wyszedł, pozostawiając dwójkę chichoczących opiekunów Złotego Nieszczęścia.

**

Severus Snape zastanawiał się, i to bardzo poważnie, co też go napadło, żeby zgadzać się na ten absurdalny pomysł dyrektora. Nienawidzi Pottera odkąd pamięta, a teraz na dodatek ten szczeniak się do niego przylepił. I to z jakiego powodu?
Bo dzieciak wie, że jestem chamem, prychnął oburzony.
Z drugiej jednak strony to się Potterowi nie dziwił.
Jeśli ja ukarałbym chłopca, to Potter wiedziałby, o, na pewno by wiedział, dlaczego i za co go ukarałem. Wuj chłopaka bił go po prostu za to, że istniał. Nadal nie mogę zrozumieć tego imbecyla Dursleya. Jak można tak skatować dziecko?
Sam nie był święty, ale nie podniósłby ręki na bezbronnego dzieciaka. Nawet, jeśli to Potter. Sytuacja z Czarnym Panem to już inna sprawa. Tu cena była zbyt wysoka na jakąkolwiek litość. Nigdy jednak nie użył siły. Czary, eliksiry – tak. Przyznawał się do tego. Co prawda to żadna wymówka. Dziecko umierało, ale za to szybko, nie cierpiało długo. A teraz wynikła ta sprawa z Potterem. Wuj niszczył go dzień po dniu, godzina po godzinie. Najpierw ciężką pracą, potem odmawianiem posiłków, a kończył biciem i znęcaniem się.
Mężczyzna nagle przystanął na środku korytarza, kiedy do głowy przyszła mu niepokojąca myśl. Miał nadzieję, że ten grubas nie wyżywał się nad nim także seksualnie. Musi zapytać Poppy. Zachowanie chłopaka raczej na to nie wskazuje – brak depresji oraz zachowań samobójczych.
I jak teraz wyciągnąć dzieciaka z tego stanu? Snape z własnymi doświadczeniami poradził sobie po swojemu, po prostu dorósł. Potter ma gorzej, on jest starszy, a jego blizny są rozleglejsze, zarówno te fizyczne, jak i psychiczne. Ich leczenie będzie ciężkie. No, i w dodatku Pottera męczą wizje Czarnego Pana. W tym stanie emocjonalnym oklumencja odpada, chłopak jest za słaby psychicznie. Zabiłby gówniarza po pięciominutowej sesji. Mózg wypaliłby mu się w ciągu chwili.
— Wszystko gotowe, Severusie — poinformował Albus zaraz po obiedzie. — Dodatkowa komnata łączy się z twoimi kwaterami. Mam nadzieję, że przeżyjesz gryfoński wystrój.
— Tylko tego mi brakowało, żeby gryfoński lew panoszył się w gnieździe ślizgońskiego węża. — warknął Snape, widząc jednak ponaglające spojrzenie dyrektora i towarzyszących mu pozostałych nauczycieli, ruszył po chłopca do skrzydła szpitalnego.
— Witaj, Harry — spokojnym głosem przywitał się Dumbledore zaraz po wejściu do wyjątkowo ciemnej sali.
Po raz pierwszy Severus ujrzał, jak ktoś zadrżał na dźwięk przesłodzonego cytrynowymi dropsami głosu Albusa. Postanowił zachować to wspomnienie, gdzieś głęboko, jako bardzo unikatowe. Zirytował się trochę, stojąc na końcu tego zgromadzenia wielbicieli Złotego Lwiątka. Ponieważ wszyscy otoczyli „kryjówkę Zbawcy”, sam zadecydował się na przyjęcie godniejszej postawy niż kucanie i usiadł na krześle naprzeciwko. Teraz czekał tylko na reakcję Pottera. Zajęło mu to jakieś trzydzieści sekund i wszyscy, poza mistrzem eliksirów, zostali odepchnięci na dobre pięć metrów.
— Chociaż raz się z tobą zgodzę, Potter. Są upierdliwi. — Uśmiechnął się sarkastycznie. Głowa chłopaka wysunęła się spod koca, obserwując go, więc kontynuował: — Zadecydowano, że to miejsce nie jest dla ciebie odpowiednie. Do czasu polepszenia się twojej kondycji fizycznej, jak i psychicznej, na nieszczęście dla nas obu, zamieszkasz ze mną.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się z zaskoczenia, wciągnął gwałtownie powietrze.
Snape obserwował przez chwilę reakcję Pottera, po czym dodał suchym tonem:
— Zaskoczony? Cóż, oczekiwałem raczej przerażenia, ale ty ostatnio zupełnie nie zachowujesz się jak na Pottera przystało. A teraz bądź łaskaw pozbierać swoje rzeczy.
Chłopak wstał, nie puszczając swojego koca, i czekał.
No tak, całkiem zapomniałem. Wszystkie jego rzeczy zostały w domu.
— Gotowy. W takim razie idziemy.
Harry natychmiast ukrył się za plecami mężczyzny, sprawiając wrażenie małego, przerażonego zwierzątka.
Czy ja wyglądam jak Goyle? Ochroniarza sobie znalazł. Całe szczęście, że pozostali usunęli się z drogi, pewnie nie wyszlibyśmy przed świętami, pomyślał Severus.
Kiedy weszli do komnat mistrza eliksirów, mężczyzna wskazał na jedne z drewnianych drzwi prowadzących z salonu do dalszych pokoi, mówiąc:
— To jest twój pokój. Racz nie buszować po moich kwaterach. Jeżeli będziesz chciał skorzystać z biblioteki, zapytaj.
Starał się dawać jasne instrukcje, więc skąd to zdziwienie i głupawy uśmieszek?
— No tak, zapomniałem. Zawsze pyskaty Zbawca Czarodziejskiego Świata nareszcie siedzi cicho. — Sarkazm wychodzi mu już nałogowo.
Ups, wpadka. Powinienem strzelić sobie w łeb Avadą. Ta smutna mina trąciła we mnie jakąś strunę. Nie mam zamiaru przepraszać, tak nisko nie upadłem.
— Gdybyś chciał którąkolwiek książkę, przynieś mi ją do pokazania. Te, które będą się same bronić w jakiś sposób, są nietykalne. Nie dla ciebie. Wyraziłem się jasno?
Potter kiwnął głową energicznie potwierdzając fakt, że zrozumiał.
Chociaż to do niego dotarło.
— Idź. Zobacz swój pokój.
Czerwień i złoto chyba uderzyły na mózg Gryfonom. Gdy tylko Potter otworzył drzwi swojego pokoju, Severus pomyślał, że oślepnie. Chłopak chyba też, bo stanął niezdecydowanie w progu.
— Kolory nie pasują, panie Potter? — zadrwił.
O dziwo, przytaknął.
— To podstawowa transmutacja. Nie będę przeciwny zmianie kolorystyki — zaproponował dzieciakowi.
Ciemno biszkoptowa barwa wyparła całą czerwień i, dzięki wszystkim bogom, złoto zastąpiła morska zieleń.
— Czyżby ślizgońska natura? — zakpił po raz kolejny.
Potter znów potwierdził. I nie czekając na pozwolenie, zaczął przemeblowanie. Łóżko znalazło się w najciemniejszym i najodleglejszym rogu pokoju, jak najdalej od zasłoniętego grubą kotarą magicznego okna. Z sześciu świeczników zostawił dwa, a zapalił tylko jeden.
— Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Zaprzeczył i chwała Merlinowi. Co za dużo, to nie zdrowo. Muszę coś wziąć na przedawkowanie gryfonizmu.


**

Donośne pukanie w czasie kolacji spowodowało w komnatach mistrza mliksirów niezły bałagan. Potter zniknął w swoim pokoju tak szybko, że nie zwrócił uwagi, w jakim stanie zostawił gabinet. Snape zasyczał niczym wściekły, jadowity wąż i niedbałym ruchem różdżki posprzątał resztki kolacji z podłogi.
Otworzył drzwi i ujrzał za nimi postawnego jegomościa.
— Witam. Jestem przedstawicielem banku Gringotta. Poszukuję pana Harry’ego Pottera. Mam mu przekazać pewien list — odezwał się nieznajomy, gdy tylko ujrzał profesora.
— Proszę mi go dać. Przekażę panu Potterowi. — Snape wyciągnął dłoń, ale drugi mężczyzna ani drgnął.
— Niestety, jestem zobligowany zaklęciem doręczyć przesyłkę do rąk własnych.
Snape uniósł brew w zdziwieniu, ale skinął głową i odsunął się, by mężczyzna mógł wejść.
— Postaram się w tym panu pomóc. Proszę jednak postępować według moich instrukcji. — Wpuścił go do środka i wskazał fotel. — Proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów. Nie muszę się panu tłumaczyć, to nie pana interes — rzucił szybko, widząc pytający wzrok gościa. — Proszę przekazać Potterowi list i poczekać, aż wyjdzie. Rozumiemy się?
Pomimo ciekawości, mężczyzna potwierdził, nie zadając zbędnych pytań.
— Potter! Chodź tutaj! — zawołał Snape w stronę dodatkowego pokoju.
Po chwili w drzwiach pojawiła się głowa chłopca. Nie chciał wyjść i tylko kręcił nią energicznie.
— Wyjdź na chwilę, Potter. Jest do ciebie list. Może być przekazany tylko tobie, nikomu innemu.
Nagła zaświtała mu w głowie pewna myśl. Odwrócił się do mężczyzny i powiedział:
— Mam nadzieję, że to nie świstoklik?
— Oczywiście, że nie. Ten list czekał na pana Pottera od ponad stu lat w jednej ze skrytek. Moc świstoklika już dawno by się wyczerpała. Poza tym profesor Dumbledore sprawdził go, zanim tu przyszedłem — tłumaczył spokojnie przedstawiciel magicznego banku.
— Skąd pan wiedział, gdzie przebywa pan Potter?
Jeśli zwykły urzędnik wie, gdzie przebywa Wybraniec, to Czarny Pan zapewne niedługo się o niego upomni.
— Dokładnie tego nie wiem — powiedział mężczyzna niepewnym głosem. — W liście zawarta jest magia naprowadzająca, uaktywniona na dzisiejszy dzień.
— Potter, podejdź tu w końcu — ponaglił profesor swojego podopiecznego, widząc, że od pracownika banku nie uzyska już żadnych konkretnych informacji. — Czym szybciej to załatwisz, tym lepiej dla nas obu.
Po pięciu minutach wahania, Harry wyszedł ze swojego pokoju, podczas gdy dwaj mężczyźni cierpliwie na niego czekali. Chłopak bardzo niepewnie podszedł do fotela i wyciągnął przed siebie drżącą dłoń. List nie był zbyt gruby, na pewno nie zawierał więcej niż kilka stron. W następnej sekundzie słaby błysk krótkiego zaklęcia otoczył dłoń chłopca. Nie zdążył nawet zareagować i już było po fakcie.
— To wszystko, panie Potter. Przekazałem list według instrukcji. Chciałem też poinformować, że skrytka nadal jest aktywna, gdyby chciał pan kontynuować.
— Kontynuować co? — spytał szybko mistrz eliksirów.
— To już zapewne tłumaczy autor listu. Chcę tylko zauważyć, że skrytka ta jest używana w ten sposób od ponad sześciuset lat i nikt dotąd się nie skarżył na nasze usługi.
Harry nie czekał dłużej i, gdy tylko słowa urzędnika przebrzmiały, uciekł, chowając się w pokoju.
— Dziękuję panu. — Profesor pożegnał krótko wychodzącego urzędnika. — W razie czego skontaktujemy się z panem.
Gdy nieoczekiwany gość wyszedł, Severus Snape zerknął na zamknięte drzwi swojego współlokatora, zamyślony.
W co znowu wplątał się ten dzieciak?
Tymczasem Harry siedział już na łóżku w swoim pokoju i uważnie oglądał list. Żadnego napisu. Nic. Powoli otworzył kopertę i zaczął czytać.

„Witaj!
Na wstępie poinformuję cię tylko o jednym. MASZ PRZERĄBANE NA CAŁEJ LINII.
Nazywam się Edward Encore i mam przykry obowiązek poinformować Cię, że zostałeś PRZEKLĘTY. Ja zresztą też jestem, jak i cała masa naszych przodków. Niestety, nie wiem jak się nazywasz. Wiem tylko tyle, że jesteś moim potomkiem. Starałem się, aby tak zaczarowano list, żebyś dostał go przed szesnastym urodzinami. Niezły prezent, no nie?
Zacznę jednak od początku, przynajmniej takiego, który udało mi się ustalić. Nikomu wcześniej się nie chciało, albo nie miał zwyczajnie dostępu do żadnych dokumentów. Wracając do głównego tematu.
W 1354 roku na nasz ród została rzucona klątwa. Nie Encore’ów, ale cały ród, więc nie zdziw się, jeśli nie nosisz tego samego nazwiska. Całe szczęście, że tylko na losowego pierworodnego/-ą, bo skończylibyśmy marnie. Każdy losowo wybrany przez klątwę pierworodny/-a jest przeklęty. Ta klątwa może przechodzić z syna na ojca albo nie ujawniać się przez kilkadziesiąt lat. Nie wiem, co prawda, jaka dokładnie klątwa przypadnie tobie, ale wesoło to nie będziesz miał. Moim szczęściem w nieszczęściu była klątwa stałego pecha, a z tym da się jakoś żyć. Krótko – polubiłem nawet czarne koty. Klątwa uaktywnia się różnie. Możesz już być pod jej wpływem albo będziesz za jakiś czas, ale tak naprawdę to ona już działa, inaczej list by nie dotarł.
A, póki pamiętam! Zarezerwuj sobie łóżko w skrzydle szpitalnym, jeśli chodzisz do Hogwartu, albo w Świętym Mungu, jeśli pobierasz nauki w domu. Często będziesz tam wpadał.
Dotąd były klątwy chorób, urazów, nieszczęść, pecha, nieufności, zdrad, bólu i wiele innych, choć trudno coś się dowiedzieć. Ród niestety kryje się z tym przekleństwem. W końcu to hańba. Mam cichą nadzieję, że w Twoim czasie nie ma jakiegoś Mrocznego Czarodzieja, bo klątwa na pewno go obejmie i będzie mieć swój udział w niszczeniu ci życia. Zdarzało się to wcześniej.
Niestety mam kolejną niezbyt wesołą informację. Nie udało mi się rozwiązać, jak tę klątwę zneutralizować. Zresztą gdybym wiedział nie czytałbyś tego listu, bo już by jej nie było. Osoba, która ją rzuciła, nie zostawiła żadnych poszlak, poza krótkim wierszykiem (dołączam do listu). Wiem tylko, że w sprawę zamotana była miłość i zdrada. Domyślam się, że naszego męskiego przodka. Nie wiem czemu losowy potomek. Może jakaś zachcianka rzucającej zaklęcie.
Postaraj się przekazać dalej tę informację. W banku pomogą ci rzucić odpowiednie zaklęcie, wplątując moc klątwy, by list aktywował się w momencie wykrycia żywego przekleństwa i został przekazany kolejnej ofierze. Może tobie uda się znaleźć rozwiązanie i nie będziesz musiał kontynuować”.
Czytający tę dziwną wiadomość nastolatek zmarszczył brwi. Jest w końcu Harrym Potterem i pewnie nie raz jeszcze dostanie dziwaczne listy. Jeśli ten się sprawdzi, no cóż, trzeba będzie sobie i z tym jakoś poradzić. Teraz i tak jest mu wszystko jedno
Choć to by wiele tłumaczyło, ciągłe wplątywanie się w kłopoty, zachowanie wuja w tym roku, jego stan. Przeczytał list jeszcze dwukrotnie, a następnie schował do skrzyni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zilidya dnia Wto 11:45, 15 Maj 2012, w całości zmieniany 10 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:20, 06 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Och!
nareszcie zabrałam się za to Dziedziczone przekleństwo i, mówiąc szczerze, jestem zachwycona. Bardzo szybko i przyjemnie się czytało. Pomysł nie jest taki znów oryginalny, Harry krzywdzony przez rodzinę to często spotykany wątek, ale niewidzący na jedno oko i niemy? To naprawdę ciekawe. Do tego znosi w swoim pobliżu tylko Snape'a, co daje MNÓSTWO możliwości.
Co do wątku przekleństwa... Jestem bardzo ciekawa, jak się ujawni czy też już ujawniło. List był przezabawny, a do tego zaskakujący. Po tytule raczej spodziewamy się czegoś innego.
Dziwne, że Harry tak to zignorował, zamiast pokazać Snape'owi. Choć można o zrozumieć - przecież i tak niewiele z tym zrobi, dopóki nie wie, na czym polega przekleństwo, prawda?
Dziękuję za ten rozdział, był świetny, z niecierpliwością czekam na to, aż wkleisz następny, bo postanowiłam czytać Przekleństwo tylko na tęczy. Hartuję się.
:*
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:24, 06 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 2.

Stał na środku mugolskiej ulicy, drżąc nieopanowanie. Nagle na wprost niego pojawił się Vernon Dursley, z grymasem wściekłości na pulchnej twarzy. Harry szybko rozejrzał się dookoła, ale nikt nie zwracał na nich uwagi.
Spojrzał jeszcze raz na rosłego mężczyznę przed sobą i cofnął się przerażony. Na ten ruch wuj Vernon złapał go za ramię i zaciągnął do najbliższego zaułka.
— Gdzie ty się podziewasz, gówniarzu?! — krzyknął na niego, gdy tylko zniknęli przechodniom z oczu.
Harry milczał. Nawet gdyby mógł mówić, to nie miałby nic do powiedzenia. Uderzenie w twarz zapiekło mocno, ale o wiele bardziej zabolało zatrzymanie się na starej, ceglanej ścianie. Lekko zamroczony, osunął się na ziemię usłaną śmieciami.
— Odpowiadaj, gdy pytam!
Chłopak skulił się, otaczając głowę rękoma, gdy kolejne ciosy spadały na jego głowę, plecy i ramiona. W ustach czuł metaliczny smak, a na skroni jakąś ciepłą ciecz spływającą powoli. Chłopak nie zareagował, wpadając w otępienie.
Pragnął już tylko jednego. Obudzić się z tego koszmaru.

**

— Jak mogłeś zostawić go samego?!
Głos McGonagall przebił się przez zaćmioną snem jaźń Gryfona. Czuł, jakby jego głowa ważyła tonę i jakby stado skrzatów w chodakach urządzało sobie na niej potańcówkę. Spróbował otworzyć oczy. Natychmiast zalało go oślepiające światło, więc zamknął je, chcąc jednocześnie zasłonić dłońmi, lecz lewa ręka przypięta była pasami do łóżka i włożona w coś bardzo dziwnego jak na standardy magicznego świata – w gips.
Ostatnie, co pamiętał, to spacer po ciemnych lochach w pobliżu kwater Snape’a. Korzystając z nieobecności przymusowego opiekuna, wymknął się na ciemny korytarz. Chciał tylko na chwilę wyrwać się z jego komnat, a nie wylądować od razu u pani Pomfrey.
— Wcale go nie zostawiłem. Sam gdzieś polazł, nawet nie wiem kiedy. Poza tym to ty chciałaś, żebym wybrał się na zakupy, by skompletować mu ubranie. Nie mogłem go wziąć na Pokątną, bo ludzie rzuciliby się na niego jak psy na kość. Na Merlina, jeśli tak przeszkadzała ci jego garderoba, wystarczyło zamówić wszystko w Hogsmeade, a poprawki zrobiłoby się na miejscu. W końcu to ty tu jesteś nauczycielką transmutacji! — Tym razem to wredny głos Snape’a dotarł do uszu Harry’ego.
Nagle kłótnia ucichła, jakby spierające się osoby wyszły na korytarz i drzwi stłumiły hałasy. Rażące słońce powodowało coraz bardziej narastający ból głowy. Nie widząc nikogo w pobliżu, Harry odpiął pasy z unieruchomionej ręki i, lewitując za sobą pościel, szybko schronił się w swojej starej kryjówce. Każda część ciała bolała go niemiłosiernie, przez co nie mógł się wygodnie ułożyć, ale tutaj przynajmniej panował półmrok. Tak, tu było miło. Może nie przytulnie, ale miło.
Skrzypienie drzwi poinformowało chłopca, że ktoś wszedł.
— Pomfrey, czemu jeszcze nie pozasłaniała pani okien? Jak Potter się obudzi, znowu spanikuje.
Pielęgniarka szybko naprawiła swój błąd, wychodząc zza parawanu odgradzającego łóżka od jej biurka i rzucając czar.
— I tak już za późno — zirytował się profesor, widząc puste łóżko, na którym powinien obecnie leżeć ten kłopotliwy, łażący ciągle nie wiadomo gdzie Gryfon.
Zaraz jednak odwrócił się w stronę szafki z pościelą.
— Potter — rzucił niby od niechcenia. — Wracam do lochów. Idziesz, czy zostajesz?
— Severusie, nie możesz... — próbowała się sprzeciwić Poppy.
— Wiem, co robię! — przerwał jej bezceremonialnie nauczyciel. — Chłopak miał już na dzisiaj wystarczająco dużo atrakcji. Nie potrzebuje jeszcze zlotu całego grona pedagogicznego, żeby oglądali go jak małpę w zoo.
Złość mistrza eliksirów była wyraźnie wyczuwana w powietrzu. Potter tymczasem już stał u jego boku, chociaż wyraźnie się trząsł.
— Pójdziesz sam, czy przyzwać nosze? — spytał profesor, tym razem spokojniejszym tonem niż tym, którym zwracał się wcześniej do pani Pomfrey.
Chłopak potwierdził hardo, że do radę iść o własnych nogach. Niestety, zamiary nie równały się z wytrzymałością i w połowie drogi Severus musiał złapać omdlałe ciało.
Gdy Harry ponownie się obudził, leżał już w swoim-nieswoim pokoju, a obok łóżka siedział Snape, czytając książkę. Chłopak obrócił się na bok, dając swojemu nauczycielowi znać, że już nie śpi.
— Jesteś głodny lub spragniony? —zapytał bez zbędnych wstępów profesor, odkładając książkę. Widząc jak Gryfon kręci głową przecząco, zmarszczył brwi. — Musisz coś zjeść, Potter, inaczej nie mogę ci podać nawet najmniejszej dawki eliksirów. Jakbyś nie pamiętał, wcześniej zwymiotowałeś na pielęgniarkę. A jeśli ta kobieta dowie się, że nie chcesz jeść, następnym razem nie pozwoli ci opuścić skrzydła szpitalnego zapewne przez co najmniej tydzień.
Niezbyt przejęty tym faktem Harry machnął ręką, próbując wstać.
— A ty dokąd znów się wybierasz? Mało ci jeszcze przygód ze schodami? — zapytał Postrach Hogwartu, przytrzymując go na łóżku. Chłopak wskazał łazienkę. — Dobrze, ale się nie zamykaj. Tak na wszelki wypadek, gdybyś zdecydował się witać z podłogą
Chłopak powoli zajął się sobą, choć było to mocno utrudnione przez unieruchomioną w gipsie rękę. Udało mu się nawet nie ucałować kafelków, mimo iż raz poczuł się słabo. Wychodząc z łazienki, ujrzał przygotowany stolik z niewielkim posiłkiem, na który wymownie wskazywał Snape. Harry jednak nie chciał ruszyć się z miejsca, patrząc uparcie na okno. Profesor spojrzał w tym samym kierunku. Kotara lekko powiewała, poruszana magicznym wiatrem, powodując wpadanie promieni słońca do ciemnego pokoju.
— Musisz zacząć się przyzwyczajać — odrzekł i ponownie wskazał miejsce przy stoliku. Harry westchnął ciężko i z ociąganiem wykonał polecenie. — Sok jest z dodatkiem eliksirów, więc wypij go na końcu.
Kilka dni minęło w ustalonym grafiku: śniadanie w gabinecie, kilka godzin czytania w bibliotece nauczyciela, obiad i eliksiry. Nastolatek za żadną cenę nie chciał zostawać sam na dłużej niż na godzinę, w efekcie czego jego współlokator musiał mu zorganizować miejsce w swoim laboratorium. Nie mogąc go jednak wykorzystywać do pomocy, pozostało mu ustawienie fotela w jednym z kątów. Większość czasu chłopak i tak przesypiał. Jeden jedyny raz Severus przeniósł go do pokoju, ale panika widoczna w zielonych oczach po przebudzeniu uzmysłowiła mu, że lepiej nie robić tego ponownie. Poza tym, nadal nie potrafił oderwać kilku przedmiotów z sufitu i ścian, umiejscowionych tam przez rozchwianą wtedy moc chłopaka.
— Jutro przyjadą twoi przyjaciele — odezwał się mężczyzna pewnego wieczora, pochylając się nad podaną właśnie kolacją. — Zapewne domyślasz się, z jakiego powodu. — No tak, urodziny. Był ciekaw, jak dzieciak to zniesie. Może, jeśli nie spanikuje, dyrektor wyśle go na jakiś czas do Nory. Jednak, jak Mistrz Eliksirów znał swoje szczęście, były to płonne nadzieje. — Postaraj się ubrać jak człowiek.

**

Następny poranek okazał się dla Severusa Snape’a koszmarem porównywalnym do audiencji u Czarnego Pana. Dwie godziny zajęło mu samo namówienie Pottera do opuszczenia jego kwater. W końcu, gdy jego cierpliwość sięgnęła zenitu, zagroził:
— Jeśli zaraz nie pójdziemy do Wielkiej Sali, tę noc oraz każdą następną aż do rozpoczęcia roku szkolnego prześpisz w skrzydle szpitalnym.
Reakcja była natychmiastowa. Jednak dotarcie do Wielkiej Sali też nie obyło się bez ekscesów. Dopóki szli lochami, wszystko było w porządku, ale potem zaczęły się okna. Nastolatka jakby spetryfikowało. Towarzyszący mu nauczyciel westchnął zrezygnowany i wyciągnął do niego rękę.
— Schowaj twarz w moim rękawie, powinno pomóc. Nie urwij go — dodał lodowatym głosem, gdy prawie został przewrócony – z takim zapałem chłopak zaplątał się w miękkiej czerni.
Kiedy zatrzymali się w drzwiach rozświetlonej do granic możliwości Wielkiej Sali, pozostała część Trójcy już na nich czekała w towarzystwie nauczycieli. W ciszy. Nikt się nie poruszył. Severus wymownie wskazał Albusowi okna. Dyrektor szybko zrozumiał aluzję i sekundę później nastał miły półmrok, rozświetlany przez kilkadziesiąt świec, zawieszonych pod sufitem po zasłonięciu okien.
— Potter, twoi przyjaciele tu są. Mógłbyś mnie łaskawie uwolnić ze swoich lwich łap? — wycedził zirytowany Snape kilka sekund później.
Harry odsunął się od niego na krok. Mężczyzna zauważył, że chłopak zamknął lewe oko. Ostatnio wychodziło mu to odruchowo, gdy zaczynał się bać, a jego nie było w pobliżu. Tak, jakby sama obecność znienawidzonego profesora go uspokajała.
Pierwszy podszedł do nich Ronald Weasley.
— Cześć, Harry. Wszystkiego najlepszego, stary. — Przytulił go mocno, czując jednak, jak jego przyjaciel sztywnieje, odsunął się szybko. — Sorry! Nie chciałem!
— Chodź, Harry. — Hermiona tylko uśmiechnęła się ciepło. — Usiądź z nami.
Przynajmniej panna Wiem-To-Wszystko wykazała się taktem i nie zmuszała go do niczego. Harry zerknął na Snape’a, jakby czekając na pozwolenie.
— Idź. Muszę porozmawiać z dyrektorem. — Nie czekając na reakcję solenizanta, ruszył w stronę Dumbledore’a. Słysząc jednak kilka spanikowanych, głębokich wdechów, dodał, nawet się nie odwracając: — Ciągle tu jestem, Potter.
To stwierdzenie chyba wystarczyło ciężko oddychającemu nastolatkowi, bo po kilku chwilach ucichł. Snape tymczasem usiadł obok Albusa, obserwując to małe zgromadzenie.
— Mam nadzieję, że uprzedziłeś ich o wszystkim.
— Oczywiście, Severusie. Przecież mnie znasz — uśmiechnął się do niego dyrektor, chociaż iskierki z jego oczu gdzieś zniknęły. — Cieszy mnie postęp, jakiego dokonał Harry w tak krótkim czasie. Bałem się, że zamknie się całkowicie.
— Nie, nie zamknął się. Spójrz na niego, Dumbledore. On utwierdził się w przekonaniu, że nikomu nie można ufać.
Nietoperz miał rację. Harry, mimo iż siedział wśród przyjaciół, odgradzał się od nich, starając się utrzymać jak największy dystans. Otrzymane prezenty układał po bokach tak, by nikt nie mógł usiąść bezpośrednio przy nim. Po dwóch próbach Rona, który próbował je przesunąć, zareagowała Hermiona. Niby mimochodem usiadła po drugiej stronie stołu, ciągnąc tam też rudzielca. Czując ochronę przez odgradzający ich stół, Harry trochę się uspokoił, a nawet wmusił w siebie kawałek ciasta od pani Weasley, przyniesionego przez Rona.
Godzinę później nauczyciel zaczął zauważać zmiany w zachowaniu Złotego Chłopca – pot i zmarszczki na czole.
— Muszę cię przeprosić, Albusie. Potter osiągnął na dziś swój limit. Jeśli go nie zabiorę, to komuś stanie się krzywda. — Po tych słowach nauczyciel wstał z zamiarem podejścia do stołu Gryfonów.
— Czy pan Weasley i panna Granger mogliby się z nim spotykać? — zapytał Dumbledore, zatrzymując go jeszcze.
— Byle nie w moich komnatach i na razie nie dłużej, niż dwie godziny.
— Rozumiem. Zorganizuję wszystko i dam ci znać. Jeszcze jedno. Wiesz, od kogo był list?
Snape rzucił dyrektorowi dość wymowne spojrzenie.
— Nie i nie mam zamiaru się dowiadywać. Nie interesuje mnie cudza korespondencja, nawet jeśli byłaby od Czarnego Pana. Czy to jasne? Acha, mógłbyś przekazać Tonks i Lupinowi, że mam do nich pilną sprawę? Wiesz na jaki temat.
Nie chcąc kontynuować rozmowy, ani odpowiadać na kolejne pytania swojego pracodawcy, które niewątpliwie by nadeszły, zbliżył się do stołu zajmowanego przez Złotą Trójcę Gryffindoru. Głośne rozmowy natychmiast ucichły.
— Potter, wracam do siebie — poinformował oschle widocznie zmęczonego chłopaka.
Ten wstał, zmniejszył prezenty przy udziale zdziwionych westchnień przyjaciół i stanął koło profesora, tym razem bez wahania łapiąc go za skraj rękawa.
— Do widzenia wszystkim — rzucił bez pasji nauczyciel. — Panno Granger, proszę przyjść jutro o dziesiątej po pana Pottera. Dyrektor wszystko pani wytłumaczy.
— Dobrze, panie profesorze.

**

Następnego dnia Hermiona powoli przekroczyła próg komnat nauczyciela eliksirów.
— Proszę usiąść. Chwilę zajmuje panu Potterowi opuszczenie komnat, gdy jest tu ktoś jeszcze oprócz mnie.
Ku ogólnemu zdziwieniu chłopak wyszedł prawie natychmiast, siadając w pewnym oddaleniu, i skinął przyjaciółce głową na powitanie.
— Czy mogłabym dowiedzieć się szczegółów wypadku Harry’ego? Profesor Dumbledore bardzo zwięźle opisał nam sytuacje.
Severus Snape zerknął na wyraźnie spiętego chłopaka.
— Nie wiem, czy pan Potter sobie tego życzy.
Dziewczyna powoli zbliżyła się do przyjaciela, kucając przy jego nogach i delikatnie kładąc ręce na jego zaciśniętych w pięści dłoniach.
— Harry, jeśli poznam szczegóły, będę wiedziała jak ci pomóc. Pozwól profesorowi opowiedzieć, co ci się stało.
Chłopak wolno kiwnął głową. Najwyraźniej jednak nie chciał uczestniczyć w tej rozmowie, bo wstał i wrócił do swojego pokoju.
— Herbaty? — zaproponował gościnnie, ale swoim zwyczajem dosyć szorstko Snape.
— Poproszę.
Gdy już oboje usiedli wygodnie naprzeciw siebie, Hermiona zapytała:
— Co to był za wypadek, profesorze?
— Nieszczęściem pana Pottera nie był wypadek, ale sam fakt powrotu do krewnych.
W jego głosie wyraźnie słychać było złość.
— Chce pan powiedzieć, że to własna rodzina tak potraktowała Harry’ego?
Mężczyzna w zamyśleniu upił łyk herbaty, zanim odpowiedział.
— Tak, panno Granger. To chciałem powiedzieć. Niestety, ponieważ pan Potter stracił głos, nie wiemy, co dokładnie stało się w ciągu tych dwóch tygodni. Znalazłem go leżącego we własnej krwi w pomieszczeniu, którego sam użyłbym co najwyżej na magazyn. Po dostarczeniu go do Hogwartu okazało się, że był głodzony i bity przez cały swój pobyt w tym, tak zwanym, domu. Domyślam się, że psychicznie także był maltretowany. Tak naprawdę, jego struny głosowe nie są uszkodzone.
— Och… to znaczy… blokada psychiczna? Czyli jest szansa, że Harry odzyska głos?
— Tak. Raczej tak — potwierdził.
Hermiona spojrzała na nauczyciela uważnie, przekrzywiając lekko głowę, jakby się nad czymś zastanawiała. W końcu najwyraźniej zebrała wystarczającą ilość odwagi i cicho spytała:
— Dlaczego pan? Dlaczego Harry wybrał pana?
Na to pytanie Mistrz Eliksirów wybuchnął mrożącym krew w żyłach śmiechem.
— Nie pierwsza zadałaś to pytanie. Uważam cię jednak za wystarczająco inteligentną, Granger, byś sama domyśliła się odpowiedzi.
Oczy Hermiony zamigotały wesoło.
— On wie, że pan go rozumie. Na swój pokręcony sposób jesteście bardzo podobni.
— Coś w tym musi być — zauważył gorzko Snape, obserwując z uwagą zafalowania napoju w trzymanej filiżance. — A teraz proszę spróbować zabrać pana Pottera na spacer.
— Oczywiście. — Hermiona wstała szybko. — Ron już pewnie czeka na nas przy wyjściu.
Ostrożnie podeszła do drzwi pokoju przyjaciela i zapukała. Nie słysząc żadnego dźwięku dobiegającego z wewnątrz, nacisnęła klamkę i stanęła na moment w progu, aby przyzwyczaić się do panujących w środku ciemności. Zza jej pleców dobiegł ją cichy głos współlokatora Złotego Chłopca:
— Lubi ciemność. Nie wiem dlaczego. Domyślam się tylko, że ma to coś wspólnego z komórką pod schodami u jego krewnych. Powoli przekonuję go do okna. Nie rozumiem, czemu znów jest zasłonięte.
— Boi się wspomnień. A to, że o nim rozmawiamy, aktywuje je w jakiś sposób. Proszę mnie z nim zostawić — poprosiła Hermiona, również nie podnosząc głosu.
— Proszę zachować ostrożność. Ma zrywy magii.
— Dobrze, panie profesorze.
Nauczyciel wycofał się w głąb gabinetu, a Hermiona zamknęła za sobą drzwi.
Harry siedział skulony na łóżku, kiwając się w przód i w tył. Jego smutne, szmaragdowe oczy zapatrzone były w jeden punkt, gdzieś daleko.
— Harry. Proszę, nie. Nie zamykaj się. — Po twarzy dziewczyny spłynęło kilka łez. Usiadła na łóżku obok niego. — Harry? Wszystko w porządku. Przejdziemy przez to razem. — Powoli zaczęła głaskać jego dłonie, a po dłuższej chwili jej ręka zawędrowała na spięte plecy. Dopiero wyczuwszy jego rozluźnienie, odważyła się dołączyć drugą rękę. Dziewczyna z cierpliwością tuliła przyjaciela, czując, jak jej koszulka nagle staje się mokra. — Płacz, Harry. Płacz. To naprawdę pomaga — szepnęła mu do ucha.

**

— Witaj, Severusie — przywitał się Remus wchodząc do gabinetu mistrza eliksirów w towarzystwie Tonks. — Jak tam Harry?
— Jest teraz z Weasleyem i Granger. Chciałbym omówić z wami pewną sprawę. — Przeszedł od razu do rzeczy Severus wskazując swoim gościom fotele. — Mamy pełne poparcie Dumbledore’a, by zająć się Dursleyami.
— Co masz na myśli? — zapytała Nimfadora.
— To, co ja mam ochotę z nimi zrobić, nie zostało zaakceptowane przez Albusa — sapnął zirytowany Snape, opierając się o brzeg biurka. — Dlatego potrzebuję waszej pomocy. Ty, Lupin, przebywasz dosyć często wśród mugoli i znasz pewnie jakiś sposób, by ponieśli odpowiednią karę.
Remus zerknął na podejrzanie złośliwie uśmiechniętą, kolorowowłosą kobietę. Sam miał jeden szczególny pomysł, a teraz nadarzała się okazja do jego zrealizowania.
— Myślę, że mugolska prasa i jakiś anonimowy list tu i tam wywołają prawdziwy chaos w ich życiu.
Tonks zmrużyła oczy, wyobrażając sobie miny państwa Dursley, gdy dziennikarze zaczną oblegać ich dom w poszukiwaniu sensacji.
— Skoro czarodzieje tak interesują się wiadomościami o Wybawcy, to jestem ciekawa, jak mugole zareagują na znęcanie się nad bezbronną sierotą.
— Poznałem parę instytucji, w których zajmują się opieką nad maltretowanymi dziećmi — zaczął Remus. — Często je odwiedzałem, szukając pogryzionych przez wilkołaki maluchów. Proponuję napisać do nich, ukrywając jednak fakt, gdzie obecnie przebywa Harry. Niech Dursleyowie kombinują jak wytłumaczyć zniknięcie dziecka, które zostało im pozostawione pod opieką.
— Co myślicie o podłożeniu paru krwawych dowodów w ich domu? — zaproponował złośliwie Snape, przeglądając jedną z półek, na której straszyły słoje z groteskową zawartością.
— Chcesz ich posłać na dożywocie? — Zdziwienie pary było po części zrozumiałe.
Severus Snape nienawidził Pottera od samego początku pojawienia się go w szkole, a tu nagle chce się mścić na jego oprawcach.
— Czego się tak gapicie? — zirytował się, widząc ich miny.
— Gdzie schowałeś oschłego, sarkastycznego dupka zwanego potocznie Postrachem Hogwartu, którego punktem honoru było zniszczenie Harry’ego Pottera.
— Chwilowo w szafie, obok twojego bogina — wycedził pogardliwie Snape. — Miał z tą poczwarą rachunki do wyrównania. A teraz przejdźmy do konkretów.
Ustalili szczegóły krótko przed powrotem Harry’ego do kwater, tak by chłopak o niczym się nie dowiedział. Miał dosyć własnych problemów.
Dochodzenie, jakie rozpoczęła mugolska policja, wyciągnęło niejedne grzeszki rodziny spod czwórki na Privet Drive. Krwawe ślady znalezione piwnicy i w schowku pod schodami mówiły bardzo wiele na temat, gdzie najczęściej przebywało zaginione dziecko. Psychologowie i psychiatrzy mieli pełne ręce roboty z całą trójką. Tak pokręconych tłumaczeń nie słyszeli od dawna, nawet biorąc pod uwagę ich pracę.
Społeczeństwo mugolskie dowiedziało się o ich czynie i odpowiednio potraktowało. Dudley, z faktu, że był niepełnoletni, został zabrany do Domu Dziecka. Gdy jednak wyszły na jaw jego ciemne sprawki, przeniesiony został do poprawczaka o zaostrzonym rygorze.
Małżeństwo trafiło do więzienia. Żaden prawnik nawet nie próbował umieszczać ich w wariatkowie, bojąc się kompromitacji w oczach ludzi i ukrywania złoczyńców pod pretekstem niepoczytalności. W końcu znęcanie się i zabicie dziecka z premedytacją nikomu nie powinno ujść na sucho.
Złoty Chłopiec nie miał o niczym pojęcia, przy sporej pomocy przyjaciół próbując odnaleźć się na nowo w życiu. Hermiona każdego dnia cierpliwie przychodziła i dosłownie wyciągała go na błonia. Niewiele robiła sobie z jego protestów, po prostu stawała z założonymi rękoma i, tupiąc nogą, czekała, aż Harry zbierze się w sobie, po czym zabierała go na pełne słońca brzegi jeziora.
W towarzystwie Rona i Hermiony Harry trochę się rozluźniał, ale bardzo powoli. Zbyt nagły ruch Weasleya powodował gwałtowne próby ukrycia, na przykład, głowy w ramionach i dłuższą chwilę trwało zanim znów się rozluźnił. Pierwsze trzy dni skończyły się ucieczką chłopaka do lochów po niecałej godzinie. Czwartego udało mu się jednak przełamać, wiedząc chyba, że nikt nie zabroni mu powrotu, i został dłużej, obserwując jak Ron drażni Wielką Kałamarnicę. Raz przez jego twarz przemknął nawet cień uśmiechu, kiedy zobaczył, jak kałamarnica oddała rudemu adwersarzowi, ochlapując go sporą ilością wody.

**

Ron Weasley i Hermiona Granger zostali w zamku do końca wakacji. Po dwóch tygodniach od swoich urodzin Potter przeprowadził się do dormitorium Gryfonów, ale często dołączał do Snape’a w jego laboratorium. Powrót do normalnych posiłków zaowocował wyleczeniem większości dolegliwości Harry’ego – w tym złamań i gorzej gojących się ran. Pomimo tego jeszcze dwukrotnie odwiedzał panią Pomfrey z powodu zranień. Raz spadła na niego naprawdę ciężka zbroja. Irytek twierdził, że nawet nie było go wtedy w pobliżu. Niestety, spotkania z Krwawym Baronem nie udało mu się uniknąć. Za drugim razem, ku zdziwieniu wszystkich, Harry’ego zaatakował Kieł. Tak po prostu, podczas spaceru skoczył na chłopaka, próbując ugryźć go w rękę.
Gryfon bardzo dobrze znał powód wypadków, ale nie zamierzał na razie z nikim dzielić się tą wiedzą. Często, gdy przyjaciele zajęci byli sobą, znikał w otwartej przez panią Pince bibliotece, w dziale klątw i przekleństw. Niestety, pomimo usilnych poszukiwań, nie znalazł wiele, a to, czego się dowiedział, wcale nie wyglądało wesoło. Im dłużej klątwa była aktywna, czyli nie zdjęta lub nie zneutralizowana, tym bardziej nabierała mocy. Po pięciuset latach nasilającej się mocy zaklęcia, Harry zastanawiał się, czy dożyje końca roku szkolnego. Rozmyślał, czy nie poprosić jednak o pomoc Hermiony.

**

Wielka Sala powoli wypełniała się uczniami. Wszyscy w niemym zdumieniu obserwowali Złotego Chłopca. Ten, ukrywając twarz pod kapturem szaty, nie podnosił głowy znad jakiejś książki. Sam widok pochylonego nad książką Gryfona, i to w dniu przydziału, zadziwiał. Faktem, który wszystkich bulwersował, była odległość pomiędzy nim a pozostałą częścią Trójcy. Nie wyglądało na to, żeby byli skłóceni, bo Ron i Hermiona wesoło ze sobą rozmawiali, co chwilę na coś zwracając uwagę koledze. Nikt jednak nie usłyszał ani słowa z ust Pottera. Poza tym Hermiona natychmiast odganiała każdego, kto chciał zająć wolną przestrzeń pomiędzy nią a Harrym albo obok Rona.
Drugą ciekawostką był starszy mężczyzna, siedzący na miejscu nauczyciela obrony przed czarną magią. Czarne włosy, gdzieniegdzie przetykane siwizną, opadały na ramiona i ten co jakiś czas odgarniał je z czoła, bo zasłaniały jego intensywnie błękitne oczy. Obserwował wszystko w spokoju, z delikatnym uśmiechem na ustach, nic sobie nie robiąc z morderczego wzroku pewnego mistrza eliksirów.
Przydział minął szybko i sprawnie. Gdy ostatni uczeń usiadł przy należnym mu stole, Dumbledore wstał i, podnosząc ręce, nakazał ciszę.
— Witam wszystkich zebranych uczniów i nauczycieli na rozpoczęciu, mam nadzieję, owocnego roku szkolnego. Wszystkich pierwszorocznych informuję, że Zakazany Las jest naprawdę zakazany. Jeśli ktoś chce go zwiedzić, proszę kierować prośby do profesora Snape’a. Myślę, że uda mu się coś wymyślić. — Dyrektor zerknął w stronę wymienionego nauczyciela, ale ujrzawszy piorunujące go czarne niczym heban oczy, nic więcej w tej sprawie nie powiedział, tylko kontynuował swoją zwykłą przemowę: — Pan Filch poinformował mnie o powiększeniu listy rzeczy zakazanych o wynalazki braci Weasley. Chciałbym także przedstawić nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, Allana Waltera. A teraz nie zajmuję was dłużej. Życzę smacznego!
Gdy mężczyzna klasnął w dłonie, stoły natychmiast zapełniły się jedzeniem.
— Hej, Harry! Jak spędziłeś wakacje? — zapytał Neville, wychylając się zza Hermiony, by spojrzeć na swojego kolegę z Domu.
Ten tylko machnął lekceważąco ręką, jakby nic ważnego nie miał na ten temat do powiedzenia.
— Harry, może lepiej im powiem… — Przyjaciółka pochyliła się nad czarnowłosym kolegą. — I tak wkrótce się dowiedzą.
— O czym, Hermiono?
— Czy Harry znów walczył z Sami-Wiecie-Kim?
— A może...
— Przestańcie! — Ron przerwał potok dziwacznych pytań, z niepokojem obserwując przyjaciela.
Ten kiwnął tylko powoli głową, mocniej naciągając kaptur szaty. Dziewczyna na ten ruch położyła dłoń na jego ramieniu w niemym wsparciu.
— Wszystko będzie dobrze, Harry.
Neville lekko zbladł, słysząc słowa Hermiony, a przy stole Gryffindoru zapadła nagła cisza. Panna Granger odwróciła się do pozostałych współbiesiadników, nie zabierając jednak ręki z ramienia Harry’ego.
— I tak wkrótce byście się dowiedzieli. Harry miał wypadek podczas wakacji...
— Co?! Harry, wszystko w porządku? — Ginny zerwała się ze swojego miejsca, chcąc podbiec do swojego ulubionego Gryfona.
— Gin! Spokojnie, proszę — uspokoiła ją przyjaciółka, czując nagłe spięcie u Harry’ego. — I nie, nie jest w porządku. Jednym z efektów urazu jest utrata głosu.
— Na Kirke!
Kilka dziewczyn zachlipało, zasmuconych sytuacją osławionego Wybrańca.
— Co masz na myśli, mówiąc „jednym z urazów”? — dopytywał się Neville.
— O reszcie na razie nie musicie wiedzieć, choć jestem pewna, że i tak szybko wszystko wyjdzie na jaw. A teraz dajcie Harry’emu spokój – i tak czas już iść do Wieży.
I miała rację. W ciągu kilku następnych minut większość stołów opustoszała, a pierwszoroczni czekali na swoich prefektów.
— Poradzisz sobie, Harry? — spytała Hermiona, zerkając w stronę nowoprzyjętych do szkoły Gryfonów. — Musimy z Ronem zaprowadzić maluchy. Jeśli chcesz, możesz do nas dołączyć.
Chłopak jednak zaprzeczył i, pomimo próśb kilku innych osób, poczekał, aż Wielka Sala opustoszeje. Dopiero potem wstał i skierował się do wyjścia, uważnie obserwowany przez nauczycieli.
Gdy tylko minął drzwi, ktoś złapał go za ramię. Szarpnął się, uwalniając z niechcianego uścisku i odwrócił w stronę… Draco Malfoya oraz jego tępej, ale za to silnej obstawy.
— Czyżby to sławny Harry Potter? A gdzie podziali się twoi wielbiciele, Biedny Wiewiór i Przemądrzała Szlama?
Gryfon patrzył przez chwilę na swojego wroga, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym po prostu odwrócił się, chcąc odejść. Tej zniewagi Malfoy nie potrafił znieść. Nikt nie lekceważy Malfoyów.
— Dokąd to, Potter? Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Złapał chłopaka za szatę, próbując powstrzymać go od odejścia. Przy tym ruchu kaptur zsunął się z głowy nastolatka.
— O żesz... — wyrwało się Ślizgonowi, kiedy ujrzał blizny na twarzy Harry’ego i jego białe oko.
— Język, panie Malfoy — skarcił go chłodny głos zbliżającego się opiekuna Slytherinu. — Ach, i ma pan szlaban. Jutro o dwudziestej. Ze mną.
— Za co? — zapytał, zszokowany takim obrotem sprawy, blondyn.
Szlaban w pierwszy dzień roku szkolnego i to ze Snape’em? Co tu jest grane?
— Za naruszenie strefy osobistej pana Pottera. Zna pan ten punkt regulaminu, jak sądzę. Proszę natychmiast udać się do swojego dormitorium.
Korytarz w mgnieniu oka opustoszał. Ze znajdujących się tam i obserwujących widowisko Ślizgonów. Potter i profesor spojrzeli na siebie.
— Coś jeszcze, panie Potter?
Zapytany zaprzeczył, unosząc przed sobą dłoń. Wyleciały z niej dwa małe nietoperze, kierując się w dwóch różnych kierunkach.
— Tak. Sądzę, że to dobra sugestia — przyznał mistrz eliksirów, odwracając się i kierując w stronę lochów.
Niestety, dla Gryfona był to dopiero początek przeprawy z uczniami, zwłaszcza tymi z jego Domu. Chłopak westchnął, po czym naciągnął kaptur i ruszył w stronę Wieży Gryffindoru.
Wszyscy oczekiwali na niego w pokoju wspólnym. Zanim jednak zdążyli go otoczyć ze wszystkich stron, usiadł w fotelu pod oknem, odgradzając się stolikiem.
— Harry, jak to się stało? Co to za wypadek?
— Czy odzyskasz głos?
— Co to za inne urazy?
— Będziesz mógł grać w quidditcha?
Po ostatnim pytaniu w salonie nagle ucichło. Tylko stojący w pobliżu Ron zachichotał.
— Wyście chyba na głowy poupadali. Przecież stracił głos, nie ręce. Z resztą, znając Harry’ego pewnie znów próbowałby go połknąć.
Na to wspomnienie wszyscy parsknęli śmiechem.
— Harry, dlaczego nosisz kaptur?
Pytanie Ginny było niczym trzask zapałki przy loncie. Harry wyraźnie nie chciał na nie odpowiadać.
— Harry?
Ron chciał podejść bliżej, ale widząc coraz wyraźniej rysujące się rysy na szkle w oknie nad chłopakiem, zatrzymał się w miejscu. W tym momencie zareagowała pani prefekt.
— No, dobra. Jutro pierwszy dzień szkoły. Wszyscy do łóżek, panuje już cisza nocna.
Gdy kolejne rysy wymownie zaczęły kreślić się na szybie, wszystkie sprzeciwy natychmiast umilkły.

**

Następnego dnia pierwszą lekcją była transmutacja ze Slytherinem. Nauczycielka, zaraz po wejściu do sali, spojrzała na siedzącego spokojnie z twarzą ukrytą pod kapturem Harry’ego. Zamyśliła się na moment, marszcząc przy tym brwi, po czym zwróciła do zakapturzonego ucznia.
— Panie Potter, proszę zdjąć kaptur. Rozumiem pańskie obawy i wiem, że tak czuje się pan bezpieczniej, ale to nie jest sposób na radzenie sobie z problemami. Zna pan zasady dotyczące strojów noszonych przez uczniów podczas zajęć.
— No właśnie, Potty. Pokaż wszystkim buźkę. — Pansy zaśmiała się ironicznie.
— Panno Parkinson, dołączy pani do pana Malfoya na szlabanie u profesora Snape’a. Minus dziesięć punktów dla Slytherinu — rzuciła na koniec McGonagall, odwracając się na powrót do Gryfona. — Nalegam, panie Potter.
Chłopak kiwnął głową zrezygnowany, zsuwając kaptur na plecy. Zszokowane sapnięcia kilku osób były wszystkim, na co pozwoliła opiekunka Domu Lwa.
— Proszę wyjąć różdżki. Dziś kontynuować będziemy zajęcia z zeszłego roku. Kto pamięta, na czym skończyliśmy? Panno Granger, proszę.
Nikogo nie zdziwiło niecierpliwe wymachiwanie dłonią tej jedynej w swoim rodzaju dziewczyny.
— Transmutacją materii martwej w żywą, pani profesor.
— Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Przed sobą widzicie zwykły drewniany kloc. Chciałabym do końca zajęć ujrzeć przed każdym jakieś zwierzę. Proszę wziąć pod uwagę wielkość sali i trzymać się stworzeń z kategorii „małe”. Instrukcje są na tablicy. Do dzieła.
McGonagall usiadła za biurkiem, z uwagą obserwując poczynania uczniów.
— Pani profesor, Potter nawet nie wyciągnął różdżki!
Zabini chciał, zdaje się, ratować jakoś punktację swego Domu. Nauczycielka jednak nawet nie zdążyła zareagować na to oskarżenie – klocek Blaise’a z cichym trzaskiem zamienił się w małego, czarnego psiaka, który ze złośliwym opamiętaniem zaczął ujadać na ucznia.
— Jak pan widzi, panie Zabini, widocznie nie jest mu potrzebna. Dziesięć punktów dla Gryffindoru za piękną transmutację. Proszę też podać panu Zabiniemu swój klocek, panie Potter, bo nie może on kontynuować zajęć.
Klocek Harry’ego wylądował przed Blaise’em, a pies ruszył w stronę właściciela.
— Panie Potter, na jaki czas określił pan czar? — zapytała po dłuższej chwili profesorka, widząc, jak szczenię dobiera się do nogi ławki. — Pełna winy mina chłopaka dała jej pełną odpowiedź. Kobieta westchnęła, po czym powiedziała tylko: — Proszę zabrać go do profesora Hagrida i nalegam, aby tym razem uważał pan na Kła.
Szczenię ucieszyło się z towarzystwa innego psa i nie zwróciło nawet uwagi, gdy chłopak wrócił do szkoły na kolejne zajęcia.
Dwie godziny zaklęć z Krukonami minęły prawie bez zakłóceń. Pokaz bezróżdżkowej magii w wykonaniu Gryfona na wszystkich zrobił wielkie wrażenie. Uczniowie powoli przyzwyczajali się do nowej twarzy Złotego Chłopca, choć on sam źle to znosił. Nigdy nie lubił być w centrum uwagi, mimo że po tylu latach powinien się już przyzwyczaić. A teraz zbliżały się eliksiry. Nie wiedział, jak profesor Snape będzie się zachowywał w czasie roku szkolnego. Nie, żeby jakoś inaczej traktował go podczas wakacji, ale wyczuwało się pewną różnicę, gdy obok znajdowali się inni uczniowie. Już sytuacja z poprzedniego dnia wydawała się dziwna. Postrach Hogwartu stający w obronie Wybrańca… Czy nie będzie miał przez niego kłopotów u swego Czarnego Pana? Tak, Harry wiedział, kim naprawdę jest Severus Snape w tej wojnie. Szpiegiem – i to od wielu lat. Tylko Ron i Hermiona znali jeszcze tę tajemnicę, chociaż sam zainteresowany nie został o tym fakcie poinformowany. A teraz Harry miał znaleźć się z nim w jednej klasie i szybko okazało się, że – niestety – nic się nie zmieniło.
— Jak słyszałem, pan Potter wystarczająco zabawił dziś wszystkich swoim nowym wyglądem. Dla odpoczynku popracujecie nad eliksirami leczniczymi. Chciałbym oddać wasze wyniki pani Pomfrey, więc weźcie pod uwagę, że to wy i wasi przyjaciele będą z nich korzystać, i przynajmniej raz przyłóżcie się do zadania. — Przez całe dwie godziny przechadzał się po klasie, łopocząc szatą i mrożąc wszystkich swoim pogardliwym wzrokiem. — W międzyczasie zrobię mały test ustny — stwierdził bezdusznie w pewnym momencie. — A te jęki w niczym wam nie pomogą. Mieliście całe wakacje na powtórzenie materiału z poprzedniego roku.
Po półgodzinie siekania, krojenia i tarcia, ku przerażeniu wszystkich, poza Hermioną Granger, każdy miał wyraźnie dosyć tego testu.
— Panie profesorze, czemu Potter nie otrzymał żadnego pytania? — Jedna ze Ślizgonek nagle zebrała się nagle na odwagę, nie widząc reakcji ze strony Malfoya na dziwne traktowanie Pottera przez Snape’a.
— Z wiadomych wszystkim, albo i nie, przyczyn, wszystkie testy pana Pottera są pisemne.
— A co, oprócz oka stracił jeszcze język? — Nie wytrzymał tym razem Malfoy.
Zapadła złowroga cisza. Nauczyciel odwrócił się w stronę gryfońskiego nastolatka, którego nagle zaczęła otaczać tak wyraźna magia, że powietrze wokoło iskrzyło.
— Potter, natychmiast masz się uspokoić, albo twój Dom straci pięćdziesiąt punktów. — To musiało ostudzić zapędy młodzieńca, bo z sali zniknęło iskrzenie, a poziom magii wrócił do normy. — Jeśli pana nie poinformowano, panie Malfoy, to teraz ja to zrobię. Pan Potter podczas wakacji miał groźny wypadek, w skutek czego stracił głos, wzrok w lewym oku, a także rozbudziło to w nim magię bezróżdżkową na bardzo wysokim poziomie, nad którą jeszcze nie w pełni panuje. Lepiej więc niech pan nie denerwuje kolegi. Może się to niewesoło skończyć – i to bynajmniej nie dla Pottera. Czy to jasne? — zwrócił się do pozostałych uczniów. — Do wszystkich dotarło?
Malfoy głośno przełknął ślinę, potakując wraz z resztą klasy i z wyraźnym lękiem patrząc na Pottera.
— Czyli jednak to dziwoląg — sapnął do siebie, lecz nie wystarczająco cicho.
W tej samej chwili jego kociołek rozpadł się na oczach wszystkich w pył. Żadnego wybuchu, nic. Po prostu pękł i rozsypał się po stole.
— Panie Malfoy! Proszę natychmiast opuścić tę salę, dla własnego bezpieczeństwa — wybuchnął Snape, kierując się jednocześnie w stronę szafki z gotowymi eliksirami.
Malfoy, zrozumiawszy swoją wpadkę, pozbierał rzeczy i biegiem opuścił lochy.
— Granger, podaj to Potterowi. Natychmiast!
Dziewczyna szybko wypełniła polecenie, wlewając szkarłatną miksturę w usta bladego przyjaciela. Ona i Ron w ostatniej chwili złapali go przed upadkiem. Profesor kazał Weasleyowi zabrać kolegę do skrzydła szpitalnego.
— Kontynuujcie, zanim wszystkie eliksiry stracą swoje właściwości — obudził zapatrzonych w tę dziwną sytuację uczniów.

**

Harry od razu wiedział, gdzie jest. Ilość narzuconych mu przez ostatnie dwa miesiące wizji uczuliła go wręcz na to pomieszczenie. Obrośnięte zielono-brunatnym mchem kamienie, ochlapane zaschniętą krwią, osmalony od pochodni sufit i podłoga, nigdy nie myta, sporadycznie tylko spłukana wodą z nadmiaru posoki i ekskrementów.
Tak, to była Sala Audiencyjna Lorda Voldemorta. Ironiczne, ale jakże prawdziwe. Czyż to nie wielki przywilej znajdować się u stóp samego Czarnego Pana?
— Och, Severusie. Zawiodłem się na tobie.
— Panie mój...
— Zamilcz! — syknął prawie niesłyszalnie mężczyzna, stojący nad klęczącym przed nim Śmierciożercą.
Wężowata twarz i czerwone oczy nie gwarantują pierwszego miejsca w „Czarownicy” czy innej babskiej gazecie, ale do „Proroka Codziennego” czasami zdjęcia mogłyby trafić. Cóż, trochę rozgłosu nigdy nie zaszkodzi.
Harry wyczuwał te dziwaczne myśli Toma z pogranicza gniewu i wesołości z niemiłym uciskiem w piersi. To nie wróżyło dobrze Snape’owi.
— Drogi Severusie, dlaczego nie byłeś łaskaw poinformować mnie o stanie i miejscu pobytu naszego Gryfońskiego Bohatera?
Postrach Czarodziejskiego Świata zaczął przechadzać się przed Postrachem Hogwartu, od niechcenia przerzucając różdżkę z ręki do ręki.
— Panie, nie miałem okazji opuszczenia zamku bez wzbudzania podejrzeń! Ten bachor nie odklejał się ode mnie, a wraz z nim Dumbledore. Byłem pod ciągłą obserwacją wszystkich nauczycieli, czy aby nie robię jakiejś krzywdy ich Złotemu Rycerzykowi. — Snape tłumaczył się usłużnie, nie podnosząc wzroku.
— A ty oczywiście nie odważyłeś się go tknąć.
— Oczywiście, mój panie. Jakże śmiałbym łamać twój rozkaz! Chłopak jest tylko twój. Umilałem mu jedynie pobyt u mnie — dodał ironicznie, jak to miał w zwyczaju, nie przekraczając jednak pewnej granicy.
— Pokaż mi — zażądał Tom, zatrzymując się naprzeciw niego. — Legilimens! Och, naprawdę ciekawe. Gratuluję, Severusie. Tylko ty potrafisz być taki nieludzki w stosunku do zranionego dziecka. — Pochwała z ust Czarnego Pana poruszyła krąg otaczających ich zamaskowanych ludzi. — Jednak mimo to nie przyjmuję twojego tłumaczenia. Macie godzinę — rzucił do zebranych — i pamiętajcie, chłopak ma żyć. Jest mi nadal potrzebny.

**

— Przytrzymaj go, Neville. — Jak przez mgłę bólu słyszał głos Rona. — Dopóki się nie obudzi, nic nie możemy zrobić.
Czuł, jak unieruchamiają mu ręce i nogi, drgawki pocruciatusowe nadal szarpały jego ciałem. Blizna paliła niczym ogień.
— Trzeba wezwać McGonagall — stwierdził Dean przerażonym głosem.
— To czego tu jeszcze stoisz?!
Wszystkie mięśnie Harry’ego napinały się samoczynnie, a ból, jaki odczuwał, był straszny, ale jakoś udało się mu zwrócić na siebie uwagę rudzielca.
— Spokojnie, chłopie. Nieźle nas wystraszyłeś. McGonagall zaraz tu będzie. Nie wstawaj.
Nic nie robiąc sobie z prób powstrzymania go przez dwójkę przyjaciół, którzy nie chcąc sprawiać mu większego bólu, nie naciskali za mocno, wstał. Opierając się o ścianę, skierował się ku wyjściu z dormitorium.
— A pan dokąd się wybiera? — Stojąca w drzwiach pani profesor zablokowała mu drogę.
Chciał coś powiedzieć, ale nagle zakręciło mu się w głowie i zachwiał się niebezpiecznie. Kobieta w ostatniej chwili złapała osuwającego się chłopaka.
— Natychmiast do łóżek, wszyscy. Zabieram pana Pottera do skrzydła szpitalnego. Zobaczycie się rano.
Wyczarowała nosze i zabrała omdlałego Gryfona ze sobą. Chłopcom nie pozostało nic innego, jak wykonać polecenie opiekunki. Im szybciej zasną, tym szybciej nastanie ranek i zobaczą Harry’ego.
Widząc wpatrzone w siebie zielone oczy, McGonagall westchnęła ciężko.
— Domyślam się, że wszystko widziałeś? — Chłopak skinął głową, cierpliwie czekając na dalszy ciąg. — Hagrid znalazł go dosłownie przed chwilą. Jest już pod opieką pani Pomfrey. Nic mu nie będzie. Poppy, to znaczy, pani Pomfrey, już z gorszych ran go wyleczyła.
Weszli – przynajmniej opiekunka Gryffindoru, bo Harry nadal leżał na noszach – do skrzydła szpitalnego. Gdy zamknęli za sobą drzwi, Harry zauważył, że obok częściowo osłoniętego parawanem łóżka w głębi sali stoi nie tylko pielęgniarka, ale również dyrektor. Chłopak westchnął w duchu, wiedząc, że nie uniknie pytań, i zastanawiając się ile razy w ciągu jednej doby można się znaleźć pod opieką pielęgniarki i nie narazić się za przymus zbyt długiego pobytu w ambulatorium.
— Cóż, mogłem się tego domyślić. — Dyrektor zostawił na chwilę zagonioną pielęgniarkę samą i zbliżył się do chłopca, przekładanego właśnie na łóżko. — Profesor Snape jest na razie nieprzytomny. Możesz mi powiedzieć, czy było coś ważnego na tym spotkaniu, poza karaniem Severusa?
Harry zaprzeczył, siadając powoli. Zakręciło mu się w głowie i zebrało na mdłości, ale po chwili udało mu się uspokoić swój żołądek.
— Czyli Tom już wie o twojej nowej sytuacji? — dopytywał się Dumbledore, wpatrując się z troską w swojego ulubionego ucznia.
Gryfon potwierdził, jednocześnie ostrożnie spuszczając nogi z łóżka.
— A ty dokąd? — spytała srogo McGonagall, wychylając się, by go powstrzymać przed próbą wstania.
Chłopak wskazał na rannego nauczyciela, leżącego kawałek dalej. Gdy kobieta nadal próbowała go zatrzymać, Albus powstrzymał ją.
— Ale tylko na chwilę, Harry. Też nie wyglądasz najlepiej. — Pomógł dotrzeć chłopcu do celu i posadził go na krześle. — Poppy, wygoń go za kilka minut, a na razie niech posiedzi przy Severusie. Myślę, że obu dobrze to zrobi.
Nastolatek obserwował, jak pielęgniarka usuwa zaklęciami i miksturami rany oraz efekty niektórych mrocznych czarów.
— Powinien leżeć przez co najmniej tydzień, ale znając go, jutro już będzie na nogach — powiedziała jakby do siebie Pomfrey, gdy dyrektor i nauczycielka opuścili już Skrzydło Szpitalne. — Niestety, siniaki nie znikną sobie ot tak. Pewnie użyje Glamoure, żeby nie straszyć uczniów. Dobrze. — Odwróciła się do wciąż bladego Gryfona. — A teraz, Harry, twoja kolej.
Chłopak zaprzeczył, ale czary diagnozujące już krążyły po jego ciele.
— Dam ci eliksir przeciwbólowy i pocruciatusowy. Wypij i idź spać. Masz pięć minut.
Harry westchnął zrezygnowany, zgadzając się jednak z pielęgniarką. Gdy całe napięcie już z niego uleciało, poczuł się straszliwie zmęczony. Nawet się nad tym nie zastanawiając, transmutował krzesło w wygodny fotel i, zawijając się w koce, wypił mikstury, a następnie poszedł spać tuż przy samym łóżku profesora.
Kilka godzin później obudziły go łaskoczące go w policzek promienie słońca. Po ciszy panującej w sali domyślił się, że nie ma jeszcze szóstej, inaczej pani Pomfrey już biegałaby z eliksirami. Spojrzał na ciągle pogrążonego we śnie mężczyznę i, widząc wyraźną poprawę w jego wyglądzie, wyszedł ze szpitala, nie chcąc być poddanym kolejnym zabiegom nadopiekuńczej pielęgniarki.

**


Pierwsza doba nowego roku szkolnego zaowocowała w tak wiele atrakcji, że Harry wprost modlił się o jeden zwyczajny dzień. Całe szczęście, że historia magii nie ma wiele wspólnego z czarami, bo czuł, iż znowu mógłby rzucić jakieś zaklęcie, tak przypadkiem, załóżmy w Malfoya. Nawet nie zwracając uwagi na potępiający wzrok Hermiony, spokojnie przespał całą godzinę. Oczywiście nie był jedynym, który postanowił w ten sposób wykorzystać tę pasjonującą lekcję. Ron pochrapywał cicho u jego drugiego boku. Mentalnie przygotowywali się na kolejne zajęcia. W końcu sławetna, jednoroczna posada miała kolejnego rezydenta.
Całe szczęście, że przyjaciele po standardowym wypytaniu o samopoczucie nie zgłębiali, co też mu się śniło. Był im za to bardzo i szczerze wdzięczny.
Przyciszone rozmowy przywitały nowego nauczyciela obrony już pod drzwiami klasy.
— Zapraszam. — Mężczyzna otworzył przed uczniami podwoje sali i puścił wszystkich przodem.
Harry, mijając nauczyciela, zauważył dziwny błysk w jego oczach. Siadając pomiędzy przyjaciółmi, postawił podstawową tarczę ochronną, otaczając ich i siebie. Tak na wszelki wypadek. Niczemu to nie szkodziło, było prawie niewykrywalne, a potrafiło osłonić przed lżejszymi zaklęciami ofensywnymi.
Jeszcze dobrze nie zaczął wypakowywać książek, gdy poczuł delikatny przepływ magii przez salę. Spojrzał na idącego powoli w stronę przodu klasy nauczyciela, a po chwili jego wzrok zatrzymał się szybko na pozostałych uczniach. Wszystkie głowy nawiedziły niezwykle gustowne ośle uszy, a chociaż wszyscy wyczuli poruszenie magii, nikt nie zareagował. No, może nie do końca wszystkie głowy. On, Ron oraz Hermiona byli jedynymi, którzy zostali pominięci podczas tego kompromitującego pokazu.
— Witam wszystkich — odezwał się nauczyciel, jak gdyby nigdy nic odwracając się tyłem do tablicy i przyglądając się swoim nowym uczniom. — Jak już wiecie z uczty powitalnej, nazywam się Allan Walter i niestety muszę od razu stwierdzić, że gdybym okazał się kimś zupełnie innym, wszyscy leżelibyście teraz na podłodze, obezwładnieni lub coś o wiele gorszego. Wszyscy, poza jednym uczniem, który zaopiekował się też swymi przyjaciółmi, chociaż widzę, że bez ich wiedzy. — Sprzeciw, lamenty i inne tego rodzaju okrzyki natychmiast opanowały klasę. — Cisza! — wrzasnął profesor, ucinając hałas. — To nie podwórko, ani boisko!
W klasie zapadła cisza
— Ty! — Wskazał Pottera. — Dlaczego użyłeś bariery? — Harry szybko spojrzał na Hermionę, szukając ratunku. Dziewczyna uniosła rękę. — Nie pytam ciebie — zwrócił jej uwagę mężczyzna.
— Harry nie mówi, panie profesorze. — Gryfonka mimo wszystko zabrała głos.
Lekkie zdekoncentrowanie szybko zniknęło z twarzy nauczyciela.
— Czyli ty jesteś Potter? To wiele wyjaśnia. Chciałbym się jednak dowiedzieć, jak się domyśliłeś?
Chłopak wskazał na swoje oczy, a potem na nauczyciela.
— Po moich oczach?
Potwierdził.
— Bardzo dobrze. — Walter odwrócił się do reszty klasy, po czym ruchem różdżki i krótkim Finite Incantatem zdjął „ośli” czar. — Jak sami byliście świadkami, czasami trochę intuicji i dobra spostrzegawczość może uratować wam życie. Na tych lekcjach nie będziemy używać książek, możecie zostawić je w dormitoriach. — Szczęśliwe głosy uczniów przerwały na chwilę wykład. — Będą jednak potrzebne do zadań domowych — dodał. Uczniowie, już mniej radośni, usiedli w spokoju. — Nie życzę sobie żadnych wygłupów na moich zajęciach. Na razie nie będziecie pojedynkować się pomiędzy Domami, wiem jak bardzo nie lubią się Węże i Lwy. Nie cierpię wypadków z powodu głupoty. Dopóki nie opanujecie podstawowych zaklęć defensywnych, nie przejdziemy do ofensywnych. Potem możecie się nawet pozabijać, byle nie na moich zajęciach. Czy to zrozumiałe?
Pozostała część lekcji minęła na sprawdzaniu poziomu uczniów. Okazało się, że pan Walter przy użyciu zwykłej Rictumsempry potrafił przeanalizować siłę tarczy tworzonej przez ucznia. Powoli zwiększał napór magii, dopóki osłona nie upadła. Średnio trwało to od dwóch do dziesięciu minut.
— Teraz twoja kolej. — Po jakimś czasie wskazał Harry’ego.
W ogóle nie przejmował się formułkami grzecznościowymi, jakby to było ponad nim. Chłopak szybko stanął po środku sali, czekając na ruch nauczyciela.
Rictumsempra.
Harry uniósł dłoń, formując tarczę na szerokość piersi i ustawiając ją na torze czaru. Sama osłona nie pochłaniała tak dużo magii, jakby się to działo przy standardowej barierze na całe ciało. Dodatkowo, w każdej chwili potrafił ją powiększyć. Po piętnastu minutach nauczyciel zdjął czar, lekko zmęczony utrzymywaniem kilku zaklęć pod rząd, szczególnie tym ostatnim, dosyć długim.
— Bardzo dobrze. Jak dużą stworzyłeś tarczę? — Chłopak zatoczył dłonią niewielkie koło. — Jak wiele mocy zużyłeś?
Uczeń wymownie zerknął na zebraną klasę, zajętą po części przez Ślizgonów, i zignorował pytanie, siadając na swoim miejscu. Nauczyciel rozejrzał się po sali. Wszyscy czekali na jego reakcję.
— Panie profesorze — odezwała się Hermiona. — Lepiej, żeby pan nie otrzymał odpowiedzi. Dla dobra pana, Harry’ego i innych uczniów.
— Tak, tak — odrzekł Walter. — Sami-Wiecie-Kto może mieć szpiegów wszędzie. Kontynuujmy lekcję.

**

— Co sądzisz o nowym profesorze obrony? — Ron pochylał się nad szachownicą, po drugiej stronie której siedział Neville, z kwaśną miną na twarzy.
Obok, na fotelu nieco oddalonym od reszty, siedział Harry, zajadając kanapki przyniesione przez, jeszcze niedawno Malfoyowego, skrzata. To właśnie do niego skierował pytanie jego rudy przyjaciel. Wzruszył ramionami, jakby nie miał jeszcze wyrobionego zdania na ten temat i chciał poobserwować poczynania nowego członka grona pedagogicznego.
— Jeśli tylko czegoś nas nauczy, nie będzie źle — rzucił Longbottom, przesuwając swoją wieżę.
— Szach mat! — zawołał uradowany Weasley po trzech kolejnych ruchach.
— Dałbyś kiedyś wygrać…
— A poczułbyś się szczęśliwy, wiedząc, że się podstawiłem? — zapytał Ron, zbierając czarodziejskie szachy do pudełka.
Neville machnął na to rękę i, uśmiechnięty, poszedł do dormitorium.
— Chodź, Harry. Czas spać — rzucił rudzielec, również wstając i kierując się w stroną schodów.
Kolejne dwa tygodnie minęły bez większych ekscesów. Nawet Draco Malfoy nie ważył się drażnić Gryfonów. Było spokojnie. Za spokojnie. Harry całym sobą czuł, że coś się święci. Snape zachowywał się jak... Snape, ale wszyscy pozostali krążyli koło niego jak koło dynamitu z krótkim lontem. Nawet Voldemort ostatnio odpuścił sobie wizje, jakby planował coś wielkiego.
Zajęcia z obrony okazały się dosyć ciekawe, przynajmniej na razie. Walter zachowywał się całkiem normalnie jak na aurora (o tym, że nim był, dowiedzieli się na poprzedniej lekcji). Aurorem z nauczycielskim stażem.
Harry zdecydował się w końcu wciągnąć Hermionę w swój „rodowy”, jak go w myślach nazywał, sekret. Na razie jednak nie znalazł odpowiedniej chwili, żeby z nią „porozmawiać”. A ten cały spokój panujący w szkole zaczynał go denerwować. Często podskakiwał nerwowo, słysząc niezidentyfikowane hałasy, które chwilę później okazywały się błahostkami z życia uczniów i zamku.
Teraz, kierując się do Wielkiej Sali z zamiarem dołączenia do przyjaciół podczas obiadu, wymawiał sobie, że zrobił się z niego paranoik. I to z powodu jednego listu, którego prawdziwości nawet nie sprawdził. A może to tylko głupi żart bliźniaków…
Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, stanął w drzwiach, by rozejrzeć się za przyjaciółmi. Dostrzegł ich przy samym końcu gryfońskiego stołu. Hermiona, żywo gestykulując rękoma, tłumaczyła coś zasłuchanej Ginny. Już miał ruszyć się z miejsca, gdy usłyszał dziwny dźwięk, jakby trzeszczenie, nad swoją głową. Spojrzał w górę i w ostatniej chwili zobaczył, że jedna z kamiennych figur zdobiących odrzwia, zamierza się z nim bliżej zapoznać. Lata ćwiczeń i refleks szukającego uratowały go przed straceniem życia, ale niestety nie odrobiny zdrowia.
Nagły huk oderwał wszystkich od rozmów i posiłku. Część figury jakiegoś zwierza z gruchotem spadła na nogę Harry’ego w tym samym momencie, w którym próbował uskoczyć.
— Harry!!!
Kilkanaście osób krzyknęło z przerażenia, zrywając się ze swoich miejsc i podbiegając do leżącego na ziemi Gryfona.
Chłopak próbował wyciągnąć nogę spod kamienia, starając się ignorować mroczki latające mu przed oczyma. Niewielka kałuża krwi powoli zbierała się na podłodze. W końcu resztką sił uniósł ciężar za pomocą niewerbalnego zaklęcia, po czym stracił przytomność, wpadając prosto w ręce Rona. Na szczęście rudzielec zdążył złapać jego głowę, zanim spotkała się z podłogą.
Nim jeszcze otworzył oczy wiedział, że znów gości u pani Pomfrey. Ten szczególny zapach trudno pomylić z zapachem innego pomieszczenia. Uchylił powoli powieki, nie chcąc razić biednego, jedynego teraz, oka, ale wszędzie panowała ciemność. Zerknął w stronę okna, zza którego pomrugały mu gwiazdy. Więc panowała noc. Nagle przypomniał sobie, z jakiego powodu znalazł się w skrzydle szpitalnym. Usiadł i zsunął z siebie koc. Prawa noga owinięta była bandażem od uda w dół. Przy poruszaniu dosyć mocno bolała. Zastanawiał się, czy to Szkiele-Wzro nadal działa, czy eliksir przeciwbólowy przeciwnie – przestał.
Westchnął i opadł na poduszkę. Zaraz pewnie przybiegnie pani Pomfrey, zawiadomiona przez zaklęcie monitorujące, że łaskawie wrócił do żywych. Nie mylił się. Niecałą minutę później kobieta przyszła z tacą mikstur i maści.
— Jak się czujesz? — zapytała i, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, rzuciła czar diagnozujący. — Noga dobrze się goi, do rana wszystko powinno być w porządku. Szkiele-Wzro ciągle działa, więc dam ci jeszcze jedną dawkę przeciwbólowego. Całe szczęście, że zdążyłeś uskoczyć — trajkotała, zdejmując opatrunek i obserwując działanie nakładanej na resztki zaczerwienionych blizn maści.
Harry cierpliwie znosił wszystkie te zabiegi, cóż, wyboru zbytnio nie miał.
— Czegoś ci potrzeba? — zapytała pielęgniarka, układając na koniec wszystkie już niepotrzebne rzeczy na tacy. — Chłopak podniósł dłoń do ust, udając, że pije. — Zaraz przyniosę ci coś do picia. Poczekaj chwilkę.
Przecież nigdzie nie pójdę, zaśmiał się smutno w duchu Harry.
Gdy już zaspokoił pragnienie, pani Pomfrey zostawiła go samego, informując, że powinien jeszcze pospać. Ponieważ nie bardzo miał na to ochotę, w końcu spał od obiadu, przeniósł tylko poduszkę na drugą stronę łóżka, a następnie sam obrócił się powoli, żeby nie urazić nogi. Obserwowanie gwiazd było o wiele ciekawsze niż gapienie się w sufit. Psia Gwiazda migotała wyraźnie wśród innych.
Chciałbym, żebyś tu był Syriuszu, rozmyślał. Może ty wiedziałbyś, co zrobić.
Nad ranem udało mu się jeszcze zdrzemnąć, a o szóstej pozwolono mu wrócić do Wieży, o ile tylko obieca nie nadwyrężać nogi.
Jako że był sobotni poranek, nie spotkał na korytarzu żadnego ucznia. Każdy zapewne odsypiał wczesne wstawanie w tygodniu. Nie chcąc budzić przyjaciół, Harry usiadł w pokoju wspólnym, wyciągając nogę przed sobą, na drugim fotelu. Czując głód, wezwał Zgredka i na migi poprosił go o śniadanie. W końcu nie jadł dwóch posiłków, a od czasu Dursleyów nie cierpiał być głodny, chociaż nadal nie potrafił zjeść zbyt wiele na raz. Chwilę później, zajadając kanapkę, masował co jakiś czas nogę, która odzywała się jeszcze krótkimi spazmami bólu. Chłopcy z jego roku wstali dopiero chwilę przed dziewiątą i z tupotem zbiegli po schodach do pokoju wspólnego. Widząc, siedzącego jak gdyby nigdy nic, kolegę wyhamowali przed samym kominkiem, zderzając się ze sobą.
— Harry! Wszystko w porządku? — Ron jako pierwszy wygramolił się spod całej sterty ciał. — Chcieliśmy właśnie iść do skrzydła szpitalnego, żeby cię odwiedzić. Zawołam Hermionę, że już jesteś. Martwiła się, że nie pozwolono nam wczoraj cię zobaczyć.
Wrzask chłopaka obudził nie tylko Hermionę, ale i całą Wieżę. Wszyscy chcieli zobaczyć Wybrańca, któremu znowu udało się uciec śmierci. Widząc takie zbiegowisko, Harry lekko zbladł – nadal nie mógł się przyzwyczaić do większej liczby osób wokół siebie.
— Hej! Dajcie mu spokój! — Prym jak zawsze ujęła w swe ręce panna prefekt. — Idźcie na śniadanie! Zachowujecie się jak pijawki! Wynocha!
Rozwścieczona Hermiona Granger nie jest miłym widokiem. Nie żeby robiła się brzydka. O nie, w złości była wręcz urocza. Iskry migoczące w jej oczach, gdy odganiała wszystkich od zestresowanego Gryfona, gdyby mogły podpaliłyby dywan. Kilku osobom udało się urazić pobolewającą nogę Harry’ego, ale wtedy chłopak sam zareagował, tworząc wokół siebie tarczę, przez którą mogli przejść tylko Ron i Hermiona.
Po kilku minutach wszyscy się uspokoili. Widząc, że Harry nie ma ochoty z nikim więcej podzielić się samym sobą, rozeszli się do swoich zajęć, przerywanych wcześniejszym krzykiem Weasleya. Wiele dziewcząt wybiegło w pidżamach ku uciesze męskiego grona i teraz, w popłochu lub też specjalnie prowokując ruchami bioder, wracały do siebie.
— No, wal stary! — Ron opadł na fotel obok kolegi, gdy tylko większa część salonu opustoszała. Harry spojrzał na niego wymownie ze słabym uśmiechem na ustach. — Sorry. Zapomniałem — zaperzył się Weasley, czując jednocześnie sporą dawkę poczucia winy.
Hermiona pokiwała tylko głową nad Ronem i jego intelektem. Cóż, trzeba być wyrozumiałym dla wad przyjaciół, inaczej można ich szybko stracić. Harry wskazał na jej pióro i zwój, przekazując, że chciałby coś napisać. Dziewczyna podała mu przybory i, siadając koło Rona, cicho zbeształa rudzielca, czekając, aż jej czarnowłosy przyjaciel napisze notatkę.
„Chciałbym o czymś z wami »pogadać«, ale nie tutaj. Po śniadaniu będę czekać w starej sali obrony, tej na drugim piętrze.”
Przyjaciele przeczytali krótką prośbę i zerknęli na Harry’ego zaintrygowani i nieco zaniepokojeni.
— Czy to ma jakiś związek z wczorajszym wypadkiem? Albo z tym, co się stało w wakacje? — Widać Hermiona znów wzięła w obroty swoją nieprzeciętną inteligencję, szybko łącząc fakty.
„Po części”, napisał w odpowiedzi Harry.
— Może powinieneś pogadać z Dumbledore’em?
Brunet zaprzeczył szybko, energicznie kręcąc głową.
„Nie chcę, żeby wiedział o tym ktoś jeszcze oprócz was.”
— Okej, Harry — powiedział po prostu Ron, ignorując oburzony wzrok swojej kasztanowowłosej przyjaciółki. — Zobaczymy się po śniadaniu. A ty? Nie pójdziesz z nami do Wielkiej Sali? — Przyjaciel zwrócił nagle uwagę, że Gryfon nie wybiera się z nimi na śniadanie.
„Zgredek już mi przyniósł. Chcę się jeszcze wykąpać.”
Mając całe dormitorium dla siebie, Harry nie musiał się nigdzie śpieszyć. Powoli zmył z siebie zapachy szpitalne, rozluźniając się pod gorącym strumieniem wody. Choć jego noga ciągle nosiła ślady wczorajszego wypadku, przypuszczał, że czerwone smugi szybko znikną, nie pozostawiając blizn, inaczej pani Pomfrey nie wypuściłaby go tak wcześnie. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę jeszcze klątwę.
O nie! Znów zaczynam myśleć jak paranoik.
Harry szybko otrząsnął się z zalewających go na nowo, ponurych myśli. Ubrał się, z uśmiechem wspominając reakcję wszystkich, gdy pojawił się w nowych ubraniach, choć o udziale Snape’a w ich zakupie nie wspominał. Nadal nie czuł jakiejś wielkiej sympatii do tego człowieka, ale szacunek na pewno. Bez jego, raczej dziwacznej, pomocy pewnie teraz siedziałby w jakiejś małej salce w Świętym Mungu. Zerknął na zegar i wyciągnął z kufra list, razem z jakimiś dodatkowymi zwojami i piórem. Ze wzruszeniem przytulił na chwilę swoją, odzyskaną przez Tonks, różdżkę, po czym zamknął skrzynię. Po dotarciu do salki, od razu zaczął pisać tekst dla Hermiony i Rona. Gdy przyjaciele dołączyli do niego, rzucił tylko czar wyciszający, niestety nie potrafił antypodsłuchowego, po czym podał zwój przyjaciółce.
„Powiem (napiszęSmile) krótko, że potrzebuję waszej pomocy. Zostałem w wakacje poinformowany o ciążącej na mnie klątwie. Tak, Hermiono, wypadki mają z nią wiele wspólnego. I nie, Voldemort nie rzucił jej na mnie. Przeczytaj dołączony list.”
Harry podał im list Encore’a, gdy tylko zauważył, że skończyli czytać notkę.
— Och, Harry! Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś. — Dziewczyna przytuliła go z czułością, skończywszy czytać. — Już dawno mogliśmy zdjąć z ciebie tę klątwę. Tyle czasu się męczyłeś.
Harry odsunął ją delikatnie i szybko coś zapisał, po czym podał jej pergamin.
„Przecież sam wiem ledwie od ponad miesiąca. I też szukałem. Bez rozwiązania zagadki nie da się zdjąć przekleństwa.”
— Trzeba więc będzie poszukać wszystkiego o klątwach i przekleństwach. — Hermiona zapisywała sobie wszystkie spostrzeżenia, nie zwracając już uwagi na pozostałą dwójkę. — Powinno też coś być w archiwum Hogwartu o Encore’ach, skoro wspomniał o szkole. Nad tym wierszem też trzeba się zastanowić. Podaj mi go jeszcze raz, Harry — poprosiła, chcąc przepisać wersy do swoich notatek.

„Nie szukaj mikstur,
Nie szukaj zaklęć.
Poszukaj w sobie,
By krwią zapłacić.

Kiedy zrozumie,
Oraz przebaczy,
Z urodzin ósemki
Dwójka wszystko skojarzy.

Bo gorycz prawdy
W słodyczy łez
I krwią poświęcenia
Jest rozwiązaniem.”

— Musimy znaleźć coś o krwi poświęcenia, goryczy prawdy i słodyczy łez. Może będzie też coś w numerologii o dwójce i ósemce.
Harry zamrugał ze zdziwienia. Czemu on na to nie wpadł? No tak, przecież to Hermiona Granger. Ona zawsze myśli o wszystkim. Więc może ma jednak jakieś szanse na przetrwanie…
— Nie martw się Harry — pocieszał go Ron, klepiąc po plecach, ale sekundę później zrozumiał swój błąd i odsunął się kawałek. — Przepraszam, stary.
Harry machnął na to ręką, choć trochę jeszcze się spinał na tak nagłe dotknięcia przyjaciół, po czym wyciągnął oboje nad jezioro. Z Hermioną nie dało się co prawda teraz normalnie pogadać, z takim zaangażowaniem układała plan poszukiwań, ale przynajmniej byli na zewnątrz zamku.
Wrzesień przechodził powoli w październik i dni robiły się coraz bardziej chłodne. Oprócz przesiadywania na lekcjach – obowiązkowo, i w bibliotece – mniej obowiązkowo, czekały ich jeszcze treningi quidditcha.
Dopiero tydzień temu opowiedział o swoim „fatum”, jak nazywali w miejscu publicznym ten temat, a dziewczyna już nazbierała materiałów na część – oczywiście jego – kufra.
Tego ranka, wraz z Ronem i resztą drużyny, zdecydowali się potrenować. Harry’ego ciągle pobolewała noga, i choć wszyscy mówili, żeby zgłosił to pielęgniarce, chłopak uparł się, że pójdzie pograć. Przecież będzie latał, a nie chodził. Nie wziął jednak pod uwagę, że miotłę trzyma się także nogami. Po trzech godzinach intensywnych manewrów z trudem doszedł do szatni. Usiadł ciężko na ławce, wyciągając przed siebie nogę. Ból robił się naprawdę nie do wytrzymania.
— Idź ją wygrzej. Może to tylko mięśnie, a w takim przypadku ciepła woda działa cuda — zaproponował Ron, wychodząc spod prysznica i widząc cierpienie malujące się na twarzy przyjaciela.
Harry zgodził się z nim i ruszył w stronę pryszniców, ściągając po drodze strój do gry. Gdy zdejmował spodnie, zatrzymał się w połowie ruchu i spojrzał z przerażeniem w dół. Całą nogę miał mocno zaczerwienioną i opuchniętą. Szybko ubrał się z powrotem i wyszedł z części prysznicowej, kierując się w stronę ubierającego się Rona.
— Coś się stało? — zaniepokoił się rudzielec, widząc jego zaciętą minę. Potter wskazał na swoją nogę. — Aż tak źle?
Harry potwierdził skinieniem głowy i skierował się do wyjścia, lekko utykając.
— Poczekaj na mnie! — zawołał za nim Ron.
Zanim dotarli do zamku, kilka razy noga nie utrzymała ciężaru Harry’ego i, gdyby nie pomoc Rona i kolegów z drużyny, których spotkali po drodze, chłopak zaliczyłby kilka bolesnych upadków.
Gdy weszli do skrzydła szpitalnego, pani Pomfrey załamała ręce.
— Co tym razem, panie Potter?
— Noga Harry’ego — odezwał się w imieniu przyjaciela Ron. — Strasznie go boli, proszę pani. Nie może na niej stanąć
— No, dobrze. Zobaczmy ją. A wy na obiad, ale już. — Kobieta wyprosiła wszystkich, stanowczo wymachując różdżką. — A teraz, panie Potter — zwróciła się do siedzącego na łóżku chłopca z uśmiechem — proszę pokazać nogę.
Gdy przy jej pomocy spodnie Gryfona w końcu zostały zdjęte, pani Pomfrey sapnęła, wyraźnie zła, na widok spuchniętej kończyny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zilidya dnia Nie 19:26, 06 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:25, 06 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


— A mówiłam żebyś nie forsował tej nogi! Młodzież nic nie myśli o konsekwencjach. Czy podczas treningu uderzył cię tłuczek? — Harry zaprzeczył. — Czy noga bolała już wcześniej? — Zarumienił się lekko, wiedząc, że bura i tak go nie ominie, ale potwierdził. — Panie Potter! Przecież nie jest pan już małym dzieckiem. Czemu pan nie przyszedł do mnie od razu? Teraz muszę wezwać profesora Snape’a, bo nie jestem pewna, czy to nie czasem reakcja uczuleniowa na któryś ze składników eliksiru. Dziwię się, że jest pan w stanie w ogóle chodzić. Ból musi być naprawdę dotkliwy. Wszystkie nerwy są podrażnione. — Nawet po wysłaniu Patronusa z wiadomością dla mistrza eliksirów o szybkie przybycie, nie przestała besztać Gryfona. — Nie mogę podać na razie nic przeciwbólowego, dopóki profesor Snape cię nie zobaczy.
Harry położył się, cierpliwie czekając na przybycie nauczyciela eliksirów. Tymczasem pulsujący dotąd ból zamienił się w rwący i na czoło chłopaka wystąpiły krople potu. Harry zwinął się w pozycję embrionalną, otaczając ramionami poduszkę.
Snape wpadł do skrzydła szpitalnego dosłownie chwilę później, w wyraźnie złym humorze.
— Kobieto, czy chociaż jeden dzień nie możesz obejść się bez mojej jakże wielkiej wiedzy i nieprzeciętnych umiejętności? — zapytał zaraz po wejściu, opierając się smukłymi dłońmi o blat biurka i pochylając w stronę kobiety. — A może stęskniłaś się za mną? — szepnął jej do ucha mrocznym i jedwabistym głosem.
Pomfrey uśmiechnęła się do niego, rumieniąc przy tym niczym nastolatka.
— Severusie, przestań. Pan Potter na ciebie czeka.
Profesor natychmiast wyprostował się i rozejrzał po sali.
— Co tym razem? Ten bachor nie potrafi trzymać kłopotów z dala od siebie?
— Jest za parawanem. — Pielęgniarka wskazała najbliższe zasłonięte łóżko. — Podejrzewam uczulenie. Spuchła mu noga.
Nietoperz ruszył w stronę wskazanego łóżka i odsłonił parawan. Zamarł, widząc skulonego ucznia.
— Potter? Co się dzieje? — Dotknął czoła Gryfona, lekko zdziwiony jego bladością. — Poppy, podejdź tu szybko!
— Co się stało? — zapytała kobieta, zbliżając się do mistrza eliksirów.
— Podaj mu coś na obniżenie gorączki! — ponaglił, starając się wyprostować zwiniętego w kłębek chłopaka.
Odkrywając koc, by dopuścić chłodne powietrze do rozgrzanego ciała, aż sapnął, widząc stan, w jakim znajdowała się noga Pottera. Pani Pomfrey wlała eliksir w usta półprzytomnego ucznia, a czując jaki jest rozpalony, dodała:
— Włóżmy go do wanny z zimną wodą. Szybciej się schłodzi i może opuchlizna trochę zejdzie.
Mężczyzna zgodził się z nią, rozbierając do końca Pottera i biorąc go na ręce. Pielęgniarka tymczasem szybko przygotowała łazienkę.
— Nie dłużej niż dziesięć minut, bo jeszcze złapie zapalenie płuc.
Powoli włożył gorącego niczym piec chłopaka do wanny, lekko zdziwiony brakiem jakiejkolwiek jego reakcji na kontakt z chłodną wodą.
— Potter! — warknął, chcąc zwrócić chociaż resztki uwagi Gryfona na siebie.
Jedyne widzące oko Harry’ego spojrzało na nauczyciela jakby bez świadomości. Usta kilka razy poruszyły się, nie wydając dźwięku.
— Zimno ci? Jeśli tak, to dobrze, musimy cię schłodzić. Masz wysoką gorączkę — rzekł wyjaśniająco Snape, przypuszczając jednak, że nastolatek zbyt wiele nie zapamięta.
Nagle ciężar podtrzymywanego chłopaka zmienił się znacznie. Jego ciało stało się bezwładne. Snape szybko wyciągnął nieprzytomnego, zawijając we wcześniej przygotowany ręcznik, i wyszedł z łazienki z Gryfonem na rękach.
— Stracił przytomność — poinformował pielęgniarkę, kładąc Pottera na łóżku i ubierając w górę od pidżamy.
Potem pochylił się nad nogą chłopca, badając ją uważnie. Zaczerwienione blizny pulsowały, a cała skóra była wyraźnie wrażliwa na jakikolwiek dotyk.
— Wygląda mi to na reakcję na szypulnik azjatycki*. — Profesor zastanawiał się nad czymś intensywnie, stukając palcem wskazującym w górną wargę. — Jednak już wcześniej brał te eliksiry i nie wywoływały one u niego żadnych symptomów uczuleniowych. Na razie podaj mu tylko przeciwbólowy i nie wypuszczaj go stąd, nawet kiedy się już lepiej poczuje. Muszę coś sprawdzić — dodał, zwracając się do Pomfrey.
Następnie ubrał Harry’ego z powrotem i przykrył kocem, nie zauważając nawet, że chłopak otworzył oko i obserwował jego działania.
Harry czuł, jakby ktoś ciął mu skórę na nodze centymetr po centymetrze. Nie mogąc nic zrobić, ponownie zwinął się w kłębek, zwracając tym uwagę odchodzącego nauczyciela.
— Aż tak boli, Potter? — Mistrz eliksirów zbliżył się na powrót.
Kilka niechcianych łez potoczyło się po policzkach Harry’ego i wsiąkło w poduszkę. Jego dłonie bezwiednie masowały udo i kolano, gdzie ból najmocniej dawał się we znaki.
— Pielęgniarka zaraz poda ci eliksir. Niedługo przestanie boleć, więc nie zachowuj się jak małe dziecko — zadrwił chłodno nauczyciel, obserwując twarz Gryfona.
Złość i wstyd, że pozwolił zobaczyć swoje łzy temu tłustowłosemu dupkowi były aż nazbyt widoczne. Żałował, że nie może odgryźć się za takie traktowanie. Cierpienie nie dawało mu jasno myśleć.
— Och, nie unoś się tak, Potter — zaśmiał się ironicznie Snape, odczytując z twarzy chłopaka żądzę mordu. — Myślę, że szlaban w środę o dziewiętnastej wynagrodzi mi jakoś tę całą gorycz, którą chciałeś się ze mną podzielić.
Po tych słowach Snape odwrócił się na pięcie, zamiatając salę szatami i z diabelskim zadowoleniem na twarzy opuścił skrzydło szpitalne. Harry, ciągle w szoku, zastanawiał się, jak można dostać szlaban za milczenie. Nowe rwanie w kolanie szybko odwróciło jego uwagę.
— Już! Już, chłopcze. — Pani Pomfrey już zmierzała w jego kierunku z niebieską, łatwo rozpoznawalną, miksturą przeciwbólową. — Pij.
Gryfon szybko przełknął niesmaczny, aczkolwiek błogosławiony, napój i opadł na poduszkę, z widoczną ulgą czując powolne rozluźnienie w całym ciele.
— Widzę, że od razu poczułeś się lepiej — ucieszyła się kobieta. — Twoi koledzy czekają na korytarzu. Chcesz, żeby ich wpuścić? — Przytaknął. — Na pewno nie chcesz odpocząć? Nadal jesteś blady — upewniała się pielęgniarka.
Widząc jednak energiczne zaprzeczenie ze strony swojego pacjenta, dała sobie spokój. Po chwili Harry był już otoczony kolegami z drużyny.
— Proszę zbytnio nie męczyć pana Pottera. Nadal ma gorączkę i nie wiemy jeszcze, co mu dolega — poinformowała wszystkich Poppy, odchodząc od łóżka chorego i zabierając pustą fiolkę po eliksirze.
— Wystraszyłeś mnie. Jak wyminął nas Snape, to myślałem, że naprawdę źle z tobą — wyrzucił z siebie Ron, siadając na brzegu łóżka i podając Harry’emu pióro i zwój pergaminu.
Reszta drużyny, dochodząc do wniosku, że nic wielkiego nie stało się ich szukającemu, po krótkim pożegnaniu zostawiła ich samych. Gdy tylko drzwi zamknęły się za ostatnim Gryfonem, Weasley rzucił zaklęcie wyciszające i przesiadł się bliżej, po czym zapytał:
— Harry… Myślisz, że to znów ta klątwa?
„Jestem prawie pewien”, napisał Harry. „I nawet zaczynam się domyślać, jakie to przekleństwo nade mną ciąży.”
— Naprawdę? Jakie? — dopytywał się przyjaciel, czytając mu przez ramię.
W tej chwili przez barierę wyciszającą przecisnęła się Hermiona, natychmiast alarmując ich swoim wtargnięciem.
— Harry, nic ci nie jest? — zapytała, gdy tylko podeszła do łóżka Harry’ego. — Właśnie się dowiedziałam od chłopaków z drużyny.
Ron uśmiechnął się do niej, podsuwając krzesło.
— Już wszystko w porządku.
— Na pewno? — upewniała się, odgarniając niesforne kosmyki z twarzy.
Widać było, że całą drogę biegła.
„Tak naprawdę, to jeszcze nie wiadomo”, pisał Harry, a dwie głowy pochylały się nad pergaminem, śledząc wzrokiem ruch jego pióra. „Podobno jestem uczulony na jakiś składnik eliksiru.”
— Jesteś pewien, że Snape nie próbował cię otruć? — zapytał Ron zgryźliwie.
— Ronaldzie, ile razy mam ci jeszcze mówić, kim jest profesor Snape? — Granger obrzuciła go gniewnym wzrokiem.
— Och, wiem, wiem, Hermiono. Ale on tak nienawidzi Harry’ego, że przecież mógłby próbować.
Potter uśmiechnął się delikatnie na to przekomarzanie dwójki przyjaciół. Najwyraźniej Ron nigdy się nie zmieni, Snape zresztą też.
Czując po raz kolejny nagłą ingerencję w zaklęcie wyciszające, Ron obrócił się w stronę zbliżającej się z tacą pielęgniarki.
— Moi drodzy, dajcie odpocząć koledze. Jest pora obiadowa, możecie przyjść przed kolacją.
— Dobrze, pani Pomfrey. To na razie, stary.
— Odpoczywaj, Harry. — Hermiona uściskała lekko swojego przyjaciela. — Pogadamy później.
Dopiero przed Wielką Salą Ron przypomniał sobie, na czym przerwał rozmowę z Harrym zanim przyszła Hermiona i od razu podzielił się swoimi wątpliwościami z przyjaciółką. O dziwo, Gryfonka nie wydawała się zaskoczona słowami rudzielca. Zmarszczyła tylko brwi w zamyśleniu i mruknęła.
— Też się domyślam, Ron. I wiesz, wesoło to nie wygląda…
Chłopak czekał, aż dziewczyna dokończy temat, ale bez wyraźnego efektu.
— Będziesz tak dobra i powiesz mi?
— Ron. — Szturchnęła go w bok. — Czy to nie oczywiste?


*wymyślony na potrzeby fika


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 20:07, 06 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Harry ma pecha, prawda? Prawda? Powiedz ze tak! *umiera z niecierpliwości*
Świetnie napisane i bardzo długie, cudowna lektura. To dobrze, ze Harry zaczyna się przyzwyczajać do obecności i dotyku ludzi. Pytanie brzmi tylko - o co chodzi Snape'owi? Czemu nasz ulubiony bohater dostał szlaban?
Właściwie w tym rozdziale Mistrz Eliksirów usunął się trochę w cień. Czyżby miał powrócić spektakularnie? Hmm...
Ciekawy wierszyk. Nie mogłam powstrzymać się przed rozmyślaniem, co oznacza, ale jest naprawdę trudny. Jestem ciekawa, co tak naprawdę oznacza.
Dziękuję za kolejny rozdział.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 20:14, 06 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 3.

„Nawet jeśli nie wiem dokąd prowadzi ta ścieżka, nadal będę nią kroczyć.
Nikt nie jest do końca sam, zawsze mamy kogoś kto nas wspiera.
Nie poddam się! Nie zachwieję się! Nie ma rzeczy, której bym nie dokonał!
Mówiłem to sobie milion razy!(…)
Jeśli nie dam z siebie wszystkiego, wiem że się załamię.(…)
Pragnę aby to uczucie niepewności…po prostu zniknęło.(…)
Przyrzekam. Wytrzymam wszystko.”

(„Tsubomi”— Maria)



Wieczorem, po niestety krótkiej rozmowie z przyjaciółmi, Harry potwierdził domysły Hermiony i poprosił o znalezienie, a dokładniej, o zgłębienie kwestii zdejmowania przekleństw. Pozwolił nawet dziewczynie na pożyczenie peleryny-niewidki i Mapy Huncwotów, żeby mogła „odwiedzić” Dział Ksiąg Zakazanych. Potem jednak jego przyjaciół wygoniła pani Pomfrey i Harry został sam.
Jakiś czas później, nie mogąc zasnąć, usiadł na parapecie okna, owinięty w koc, i zapatrzył się w gwiazdy, szukając odpowiedzi na niezbadane pytania. Nienawidził wieczorów. Zbyt wiele złych wspomnień wiązało się z tą porą dnia. Wuj Vernon właśnie wtedy najwięcej „zajmował” się siostrzeńcem. W nocy Voldemort przysyłał mu wizje, a Psia Gwiazda jakby błagała o pomoc z indygowego nieboskłonu.
Krótki ból blizny na czole wytrącił go ze smutnych myśli. Wiedział, że to On wzywa właśnie swoich sprzymierzeńców. Przed sobą Harry miał widok na całe błonia i wiedział, że jeśli jeszcze chwilę cierpliwie posiedzi, w końcu zobaczy ubranego na czarno mężczyznę. Nie musiał czekać długo. Chwilę po „sygnale”, na prowadzących z zamku schodach, pojawiła się ledwo widoczna postać i szybko skierowała się w stronę Zakazanego Lasu. Harry czuł każdym nerwem, że ta noc będzie ciężka. I to dla nich obu. Zbyt długa cisza, czy to w wizjach, czy w atakach nie wróżyła za dobrze. I choć nie chciał zasypiać, dobrze wiedział, że Voldemort i tak znajdzie sposób na pokazanie mu dzisiejszych okropieństw. W końcu był Wybrańcem i Czarny Pan bardzo sobie „cenił” jego uwagę. Chłopak zaśmiał się gorzko i sarkastycznie do swojego odbicia w szybie, po czym spojrzał w niebo. Jego umysł nawiedziła jeszcze jedna, niezbyt miła, myśl. Księżyc w pełni świecił jasno, jakby naigrywając się z cierpienia istot na siłę od niego „uzależnionych”. Harry zastanowił się, czy Snape zdążył podać Lupinowi jego Wywar Tojadowy. Co prawda nie widywał Lunatyka w Hogwarcie, ale nie oznaczało to, że go w nim nie było.
Powtórny nagły ból w okolicach blizny po raz kolejny wytrącił go z rozmyślań oraz, przy okazji, z parapetu. Osunął się na podłogę pod oknem, czując coraz większy nacisk na swoją świadomość. Próbował stosować się do zalecanych w zeszłym roku przez Snape’a „blokad umysłu”, ale jak wiele razy wcześniej i tym razem bez efektu. Kilka sekund później uderzył głową w zwinięty koc, który chwilę wcześniej opadł z jego ramion, i wpadł w głąb umysłu swego wroga.
Od razu rozpoznał krzyki profesora, widać dziś Voldemort nie potrzebował żadnej wymówki, by dręczyć swojego śmierciożercę.
— Nie podoba mi się twoje traktowanie Złotego Pacholęcia Dumbledore’a — rzucił niby od niechcenia Czarny Pan, obserwując zwijającego się z bólu mistrza eliksirów. — Czyżbyś nagle poczuł coś do niego, Severusie?
— Nie, mój Panie — wręcz zaskomlił torturowany mężczyzna, gdy kolejne Crucio uderzyło go w pierś.
— Dlaczegóż to więc tak nagle zacząłeś troszczyć się o jego zdrowie? — Voldemort przerwał zaklęcie i łaskawie pozwolił innym podnieść swego sojusznika z ziemi.
— Panie, nie mogłem inaczej postąpić. Pomfrey natychmiast doniosłaby Dumbledore’owi, gdybym nie pomógł Potterowi.
Czarny Pan przez dłuższą chwilę przyglądał się Snape’owi swoim przenikliwym, czerwonym spojrzeniem, po czym odezwał się ponownie.
— Niech więc biedaczek jeszcze trochę pocierpi — rzekł Tom, choć trudno było stwierdzić, kogo dokładnie ma na myśli. Potem odwrócił się do zebranych, przechadzając się przed swym tronem, tak naprawdę zwykłym krzesłem nakrytym kawałkiem aksamitu, zapewne kotary. — Severusie — zaczął po raz kolejny, patrząc wprost na Snape’a. — Postaraj się opóźnić powrót do zdrowia naszego Wybrańca.
— Tak, mój panie. — Profesor z wyraźnym trudem pochylił głowę.
— A to, żebyś zapamiętał. Culter. — Tylko szepnął zaklęcie, a szata Snape’a prawie natychmiast nasiąkła krwią, choć z powodu czerni nie było to od razu widoczne. — Możesz odejść!
— Tak, Panie. — Ledwo słyszalna odpowiedź dotarła tylko do najbliżej stojących śmierciożerców, którzy rozstąpili się przed odchodzącym.
— Lucjuszu, mam dla ciebie zadanie. — Do uszu profesora dotarły jeszcze ostatnie słowa Czarnego Pana, po czym wszystkie dźwięki umilkły, kiedy wyszedł z sali.
W tej samej chwili Harry poczuł na twarzy coś zimnego i ocknął się nagle. Leżał na łóżku w skrzydle szpitalnym z wilgotnym okładem na czole.
— Spokojnie, panie Potter. Ma pan gorączkę, a eliksir jeszcze nie zaczął działać.
Chłopak przymknął oko, nie chcąc widzieć tej rażącej bieli ścian i wszystkiego, co go otaczało. Naprawdę zaczynał nienawidzić tego pomieszczenia. Nagle z całą mocą dotarła do niego świadomość tego, czego przed momentem był świadkiem. Zerwał się z łóżka i, pomimo protestów Pomfrey, podbiegł do okna.
Błonia lśniły pustką, a w jeziorze odbijał się blask księżyca. I wtedy go zobaczył. Opierał się ciężko o pień drzewa na samej krawędzi Zakazanego Lasu. Harry pomachał pielęgniarce, by podeszła do okna. Gdy to zrobiła, wskazał jej postać na błoniach. Zareagowała natychmiast.
— Zostań tutaj i nigdzie nie wychodź — powiedziała do bladego chłopaka, wciąż opartego o parapet i wpatrującego się w ciemność za oknem. — Idę po niego.
Gdy kobieta opuściła pomieszczenie, Harry wrócił na łóżko, ledwo powłócząc nogami. Chwilę wcześniej biegł, a teraz z trudem mógł chociaż podnieść rękę. Czuł, że jest rozpalony i że noga znów daje o sobie znać.
Nie minęło nawet pięć minut, a do sali wszedł Hagrid, niosąc w ramionach nieprzytomnego nauczyciela eliksirów, ciągle w stroju śmierciożercy. Widząc Harry’ego, gajowy stanął niezdecydowany, rzucając pielęgniarce zaniepokojone spojrzenie.
— Szybko, Hagridzie. Nie ma czasu — odparła kobieta, ponaglając mężczyznę. — Połóż go na łóżku. Muszę sprawdzić, czym dostał tym razem. — Pani Pomfrey wskazała na jedno z wolnych łóżek.
Słysząc jej słowa, Potter natychmiast sięgnął po pióro i zwój, szybko wypisując zaklęcia, którymi Czarny Pan poczęstował Snape’a. Potem podszedł do przygotowującej się do rzucenia zaklęcia diagnozującego pielęgniarki i podał jej pergamin. Kobieta rzuciła okiem na kartkę, potem na Harry’ego.
— Dziękuję, Harry. To naprawdę pomocne. A teraz idź się połóż. Muszę się nim zająć — poleciła. — A ty, Hagridzie, pomóż mi go rozebrać.
Gajowy zaczął ostrożnie zdejmować czarne szaty, wspomagany przez czary zasklepiające Poppy, gdy otworzył lub naruszył rany Snape’a. Harry cierpliwie czekał aż skończą, z resztą ból i tak nie dawał mu zasnąć, nawet gdyby bardzo chciał.
Profesor ocknął się godzinę później i natychmiast został zmuszony do wypicia całej masy eliksirów.
— Masz tu zostać do rana — wymogła na nim pielęgniarka, a widząc, jak mężczyzna otwiera usta, by się sprzeciwić, dodała: — Albo zawołam Albusa.
Widać było, że to go przekonało. No, chyba że chodziło o strach. W końcu nawet Voldemort nie zadziera z Dumbledore’em. Przynajmniej nie otwarcie.
Przez kilka następnych minut Harry z ukrytą wesołością obserwował zmagania Snape’a z upartą i nadopiekuńczą kobietą, a następnie z tak samo zawziętą poduszką. Tylko ta ostatnia przegrała sromotnie walkę z uporem mistrza eliksirów lub po prostu z braku sił oddała plac walkowerem. Kamień spadł Gryfonowi z serca, gdy widział standardowe już zachowanie u mężczyzny. Biorąc wszystkie rany i obrażenia pod uwagę, niewiele rzeczy mogło zmienić jego sposób bycia.
Mężczyzna w końcu oparł się o niewdzięczną poduszkę z westchnieniem ulgi lub też sapnięciem niepohamowanej złości. W ustach tego osobnika oba brzmią podobnie. Wtedy zauważył wciąż wpatrującego się w niego chłopaka.
— Czemu nie śpisz, Potter? Myślisz, że cisza nocna nie obowiązuje w skrzydle szpitalnym? — burknął zmęczonym głosem.
Harry patrzył na niego wyrozumiale, jakby nic nie trzeba było tłumaczyć.
— Co tym razem? Lupin, Black czy przyjaciele nie dają ci spać? Łaskawie poinformuję cię, że Lupin otrzymał swój Wywar i raczej nic mu nie grozi.
Potter pokręcił przecząco głową i wskazał na nauczyciela, a potem na bliznę. Snape wyraźnie zbladł, domyślając się powodu bezsenności swego Nemezis.
— Widziałeś?
Chłopak przytaknął i wzdrygnął się na to wspomnienie, obejmując ramionami, jakby chciał odgrodzić się od wszystkiego. Profesor przez chwilę patrzył na niego nieodgadnionym wzrokiem. Wezwał skrzata, zamawiając, ku wielkiemu szokowi Harry’ego, dwie herbaty.
Kilka minut później na kolanach obu stały tace z parującymi filiżankami i talerzykami ciastek. Ręce mężczyzny wyraźnie drżały tak, że musiał trzymać tackę obiema rękami, by nie rozlać płynu na łóżko. Jednak napój działał na niego niezaprzeczalnie rozluźniająco, a miły, lipowo-korzenny aromat cudownie rozchodził się po sali, tłumiąc trochę stały zapach eliksirów i wykrochmalonej pościeli.
Nie przerywając ciszy, wypili herbatę, tylko co jakiś czas rzucając spojrzenie w kierunku swojego sąsiada. Harry nawet nie pamiętał, kiedy zasnął. Rankiem nie znalazł ani tacy, ani Snape’a. Niestety ból w nodze ponownie dał o sobie znać, gdy tylko spróbował wstać.
— Pomóc, panie Potter? — zaoferowała się pani Pomfrey, podchodząc do chłopaka.
Nie widząc innej możliwości, Harry zgodził się niechętnie, lecz w drzwiach łazienki wyraźnie zaprotestował jej dalszej asyście.
— Rozumiem, rozumiem — zachichotała, zostawiając go samego. — Chociaż niczym nie zdołałbyś mnie zaskoczyć.
Chłopak zarumienił się tak intensywnie, że pielęgniarka ponownie zaśmiała się, tym razem zamykając już za nim drzwi do łazienki.
Ledwie kojarzył fakty z poprzedniego dnia i był święcie przekonany, że to Snape był wtedy w łazience, a nie Poppy. No, chyba że później?
Powoli skorzystał z prysznica i gorącej wody obmywającej jego zmęczone ciało. Co prawda odczuwał jeszcze słabe efekty nocnego „czuwania”, ale za to dolna kończyna coraz bardziej dopominała się uwagi. Końcowe czynności wykonywał już, siedząc na sedesie, nie ufając w ogóle swojej nodze. Gdy stanął w drzwiach, zastanowił się, jak ma dotrzeć do łóżka, bo pielęgniarki nigdzie, jak na złość, nie było widać. Nagle ból zaatakował go ze zdwojoną siłą i Harry osunął się na podłogę, pokonany przez kolejną falę cierpienia. Ku jego przerażeniu sięgnęła już biodra. Gdyby mógł – krzyczałby, ale ponieważ nie był w stanie, łapał tylko ciężko hausty powietrza, próbując zapanować nad własnym ciałem. Gdzieś na granicy świadomości słyszał brzęki pękającego szkła, pewnie znowu okiennych szyb.
— Pij — usłyszał nagle czyjś głoś tuż przy sobie i poczuł chłodne szkło przy ustach.
Otworzył oko, nawet nie pamiętając, kiedy je zamknął, i zobaczył pochylających się nad nim pani Pomfrey i Dumbledore’a, na którego twarzy wyraźnie malowała się troska.
Przełknął słodkawy eliksir, który podała mu pielęgniarka, niecierpliwie czekając na jego efekty, lecz nie poczuł żadnych.
— Ten też. — Podała mu kolejny. — To jest przeciwbólowy.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co takiego podała mu wcześniej. W pośpiechu sięgnął po drugi eliksir. Był wdzięczny bogom, wszystkim na raz i każdemu z osobna, za szybkie działanie tego specyfiku. Po krótkiej chwili był wreszcie w stanie wstać o własnych siłach. Pani Pomfrey zostawiła go samego z dyrektorem, który cały czas wpatrywał się w swojego ucznia z troską.
— Profesorowi Snape’owi udało się stworzyć eliksir, który pomoże twojej nodze wyleczyć się prawidłowo. — Dumbledore asystował mu w drodze do łóżka. — Po wczorajszym „spotkaniu” przekazał mi też zarządzenie Toma i byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś trochę posymulował przed szkołą, Harry. Nie chcemy przecież, żeby coś stało się profesorowi, prawda?
Uśmiechnął się ciepło do Harry’ego i niestety, ale chłopak musiał się z nim zgodzić. Nie chciał powiększać swojej listy o kolejną straconą osobę, nawet gdyby miał nią być znienawidzony przez większość uczniów Snape.
— Poza tym — kontynuował starzec — i tak przez kilka najbliższych dni będziesz jeszcze odczuwał efekty, więc nie będzie to zbyt trudne. Jutro powinieneś być w stanie wrócić do swojej Wieży. W razie czego zwróć się do pani Pomfrey po eliksir przeciwbólowy.
Harry kiwnął głową, dając dyrektorowi znak, że przyjął wszystkie polecenia, i zaczął szukać swojego ubrania. Naprawdę nie cierpiał szpitalnych pidżam.
— Harry? — Dumbledore patrzył na niego jakoś inaczej niż zwykle, jakby chciał się czegoś dowiedzieć, a nie wiedział czy lub jak zapytać. Chłopak odwrócił się do niego z pytającym wyrazem twarzy, trzymając w ręku wyciągnięte z szafki przy łóżku ubrania. — Czy chciałbyś o czymś porozmawiać? Wiem, że kilka ostatnich tygodni było dla ciebie ciężkich i może chciałbyś...
Potter przerwał mu bardzo zdecydowanym zaprzeczeniem, jak najszybciej kierując się z powrotem do łazienki, aby się przebrać. Wychodząc z niej jakiś czas później, nie zauważył nigdzie dyrektora, więc odetchnął głęboko i zdecydował się coś zjeść. Wiedział, że mikstura przeciwbólowa działa średnio dwie do trzech godzin, w zależności od natężenia bólu, a chciał chociaż śniadanie zjeść w spokoju. Ron z Hermioną prawie go wywrócili, tak bardzo ucieszyli się, że pielęgniarka pozwoliła im asystować przy posiłku przyjaciela. Podczas przepytywania z ostatnich kilku godzin odkąd widzieli się po raz ostatni, zaburczało mu w brzuchu tak donośnie, że Hermiona zarumieniła się zawstydzona.
— Przepraszam, Harry. Jesteś głodny, a ja tylko gadam…

**

Następnego poranka pozwolono mu opuścić szpital. Chłopak uśmiechnął się trochę wymuszenie, siadając na swoim miejscu przy stole Gryffindoru, wesoło pozdrawiany przez resztę drużyny. Rozejrzał się szybko po reszcie sali. Zauważył, że odkąd wszedł, Malfoy obserwował go dziwnym wzrokiem, jakimś takim… bardzo oceniającym. Zastanawiał się nad tym przez chwilę, ale nie mogąc znaleźć wytłumaczenia dla tego zachowania Ślizgona, dał sobie z nim spokój. W końcu to tylko Malfoy. Przyszło mu do głowy pytanie, czy każdy w szkole ma swoją Nemezis. On miał Malfoya. Hermiona miała Malfoya. Ron, cóż… trudno zgadnąć, miał Malfoya. Neville, o dziwo, Snape’a. Ciekawe czy Malfoy uważał za swoją Nemezis jego czy może Parkinson, wiecznie zwisającą z jego ramienia jak tandetne boa, i to rażąco różowe.
Zerknął na Snape’a, jakby podświadomie czując, że Draco Malfoy właśnie czeka na jego reakcję. Udając gniew, zmroził, przynajmniej taką miał nadzieję, spojrzeniem profesora. Nie spodziewał się jednak tak lodowatej odpowiedzi i sarkastycznego uśmieszku zarazem.
— Harry, Snape na ciebie patrzy, jakby chciał cię zabić. — Ron trącił go łokciem w bok. — Jesteś pewny, że to jednak nie on majstrował przy twoim eliksirze?
Miał w końcu grać, więc grał. Zaprzeczył dosyć dosadnie.
— Co?! — Neville obserwował tę krótką, oszczędną w słowa „rozmowę” Weasleya z Potterem. — Chcesz powiedzieć, że Snape próbuje powstrzymać Harry’ego przed wzięciem udziału w rozgrywkach quidditcha?
— Jestem tego pewien! — Weasley wyraźnie podniósł głos.
Większość uczniów uważnie przysłuchiwała się rozmowie toczącej się przy gryfońskim stole. W końcu tam siedział Harry Potter, a teraz wszystko toczyło się wokół niego. A ponieważ w niedzielę nikomu się nie śpieszyło, każdy miał czas na plotki.
— Ale przecież tak nie wolno! — oburzył się jakiś pierwszoroczny. — To nie fair.
Kilkanaście osób zachichotało, słysząc ten pełen urazy okrzyk. Młody musi jeszcze poznać życie, które rzadko kiedy jest sprawiedliwe. Harry coś o tym wiedział.
Podczas całego posiłku chłopak słyszał najprzeróżniejsze wersje tego, w jaki to sposób Snape „umila” mu życie. Miał tylko nadzieję, że po tej krótkiej grze na polecenie Dumbledore’a, Nietoperz nie zrealizuje któregoś z zasłyszanych pomysłów (albo nawet kilku).
Teraz Harry chciał tylko dostać się do dormitorium w miarę jednym kawałku i o normalnym czasie. Co prawda, nadzieja matką głupich, ale w końcu matkę należy szanować. Być może to właśnie ten szacunek zaowocował, bo w dosyć krótkim czasie udało się Harry’emu zająć fotel w pokoju pspólnym. Tuż przed kominkiem. Teraz nawet ciągłe przekomarzanie Rona i Hermiony nie przeszkadzało mu zbytnio.
— Mówię ci, to na pewno zrobił Snape! — Weasley wciąż upierał się przy swoim.
— Nie! Nie zgadzam się z tobą.
Harry poratował oboje, pisząc krótką notkę na pergaminie zostawionym przez jakiegoś ucznia, tłumacząc im bieżącą sytuację Snape’a, i zaraz po przeczytaniu jej przez przyjaciół wrzucił ją w ogień.
— A nie mówiłam! — Zadowolenie ze swojej racji aż biło z Hermiony jasnym blaskiem.
Ta dziewczyna kochała mieć słuszność. Harry zachichotał, klepiąc Rona po plecach z miną mówiącą „biedaku, aleś wpadł”. Zaraz potem został namówiony na eksplodującego durnia. Oczywiście dziewczyna dopingowała im, nawet nie podnosząc głowy znad książek, ale do tego już zdążyli się przyzwyczaić. Przy trzeciej turze Harry zaczął odczuwać powoli nawracający ból. Stwierdził, że i tak długo miał spokój
— Coś się stało, Harry? Lekko zbladłeś. — Weasley natychmiast zauważył dziwnie i niespokojne zachowanie przyjaciela.
Ten wskazał tylko na nogę i sięgnął po pióro.
„Muszę iść po eliksir do Pomfrey”.
— Idę z tobą — zaoferował się natychmiast Ron, a Hermiona bez słowa odłożyła książki, wstając.
Z taką obstawą Harry ruszył w stronę skrzydła szpitalnego. Na ruchomych schodach napotkali jednak nieprzewidzianą przeszkodę w postaci Ślizgonów.
— Co tu robisz, Malfoy? To nie twój rewir. — Doskoczył od razu do niego Ron.
Malfoy i Weasley oddziaływają na siebie niczym płachta na byka i to w obu kierunkach.
— Rewir? — zaśmiał się Draco kpiąco. — W tej szkole nie ma czegoś takiego, zdrajco krwi. Mam tylko nadzieję, że ty swojego nie oznaczasz jak kundle.
Ron, kompletnie czerwony na twarzy, już chciał się na niego rzucić, ale powstrzymała go ręka Harry’ego.
— No co ty? — zdziwił się rudzielec, wpatrując się w swojego przyjaciela ze zdumieniem. Do tej pory Harry nigdy nie unikał okazji do małej bitwy z Malfoyem. — Nie puszczę tej zniewagi płazem.
Potter nie zareagował na jego słowa, tylko wciąż trzymając jego ramię w mocnym uścisku, patrzył poważnie w szare oczy blondyna.
— Och, biedny niemowa próbuje bronić kolegę — zaśmiała się Pansy, jak zwykle uwieszona na ramieniu Draco.
Tym razem czarnowłosy chłopak musiał złapać za rękę Hermionę, która już sięgała po swoją różdżkę. Spojrzał na nią, kręcąc przecząco głową, i uśmiechnął się z lekka perfidnie, mrugając do dziewczyny porozumiewawczo. Potem, puszczając ich oboje i obracając się w stronę Draco, wskazał głową na rozdrażnionego przyjaciela, po czym zacmokał z pobłażaniem, zbliżając się do Ślizgona. Blondyn nie cofnął się, buńczucznie okazując odwagę. Nie zareagował nawet wtedy, gdy Harry powoli podniósł rękę. Pozwolił dłoni Pottera musnąć swoje włosy, ucho i twarz, dopiero wtedy zareagował, odtrącając ją gwałtownie.
— Nie dotykaj mnie! — krzyknął, wyraźnie zły i zarumieniony.
Harry po prostu uśmiechnął się słabo i przeszedł obok przez nikogo nie zatrzymany, a Ron i Hermiona szybko do niego dołączyli. Po opuszczeniu terenu ruchomych schodów usłyszeli nagle wściekły i z całą pewnością spanikowany wrzask Malfoya.
— Zabiję cię, Potter! Zabiję!
— Coś ty mu zrobił? — zaciekawiła się dziewczyna, po części rozweselona, a po części zaniepokojona. — Wiesz, że jak się poskarży, możesz mieć problemy…
Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Zresztą nagle okazało się, że była bardziej zajęta łapaniem przyjaciela, który dosyć gwałtownie zatoczył się na ścianę.
— Ron, pomóż mi! Harry musi jak najszybciej otrzymać swój eliksir.
Dwójka Gryfonów zaprowadziła kulejącego kolegę do skrzydła szpitalnego i posadziła go na łóżku, po czym Hermiona poszła po panią Pomfrey.
W tej samej chwili do sali wpadł Malfoy ze swoją mopsowatą obstawą.
— Coś ty mi zrobił?! — wrzasnął, widząc swego adwersarza. — Zdejmij to ze mnie! Natychmiast!
Ron najpierw spojrzał na Ślizgona jak na zjawę, mrugając oczami. Zaraz potem jednak zaczął się tak opętańczo śmiać, że musiał usiąść na podłodze, bo stracił wszelkie siły. Łzy ciurkiem lały mu się po policzkach.
Zwabiona hałasem, z kantorka wyszła pielęgniarka razem z Gryfonką. Na widok blond ucznia pani Pomfrey z trudem powstrzymała śmiech. Co innego Granger.
— Wiesz, Malfoy, nawet ci pasuje — stwierdziła, chichocząc i podchodząc do Harry’ego, który lekko zamglonym wzrokiem obserwował całą sytuację.
— Proszę usiąść, panie Malfoy. Zaraz się panem zajmę. — Pomfrey wskazała jedno z łóżek wściekłemu młodzieńcowi, cały czas próbując zachować powagę, po czym zbliżyła się do tego zajmowanego przez Gryfona. Bez zbędnych ceregieli podała mu błękitną fiolkę i zmusiła do wypicia. — Znowu masz gorączkę — westchnęła, gdy poczuła ciepło bijące z jego ciała. — Zostaniesz tu do kolacji. Profesor Snape już dawno powinien zrobić tę miksturę. Jak można tyle czasu męczyć ucznia — powiedziała dosyć głośno, a potem popchnęła lekko chłopaka w stronę poduszki, na którą opadł, prawie natychmiast zasypiając.
Malfoy, słysząc słowa pielęgniarki, uśmiechnął się pod nosem z satysfakcją, choć wąsy dosyć wyraźnie zadrgały mu na ten ruch.
— A teraz pan Malfoy. — Podbródek na nowo zatrząsł się kobiecie, gdy zwróciła się do drugiego pacjenta.
Widok nowego image’u arystokraty był, krótko mówiąc, nieziemski. Spore, puchate uszka, różowy nosek drgający niekontrolowanie i skóra, a raczej sierść, biała niczym śnieg. Wypisz, wymaluj króliczek – i to taki dziewczęcy, przytulaśny. Pansy najwyraźniej nad wyraz podobał się nowy wygląd Draco, bo nieprzerwanie tarmosiła go za jedno z długich uszu zwisających luźno do ramion.
— Panno Parkinson, proszę już przestać, bo nic nie zostanie z futerka pana Malfoya. — Kobieta już wyraźnie chichotała, przyglądając się efektom złośliwego zaklęcia.
— Ciesz się, Malfoy — rzucił Ron, gdy już się trochę opanował i usiadł na krześle przy łóżku śpiącego kolegi. — Przynajmniej nie jesteś fretką, choć kolor ten sam.
Po kilku próbach Poppy, nadal nie udało jej się zdjąć zaklęć transmutujących z wyraźnie już wściekłego pacjenta.
— Zabiję. Zamorduję. Zaszlachtuję — syczał przez zęby Malfoy.
— Na razie, zamiast szlachtować i mordować, musi pan zostać tutaj, dopóki nie znajdę przeciwzaklęcia lub czar sam nie straci mocy. W ostateczności wezwę profesor McGonagall, choć przypuszczam, że wolałby pan, żeby nikt więcej nie widział pana w takim stanie. Pańscy przyjaciele mogą wrócić później. — Po tych słowach pielęgniarka wygoniła sprawnie obie obstawy, po czym zwróciła się jeszcze raz do Draco. — Panie Malfoy, proszę nie przeszkadzać koledze. I bez pana pomocy wystarczająco cierpi — rzuciła oschle, siadając za swoim biurkiem i zagłębiając się w jakichś papierach.
Po godzinie bezczynnego leżenia Draco miał po dziurki w nosie całej tej sytuacji. Całe ciało zaczęło go swędzieć od sierści, podczas gdy on namiętnie obmyślał plan zemsty na Potterze. Kilka pomysłów wydało mu się nad wyraz ciekawych. Poza tym irytował go fakt, że jego wróg leży spokojnie na łóżku obok, a on nie może go nawet tknąć, bo pielęgniarka z pewnością natychmiast poskarżyłaby Snape’owi albo dyrektorowi.
Skrzypienie łóżka z naprzeciwka zwróciło jego uwagę. Potter właśnie się obudził i teraz niezdarnie próbował wstać. Draco ze złośliwym uśmieszkiem obserwował, jak chłopak stara się dojść do łazienki, odrzucając pomoc pielęgniarki. W końcu, kuśtykając, dotarł do celu, po czym zamknął się tam na kilka minut. Gdy wyszedł, spojrzał na blondyna wciąż jeszcze zaspanym wzrokiem. Westchnął, jakby miał jakiś ciężki orzech do zgryzienia, a następnie powoli podszedł do jego łóżka.
— Spadaj, Potter. — Króliczek odsunął się na drugi koniec łóżka.
Na niewiele mu się to jednak zdało. Ręka Pottera i tak zdołała dosięgnąć Ślizgona, po raz drugi w ciągu tego dnia muskając elektryzująco jego twarz. Zszokowany blondyn nie poruszył się nawet, gdy czarnowłosy chłopak wrócił do swojego łóżka i znów, najzwyczajniej w świecie, zasnął. Nie był w stanie zrobić nawet jednego ruchu, nie mając pojęcia, co sądzić o tym dziwacznym zachowaniu Pottera. To nie był ten Potter, którego znał od pięciu lat. Na pewno nie…
— Myślę, panie Malfoy, że może pan już dołączyć do swoich przyjaciół — odezwała się do niego pielęgniarka, budząc go z letargu.
Draco szybko dotknął twarzy, nie wyczuwając już jednak sierści ani długich uszu, wcześniej groteskowo zwisających z głowy. Opuścił szpital w tempie ekspresowym. Pielęgniarka tymczasem podeszła do łóżka Gryfona.
— Już poszedł. Możesz przestać grać męczennika — zaśmiała się, ale nie widząc reakcji ze strony Harry’ego, podeszła bliżej i dotknęła czoła chłopaka.
Gorączka nie była wysoka, ale na pewno męcząca. Dlatego pacjent nadal spał. Pielęgniarka poprawiła więc tylko jego koc i wróciła na swój posterunek, uzupełniając i tak już sporą kartotekę Złotego Chłopca.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 20:17, 06 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


**

Hermiona przekartkowywała dosyć intensywnie swój notatnik i księgi leżące przed nią na stoliku. Co kilka minut słychać było jej ciche przeklinania i kartka lub dwie leciały pomięte w stronę ognia płonącego w kominku pokoju wspólnego.
— Co jest, Hermiono? — nie wytrzymał w końcu Ron, przerywając grę w czarodziejskie szachy z Seamusem.
— Nic! Po prostu nic! — rzuciła dziewczyna wściekle, zamykając z donośnym trzaskiem książkę, nad którą siedziała od blisko godziny.
Harry podniósł głowę znad zadania z eliksirów i spojrzał pytająco na Weasleya. Dziewczyna nigdy dotąd nie znęcała się nad swymi ulubieńcami, a tym bardziej, gdy dawno przekroczyli pięćdziesiątkę.
Rudzielec przerwał grę i podszedł do przyjaciółki.
— Hej, Hermiono. Co się dzieje? — Usiadł obok niej, wyciągając z jej dłoni książkę, dosyć mocno ściskaną przez dziewczynę.
Harry stanął nad nimi, opierając się o oparcie fotela. Przyjaciółka milczała, zagryzając wargi i wpatrując się w ogień pożerający ostatki kartek. Chłopcy czekali.
Pozostali współdomownicy nie zwracali na nich uwagi, przyzwyczajeni do dziwnych zachowań Złotej Trójcy. Lepiej było nie wiedzieć, co planują. Tym bardziej, że nie każda przygoda może zakończyć się dodatkowymi punktami dla Domu, jak w przypadku Neville’a na pierwszym roku. Seamus pozbierał szachy, widząc, że jego przeciwnik nie wróci zbyt szybko. Zostawił pudełko na stole, by Ron mógł je potem zabrać, a sam dołączył do Neville’a i Deana grających w eksplodującego durnia.
— No, wal śmiało! Wiesz, że ci pomożemy.
Dziewczyna westchnęła ciężko, poddając się w końcu.
— W tych książkach nic nie ma. Potrzebuję księgę Klątw i antyzaklęć z Zakazanego Działu.
— Przecież masz pelerynę Harry’ego — zauważył cicho Ron.
— Ale to za mało. Potrzebuję księgi na dłużej niż godzinę czy dwie. Muszę ją dokładnie przejrzeć. Nie chcę czegoś przegapić, obawiając się złapania przez Filcha czy Snape’a.
— Wiesz, że to niemożliwe. Dział Ksiąg Zakazanych obłożony jest całą masą zaklęć przeciw wynoszeniu stamtąd książek — przypomniał jej Weasley.
— Wiem o tym. Myślisz, że nie zastanawiałam się jak ominąć te blokady? — Wstała nagle i zaczęła pakować rzeczy. — Daj sobie na razie z tym spokój. Coś wymyślę. Idę odpocząć. Może jak się prześpię, to coś wpadnie mi do głowy.
Ruszyła do swego dormitorium, zostawiając chłopaków lekko zdezorientowanych jej szybkimi zmianami zachowania.

**

Kilka dni takiego nieustannego krążenia od Wieży lub sal lekcyjnych do szpitala dało się Harry’emu mocno we znaki. Pod koniec prawie za każdym razem w którymś z korytarzy napotykał grożącego mu Malfoya. Jego samego się, co prawda, nie obawiał, za to jego dryblasy to już zupełnie inna sprawa. Całe szczęście, że Snape łaskawie podał mu w końcu eliksir, który ulżył mu w cierpieniu, i chłopak mógł zrezygnować z niechcianych spotkań.
Oczywiście Snape musiał zrobić z tego wszystkiego niezłe przedstawienie na oczach Malfoya i innych Ślizgonów podczas eliksirów.
— Panie Potter — zaczął Snape zaraz po wtargnięciu ze standardowym trzaśnięciem drzwiami do sali i postawił przed nim fiolkę z bezbarwnym płynem. — Ponieważ nie potrafi pan znieść tej niewielkiej, jak mniemam, niedogodności bycia, jako jedyny na całej planecie, osobnikiem uczulonym na wie pan co, łaskawie zrobiłem dla pana coś w rodzaju antidotum.
Harry aż zamrugał z wrażenia na ten pokaz szyderstwa i drwin. No chyba, że to nie było udawane? Przy akompaniamencie okrzyku „Nie pij tego!” ze strony Gryfonów chłopak przełknął napój o smaku pomarańczy. Kiwnął głową w ramach podziękowania, za co otrzymał złośliwy grymas w odpowiedzi.
— Proszę nie zapomnieć, panie Potter, że dziś ma pan ze mną szlaban. Proszę zrobić mi tę przyjemność i się nie spóźnić.

**

Harry marzył, aby wszystko wróciło do normy. W tej chwili nie wziął pod uwagę tego, kim jest. Wieczorem, tuż po opuszczeniu sali eliksirów i wyczyszczeniu takiej ilości fiolek po miksturach, że zastanawiał się, czy Snape nie kazał ich przypadkiem przysłać specjalnie ze Świętego Munga, napotkał na swej drodze – oczywiście – Malfoya wraz z Crabbe’em i Goyle’em. Zatarasowali sobą całe przejście.
— A gdzie twoja ochrona, Potter? — spytał kpiąco Malfoy, przerzucając różdżkę z jednej dłoni do drugiej.
Chłopak nie odezwał się, z wiadomego obu stronom powodu.
— Każdy normalny uczeń zostałby ukarany za to, co mi zrobiłeś — wycedził blondyn, stojąc w pełnej złości pozie. — Ale nie Harry Potter. Nie, jego nie obowiązują żadne regulaminy ani prawa. Krótka rozmowa z dyrektorem i po sprawie.
Harry czekał cierpliwie, aż Draco wyrzuci z siebie całą złość, sam powoli unosząc tarczę ochronną tak, by blondyn niczego nie zauważył. Nie bardzo wierzył, że chłopak czekał tu na niego tylko po to, by wygarnąć mu swoje bóle.
— Teraz zobaczysz, co znaczy zadzierać z Malfoyem.
Kilka słabszych klątw bez problemu odbiło się od bariery, a następne uderzyły w ściany, gdy Potter szybko uskoczył w głąb korytarza.
— Nie uciekniesz mi, Potter! I tak cię dorwę!
Chłopak nie zamierzał z nim walczyć. Żart żartem, ale zaklęcia ofensywne to już inna sprawa. Dopóki Malfoy rzuca zwykłą Drętwotę czy Rictumsemprę, nie miał zamiaru reagować. Poczeka, aż Ślizgon się zmęczy, i po prostu wróci do Wieży. Hałas pudłujących zaklęć pewnie i tak zaraz kogoś ściągnie.
— Nikt ci nie pomoże! — Draco jakby domyślił się powodu ucieczki Gryfona. — Wyciszyłem tę część lochów.
Tego mógł się spodziewać po Ślizgonie. Zatrzymał się za zakrętem, czekając w ciemności na przeciwników. Gdy minął go blondyn, rzucił niewerbalną Drętwotę na jego goryli. Arystokrata usłyszał tylko głuche uderzenie dwóch ciał o kamienną podłogę, po czym zobaczył znikającego w korytarzu Pottera.
— I tak się zemszczę, Potter — ostrzegł samolubnie oddalającą się postać, mrużąc oczy ze wzburzenia i zaciskając pięści.

**

— Chłopie, wstawaj! — Harry poczuł lekkie szarpanie za ramię. — Spóźnimy się na śniadanie.
Ron nie dawał za wygraną, dopóki jego przyjaciel nie usiadł na łóżku i nie poruszył się w poszukiwaniu ubrań.
— No, nareszcie — zawołał Neville, czekając przy drzwiach. — Spałeś dziś jak zabity.
Koledzy z dormitorium wiedzieli o kłopotach Harry’ego ze spokojnym snem, pomimo zakładanych przez niego co wieczór zaklęć wyciszających. Delikatnie, jak na chłopaków, wyperswadowali mu używanie tego zaklęcia. Obiecali za to, że w razie czego będą go budzić, by nie tkwił w koszmarze.
— Pośpiesz się, Harry.
Ponaglenia kolegów jakoś zmusiły ciągle zaspanego Gryfona do reakcji. Zabrał potrzebne na dzisiejsze zajęcia rzeczy i w końcu wszyscy mogli podążyć za najwyraźniej zagłodzonym przez sen Weasleyem.
— Cześć, Harry — przywitała się z nim Hermiona, podnosząc głowę znad Przeciwzaklęć, gdy tylko zauważyła, że chłopcy w końcu pojawili się na śniadaniu. — Jak tam dzisiaj? Przewidujesz coś?
Chłopak zaprzeczył z uśmiechem, zabierając się do tosta z dżemem truskawkowym. Dziś jego przysmak był wyraźnie przesłodzony, ale zbytnio się tym nie przejął. W końcu trochę słodyczy też mu się należy.
— Znalazłam kilka zaklęć — rzuciła niby od niechcenia prymuska. — Będziesz chętny je później wypróbować?
Pokiwał twierdząco głową, szczerząc się i wskazując jednocześnie Rona umazanego na twarzy czekoladą i dżemem, co wyglądało przezabawnie. Czerwony dżem – szminka, a czekolada – wąsy.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, klepiąc siedzącego obok Neville’a, aby też zerknął na kolegę. Po chwili cały stół Gryfonów śmiał się, a Ron z gapowatą miną patrzył na wszystkich, nie rozumiejąc, o co chodzi.
— Z czego się śmiejecie?
W końcu Luna zlitowała się nad nim, podając małe lusterko. Do czerwieni ust dołączyły zarumienione policzki oraz kolejny wybuch śmiechu ze strony kolegów.
Harry’ego od śmiechu zaczynał boleć brzuch. Dawno, naprawdę dawno, tak się nie ubawił.
— Bardzo zabawne. — Rudzielec obraził się, zakładając ręce na piersi. — Nie mogliście mi powiedzieć zanim cały Gryffindor mnie zobaczył? — Przyjaciel wskazał mu inne stoły, też chichoczące z jego wyglądu. — Nie dobijaj mnie.
Hermiona, nadal roześmiana od ucha do ucha, rzuciła na niego zaklęcie czyszczące.
— Kończcie już. Zielarstwo za chwilę się zacznie — stwierdziła, wstając, a chwilę później większa część stołu opustoszała.
Chłopcy szybko się zebrali i ruszyli za nią w stronę szklarni.
Lekcje minęły spokojnie. Rośliny, które tym razem przesadzali, były całkiem normalne – mugolskie. Nawet czarodzieje używali ziół do niektórych eliksirów, na przykład mięty czy melisy. Harry sam się zastanawiał, do czego Snape mógł używać bazylii czy tymianku, poza dodaniem do sałatki. Zachichotał, wyobrażając sobie Mistrza eliksirów mieszającego w kociołku składniki na sałatkę Cezara. Nagły skurcz w dole brzucha odwrócił jego uwagę, ale po krótkim pomasowaniu ból przeszedł.
— Świetnie, panie Potter — pochwaliła pracę chłopaka pani Sprout. — Po raz pierwszy ktoś jest lepszy od pana Longbottoma. Skąd pan wiedział, że mięta preferuje miękką ziemię, a tymianek lekko wapienną?
Gryfon uśmiechnął się do niej wyrozumiale, wzruszając ramionami. Mało kto wiedział, że Harry uprawiał dla swej ciotki ogródek nie tylko z różami.
— Och, przepraszam, panie Potter. — Nauczycielka zawstydziła się, spostrzegając swój nietaktowny komentarz. — Ale i tak należy się dwadzieścia punktów dla Gryffindoru.
Zajęcia skończyły się przed samym obiadem. Cóż, trudno jest przesadzić pół szklarni w ciągu jednej godziny. Za to po takiej pracy wszyscy z wielką ochotą udali się na posiłek. Pani Sprout zatrzymała na chwilę Pottera, chcąc go jeszcze raz przeprosić, więc ruszył w stronę Wielkiej Sali sam, gdy reszty jego kolegów już nigdzie nie było widać. Nagle poczuł kolejny spazm bólu w dole brzucha, a przed oczyma pojawiły mu się czarne mroczki. To zatrzymało go w połowie drogi. Chłopak już zaczynał podejrzewać kolejne następstwo przekleństwa, jednak podejrzany ból po raz kolejny minął w mgnieniu oka. Po głębszym zastanowieniu Harry doszedł do wniosku, że ostatnio nie jadł zbyt wiele i to mogły być tego efekty. Nie przejmując się niczym, spokojnie dołączył do przyjaciół i nałożył sobie sporą porcję jedzenia na talerz. Zjadł prawie połowę, gdy ból odezwał się z nową siłą tak intensywnie, że chłopak potrącił kielich z sokiem, chcąc złapać się za bolący brzuch.
— Harry, co się dzieje? — zaniepokoiła się Hermiona, widząc grymas na jego twarzy.
Gryfon patrzył na nią, lecz widział obraz jak przez mgłę. A potem pamiętał już tylko cierpienie.
— Proszę się odsunąć! — zażądała pani Pomfrey, pojawiając się jakby znikąd i podbiegając do grupki otaczającej skulonego na podłodze chłopaka.
Luna trzymała jego głowę na swoich kolanach. Tym razem to jej refleks uratował Pottera przed rozbiciem czaszki, gdy upadał.
— On jest zimny — zwróciła uwagę pielęgniarce. — I zaczął się pocić.
Pomfrey jednym ruchem różdżki wyczarowała nosze, po czym przelewitowała na nie zwijającego się z bólu chłopaka. Szybko skierowała się w stronę Skrzydła szpitalnego wraz z deptającymi jej po piętach Dumbledore’em i wezwanym przez niego od stołu Snape’em.
— Co mu jest? — zapytał dyrektor, gdy tylko Poppy rzuciła zaklęcie diagnozujące.
— Powiększona wątroba, niewydolność nerek, spadek temperatury ciała, nadwrażliwość na światło...
— Został otruty. — Snape od razu rozpoznał objawy. — Antidotum numer trzy, Pomfrey, i przeciwbólowy w podwójnej dawce.
Pielęgniarka natychmiast wypełniła polecenie, ufając wiedzy mistrza eliksirów.
— Ale kto? Czy Tom ma kogoś w zamku? — Stary czarodziej usiadł na krześle, nie chcąc przeszkadzać magomedyczce i Snape’owi, ale cały czas śledził ich ruchy swoim przenikliwym wzrokiem.
Próba zmuszenia Pottera do leżenia prosto była dosyć mozolna. Chłopak nie reagował na żadne bodźce. Dopiero po unieruchomieniu go zaklęciem, udało im się wlać obie mikstury w usta Gryfona.
— Będzie mocno się pocił przez kilka godzin — zauważyła kobieta, czytając szybko etykietę wskazanego przez nauczyciela antidotum.
Etykietę z wyraźnym, lekko pochyłym, pismem mistrz eliksirów.
— Tak, musi dużo pić. Podawaj mu przeciwbólowy co cztery godziny po pół dawki, dopóki wątroba i nerki nie wydalą toksyn. — Snape odwrócił się do czekającego Albusa. — Muszę sprawdzić zapasy. Coś mi się wydaje, że miałem wczoraj lub dziś rano niezapowiedzianego gościa i to ze sporą wiedzą na temat warzenia silnych eliksirów.
— Dobrze, Severusie. Przyjdź potem do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.
Gdy mężczyźni wychodzili, natknęli się na zmartwionych Gryfonów wytrwale czekających pod drzwiami skrzydła szpitalnego na jakieś wiadomości. Ron tulił płaczącą Hermionę, a Neville trzymał za rękę Lunę.
— Panie profesorze, co z Harrym? — zapytał Longbottom, gdy tylko ich zobaczył.
— Sytuacja opanowana, panie Longbottom — uspokoił ich Dumbledore, podnosząc dłoń. — Harry teraz odpoczywa.
Na te słowa Snape prychnął, nic jednak nie mówiąc, oddalił się, zostawiając wszystkich Gryfonów.
— Co się stało Harry’emu? — Tym razem odezwała się Granger, odsuwając się od Weasleya.
— Został otruty.

**

Harry powoli budził się z koszmaru. Całe ciało bolało go jak po torturach, a nie pamiętał żeby coś mu się śniło. Był mu gorąco, a w ustach zaschło tak, jakby nic nie pił od kilku dni. Otworzył oko i natychmiast zamknął je z powrotem. Od razu dotarło do niego, gdzie się znajduje. Jak zwykle pierwsze łóżko po prawej, zaraz koło parawanu.
— Widzę, że zdecydował się pan do nas wrócić. — Pomfrey natychmiast pojawiła się przy nim z buteleczką o błękitno-lazurowej zawartości oraz szklanką wody.
Wypił eliksir bez jakichkolwiek sprzeciwów, byle zakończył się ten okropny ból, po czym usiadł, trzymając się za brzuch. Mięśnie od dłuższego napięcia nabawiły się zakwasów.
— Czy jesteś w stanie przyjąć przyjaciół? Inaczej zdemolują niedługo korytarz przed drzwiami od tego ciągłego krążenia.
Harry zerknął w stronę okna. Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc pora kolacji dawno minęła. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo posiłki staną się dla niego prawdziwym rarytasem.
Kiwnął głową na znak, że się zgadza na wpuszczenie przyjaciół.
— Przyniosę ci coś do jedzenia, ale uprzedzam, to znów będzie kleik. Po takim zatruciu przez dłuższy czas będziesz na diecie.
Chłopak westchnął tylko ciężko i oparł się o poduszkę. Chwilę później do sali dosłownie wpadło pół Wieży. Kilka osób, w większości dziewczęta, zatrzymało się przed jego łóżkiem z dłońmi na ustach, ale szybko ukryły swój niepokój o przyjaciela za uśmiechami i życzeniami powrotu do zdrowia.
Hermiona i Ron jako jedyni przysunęli sobie krzesła i tylko im pani Pomfrey pozwoliła zostać dłużej, gdy wróciła z jedzeniem dla pacjenta.
— Wyglądasz strasznie, Harry — palnął Ron, zaraz potem rumieniąc się wściekle.
— Jestem ciekawa jak ty byś wyglądał po otruciu — skomentowała Hermiona, kręcąc głową z oburzeniem.
Sam poszkodowany nawet nie chciał wiedzieć, jak wygląda. Chciał za to, aby wszystko jak najszybciej wróciło do normalności. Spojrzał z niechęcią na talerz, który przyniosła mu pani Pomfrey, po czym odsunął ledwo napoczęty posiłek i sięgnął po zwój, który trzymała Hermiona.
„Wiesz coś więcej? Pani Pomfrey nie powiedziała, co mi było”, napisał szybko.
— Według tego, co mi powiedziała, i tego, co stwierdził Snape, została ci podana trucizna w dżemie truskawkowym na śniadaniu. Całe szczęście w nieszczęściu, że ty jadłeś go jako jedyny.
— Pamiętasz tę scenę z czekoladą na mojej twarzy? — przypomniał Ron. — Na szczęście jadłem malinowy. Gdyby nie, pewnie leżałbym teraz obok ciebie.
Harry’ego coś ukuło w środku, gdy wyobraził sobie cierpienie przyjaciela. Para musiała zauważyć nagłą zmianę na jego twarzy.
— Harry! Proszę, nie zamartwiaj się tym. Nikomu nic się nie stało, poza tobą, niestety — pocieszała go Gryfonka, mając nadzieję, że nie popełnia jakiejś gafy, zwracając się do niego w ten sposób.
„Coś jeszcze?”
— O tak. Podobno dostałeś niezłego miksa. Ktoś musi wybitnie znać się na truciznach — rozochocił się rudzielec, po czym spojrzał na przyjaciela i niepewnie dodał — Harry, jesteś pewien, że to nie...
— Ron! — przerwała jego spekulacje dziewczyna, wyraźnie już zła za te ciągłe przytyki chłopaka kierowane w mistrza eliksirów.
— Dobra, dobra! Nic nie mówiłem. — Weasley podniósł ręce w obronnym geście.
Przekomarzali się jeszcze przez jakiś czas, lecz Harry niewiele z tego pamiętał. Był tak zmęczony wydarzeniami ostatnich tygodni, że czuł, jak jego powieki robią się coraz cięższe, aż w końcu zasnął, upuszczając pióro na zwój i zwracając tym uwagę przyjaciół.
Ron i Hermiona cicho pozbierali swoje rzeczy, informując pielęgniarkę o stanie kolegi, i wyszli.

**

Sen nie był tak przyjemny, jak życzyłby sobie tego chłopak. Voldemort właśnie dziś zdecydował się zaatakować. A on musiał obserwować, jak niewielka miejscowość dosłownie znika z powierzchni ziemi, a jej mieszkańcy są mordowani na wszelkie możliwe sposoby.
Serce Harry’ego pękało z rozpaczy, gdy na jego oczach kilku śmierciożerców urządzało sobie zawody w rzucie w dal niemowlętami. Całe rodziny umierały na oczach bliskich, mężowie byli katowani naprzeciwko gwałconych żon. Choć myślał o tym, że chce się wydostać z tej wizji, to jednak nie potrafił. Tak jakby jego obecność miała zagwarantować ofiarom pamięć o ich cierpieniu. Łkał cicho, nie wiedząc, czy robi to naprawdę, czy tylko w głębi duszy, i błagał o szybki koniec.
W końcu, po długim czasie pozwolono mu odejść. Czuł, jak jego umysł zostaje uwolniony. Gwałtownie otworzył oko i zobaczył pochylającą się nad nim pielęgniarkę.
— Spokojnie, Harry. Już wszystko dobrze. — Kobieta po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
Chciał zwinąć się w kłębek, ale okazało się, że całe ciało ma przypięte pasami do ram łóżka.
— Już cię rozepnę. Baliśmy się, że zrobisz sobie krzywdę.
My?, pomyślał, unosząc się na łokciach.
W nogach łóżka stał Snape, oczywiście w towarzystwie Dumbledore’a. Harry natychmiast zrozumiał, że mistrz eliksirów nie brał udziału w ataku. Nie zdążyłby jeszcze wrócić z tej... masakry.
— Harry, wiem że to dla ciebie ciężkie — odezwał się dyrektor, kręcąc głową ze smutkiem — ale muszę wiedzieć. Czy to był Tom?
Potwierdził, nie było sensu tego ukrywać. „Prorok” i tak jutro będzie o tym pisać.
— Iluzja?
Zaprzeczył.
— Zaatakował kogoś?
Tym razem przytaknął.
— Jedną osobę?
Zaprzeczył po raz kolejny, nie mogąc już tego znieść i ukrywając twarz w dłoniach, gdy niechciane łzy popłynęły ze zdrowego oka.
— Dużo? — Usłyszał ciężkie westchnienie starca.
Powoli podniósł głowę. Wskazał na dyrektora, a potem ułożył ręce, jakby tulił dziecko.
— Od starców po niemowlęta — odezwał się Snape, od razu domyślając się sensu tego kalamburu. — Masakra. Zaatakował Abersville i wymordował wszystkich. Tylko dlaczego dzisiaj? Planował to na przyszły tydzień.
Jego twarz był prawie tak biała, jak broda dyrektora. Harry nie przypuszczał, że ten człowiek może być jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Nie wykonał żadnego ruchu, by zaprzeczyć stwierdzeniu profesora. Chciał krzyczeć, wykrzyczeć cały ból, jaki widział, a mógł jedynie potakiwać lub zaprzeczać na pytania, które niczego nie oddawały. W końcu opadł na poduszkę i zapatrzył się w sufit, pozwalając płynąć łzom i cierpieć ciału. W tym momencie chciał, żeby tamta trucizna zadziałała szybciej, nie musiałby przynajmniej oglądać tego horroru. Znów poczuł, jak ktoś przykłada mu fiolkę do ust. Nawet nie spoglądając na pielęgniarkę, podniósł rękę i ze złością odtrącił naczynie z eliksirem, rozbijając je o podłogę.
— Zostaw, Pomfrey — usłyszał mroczny głos, w którym jednak przebijała się nutka zrozumienia. — Postaw oba eliksiry na szafce. Gdy będzie chciał, sam je wypije.
— Ale...
Sprzeciw kobiety został ukrócony przez jednoznaczny gest dyrektora. Starzec pokręcił jeszcze tyko głową, po czym opuścił szpital zaraz za Severusem Snape’em. Błękitna i różowa fiolka pojawiły się na szafce w zasięgu ręki pacjenta. Niedługo potem sala pogrążyła się w mroku. Kobieta jeszcze przez kilka godzin słyszała szloch, dobiegający zza parawanu.
Dopiero nad ranem wycieńczony Harry przegrał bitwę, jaką prowadził sam ze sobą, i sięgnął po niebieską zawartość szklanej buteleczki. Nie odważył się jednak zasnąć.
Stał przy oknie, gdy po śniadaniu przyszła do niego Hermiona. Nic nie mówiąc, przytuliła się do jego pleców. Pół godziny później pielęgniarka przyszła go ponownie przebadać, chociaż robiła to już o szóstej.
— Co prawda toksyn już prawie nie ma, wolałabym żebyś został tu przez weekend.
— Ale dziś jest pierwsze wyjście do Hogsmeade! — zawołała dziewczyna. — Proszę pozwolić Harry’emu wyjść chociaż na parę godzin.
Harry położył jej dłoń na ramieniu, kręcąc przecząco głową. Wcale nie miał ochoty nigdzie wychodzić, a już na pewno nie tam, gdzie będzie się kręcić tyle ludzi.
— Ależ, Harry. Musisz się trochę … zapomnieć.
— Panna Granger ma rację. Powinien pan wyjść. Wystarczająco dużo czasu spędza pan tutaj. Świeże powietrze dobrze zrobi na pańskie dolegliwości. Proszę tylko nie pić za dużo kremowego. Najwyżej jeden mały kufel. A potem pan tu wróci.
Nie mogąc za bardzo sprzeciwić się dwóm żeńskim osobniczkom, Harry musiał zgodzić się na wyjście. Po otrzymaniu dwóch eliksirów przeciwbólowych na zapas, tak na wszelki wypadek, został wysłany do Wieży, żeby się przebrać.
Hermiona i Ron zaciągnęli Harry’ego na piwo kremowe zaraz po wejściu do wioski. Chodzenie po sklepach nie miało większego sensu, skoro ich przyjaciel i tak nie mógł jeść słodyczy.
Nawet u Rosmerty nie uniknęli tematu dnia – ataku śmierciożerców. Prawie na każdym stoliku leżał aktualny „Prorok Codzienny”. Po jakimś czasie dosiadła się do nich Luna, trzymając w ręce „Żonglera”. To w jego łamach zanurzył się Potter, by przynajmniej na chwilę zapomnieć. Do oryginalności tematów tej gazety nadal nie potrafił się przyzwyczaić, ale nikt w niej przynajmniej nie opisywał morderstw dzieci.
Najgorsza jednak dla chłopaka była rozmowa, którą kilku mężczyzn przy barze prowadziło bardzo głośno. Zastanawiali się oni, co też robi sławny Harry Potter. Dlaczego nie powstrzyma Sami-Wiecie-Kogo?
Nastolatek, wsłuchując się w ich słowa, ukrył twarz w dłoniach. Załamał się całkowicie. Kim on jest, żeby przeciwstawiać się Voldemortowi? Zna raptem kilka przydatnych zaklęć, a Tom zgłębił wiedzę na niejeden czarny temat. To jak rzucanie się z motyką na słońce.
Poruszony Gryfon wstał gwałtownie, wytrącając przyjaciół z rozmowy, i skierował się do wyjścia.
— Harry! Zaczekaj! — zawołali za nim Ron i Hermiona.
Czarnowłosy młodzieniec szybko zmierzał w stronę zamku. Nie pozwolił, by przyjaciele go dogonili, więc w końcu dali mu spokój, widząc, dokąd zmierza. Czuł, jak ich wzrok wypala mu dziurę w plecach. Wiedział, że martwią się o niego, ale teraz chciał być po prostu sam.
Mijał uczniów z niższych klas, jak gdyby w ogóle nie było ich na terenie Hogwartu. Zatrzymał się dopiero w sowiarni. Hedwiga od razu z ufnością sfrunęła na jego ramię. Poczęstował ją sowim przysmakiem, ukrytym w specjalnym pojemniku, by ptaki same nie mogły się do niego dostać. Muskał palcami jej pióra, patrząc przez okno na Zakazany Las, zmieniający już powoli swe barwy na jesienne.
Co ja mogę zrobić?, rozmyślał. Jak dziecko może stanąć naprzeciw Mrocznego Czarodzieja i rzucić mu wyzwanie? Do kogo zwrócić się o pomoc? Przecież wiedza nie bierze się ot tak, a sama biblioteka to nie wszystko. Potrzebuję praktyki i to na wysokim poziomie.
Podobne myśli przetaczały się przez umysł Gryfona jeszcze bardzo długo. Dopiero kolejne nieubłagane fale bólu i dwie opróżnione buteleczki później zdał sobie sprawę, że musi wrócić do sali szpitalnej. Sowa jakiś czas temu wróciła na swoją żerdź niezadowolona, nie doczekawszy się uwagi od swego właściciela.
Pani Pomfrey na jego widok tylko cicho coś zamruczała i prawie zmusiła go do zjedzenia wodnistego kleiku.
— Sądząc po twojej minie, nie masz ochoty na żadne odwiedziny?
Potter tylko ciężko westchnął i schował się pod koc, odgradzając od świata. Nadal niczego nie wymyślił, a miał jeszcze na głowie to paskudne przekleństwo. Przepowiednia Trelawney też nie wróżyła mu niczego dobrego.
Hermiona miała wypróbować na nim kilka zaklęć, ale no cóż, tak wyszło.
Magomedyczka bez słowa postawiła na jego szafce eliksir Bezsennego Snu, nie każąc mu jednak wypić go od razu. Widocznie postanowiła zostawić mu wybór, co z nim zrobi, nawet jeśli miałby zamiar roztrzaskać go o ścianę. Po raz pierwszy był jej wdzięczny. Nie miał dziś ochoty na żadne sny, chciał tylko spać. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, opróżnił fiolkę.

**

Niedzielny poranek nie wydawał się Harry’emu taki wspaniały, jak powinien być. Hermiona była u niego wcześniej, ale nie chciała z nim porozmawiać, tylko zostawiła u pani Pomfrey jego prace domowe, których jeszcze nie zdążył odrobić. Miał nadzieję, że nie obraziła się za jego zachowanie poprzedniego dnia.
Tym razem pielęgniarka nie pozwoliła mu opuścić łóżka nawet po to, by pójść do biblioteki. Po raz pierwszy cieszył się, że z powodu utraty głosu miał czas robić notatki, zamiast plotkować z Ronem podczas lekcji. Tylko dzięki nim udało mu się coś napisać w esejach.
W poniedziałek rano, po długim wykładzie Poppy, co mu wolno, a czego nie, został wypuszczony na wolność, przynajmniej tę szkolną. Dołączył do przyjaciół po kąpieli i zmianie ubrań. Dieta nadal go obowiązywała, chociaż już nie tak rygorystyczna. Zastanawiał się, czy relacja między nim a jego przyjaciółmi będzie wciąż tak pozytywna, jak jeszcze kilka dni temu, ale okazało się, że najwyraźniej nie miał się o co martwić. Hermiona chyba mu wybaczyła, bo jak gdyby nigdy nic wypytywała o jego prace domowe. Śniadanie przerwała mu krótka notka od dyrektora z prośbą o jak najszybsze pojawienie się w jego gabinecie.
Pokazał liścik dziewczynie, po czym wstał i skierował się w stronę dobrze znanej mu chimery. Przy kamiennej figurze, o dziwo, czekał też Snape. Nie odezwał się jednak do Harry’ego ani słowem, tylko zmierzył go nieprzyjemnym spojrzeniem.
— Lukrowane guziczki — rzucił sucho nauczyciel, wpuszczając chłopaka przodem.
Ruchome schody zaniosły ich prosto pod otwarte zapraszająco drzwi. Dumbledore, swoim zwyczajem, siedział w fotelu za biurkiem zapełnionym bliżej nieokreślonymi przedmiotami.
— Usiądźcie, Severusie, Harry. Herbaty?
Chłopak skinął głową na zgodę. Trzy filiżanki natychmiast pojawiły się na stole. Jedną z nich Harry natychmiast wziął w dłonie, chcąc zająć czymś drgające lekko nerwowo ręce. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie przepadał za rozmowami z Albusem Dumbledore’em. Szanował go, owszem, ale miał mu trochę za złe, że mężczyzna nadal traktował go jak jedenastoletnie dziecko. Dziecko, które dla własnego bezpieczeństwa powinno żyć w niewiedzy i najlepiej o nic nie pytać.
— Severusie, możesz nam powiedzieć, co odkryłeś? — poprosił dyrektor, od razu przechodząc do sedna. — Harry pewnie też chciałby się dowiedzieć.
No proszę… To było dla chłopaka coś nowego. Dopiero co myślał o tym, że nikt nic mu nie mówi, a tu nagle to.
— Niestety, nie dotarłem do niczego szczególnego. Żaden składnik eliksiru użyty w truciźnie podanej panu Potterowi nie pochodzi z mojego ani ze szkolnego laboratorium. Nawet jeśli kogoś podejrzewamy, nie mamy absolutnie żadnego dowodu, by potwierdzić oskarżenia.
Gryfon nie zdziwił się za bardzo tym faktem. Nawet gdyby była to robota Malfoya, nic mu nie mógł udowodnić. Truciciel w końcu nawet nie musiał wchodzić do kuchni, by zatruć dżem. Wystarczyłoby zaklęcie kameleona lub niewidzialności na fiolkę i kilka kropel ląduje tuż przed nosem nic niespodziewającej się ofiary. Jeszcze przez kilka minut przysłuchiwał się spekulacjom obu profesorów, ale niczego nowego się nie dowiedział. On sam podejrzewał inny czynnik, mający swój udział w tym wypadku, a wręcz był go pewien…
Następne dni minęły szybko na nauce i, niestety, nieudanych próbach odczarowania klątwy przez Hermionę. Tym ostatnim faktem dziewczyna nie zmartwiła się jednak ani trochę. Tym bardziej zdeterminowana, zagłębiła się wraz z przyjaciółmi w książkach. Wymówka dla opiekunki biblioteki o specjalnym projekcie na obronę dała im dostęp do kilku ksiąg spod lady i spokój od ciągłego zaglądania im przez ramię i spekulacji, czego też Złota Trójca tak poszukuje. Harry domyślał się, że książki spod tak zwanej lady są odkładane dla ulubieńców pani Pince. Dałby sobie rękę uciąć, że Hermiona od dawna należy do tej elity i zapewne znajduje się na wysokiej pozycji.

**

Po kilku godzinach ślęczenia nad książkami, rozpracowując kwestię dziwnego wiersza związanego z klątwą i słuchając zapewnień Hermiony, która od kilku tygodni wpierała mu, że na pewno znajdą odpowiedzi na nurtujące ich pytania, Harry w końcu skapitulował. To nie był jego najlepszy dzień i nie miał cierpliwości grzebać w starych tomiszczach. Przekazał dwójce przyjaciół, że idzie po coś jeszcze do biblioteki i że niedługo wróci, po czym wyszedł z Wieży Gryffindoru. Po opuszczeniu biblioteki, skierował się w stronę mniej uczęszczanego korytarza. Miał nadzieję znaleźć tam chwilę spokoju. Teraz domyślał się, że jego przyjaciele już od dawna patrzą na zegarki i pewnie zastanawiają się, gdzie się podziewa.
— Potter, zaczekaj! — usłyszał nagle głos dobiegający z głębi korytarza, którym szedł.
Z cienia wyłonił się Malfoy. Sam.
Harry rozejrzał się, ale nie zobaczył nikogo poza nim. Całe szczęście, że blondyn nie przyłapał go na wykradaniu się z biblioteki. Nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyłby posiadanie tej specyficznej księgi, ukrytej pod szatą.
— Chcę z tobą porozmawiać.
Brunet uniósł brwi ze zdziwieniem, ale przystanął, czekając cierpliwie. Ślizgon nerwowo wytarł ręce o spodnie, pomimo że z całą pewnością były czyste.
— Chciałem ci tylko powiedzieć, że nie mam nic wspólnego z twoim otruciem. Gdybym naprawdę chciał cię zabić, stanąłbym z tobą twarzą w twarz. Jak mężczyzna z mężczyzną, a nie jak tchórz — wyrzucił jednym tchem i zamilkł, czekając na reakcję chłopaka stojącego przed nim.
Nie zobaczył jednak żadnej. Potter stał, obserwując go tymi zielonymi oczami, bez najmniejszej zmiany na twarzy.
— No, powiedz coś! — Ślizgon nie wytrzymał, natychmiast jednak pojmując bezsensowność tego żądania.
Jednak uśmiech, słaby bo słaby, na twarzy Pottera rozluźnił trochę jego skołatane tą sytuacją nerwy.
— To chociaż kiwnij głową, że mi wierzysz — poprosił cicho, nie zauważając nawet, że zaciska pięści ze zdenerwowania.
Widząc potwierdzenie ze strony Pottera, mocno się zdziwił, ale w końcu to był Gryfon. Oni chyba zawsze chcą wszystkim ufać.
— To dobrze. Wiedz jednak, że to nie zmienia twojego statusu jako mojego wroga, Potter. Nie wywiniesz się tak łatwo.
Potter nagle ruszył w jego stronę, wytrącając go z równowagi. Gdy Ślizgon poczuł dłoń na swoim ramieniu, sparaliżowało go. Gryfon nie miał jednak najmniejszego zamiaru krzywdzić w jakikolwiek sposób Ślizgona. Ścisnął tylko lekko jego ramię i wznowił marsz w stronę swojej Wieży, nie odwracając się ani nie spoglądając za siebie.
Gdyby to zrobił, zobaczyłby zdumionego blondyna, z niearystokratycznie otwartymi ustami trzymającego się za ramię, które dopiero co tamten puścił, i wwiercające się w jego plecy szare oczy.
Harry sam nie wiedział, czemu mu uwierzył. Może chciał? W końcu znał Malfoya od pięciu lat i, jak dotąd, poza wyzwiskami i słabymi klątwami, tak naprawdę nie zrobił on nikomu krzywdy. Może nie potrafił? Może nie był taki jak ojciec? Może nie chciał widzieć bólu i cierpienia?
Jeszcze jakiś czas rozmyślał o zachowaniu arystokraty, nie wiedząc, jak zareagować. Chciał wierzyć, że to nie kolejny podstęp, by zwabić go w pułapkę i odstawić do Voldemorta.
Skierował się ku portretowi Grubej Damy, nie chcąc przebywać sam kilka minut przed ciszą nocną. Zauważył, że dla niego każda chwila bez przyjaciół równała się jakiemuś dziwnemu spotkaniu. Jak nie z Malfoyem, to z ciężką zbroją, chociaż blondyn przynajmniej nie wysłał go do pielęgniarki.
— Harry, gdzie byłeś tak długo? — Hermiona rzuciła się na niego z niepokojem wymalowanym na twarzy. — Miało cię nie być kilka minut, a nie prawie godzinę.
Nadopiekuńczość dziewczyny czasami działała na nerwy innym, ale nigdy Harry’emu. Jemu, który nigdy nie zaznał tego uczucia, nie przeszkadzało takie zachowanie przyjaciółki. Uśmiechnął się do niej ciepło, siadając przed kominkiem i wydobywając z torby książkę, po którą poszedł.
— Masz ją? Ale jak? Przecież ona jest z Działu Zakazanego! Chyba jej nie ukradłeś?
— Hermiono, raczej pożyczył. Poza tym to ty ją chciałaś. — Ron uratował przyjaciela przed kolejnym kazaniem Hermiony. — Mówiłaś o niej od kilku dni. Im szybciej ją przeczytasz, tym szybciej wróci na swoje miejsce i nikt nie zauważy jej braku. Mam rację, stary?
Przyjaciel uśmiechnął się i do rudzielca. Chciał jak najszybciej rozwiązać ten swój „problem”. Nawet jeśli wiązało się to z bezprawnym wypożyczeniem ksiąg z Działu Zakazanego. Zostawił Hermioną już zaczytaną w „pożyczonej” księdze, a sam westchnął ciężko i, przecierając oczy, udał, że zagłębia się w najnowsze notatki dziewczyny, tak naprawdę rozmyślając o przedziwnym spotkaniu z pewnym Ślizgonem, które przydarzyło mu się kilkanaście minut wcześniej.

**

Młodzieniec cierpliwie czekał na kolejny „atak” swego fatum. Już po tych kilku razach zauważył pewną zgodność. Średnio co dwa tygodnie ulegał jakiejś kontuzji. A teraz dużymi krokami zbliżał się kolejny termin.
Malfoy i Snape od pewnego czasu zachowywali się dziwnie. Jeden nie zwracał na niego uwagi, drugi przeciwnie, obserwował go na każdym kroku.
Jeszcze nie dawno sytuacja była odwrotna. Nie żeby mu to przeszkadzało, o nie. Tak naprawdę nie robiło mu to ostatnio różnicy. Raczej miło łechtało jego ego. Może jego Nemezis się znudziło? Wolał, żeby naprawdę przejrzało na oczy. Po długich rozmyślaniach doszedł do wniosku, że chyba lepiej mieć Malfoya po swojej stronie niż po przeciwnej, stojącego z wyciągniętą różdżką i czarnomagiczną klątwą na ustach.
Jeśli zaś chodzi o Snape’a, to Harry sam już nie wiedział, co myśleć. Nie bardzo mógł uwierzyć, że Nietoperz zaczął się nagle o niego troszczyć. Bardziej przyjmował do wiadomości, że robi to z polecenia Dumbledore’a.

**

Środa oznaczała dla niego jeden z najniebezpieczniejszych dni. Trzy godziny transmutacji, o dziwo, minęły nad wyraz spokojnie. Ćwiczyli łączenie transmutacji martwej i żywej natury. Biorąc pod uwagę gapowatość Neville’a, to naprawdę cud, że oprócz jego żaby, nikt nie zmutował. Jelenie rogi czy skrzydła kruka nie wydawały się niczym groźnym, ale kto tam wie, co mogło się stać człowiekowi. Ani Harry, ani nikt inny z klasy jakoś nie chciał się dowiedzieć, jak wyglądałby z kawałkiem tablicy lub ławki wystającej z pleców. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji, wszyscy uczniowie szybko opuścili salę, zanim McGonagall zadałaby im to szczególne zaklęcie na zadanie praktyczno-domowe.
Zaklęcia, podobnie, odbyły się bez szczególnych zmian.
Po obiedzie czekały ich jeszcze eliksiry. Harry usiadł na swoim stałym miejscu, obok Hermiony i Rona. Neville z Seamusem i Deanem zajęli ławkę tuż obok. Wszyscy cierpliwie czekali na pojawienie się nauczyciela. Trzask otwieranych drzwi oznajmił jego przybycie. Brunetowi nagle wpadła do głowy szalona myśl.
Czy Snape uczył się, jak specyficznie otwierać drzwi?
Normalnie po tak silnym otwarciu powinny się one odbić od ściany i uderzyć wchodzącego. Może to z tego powodu nos mistrza eliksirów wygląda tak a nie inaczej.
Zamrugał, wracając do rzeczywistości. Nie chciałby, żeby Snape wyczytał z jego umysłu, jakie bzdety przychodzą mu do głowy.
— Dzisiejsze zajęcia będą jednocześnie testem sprawdzającym waszą nieszczególną wiedzę i jeszcze gorsze umiejętności. — Snape nigdy nie owijał w bawełnę swoich zamiarów, jakie miał wobec uczniów, tak było i tym razem. — Rodzaj eliksiru i podstawowe informacje macie na tablicy. Reszta należy do was.
Jęk niezadowolenia rozniósł się po sali, szybko jednak uciszony mrocznym spojrzeniem hebanowych oczu. Uczniowie ruszyli do szafek z ingrediencjami. Każdy starał się ze wszystkich sił, choć efekty tych starań były różne. Malfoy zagryzł wargę, gdy nauczyciel zbliżył się do jego ławki, lecz poza uniesieniem brwi, profesor nie skomentował jego pracy, mijając go niespiesznie. Mistrz eliksirów obserwował ich poczynania ze złośliwą satysfakcją godną samego Lucyfera gotowego do wymierzenia kary za najmniejszy błąd.
Harry postanowił, że tym razem naprawdę się postara. Zamieszał miksturę zgodnie z instrukcją Hermiony, pilnując jednocześnie ognia. Nie mógł pozwolić, żeby się zagotowała. Przed dodaniem ostatniego składnika musiał jeszcze rzucić inkantację zaklęcia. W tym zastąpił go Ron. Weasley przysunął się bliżej, przez co Harry prawie stykał się plecami z ławką Neville’a.
Ron rzucił zaklęcie zagęszczające eliksir i zaczął cofać się na swoje miejsce, przepuszczając w pobliże kociołka Hermionę i mieszającego jego zawartość czarnowłosego Gryfona.
W tej samej chwili Harry usłyszał donośny huk i poczuł coś gorącego spływającego mu po plecach.
— Longbottom! — Krzyk Snape’a zmroził wszystkich w klasie.
Neville tymczasem stał jak sparaliżowany, patrząc na resztki swojego, już któregoś z kolei, kociołka.
— Co dodałeś? — Nauczyciel stanął nad trzęsącym się ze strachu chłopakiem, czekając na odpowiedź.
Ten wymruczał coś ledwo słyszalnie, ale profesor musiał go zrozumieć.
— Twoja głupota nie zna granic. Przecież wyraźnie jest napisane dodać po zagęszczeniu. Dwadzieścia punktów od Gryffindoru.
Harry patrzył, jak Neville wyraźnie blednie. Mikstura przeciwbólowa, którą właśnie robili, nie była skomplikowana. Niestety trzeba było dokładnie podążać za punktami instrukcji, inaczej nici z pozytywnych efektów.
Poczuł, jak mokra na plecach szata zaczyna szczypać jego skórę. Przetarł dłonią po łopatce, chcąc zminimalizować to natrętne uczucie. Miał zamiar zaraz po zajęciach wziąć długą kąpiel. Odsunął rękę i spojrzał na nią, zdziwiony jej kolorem. Eliksir prawie od samego początku miał błękitną barwę, a jego dłoń była karmazynowa. Krwisto-karmazynowa.
— Potter. — Snape podążył za jego spojrzeniem. — Odwróć się.
Wykonał polecenie, odwracając się tyłem do klasy. Głośne wdechy uczniów potwierdziły jego podejrzenia, że coś jest nie tak.
— Domyślam się, że nic nie czujesz, skoro ciągle stoisz? — stwierdził dziwnie spokojnie Snape.
Harry kiwnął twierdząco, zaczynając powoli wpadać w panikę. Hermiona z pomocą Rona zmusiła go, by usiadł na brzegu ławki. Profesor natychmiast przywołał jakąś fiolkę z czarną jak smoła zawartością z półki wiszącej nad biurkiem. Chłopak, widząc bynajmniej nie napawający optymizmem kolor mikstury, głośno przełknął ślinę. Snape jednym ruchem różdżki pozbył się górnej części garderoby rannego Gryfona, który chwilę później usłyszał za swoimi plecami głuchy odgłos uderzenia.
— Panie Malfoy, proszę wziąć pannę Parkinson do skrzydła szpitalnego i powiadomić panią Pomfrey o wypadku. Niech czeka, za chwilę tam będziemy.
— Tak, panie profesorze.
Blondyn rzucił Mobilicorpus na Pansy i ruszył wykonać polecenie.
— Reszta niech kończy swoje eliksiry. Część z nich będzie niedługo potrzebna waszemu koledze, więc radzę się przyłożyć. — Snape zrugał stojących bezczynnie uczniów, nie przerywając oczyszczania rany Harry’ego.
— Granger, obserwuj Pottera. Mikstura działa co prawda do trzech godzin, lecz upływ krwi może szybko wyczerpać ciało.
— Dobrze, panie profesorze.
Dziewczyna kucnęła przed przyjacielem, trzymając go za dłonie.
— Gdybyś zaczął się źle czuć, ściśnij moje dłonie, dobrze? — poleciła cicho.
Harry kiwnął twierdząco głową i obrócił się w stronę Neville’a. Ten nadal stał w tej samej pozie, co w momencie wybuchu kociołka, patrząc na plecy swojego przyjaciela.
— Weasley — odezwał się dosyć ostro nauczyciel, podążając za spojrzeniem Pottera. — Proszę wyprowadzić z sali pana Longbottoma. Jego powrót na te zajęcia będzie najpierw przedyskutowany z dyrektorem. Dodatkowo pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru za spowodowanie wypadku.
Harry chciał jakoś przekazać Neville’owi, żeby się nie martwił, ale ten chyba wciąż tkwił w szoku. Ron miał spore trudności z wyprowadzeniem go z lochów. Dopiero przy pomocy Deana udało mu się go do tego zmusić.
Harry odetchnął głębiej, chcąc pozbyć się natarczywego szumu tuż za uszami.
— Profesorze, Harry robi się strasznie blady! — zawołała w pewnym momencie lekko spanikowana Hermiona.
— Jeszcze chwilę.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 19:58, 07 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Zil, Zil, ileż ty mi pytań nasuwasz!
Przede wszystkim - co za przekleństwo Harry ma sobie, skoro nie jest to pech? Dalej - jakie wyniki przyniosą badania Hermiony. Jak będą wyglądać dalsze kontakty Harry'ego z Malfoyem? Czy Harry odzyska głos? Pokona Voldemorta? No i, oczywiście, kto chciał otruć naszego bohatera?
Sama już nie wiem.
Cieszę się, że Harry ma przyjaciół, którzy tak go wspierają, to ważne szczególnie w trudnych chwilach, jakie przeżywa.
Z każdym kolejnym rozdziałem coraz mniej wiem i mam coraz więcej pytań.
Mam nadzięję, że wkrótce poznam odpowiedzi.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 20:19, 07 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 4.

Harry ocknął się, leżąc na brzuchu w wiadomej sali, w jeszcze bardziej wiadomym łóżku. Plecy szczypały go dosyć intensywnie, ale dało się z tym wytrzymać. Cały tors miał ciasno obandażowany, więc bardzo powoli i ostrożnie spróbował się podnieść. Jednak kiedy tylko się poruszył, mocno zakręciło mu się w głowie. Domyślał się, że utrata krwi miała z tym coś wspólnego, ale w końcu zdołał usiąść i przeczekać niedogodności. Na krześle przy jego łóżku siedział Snape ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma. Harry rozejrzał się z nadzieją, nikogo poza mężczyzną jednak nie zauważając.
— Jest pora obiadowa. Piątek. Tak dla pańskiej informacji, Potter. Straciłeś przytomność po wypadku na eliksirach.
Ten właśnie moment wybrał sobie żołądek Pottera, zawiadamiając o braku paliwa. Severus uniósł jedną brew, nic jednak nie mówiąc, wezwał skrzata. Chwilę później chłopak zajadał powoli dosyć obfity, jak dla niego, posiłek. Gdy już prawie kończył, Snape zabrał głos.
— Musimy porozmawiać, Potter.
Harry przerwał posiłek, podnosząc głowę i patrząc niepewnie na mistrza eliksirów. Sztućce bardzo powoli zostały odłożone na tacę.
— Chciałbym wiedzieć, czy jesteś świadom, że przebywasz w skrzydle szpitalnym średnio raz na dwa tygodnie? — Chłopak prychnął rozdrażniony. Sam zastanawiał się, kiedy ktoś to zauważy. — Rozumiem. Jesteś tego świadom. To naprawdę wielka oznaka, że coś tam jeszcze jest pod tą burzą włosów — zadrwił sarkastycznie mężczyzna. — Czy wiesz, z jakiego powodu te wizyty są tak częste? — zapytał wprost.
Reakcja Gryfona trochę zdziwiła Severusa, przypuszczał jednak od pewnego czasu, że te ciągłe zranienia mają jakiś cel lub powód. Lekko pobladła twarz chłopaka mówiła sporo. Albo znał adwersarza, który zapewniał mu te częste pobyty pod skrzydłami Poppy, albo wiedział skąd się one biorą. Zarówno w pierwszym, jak i drugim wypadku chłopak znał niebezpieczeństwo.
Snape wstał i skierował się w stronę wyjścia. Jednak zanim odszedł, zatrzymał się nagle i położył dłoń na ramie łóżka, patrząc w oczy nastolatka, choć teraz tylko jedno z nich było tak pięknie zielone jak u Lily.
— Czy panna Granger szuka czegoś ważnego dla pana w bibliotece? Czy ma to jakiś związek z pańskimi wizytami tutaj?
Te dwa pytania jeszcze bardziej wytrąciły Harry’ego z równowagi. Snape nie wypytywał o szczegóły. Chciał tylko wiedzieć, czy szuka rozwiązania problemu. Tak, jakby już coś wiedział.
Potter wzruszył ramionami jakby nie rozumiał, o co mu chodzi. Nawet teraz nie chciał podawać zbyt wielu informacji profesorowi.
— Będę pana obserwował, panie Potter. — Zabrzmiało to prawie jak groźba. — Szczególnie za dwa tygodnie. Wie pan przecież, co wtedy będzie.
Chłopak patrzył na odchodzącego Nietoperza, nie bardzo rozumiejąc. Nagle coś sobie przypomniał. Mecz. Gryffindor kontra Ravenclaw. Za dwa tygodnie. O tak, to będzie niezła zabawa dla jego „fatum”. Sporo możliwości do wykorzystania.
— O! Widzę, że się w końcu obudziłeś! — zawołała pani Pomfrey, podchodząc do Gryfona z uśmiechem na twarzy. — Profesor Snape już wyszedł?
Harry nie potrafił się powstrzymać i wywołał ulubioną iluzję małego nietoperza, który w momencie zetknięcia się z promieniami słońca, zaczął się kurczyć aż zniknął.
— Och, lepiej żeby tego nie widział. — Pielęgniarka zachichotała na ten widok. — Ale zgadzam się z tobą, że na słońce to on jest dosyć poważnie uczulony. Ostatnio jedna z Puchonek chciała mu podarować jakiś mugolski krem. Nazwała to „sztuczną opalenizną”. Prawie dwie godziny ją potem uspokajałam, tak ją zrugał i jeszcze dorzucił szlaban z panem Filchem.
Harry uniósł brwi rozbawiony. Przed oczami stanął mu Snape używający samoopalacza. Widok wydawał mu się wręcz niesamowicie ironiczny. Według niego Snape musiał być blady. To do niego pasuje i kropka. Blady, mroczny, nieprzystępny jak starożytny wampir.
— A teraz zajmiemy się tobą, kochaneczku.
Gdyby tylko mógł, to by jęknął z rozpaczy.
Po blisko godzinie oględzin, zmianie opatrunków i nałożeniu kilku maści pozwolono mu odpocząć. Jednym z gorszych punktów programu był brak mikstury przeciwbólowej.
— Niestety w twoim organizmie było jej tyle, że niewiele brakowało, a uzależniłbyś się. Jest to bardzo rzadkie, ale możliwe. Staraj się nie urazić pleców, a powinno być znośnie. Nie wcześniej niż jutro będę mogła podać ci niedużą dawkę.
Czyli będzie boleć. Harry pokiwał głową, że rozumie i westchnął ciężko. Z każdym dniem jego sytuacja wyglądała gorzej. Dobrze, że przynajmniej potrafił spać na brzuchu.
— Harry! Nareszcie się obudziłeś! — usłyszał nagle krzyk Hermiony, która wpadła do szpitala w towarzystwie dwójki Weasleyów.
Chłopak zareagował natychmiast, rozpościerając wokół siebie tarczę i nie dopuszczając nikogo do bliższego kontaktu.
— Hej! — oburzył się takim traktowaniem Ron, odbijając od osłony.
Hermiona spojrzała na przyjaciela i wystające spod szpitalnej pidżamy bandaże.
— Harry chyba nie chce, abyśmy go przytulali. Prawda?
Potwierdził, szczęśliwy, że swoim zwyczajem szybko połączyła fakty.
— Nadal boli? — spytała Ginny, podając mu coś do pisania, gdy tylko opuścił barierę.
— Trochę. Nie mogę przez jakiś czas przyjmować przeciwbólowego. Groziło mi uzależnienie. —
Hermiona czytała na głos nad jego ramieniem.
— Wcale się nie dziwię. W kociołku Neville’a było z dziesięć dawek, a ty wszystko przyjąłeś na siebie, wprost na otwartą ranę. Przeciwbólowy jest jednym z najszybciej wchłanianych eliksirów.
— Tak, tak, Hermiono. Eliksiry były w środę, daj odpocząć trochę głowie. — Ron chyba nadal nie potrafił przyzwyczaić się do wpadania dziewczyny w tryb wykładowczy o każdej możliwej porze dnia i nocy.
„Co z Neville’em?”, Harry zadał pytanie, które dręczyło go od dłuższej chwili.
— Snape pozwolił mu skończyć ten rok, ale tylko pod warunkiem, że nie będzie uczęszczał na eliksiry w następnych latach. I będzie na każdych zajęciach ze mną w parze. Tak dla bezpieczeństwa — poinformowała go Hermiona.
— Chłopie, zostaliśmy sami — załamał się rudzielec. — Nie dostaniemy nikogo do pomocy.
„Nie będzie tak źle.”
— Właśnie — zgodziła się z nim Ginny. — Hermiona wyszkoli was w ciągu tygodnia.
— Gin, to wcale nie jest zły pomysł! — Gryfonka, ucieszona, zatarła wymownie ręce. — Trochę nauki i …
— O nie… — Ron rzucił się na łóżko.
Dziewczęta wybuchnęły śmiechem, a Harry poklepał przyjaciela współczująco po ramieniu.
— Harry, Fred i George przesyłają ci mały prezent. — Ginny położyła nieduży, prostokątny pakunek na jego kolanach.
Powoli rozwijał papier, podejrzewając najgorsze. Spod opakowania wyłoniła się srebrno-miedziana tabliczka z napisem: „Łóżko Harry’ego Pottera – nie zajmować, ciągle w użyciu”.
Harry zaśmiał się w duchu. Encore zalecał rezerwację, można więc i w ten sposób. Ginny ze śmiechem zamontowała tabliczkę i opuściła ich, tłumacząc się lekcjami.
— My już mamy wolne, więc jak chcesz, to z tobą posiedzimy — zaproponowała Hermiona.
Wolał, żeby zostali. To było o wiele lepsze niż siedzenie samemu i rozmyślanie o tępym bólu. Nadal był w stanie go znieść, ale to ciągle był ból. Jeśli o nim nie myślał, to tym lepiej.
Niestety zbliżająca się cisza nocna wygoniła ich z sali szpitalnej po kilku godzinach nauki i rozmów. Odrabianie zadań nie było zbyt wygodne z ciasnym bandażem opasującym cały tors i chłopak marzył już tylko o położeniu się.

**

Syczący głos cicho rozbrzmiewał gdzieś w oddali. Skierował się w jego stronę wzdłuż mrocznego tunelu. Od razu jednak tego pożałował, rozpoznając Salę Audiencyjną swego wroga.
— Jeszcze trochę, Nagini. Już wkrótce go dostaniemy — zasyczał, i to naprawdę, a nie tylko w przenośni, Tom głaszcząc ogromny, łuskowaty łeb węża leżącego u jego stóp.
Krąg śmierciożerców stał nieporuszony, czy to przez strach, czy przez szacunek.
— Lucjuszu, czy potwierdziłeś opowieść Severusa? — Wężowata twarz bez nosa obróciła się w stronę jednego ze swych sług.
— Tak, mój Panie. Potter znów jest ranny. Wybuch kociołka na eliksirach dotkliwie poranił mu plecy — odparł usłużnie zapytany, pochylając głowę.
— To świetnie — zaśmiał się zimno Czarny Pan. — Może wcale nie będę musiał przejmować się tym bachorem. Przyjaciele sami go załatwią.
Wewnętrzny Krąg zafalował, ale nikt nic nie powiedział.
— Teraz zajmiemy się ważniejszymi sprawami.

Pierwsze dźwięki pękającego szkła prawie zignorowała, ale kolejne uzmysłowiły jej, kogo ma pod swoją opieką. Poppy wpadła do sali i stanęła przerażona. Wszystkie okna pozbawione były szyb, a kawałki szkła krążyły po komnacie, tnąc wszystko na swej drodze. Szarpiące się w niemym cierpieniu ciało leżało na swoim łóżku, ciągle pogrążone w koszmarze. Nie czekając dłużej, kobieta otoczyła się silną tarczą i szybko podeszła do śpiącego. Chłopak, wygięty w łuk, trzymał się za czoło.
— Obudź się. — Złapała go za ramię, lekko potrząsając.
Prawie natychmiast otworzył oczy, choć to zdrowe chyba nadal widziało jeszcze senne koszmary. Podniósł się do pozycji siedzącej, sycząc. Bandaż w kilku miejscach przesiąknął krwią.
— No pięknie. A już tak ładnie się goiło — zauważyła Pomfrey, ale nie robiła z tego powodu wyrzutów pacjentowi.
Nie jego wina, że coś mu się śniło. Przyniosła nowe bandaże i maści, by zmienić te stare. Parę dodatkowych ran od szkła też trzeba było opatrzyć. Potter tymczasem szybko coś pisał na zwoju.
— Muszę cię opatrzyć. Możesz na chwilę przestać?
Jak grochem o ścianę. Nie widząc sensu kłócenia się z wyraźnie roztrzęsionym chłopakiem, cierpliwie czekała, aż skończy. W międzyczasie ruchem różdżki przywróciła oknom szyby. W jej dłoni znalazł się w końcu pergamin z notką na górze „Dla dyrektora – bardzo pilne”.
— Wyślę mu to siecią fiuu, skoro to pilne. A ty mi się tu nie ruszaj ani na krok. Zaraz wrócę.
Nie raz Albus mówił jej o dziwnym połączeniu tego biednego chłopca i Tego-Którego-Imienia-Się-Nie-Wymawia. Musiał zobaczyć coś ważnego, skoro to takie pilne wieści chce przekazać.
— Gabinet dyrektora. — Rzuciła proszek w kominek.
— Tak, Poppy?
— Albusie, Harry Potter prosił, aby ci to przekazać jak najszybciej. Właśnie go obudziłam z koszmaru.
— Wszystko z nim w porządku? — upewnił się starzec, odbierając pergamin z zielonego ognia.
— Tak, trochę otworzyły się rany na plecach i znów stłukł szyby, ale zaraz się nim zajmę.
— Dziękuję, Poppy. Już cię nie zatrzymuję.
Płomienie straciły swoją magiczną barwę i znów miło pożerały bierwiona brzozy, rozsiewając w całym gabinecie zapach płonącej żywicy.
Albus Dumbledore otworzył zwinięty w rulon pergamin i zaczął czytać. Z każdym zdaniem bladł coraz bardziej.
— Fawkes — zwrócił się do swego feniksa. — Sprowadź tu Severusa.
Ognisty ptak znikł w oknie. Mistrz eliksirów pojawił się w ciągu paru minut, wychodząc z kominka.
— Co się stało, Albusie? — zapytał wprost. — Ostatnio użyłeś Fawkesa, by mnie wezwał czternaście lat temu.
— Remus Lupin nie żyje. — Dumbledore wstał z fotela i podszedł do okna. — Harry wszystko widział. Śmierciożercy torturowali Lupina, a Tom rzucił zaklęcie uśmiercające.
— Skąd jest pewien, że to nie kolejna fałszywa wizja? Przecież już się to zdarzało.
Severus usiadł w fotelu, wpatrując się w ogień. Nigdy nie przepadał za Huncwotami. Oni gnębili go, ale to on nadal żyje.
— Lupin powiedział do Toma coś, co utwierdziło Harry’ego, że to prawda.
— Co?
— Nie napisał. — Albus wskazał zwój na stole. — Dostałem go przed chwilą od Poppy.
— Chłopak będzie załamany. Lupin był ostatnią osobą łączącą go z rodzicami.
— Wiem, Severusie.
Albus usiadł na powrót w swoim fotelu, poprawiając okulary.
— Nie wiem już, co robić. Harry jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Te niewyjaśnione do końca wypadki też nie są normalne. Sam zauważyłeś ich dziwną regularność. Teraz jeszcze śmierć Remusa. Boję się, że Harry straci całkiem chęć do życia albo gorzej – ruszy drogą zemsty.
— Bardziej obawiałbym się tego drugiego. Jest Gryfonem.
Dyrektor przez dłuższą chwilę patrzył na swojego nauczyciela bez słowa.
— Mógłbyś do niego zajrzeć? Tak niby przypadkiem.
— Po co? Myślisz, że się nie domyśli? Pamiętaj, Dumbledore, on nie ma już jedenastu lat. Życie sporo go nauczyło.
— Severusie…
— Nie. Po raz pierwszy wyraźnie ci się sprzeciwię. Nie pójdę do Pottera. Chcesz, to idź sam, ale i tak niczego się nie dowiesz. Musi się oswoić z tą sytuacją. Jeszcze nie raz straci w tej wojnie kogoś bliskiego. Czym szybciej to zrozumie, tym lepiej dla nas wszystkich.
— Przecież to jeszcze dziecko.
— Nie, Albusie. To młody mężczyzna dotknięty przez życie. On już nie zachowuje się jak dzieciak. Nie zachowuje się nawet jak inni chłopcy w jego wieku. Zaczyna we wszystkich swych czynach widzieć konsekwencje. Jak sądzisz, dlaczego nagle ustały bijatyki pomiędzy nim a Malfoyem? Bo wie, że to tak naprawdę nie jest ważne. Co było ostatnio? Rzucił czar na Draco i potem go zdjął. Żadnych ofiar. Nawet jeśli podejrzewa go o otrucie, nic w związku z tym nie robi. Wie, że to by tylko pogorszyło sprawę.
Tak długiej przemowy w wykonaniu Severusa Dumbledore nie słyszał od bardzo dawna. Tak dosadnie nie sprzeciwił mu się nawet, gdy ten chciał umieścić chłopaka u niego po wypadku u Dursleyów.
— Potrzebujesz coś jeszcze ode mnie, Albusie?
— Niestety tak. Ciało Remusa mają zamiar porzucić w Dolinie Godryka. Mógłbyś przynieść je tutaj i przygotować? Harry będzie pewnie chciał się z nim pożegnać.
Severus Snape, Smarkerus, miał przygotować ostatniego z Huncwotów do pochówku. Co za absurdalna ironia…
Bez słowa kiwnął głową i opuścił gabinet dyrektora Hogwartu.
Rogacz, Łapa, Lunatyk. Glizdogona, tak prawdę powiedziawszy, nie można nazwać Huncwotem. Raczej brzydką maskotką.
Czekał prawie godzinę, ukryty, zanim kilku śmierciożerców niższego szczebla pojawiło się przy ruinach domu Potterów i wyrzuciło swój balast zapakowany w jakąś szmatę. Zaraz potem zniknęli. Severus aportował się z ciałem pod bramę szkoły i przelewitował go do skrzydła szpitalnego, starając się nie zwracać uwagi na częściowo zasłonięte łóżko Gryfona. Chciał utrzymać się w swym postanowieniu.
— Spokojnie. Śpi. — Pomfrey zauważyła jego zachowanie i uspokoiła go poważnym tonem. — Dałam mu eliksir Bezsennego Snu. Teraz musimy zająć się Remusem.
Podczas jego nieobecności Dumbledore musiał zawiadomić o wszystkim kobietę. Przez ponad dwie godziny usuwali wszystkie widoczne efekty tortur i zaklęć.
— Nie wiem, jak zareaguje rano — zaczęła nagle Poppy, ubierając Remusa w szaty przyniesione przez skrzaty. — Zasypiał w pełni świadomy sytuacji, choć nic mi nie napisał. Jego twarz emanowała poczuciem winy.
Severus rozumiał ją aż za dobrze. Z twarzy Pottera zawsze dało się czytać jak z otwartej księgi. Rzucił ostatnie czary powstrzymujące rozkład i nakrył ciało białym prześcieradłem. Pożegnał się krótko i wrócił do swoich komnat złapać jeszcze kilka godzin snu.

**

Rankiem zastała Pottera siedzącego na brzegu łóżka, w pełni ubranego i obserwującego testrale latające za oknem.
— Proszę, wypij. — Pielęgniarka podała mu eliksir uspokajający.
Wypił go bez sprzeciwów. Wraz z pustą buteleczką podał jej kawałek pergaminu.
„Jest tutaj?”
Spodziewała się tego pytania.
— Chcesz go zobaczyć po raz ostatni?
Krótkie potwierdzenie i wstanie z łóżka mówiło samo za siebie.
Zaprowadziła go do małego pokoiku używanego właśnie w tym, niestety smutnym, celu. Nawet w Hogwarcie zdarzały się wypadki śmiertelne, choćby jak w przypadku Marty. Zostawiła Pottera samego, zabraniając mu jednak zamykać drzwi.
Harry podniósł materiał z twarzy Lunatyka. Nie miał on na sobie żadnego śladu strasznych przeżyć z ostatnich chwil życia. Jakby spał. Tylko, że już nigdy się nie obudzi.
Nawet nie wiedział, kiedy nadeszła pora śniadania.
— Chcesz zjeść tutaj, w sali szpitalnej? — zapytała magomedyczka, stanowczo wyprowadzając go z pokoiku. Chłopak spędził tam dużo czasu, a kobieta uważała, że jak na tak młodego człowieka było to o wiele za długo.
Zaprzeczył, bez wahania kierując się ku drzwiom wyjściowym. Pani Pomfrey westchnęła ciężko, ale go nie zatrzymała. Wiedziała, że i tak nic by sobie nie zrobił z jej sprzeciwów. To już nie był ten chłopak, którego mogła zatrzymać w skrzydle szpitalnym jednym ostrzejszym spojrzeniem.
— Potem wróć. Nie powinieneś w ogóle stąd wychodzić.
A jednak pozwoliła mu wyjść. Któżby śmiał zatrzymać Harry’ego Pottera? Chłopak nienawidził litości. Rozumiał, że wojna niesie ze sobą ofiary. Ciężko je dźwigać, ale trzeba też żyć dla innych, ciągle żywych. Nie potrzebuje litości. Dobrze wie, kto jest wszystkiemu winien.
Rona ani Hermiony jeszcze nie było. Powoli zaczął jeść śniadanie, które w ogóle mu nie smakowało, czekając na ich przybycie. Chciał sam ich poinformować o śmierci Remusa.
Przyszli kilka minut później. Weseli, roześmiani, niczego nieświadomi. Harry przez chwilę im zazdrościł, ale tylko przez moment. Cierpliwie czekał, aż zjedzą, nie reagując na ich zaczepki. W końcu widząc, że skończyli, sięgnął po pergamin Hermiony, który ostatnio zawsze nosiła ze sobą. Napisał jedno, krótkie zdanie i wstał, zostawiając zwój na stole.
„Lunatyk nie żyje.”
Wyszedł z Wielkiej Sali, pozostawiając niewielki chaos po stronie stołu Gryffindoru. Dyrektor pewnie zaraz potwierdzi tę wiadomość, w jakiejś wielce patetycznej przemowie wychwalając człowieka, którego mało kto tak naprawdę znał.
Wrócił do szpitala, siadając na łóżku i znów obserwując szybujące nad Zakazanym Lasem testrale.
— Jest za cichy — stwierdziła Poppy, obserwując z pewnej odległości zapatrzonego w okno swego jedynego pacjenta. — Tłumi to wszystko w sobie.
Dumbledore pojawił się u niej zaraz po feralnym śniadaniu, na którym rozniosła się wieść o śmierci eks–profesora. „Prorok Codzienny” nic jeszcze nie wiedział o wydarzeniach. Szybka akcja Severusa uratowała ich przed nagonką dziennikarzy. Na razie. Ministerstwo jednak, niestety, musi zostać powiadomione, a wraz z nim dowie się i prasa.
— Nie umiem mu pomóc, Poppy, choć bardzo chciałbym — zasmucił się Dumbledore, również przypatrując się Gryfonowi.

**

Kilka następnych dni minęło w dziwnej ciszy. Harry nie chciał nikogo koło siebie. Przyjaciele zostawili go więc w spokoju, rozumiejąc po części jego cierpienie. Pozostali Gryfoni przechodzili coś w rodzaju żałoby. Wszelkie przejawy wesołości były natychmiast uciszane i tępione w zarodku. Wszyscy uwielbiali profesora Lupina, mniej lub więcej.
A życie toczyło się dalej. Pogrzeb odbył się i nikt nie został na niego zaproszony. Taka była ostatnia wola Lupina. „Prorok” poświęcił nauczycielowi aż jeden numer, w większości potępiający. Remus Lupin był w końcu likantropem.
Neville nawet nie próbował zbliżać się do Harry’ego, czy to ze strachu, czy z poczucia winy. Sam poszkodowany nie miał mu niczego za złe, przecież to był wypadek. Nie miał jednak szansy porozmawiać normalnie z kolegą, wytłumaczyć. Miał tylko cichą nadzieję, że Longbottom nie weźmie sobie całej tej sytuacji zbytnio do serca.
Nadchodzący ogromnymi krokami mecz Gryffindor vs Ravenclaw wyparł wszystko inne, nawet widoczny smutek, z szukającego Gryfonów. Zbyt wielkiego wyboru i tak nie miał. Prawie codzienne treningi tak go wyczerpywały, że nie miał zbyt wiele czasu na nic innego. Nie posiadał nawet jednej wolnej minuty, żeby pomóc Hermionie w poszukiwaniach, za co szczególnie szczerze ją przeprosił.
— Harry, niczym się nie przejmuj — odparła mu wtedy. — Każdy z nas zajmuje się teraz tym, co kocha najbardziej. Ciesz się chwilą.
Coś w tym było. Udobruchawszy wyrzuty sumienia, z podwójną energią przyłożył się do treningów. Skoro dziewczyna daje z siebie wszystko, to dlaczego on nie miałby?

**

Nadszedł ten dzień. Od samego rana czuł na sobie gorące niczym rozgrzany pogrzebacz spojrzenie Snape’a. Minęły ponad dwa tygodnie i przyjmował spore zakłady, że dziś coś się stanie. Okazja była wręcz sprzyjająca. Wysoko obstawiał zrzucenie z miotły lub trafienie tłuczkiem.
Wyszedł na boisko w ostatnich promieniach późno jesiennego słońca. Reszta drużyny machała do głośno wiwatującej widowni, przynajmniej tej po stronie Lwa. Węże rzucały raczej wyzwiskami, choć na szczęście nie próbowały niczym innym.
Ku swojemu zdziwieniu Harry zobaczył Snape’a w towarzystwie pani Hooch, która chwilę później już zmierzała w ich stronę, pozostawiając profesora poza boiskiem.
Mecze z Ravenclawem nie odznaczały się zwykle niczym szczególnym. Brakowało im złośliwej zawziętości Ślizgonów, w związku z czym i tym razem nie spodziewano się niczego spektakularnego. Potter uśmiechnął się gorzko w duchu. Po raz pierwszy widzowie będą mieć zapewnioną rozrywkę, oby tylko niezbyt krwawą. W końcu byłaby to jego krew.
Dosiedli mioteł po wysłuchaniu standardowej mowy Hooch o graniu fair play, po czym wzbili się w niebo.
Harry zawsze kochał to uczucie. Coś w rodzaju wolności. Tak jakby na krótki moment otrzymał skrzydła. Usłyszał gwizdek i zarejestrował moment wypuszczenia znicza i jego bardziej groźnych towarzyszy. Szukająca Ravenclawu już nie robiła na chłopaku takiego wrażenia jak na początku. Nadal odczuwał ból, widząc brak Diggory’ego na tym miejscu, ale zaczynał rozumieć. To nie on był winien jego śmierci. Czuł smutek, ale już nie winę. Jedyną winą, którą wiedział, że ponosi w stu procentach, była śmierć Syriusza. Mógł wykonać tyle innych ruchów, a nie od razu rzucać się do Ministerstwa Magii.
Kilka metrów od niego mignęła mu złota kula, odwracając uwagę od ponurych myśli. Niezbyt szybko, niby patrolując okolicę, ruszył w jej stronę, obserwowany przez szukającą przeciwników. Nie spuszczała go z oka ani na chwilę. Zauważył tę technikę nie tylko u Ślizgonów. Ostatnio zastanawiał się, czy poprawa wzroku, choć tylko w jednym oku, nie wyostrzyła jeszcze bardziej jego postrzegania. Przykładowo tak jak teraz znicza. Nawet z tej odległości potrafił zobaczyć ruch jego skrzydełek. Nie samych skrzydeł, ale miejsca gdzie powinny być. To jak z płatami wirnika helikoptera w ruchu. Jednocześnie są wszędzie, chociaż naprawdę się kręcą.
Szukająca obróciła się na sekundę, by zerknąć na toczącą się w dole grę. Ten moment wykorzystał natychmiast chłopak. Pognał w stronę błysku złota przy wtórze krzyków widowni. Znicz, jakby wyczuwając jego zamiary, zaczął uciekać. Harry ledwo kątem oka zwrócił uwagę, że szukająca ruszyła za nim ze sporym opóźnieniem. Nie było to zbyt mądre, ale nie widział w niej przeciwnika, którego powinien się obawiać.
Chwycił się mocniej miotły, podążając uparcie za swym celem. Akurat zmierzał ku najwyższej obręczy Ravenclawu, przelatując przez sam jej środek. Potter nie miał już czasu zmienić kierunku. Skulił się jak najwięcej mógł i podążył za zniczem. Przelatując przez obręcz, poczuł silny ból w plecach na wysokości żeber, ale nie spuścił wzroku ze złotej piłki, zagryzając tylko zęby. Nagły skręt znicza w stronę widowni, ruch Szukającego w tę samą stronę. Harry słyszał tętniący szum w uszach, ale widział tylko swój cel. Znicz skierował się nagle w stronę jednej z wież wzbijających się ponad tłumem, na których szczyciły się swoimi barwami proporce Domów. Ruszył w górę. Już tylko kilka centymetrów dzieliło chłopaka od złapania kulki. Oderwał dłoń od trzonka miotły, trzymając się już tylko jedną ręką, i wyciągnął drugą przed siebie. Poczuł trzepot skrzydeł uderzających o wnętrze dłoni i zacisnął mocno palce.
Udało się, pomyślał, uśmiechając się szeroko. I wciąż jestem cały.
Potężny podmuch wiatru nagle szarpnął miotłą i jej witki przechyliły się mocno w stronę wieży, przy której wciąż leciał. Zahaczyły o odsłoniętą konstrukcję, wyrzucając jak z procy swego jeźdźca.
No, cudownie, [i] zdążył jeszcze pomyśleć Harry, zanim uderzył plecami w barierkę ochronną głównej widowni i stracił przytomność.

**
Pierwsze, co poczuł w chwili powrotu do żywych to bezwład, jeśli coś takiego można w ogóle nazwać czuciem. Nie czuł siebie. Ani nóg, ani rąk. Dodatkowo, strasznie źle mu się oddychało. Całe szczęście, że chociaż głową mógł ruszać. Widok Snape’a przy jego łóżku nawet go nie zdziwił.
— Nie szczerz się tak, Potter. — Profesor zauważył jego niezbyt stosowne do sytuacji zadowolenie. — Przyniosłem tylko eliksiry. Gdybyś latał na terenie boiska, nie musiałbym tego robić. Ktoś zdążyłby rzucić zaklęcie lewitujące.
[i]No, tak. To znów moja wina, że znicz lata, gdzie mu się żywnie podoba,
prychnął urażony chłopak.
Nagle inna myśl wybiła się ponad to. Czy Snape miał na myśli siebie? Z trudem zaczął łapać powietrze, zaskoczony tym faktem.
— Coś cię boli? — zapytał Snape, widząc nagłą bladość i trudności w oddychaniu. — Co?
Zapomniałeś, dupku, że nie mówię, sklął go w myślach Gryfon, gromiąc nauczyciela spojrzeniem.
Chyba mężczyzna przypomniał sobie o tym fakcie, bo szybko dodał:
— Pokaż.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Nawet to trudniej było niemożliwe. Pomimo usilnych starań, ręce nie chciały drgnąć. Pot spłynął po twarzy Harry’ego, tak intensywnie próbował, pomiędzy łapaniem haustów powietrza, unieść dłoń.
— Uspokój się! — powiedział chłodno Snape, kładąc mu rękę na piersi, chcąc zmusić do bezruchu.
Natychmiast ją zabrał, gdy nastolatek napiął się w wyraźnym cierpieniu.
— Obudził się?
Pomfrey podeszła do łóżka z drugiej strony, z tacą w rękach.
— Ma kłopoty z oddychaniem i chyba nie może poruszać rękami — rzekł mężczyzna, w ogóle nie przejęty faktem, że dopiero sam spowodował u chłopaka spazm bólu.
— Wcale się nie dziwię. Dostał kaflem w żebra od własnego zawodnika, a zaraz potem poprawił upadkiem o poręcz. Cud, że nie połamał kręgosłupa. Proszę się uspokoić, panie Potter — zwróciła się do ledwo oddychającego pacjenta. — Jedno z żeber przebiło prawe płuco i dlatego masz problemy z oddychaniem. Eliksir regenerujący już się nim zajmuje, ale do tego momentu lewe płuco wykonuje podwójną pracę. Kolejne dwa żebra są złamane. Co do braku reakcji w rękach, jest to spowodowane opuchlizną w okolicach kręgosłupa. Dopóki nie zejdzie, zostaniesz, kochanieńki, pod moją opieką.
Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić. Nie mogąc nawet zaprotestować, musiał znieść obecność Snape’a przy zmianie opatrunków. Lekko skołowany zauważył, że mężczyzna stara się jak najmniej go urazić.
— Pańskie ciało przypomina kolorem dojrzałą śliwkę — zauważył nauczyciel eliksirów beznamiętnie, trzymając go pod pachami w pozycji siedzącej.
Pomfrey nakładała chłodną maść na ogromnego siniaka sięgającego od barku po pas na plecach i na całą pierś. Działanie maści było natychmiastowe. Po chwili poczuł miłe ciepło, szczęśliwy, że chociaż czucie wróciło.
— Zaraz zawołam Granger i Weasleya. Przed chwilą widziałem jak pańska przyjaciółka transmutowała oparcie ławki w kajdany dla tej niecierpliwej latorośli Artura. — Sarkazm Postrachu Hogwarckich Korytarzy bił po uszach. — Dopilnuj, Pomfrey, żeby go nakarmili, nie chcemy żeby nasze Bożyszcze Tłumów padło z głodu po tak spektakularnym zwycięstwie. — Po tych słowach Snape ponownie zwrócił się do obolałego Pottera — Gdybyś nie zauważył, a jestem świadom poziomu twojej spostrzegawczości, to znicz nadal tkwi w twojej dłoni.
Profesor miał całkowitą rację, skrzydełka znicza drgały pomiędzy palcami jego wciąż bezwładnej dłoni.
Pomfrey podczas tej przemowy tylko pokiwała głową, ubierając Harry’ego w szpitalną pidżamę.
— Teraz pozostaje ci tylko odpoczywać. — Przykryła go kocem i poklepała lekko po ramieniu.
— To w tym roku opanował do perfekcji — zaszydził wrednie Snape, odwracając się i wychodząc.
Zaraz potem pojawiła się Hermiona z zakutym nadal Ronem. Brunet na ten widok uniósł brwi i spojrzał pytająco na dziewczynę.
— Och, Harry! Tak się o ciebie martwiłam! Okropnie nas wystraszyłeś. — Wcale nie zwracała uwagi na pytający wzrok rannego, przytulając go ostrożnie.
Syknął, gdy na chwilę brakło mu tchu. Zapomniał unieść bariery, żeby jakoś uprzedzić przyjaciół. Dziewczyna szybko wypuściła go z widocznym poczuciem winy.
— Mogłabyś już mnie wypuścić z tych okowów? — poprosił niezbyt miło Ron, wyciągając przed siebie ręce połączone drewnianymi obręczami.
Dziewczyna zniwelowała czar ze słodkim uśmiechem na ustach.
— Żebyś widział, Harry, jak szalał na korytarzu. Cała drużyna została wygoniona przez McGonagall do dormitorium, a on się uparł, że zostanie. Już myślałam, że poprosi Snape’a o pozwolenie na wejście, gdy nas mijał.
Chłopak zerknął na przyjaciela. Nie przypuszczał, że rudzielec jest w stanie zaczepić mistrza eliksirów, by spytać, czy może się z nim zobaczyć. Uśmiechnął się do niego.
Pani Pomfrey wybrała właśnie ten moment, by przynieść mu posiłek.
— Panno Granger, proszę nakarmić kolegę. Na razie nie jest w stanie ruszać rękami.
Hermiona wyraźnie zbladła, odwracając się do Harry’ego.
— Aż tak poważnie ranny jest Harry?
— Nie, spokojnie, to tylko opuchlizna w okolicach kręgosłupa. Wkrótce powinno przejść, ale do tego czasu wasz przyjaciel będzie potrzebował pomocy przy różnych czynnościach.
Harry już zaczął zastanawiać się, kto będzie mu pomagał przy korzystaniu z łazienki.
— Stary, niczym się nie przejmuj. Jakby co, to ja tu jestem, gdybyś musiał, no wiesz… — Ron wskazał głową na drzwi łazienki, jakby odgadując jego myśli.
Chłopak odetchnął z ulgą, lekko marszcząc brwi i czując niewielki ból w klatce piersiowej.
— Starajcie się też zbytnio go nie rozśmieszać. Chwilowo tylko jedno płuco pracuje prawidłowo.
Pielęgniarka zostawiła ich samych, wracając do swojego biurka, przy którym czekał na nią jakiś uczeń, sądząc po szatach, Puchon.
— To przekleństwo za każdym razem jest silniejsze, Harry — szepnęła wciąż blada Hermiona, pomimo zaklęcia wyciszającego rzuconego zaraz po odejściu Pomfrey. — Musimy jak najszybciej znaleźć rozwiązanie.
Ron karmił przyjaciela niewielkimi porcjami, pamiętając, że chłopak nadal nie jada zbyt wiele. Dziewczyna tymczasem zaczęła wyciągać z torby książki i notatki. Harry, widząc to, westchnął i wzniósł oko ku górze. Zawsze zastanawiał się, jak to możliwe, że jego przyjaciółka każde zmartwienie odsuwa od siebie, zagłębiając się w książkach.
— Zdobyłam kilka ciekawych informacji o liczbach. Sama trochę się zdziwiłam, ale może to tylko moje wyobrażenia. Chciałabym usłyszeć twoje zdanie na ten temat.
Uniósł brwi, nic nie rozumiejąc, ale wiedział, że przyjaciółka zaraz wejdzie w swój trans i wszystkiego się dowie. Wystarczyło to przetrzymać i wszystko stanie się w miarę jasne. Wskazał głową notatki, by zaczęła czytać. Szybko i niecierpliwie przekartkowała książkę do zaznaczonej wcześniej strony.
— To zaintrygowało mnie w pierwszej kolejności. Wręcz jasno opisuje mi pewną bardzo dobrze znaną nam osobę. Pomysł na sprawdzenie liczb wpadł mi do głowy, gdy Parvati odrabiała swoje zadanie na wróżbiarstwo. Połączyłam więc numerologię i, niestety, wróżbiarstwo — westchnęła ciężko na wspomnienie swoich feralnych zajęć z Trelawney. — A oto, co znalazłam. Ósemki to osoby energiczne, bojowe, ambitne, zrównoważone i pewne siebie. Posiadają niezwykle silną osobowość. Osiągają w życiu bardzo wiele, zaczynając od niczego. Ósemka związana jest z władzą, siłą, sławą i sukcesami w każdej dziedzinie. Sukcesy zawdzięczają przede wszystkim swojej ciężkiej pracy i chęci ryzykowania. Nie istnieją dla nich przeszkody nie do pokonania, a przeciwnie – są dla nich wyzwaniem. Na życie mają proste recepty i nie uznają kompromisów. Gardzą kłamstwem, hipokryzją i intrygami. Są prostolinijne i odpowiedzialne. Posiadają wybitne zdolności organizatorskie, lubią rozkazywać i kierować. Dla obrony swych ideałów gotowe są zniszczyć przeciwnika. Są bardzo aktywne umysłowo i fizycznie. Na ogół potrafią wiele wytrzymać i znieść, panując nad własnymi emocjami, ale sprowokowane wybuchają, tracąc panowanie nad sobą i nie zważając na konsekwencje. W sytuacjach krytycznych i niebezpiecznych nie tracą zimnej krwi, całkowicie panując nad sytuacją. Negatywne cechy ósemek to: egoizm, złośliwość, nieufność, chciwość i brutalność. Ósemki są bardzo zaborcze i dlatego niewiele osób jest gotowych tak się im podporządkować. Są niezwykle atrakcyjne dla płci przeciwnej, głównie za sprawą swojego dynamizmu, niebanalnej osobowości oraz nieuchwytnego czaru. Dla bojowych i energicznych ósemek najodpowiedniejszym partnerem, towarzyszem, ewentualnie przyjacielem może okazać się bardzo spokojna i czuła dwójka. Mówi to wam coś? — zapytała dziewczyna dziwnie zarumieniona.
Harry patrzył na nią niedowierzająco. Chyba nie chce powiedzieć, że liczba osiem odnosi się do…
— Muszę jeszcze to potwierdzić. Niestety nie znam daty urodzin, więc jest to mocno utrudnione. Sprawdzę w archiwalnych albumach Hogwartu, jak będę szukać czegoś o Encorach. Co do dwójki, jestem pewna, że to chodzi o ciebie, Harry. Co prawda z twojej daty urodzenia wychodzi i jedenastka, i dwójka, ale nas interesuje tylko ta druga liczba. Opis też się zgadza. Słuchaj, to naprawdę, słowo w słowo opis ciebie. Dwójka symbolizuje łączenie i uzupełnianie. Najbardziej charakterystyczną dla nich cechą jest chęć współpracy, takt i zrozumienie innych. Mają wrodzoną dobroć i umiejętność wczuwania się sytuację. Są to osoby obdarzone talentami. Najbardziej ze wszystkich liczb taktowne, usłużne, miłe i zgodne. Są bardzo spokojne, powściągliwe, szukają oparcia i aprobaty u innych.
Posiadają umysł analityczny, a ponadto umiarkowanie, mądrość i rozwagę, co gwarantuje, że nawet w chwilach krytycznych postąpią właściwie. Nieśmiałe, skromne, prostoduszne, dyskretne i pozbawione pretensji. Dwójki są doskonałymi mediatorami, potrafiącymi łagodzić wszelkie spory i konflikty, podnosić innych na duchu. W ich życiu dominują uczucia, a nie rozum. Marzycielskie, romantyczne, idealistyczne i ogromnie wrażliwe. W towarzystwie osób ordynarnych i kłótliwych czują się zagubione i wytrącone z równowagi. Mogą także stać się łupem dla osób pozbawionych skrupułów. Negatywne cechy dwójki to: nadmierna uległość, podejrzliwość, kapryśność. Najważniejsze dla nich to: dom, rodzina i harmonijne życie. To cały ty — zakończyła swój wykład Granger.
— A ósemka to…? — dopytywał się Ron. — Chyba nie chcesz powiedzieć, że…
— No dobra, moi drodzy — przerwała mu nagle pielęgniarka, podchodząc do łóżka. — Czas dać odpocząć koledze. Wy pewnie jeszcze musicie zdać relację całej drużynie.
Po raz kolejny nie zwróciła uwagi na czar ustawiony wokół nich. Albo pacjenci bardzo często go używali i uznała go za normalność, albo go nie wyczuła, chociaż to mało prawdopodobne.
— Zaraz pójdziemy. Ron tylko jeszcze pomoże Harry’emu skorzystać z łazienki.
Hermiona mrugnęła porozumiewawczo w stronę bruneta, bo jaki chłopak chciałby towarzystwa nadopiekuńczej pielęgniarki w łazience. Przy pomocy obu przyjaciół udało mu się z resztkami godności skorzystać z dobrodziejstw kafelkowego przybytku. Hermiona czekała przy drzwiach, by pomóc chłopakowi dotrzeć z powrotem do łóżka. Harry nadal nie czuł kończyn i naprawdę był mocno skrępowany, musząc polegać na innych w takich sprawach jak higiena osobista. Całe szczęście, że Ron był taktowny i nic nie mówił, widząc blizny na ciele przyjaciela podczas kąpieli. Dotychczas Harry ukrywał je pod ubraniem. Wystarczyło mu, że te na twarzy były widoczne dla wszystkich. Denerwował go brak reakcji własnego ciała, żadnej możliwości obrony.
Po kąpieli został sam. Pomfrey po przesunięciu parawanu tak, by mogła go widzieć, zagłębiła się w lekturze. Jemu pozostało na razie gapienie się w sufit. Nie miał najmniejszej ochoty na sen. Ciągle nie mógł przyzwyczaić się do śmierci Remusa. Rozmyślania o jego, Syriusza, a także Cedrika śmierci należały do jego nieobowiązkowych zajęć wieczornych.
Nadal też nie wiedział, jak zdobyć większe doświadczenie w walce i obronie magicznej. Miał, co prawda, pomysł wznowienia spotkań Gwardii, ale nadal byłoby to za mało. Potrzebował kogoś dorosłego. Kogoś z doświadczeniem w walce i zaklęciach, nie tylko tych jasnych. Jak na razie przychodził mu do głowy wyłącznie Snape. Dużym problemem była zgoda tego ostatniego. Potter nie bardzo wiedział, czy gdyby poprosił, to profesor zaaprobowałby jego pomysł, czy go przeklął. Chociaż jedna klątwa więcej chyba już mu różnicy nie zrobi.
Tak zamyślony, zapadł w sen. I tym razem nie pozwolono mu odpocząć. Czy to Voldemort, czy podświadomość, znów przeżywał śmierć obu Huncwotów. Gdy otworzył oczy, poczuł wilgoć na policzku i szybko starł łzy, widząc zbliżającą się kobietę.
— W czymś ci pomóc, kochaneczku? — spytała zatroskana, widząc zaczerwienione oko swojego pacjenta.
Zaprzeczył i odwrócił się do niej plecami. Poczuł jeszcze jak poprawia mu koc, cicho coś szepcząc pocieszająco.
Zdał sobie też sprawę, że odzyskał sprawność w kończynach. Zdecydował się w związku z tym przesiedzieć resztę nocy w oknie, obserwując wstające słońce zamiast zagłębiać się w koszmarach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zilidya dnia Pon 20:19, 07 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 20:20, 07 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


**

W poniedziałek rano pozwolono mu łaskawie wrócić na zajęcia. Sam Potter miał już dosyć troskliwości pani Pomfrey. Marzyła mu się miła, spokojna herbatka z Hagridem po zajęciach z opieki. Hermiona czekała na niego w pokoju wspólnym z szalikiem i rękawiczkami w ręce. Tej nocy spadł pierwszy śnieg i wszyscy mieli ochotę skorzystać z tego daru natury zaraz po zajęciach z gajowym.
Po śniadaniu, będąc obserwowanym przez Malfoya z ironicznym uśmieszkiem na twarzy i Snape’a z sarkastycznym, zastanawiał się, który i co planuje. Szybko jednak o tym zapomniał, zaciągnięty przez dwójkę przyjaciół w stronę chatki nauczyciela opieki nad magicznymi zwierzętami. Chwilowo byli pierwsi.
— Cześć wam. Jak tam zdrówko, Harry? — Półolbrzym pomachał im na powitanie, stojąc przed zagrodą pełną przerośniętych fretek.
— Niech tylko Malfoy to zobaczy! Całe stado fretek! — zawołał Ron, uśmiechając się od ucha do ucha.
— To wozaki*, Ron, nie fretki.
— Jak zwykle masz rację, mała — ucieszył się Hagrid, kiwając głową w stronę Hermiony. — Ale zostaw trochę na zajęcia, dobra? — Mrugnął do niej wesoło.
Reszta klasy już zbliżała się do zagrody, z ciekawością przyglądając się futerkowcom.
— Malfoy! Rodzinka przyjechała cię odwiedzić! — Weasley nie potrafił powstrzymać się przed złośliwym komentarzem.
Harry pokręcił jedynie głową z pobłażaniem. Niektórzy to nie potrafią dorosnąć.
— Ty się lepiej zamknij, Wiewiór, bo twojej jest tu całe zatrzęsienie. Wystarczy wejść do lasu.
Rudzielec już miał zamiar rzucić się na blondyna.
— No, no, chłopcy. Spokój! — Hagrid powstrzymał rękoczyny w zarodku, wchodząc do środka zagrody i łapiąc jedno ze stworzeń. — Kto, oprócz Hermiony, wie, co to jest?
Cwany Weasley od razu zaczął machać ręką. Granger zachichotała na to wyraźne oszustwo.
— To wozak! — Prawie wrzasnął rudy Gryfon, gdy profesor wskazał na niego.
— Dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru.
Ślizgoni coś tam bąknęli pod nosem, ale wzrok Malfoya uciszył ich z miejsca. Nadal było wiadome, kto rządzi w Domu Salazara Slytherina. Potter obrócił się lekko, kątem oka obserwując zachowanie młodego arystokraty. Takie powstrzymywanie uwag na zajęciach z Hagridem było nowością. Dotychczas przecież Ślizgoni nie ominęli żadnej szansy na pogrążanie gajowego.
— Kto dokładniej opisze wozaki? To naprawdę ciekawe stworki.
Hermiona i Draco jednocześnie podnieśli dłonie, choć blondyn uczynił to z gracją, a nie ze zniecierpliwieniem.
— Panie Malfoy, proszę.
— Wozaki występują w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Ameryce Północnej. Mieszkają zazwyczaj pod ziemią, gdzie polują na gnomy, żywią się też kretami, szczurami i myszami polnymi. Od zwyczajnej fretki różnią się tym, że potrafią mówić. Niestety najczęściej ograniczają swoje rozmowy do krótkich, zazwyczaj obraźliwych formułek. Jedyny sposób, żeby je uciszyć, to potraktowanie je zaklęciem milczenia. Sklasyfikowane jako potrójne X, czyli tylko dla doświadczonych czarodziei — dodał na koniec z sarkazmem, patrząc w oczy Hagridowi.
Widać w Domu Węża obowiązywała zasada: „co wolno wojewodzie…”, której chętnie trzymał się blondyn.
Cały Slytherin zachichotał na tę zniewagę, ale sam zainteresowany nic sobie z tego nie zrobił, wyciągając trzymane zwierzę w stronę Harry’ego.
— Każdy weźmie po jednym i wyjdzie z nim na spacer. Na następne zajęcia opiszecie dokładnie wygląd i zachowanie zwierzątka. I co lubi. Cholibka, dajcie im trochę frajdy.
Fretkopodobne stworzenie patrzyło na chłopaka czarnymi jak noc oczami i z miną, jakby zaraz miało go zagryźć. Potter szybko zapiął mu dziwną, szelkowatą uprzęż podaną przez Rona i puścił na śnieg. Wozak jednak, wyczuwszy zimno, wspiął się po płaszczu aż na jego ramię i zupełnie nie miał zamiaru z niego zejść.
— Raczej ze spaceru nici — zauważył rudzielec, wskazując innych uczniów z podobnie usadowionymi zwierzakami. — To będzie chyba przejażdżka.
Harry przyznał mu rację. Całe szczęście, że stworzonka nie miały zbyt ostrych pazurów. Ich łapy przypominały bardziej miniaturowe łopaty zakończone lekkim skrzywieniem. Za to szara sierść z czarnym paskiem na brzuchu była bardzo miła w dotyku. Nie spodziewał się po zwierzaku żyjącym pod ziemią takiej miękkości i gładkości. Zauważył też, dlaczego tak zareagowały na śnieg. Ich zagroda wyłożona była świeżą słomą i ocieplona czarem. Nie dziwił więc fakt takiej a nie innej reakcji.
Po dwóch godzinach Harry miał już bardzo dokładny opis, a nawet nieduży rysunek zwierzęcia. Pomimo złośliwego wyglądu nie wydawała się groźna. To, że trafiła mu się samiczka, jasno dały mu do zrozumienia inne samce tego gatunku, które pociągnęły uczniów w jego kierunku, gdy tylko przyzwyczaiły się do zimna. Samiczka Gryfona natomiast nie zmieniła swego miejsca pobytu, bezpiecznie ulokowana pod kapturem płaszcza, wystawiając podłużny pyszczek na świat.
Po opornym opuszczeniu ciepłej przystani, wróciła w końcu do swojej zagrody, unosząc ogon niczym kot, wyraźnie obrażona takim traktowaniem. Harry, nie mogąc dłużej przyglądać się zwierzątku, został zaciągnięty na błonia w pobliże zamarzniętego już od kilku dni jeziora. Rywalizacja między Domami natychmiast ustawiła swoich rywali po dwóch przeciwnych stronach. Ślizgoni już przygotowywali zapory przed kulkami oraz amunicję, nie przejmując się wcale ręczną pracą i na wszystko rzucając czary. Hermiona poszła w ich ślady, nie chcąc zamoczyć ubrania, lecz pozostali Gryfoni pracowali tradycyjnie. Dziewczyna wyczarowała mur, za którym mogli się schować, i sporą ilość śnieżnych bomb. Tak jak i pozostałe Gryfonki, nie brała jednak udziału w bitwie, dopingując tylko przyjaciół z bezpiecznej kryjówki – zza drzewa. Tym razem to Ślizgoni wygrywali, dzięki swojej przewadze liczebnej, szczególnie kiedy po skończonych zajęciach dołączyli do nich współdomownicy. Spychali Lwy w stronę jeziora. Gdy pierwsi pokonani dotknęli kruchej jeszcze tafli lodu, Harry wyciągnął chusteczkę i, ku oburzeniu Gryfonów, ogłosił poddanie.
Uśmiechnięty Potter tymczasem podszedł do dumnego ze zwycięstwa Malfoya i, jak gdyby nigdy, nic wyciągnął do niego rękę. Na ten widok na brzegu jeziora zapanowała dziwna cisza.

**

— Mówię ci, naprawdę podali sobie ręce. — Piskliwy głos jakiejś uczennicy dotarł do mistrza eliksirów, gdy przechodził on korytarzem w stronę Wielkiej Sali na obiad.
— Tak po prostu?
Przystanął w cieniu zaciekawiony rozmową.
— Gryffindor przegrał wojnę na śnieżki, a Potter, po poddaniu, podszedł do Draco i wyciągnął do niego rękę. Tak jakby dziękował mu za dobrą zabawę.
— A co na to Draco? — Wyraźne zaciekawienie było słychać nawet z tej odległości.
— Patrzył na niego przez chwilę tym swoim chłodnym spojrzeniem i przyjął dłoń, chociaż nie powstrzymał się do rzucenia aluzji nad strategią lwiątek. Cały on.
Postrach Hogwartu stał jeszcze chwilę, czekając, aż uczennice oddalą się. Nikt nie powinien widzieć podsłuchującego nauczyciela, tak nie przystoi.
Kilka minut później dotarł do stołu nauczycielskiego w Wielkiej Sali i usiadł koło nad wyraz szczęśliwego Albusa Dumbledore’a.
— Co cię tak cieszy? — zapytał wprost.
— Nie słyszałeś? — Dyrektor odwrócił się do niego z wyraźnymi iskierkami w oczach. — Harry uścisnął dzisiaj dłoń Draco i obaj zrobili to bez Imperiusa.
Mistrz eliksirów sapnął zirytowany.
— Czy w tym zamku dzieje się coś, o czym nie wiesz?
— Drogi Severusie, nie bocz się tak. Minerva właśnie poinformowała mnie o tym niezwykłym zjawisku. Miała dyżur na błoniach.
Nauczyciel eliksirów nic więcej nie zdążył powiedzieć, bo drzwi Wielkiej Sali właśnie zostały szeroko otwarte i do środka wpadła cała banda małych gnomów, potocznie zwanych przez resztę kadry uczniami. Zmarszczył brwi na brak jakiegokolwiek wychowania, nawet u niektórych Ślizgonów.
Bitwa na błoniach musiała być niezwykle intensywna. Spora część uczniów była na wskroś przemoczona, ale tylko nieliczni wpadli na pomysł użycia magii do wysuszenia odzieży. Nietoperz czekał teraz na odezwę Pomfrey, widząc stan uczniów. Długo nie musiał.
— Severusie, mógłbyś podesłać do szpitala trochę eliksiru pieprzowego? Coś mi się zdaje, że wieczorem będę miała kilka przypadków przeziębienia.
— Dlaczego to ja muszę ciężko odpracowywać ich swawolną zabawę? — zamruczał pod nosem mężczyzna, sięgając po czarny napój.

**

Kolejnego dnia, zaraz po wróżbiarstwie, Hermiona zaciągnęła ich do biblioteki.
— Pomożecie mi szukać Encore’a oraz daty urodzin profesora Snape’a. Musimy go wykluczyć albo upewnić się, że to o niego chodzi.
Poprowadziła obu chłopców do działu archiwalnego, zajmując tam cały stolik. Położyła przed Harrym album absolwentów z rocznika 1978.
— Ty szukaj Snape’a. Huncwotów też pewnie znajdziesz. My z Ronem poszukamy Encore’a.
Para zostawiła bruneta samego, zagłębiając się w poszukiwaniach.
Chłopak tymczasem z lekkim wahaniem otworzył album absolwentów Hogwartu. Nawet tutaj był widoczny podział na Domy. Strony odpowiednio udekorowano barwami przynależności. Ominął Hufflepuff. Przy Gryffindorze zwolnił, poszukując Jamesa. Uśmiechał się do niego, stojąc obok Syriusza i Remusa, w tle widać było Petera. Zaintrygowała go notka pod zdjęciami Huncwotów. Ostatnie słowa Remusa skierowane do Voldemorta brzmiały podobnie.
”Nie ważne jak bardzo jesteś obdarzony, sam nie jesteś w stanie zmienić świata”.
Przewrócił strony na Slytherin. Nie szukał długo. Młody Severus Snape stał dumnie wyprostowany z tym swoim sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy. Data urodzenia napisana zielonym, jakżeby inaczej, atramentem mówiła jasno – dziewiąty stycznia 1960.
Po chwili wróciła Hermiona z kilkunastoma kolejnymi albumami.
— Tu mamy roczniki 1880–1900. Poszerzyłam trochę zakres poszukiwań, bo nie wiemy, kiedy dokładnie mógł przebywać w Hogwarcie Edward Encore. Szkoda, że nie znamy Domu, to bardzo ułatwiłoby szukanie. Jeśli w tych nic nie znajdziemy, trzeba będzie poszerzyć poszukiwania o kolejne lata w obie strony. Znalazłeś Snape’a?
Harry wskazał jej zdjęcie z datą urodzenia. Dziewczyna szybko coś policzyła na pergaminie i uśmiechnęła się zadowolona.
— Jednak to o niego chodzi. Ósemka jak nic.
Przeglądali albumy do samej kolacji, a pozostałe roczniki pani Pince pozwoliła im wypożyczyć, gdy dowiedziała się, że Harry Potter szuka swoich dalekich przodków. Ułatwiło to trochę pracę, a na pewno stała się ona odrobinę wygodniejsza, gdy mogli rozsiąść się przed kominkiem w Pokoju Wspólnym.
Dopiero po trzech dniach natrafili na pierwszego Encore’a. Niestety nie tego, którego szukali.
— Te czarne włosy to już od bardzo dawna krążą w twoim rodzie. — Hermiona wskazała na kilku Encorów pod rząd z burzliwymi fryzurami na głowach.
Miała racje, wszyscy zostali obdarowani nieposkromionymi włosami koloru hebanu.
— Znalazłem! — zawołał nagle uradowany Weasley, podsuwając im kolejny album. — Edward Encore, urodzony dwudziestego drugiego czerwca 1871, zmarł trzydziestego maja 1915. Gryffindor. I tyle.
— Niewiele, ale to jeszcze nie koniec.
Potter spodziewał się tego. Hermiona zawsze potrafiła dokonywać rzeczy niemożliwych, jeśli chodzi o zdobywanie potrzebnej wiedzy.
— Teraz trzeba będzie przejrzeć gazety z tego okresu. Szkoda, że nie mamy dostępu do spisu klątw z Ministerstwa Magii… — zamilkła nagle, widząc nagłą zmianę na twarzy milczącego przyjaciela. — Och, Harry, nie chciałam. Po prostu tak mi wpadło do głowy…
Chłopak to wiedział, lecz słowa dziewczyny natychmiast skierowały jego myśli na Departament Tajemnic.
„Nic nie szkodzi, to tylko złe wspomnienia. Gdy już nic nie będę w stanie wymyślić, to sam napiszę prośbę o wgląd do spisu”, napisał na zwoju.
Pomimo faktu, że rodzina Encore’ów uznawana była wtedy za szlachecką, niewiele informacji znaleźli o nich w ówczesnej prasie. Harry przypuszczał, że tak jak pisał Edward, ukrywano fakt przekleństwa przed innymi. Ślub i narodziny dziecka – dziewczynki, to wszystko, co udało im się znaleźć.
— To trochę wyjaśnia, dlaczego nastąpiła zmiana nazwiska. Dziewczyna musiała przyjąć nazwisko męża, może nawet już wtedy było to nazwisko Potter. Jeśli chcesz, mogę sprawdzić?
„To nie ma większego sensu. Nic nam to nie pomoże. Trzeba byłoby znaleźć osobę, która rzuciła przekleństwo. Wtedy może coś by nam powiedziała jej historia życia, dlaczego to zrobiła.”
— To będzie mocno utrudnione, Harry. Jest bardzo mało zapisków z XIV wieku, nawet tutaj, w Hogwarcie. Większość w dodatku to łacina. Jednak postaram się coś znaleźć.
— Nie znam łaciny — zauważył Ron. — Poza zaklęciami, oczywiście.
— Wiem, Ron. Mnie zawsze interesował ten język, jeszcze zanim przyjechałam tutaj. Mama załatwiła mi lekcje, widząc mój zapał. Tu, w Hogwarcie, naprawdę przydaje się znajomość łaciny, bardzo dużo starszych ksiąg jest właśnie w tym języku.
„Zdaję się na ciebie, Hermiono. Jeśli coś znajdziesz, na pewno da nam to jakiś punkt zaczepienia, jeśli nie, nie będę przecież robił afery. Teraz chciałbym się dowiedzieć, co z tym wszystkim ma wspólnego Snape?”
— Tego niestety nie wiem. Nie mam też pojęcia jak się tego dowiedzieć. To była tylko sugestia, jeśli chodzi o opis cyfry osiem. Pasował mi do niej Snape i tyle. A data urodzin to potwierdziła. Weź też pod uwagę, że to wcale nie musi być on. Wiele dat urodzenia po przeliczeniu daje osiem czy – tak jak twoja – dwa. Nawet Malfoy pasowałby do opisu, bo jest z piątego czerwca. Musimy wziąć pod uwagę wiele czynników. Gdyby to było łatwe, to ktoś wcześniej już rozwiązałby cały problem.
Takie dyskusje do niczego nie prowadziły, powodowały tylko zamęt w umyśle Gryfona.
Kilka kolejnych dni listopada minęło jednak spokojnie i teraz Harry czekał na kolejny atak na swoje i tak już mocno zagrożone życie. Gdy środa, najgorętszy jeśli chodzi o zajęcia, dzień prawie minął i nic się nie stało, odetchnął z ulgą. Teraz pozostało mu czekać na obronę, kolejny niebezpieczny przedmiot na jego liście. Miał do tego czasu prawie dobę i chciał miło ją spędzić, na przykład na spacerze nad jeziorem. Co prawda samotnie nie było zbyt bezpiecznie, ale uznał, że skoro tyle uczniów przebywa na dworze, to dlaczego on też nie mógłby.
Gdy Ron i Hermiona zniknęli gdzieś razem po eliksirach, poczuł się trochę opuszczony, ale ich szczęście było dla niego dużo ważniejsze. Oparł się o drzewo tuż przy brzegu jeziora i rozmyślał o wszystkim i o niczym. Widział wiele par kryjących się tu i ówdzie i spacerujących. Nie zastanawiał się dotychczas nad tym, że sam wciąż nie miał dziewczyny czy chłopaka. Jego preferencje też nadal nie były ustalone. Nagle przyszedł mu do głowy Draco. Ostatnio blondyn dziwnie zachowywał się w jego obecności, nie wiedzieć dlaczego rumienił się, gdy ktoś wspominał kawał z królikiem. Jak na razie zaprzestał też ataków na niego i dwójkę jego przyjaciół. Nie wiedział, czym to jest spowodowane. Czy była to sugestia jego ojca, kryjąc tym jakiś zamiar jego Pana, czy Draco sam zdecydował się na ten krok, nie bacząc na rodzinne tradycje związane z pewnym mrocznym tatuażem?
Wzrastające zimno zbliżającego się wieczoru zaczęło dawać się Harry’emu we znaki i chłopak zdecydował się na powrót do ciepłego zamku.
Tuż przy bramie zauważył nagłe poruszenie wśród grupy Ślizgonów. Mignęła mu nawet blond czupryna, ale uznał to za jakieś sprawy współdomowników i nie zwracał na nich więcej uwagi. Chwilę później pożałował tej decyzji, czując potężne uderzenie w skroń tuż nad niewidzącym okiem. Upadł na kolana, czując ciepło spływające mu po policzku. Mroczki powodowały, że świat rozmazywał mu się przed okiem. Ktoś stanął przed nim, krzycząc.
— Oszaleliście do reszty?! — Ze zdumieniem rozpoznał głos Malfoya. — Wylecicie za to ze szkoły!
— I co z tego? Pan nas wynagrodzi.
Potter próbował wstać, słysząc głos Goyle’a, ale nadal mocno kręciło mu się w głowie i po jednej próbie upadł na schody.
— Jesteś tępy, Goyle. Za to hasło wylecisz na pewno.
— Za atak na ucznia pan na pewno wyleci, panie Malfoy. — Stwierdzenie McGonagall, wypowiedziane ostrym jak brzytwa głosem, wytrąciło wszystkich z i tak napiętej równowagi. — Mam nadzieję, że jest pan w stanie wytłumaczyć swoje zachowanie.
— Hej, ja go nie zaatakowałem! — sprzeciwił się temu oskarżeniu blondyn.
— To się jeszcze okaże.
Harry wytarł spływającą krew rękawem, by móc chociaż trochę lepiej widzieć, co się dzieje. Kolorowe plamy wokół postaci bynajmniej nie ułatwiały mu tego. Nie chciał też, by wina spadła na niewinnego tym razem Ślizgona.
— Proszę pomóc panu Potterowi dotrzeć do pani Pomfrey — rzuciła nauczycielka w stronę zebranych wkoło uczniów.
Ku jej zdziwieniu, ranny wyciągnął rękę w stronę Malfoya, niemo prosząc o pomoc w wstaniu.
— Myślę, że jego zachowanie powinno pani dać do myślenia — odezwał się Malfoy, chwytając rękę Harry’ego i podciągając go do góry przy wtórze szeptów obserwujących całe zajście uczniów. Ślizgon nawet nie zwrócił uwagi na niebezpieczne błyski, które pojawiły się w oczach kilkoro jego współdomowników. — Nie prosiłby mnie o pomoc, gdybym to ja go zaatakował. Proszę sprawdzić różdżkę Goyle’a, a ja tymczasem odprowadzę Pottera do skrzydła szpitalnego zanim się tu wykrwawi.
Po raz pierwszy Harry był świadkiem użycia przez blondyna całej arystokratycznej wiedzy o władzy nad słabszymi. Ton, którego użył, niejednego ustawiłby po kącie. McGonagall stała jak spetryfikowana, gdy podpierając słaniającego się Gryfona skierował się do środka zamku. Po chwili jednak oprzytomniała i zwróciła się w stronę Goyle’a z wyciągniętą ręką po jego różdżkę.
Potter niewiele pamiętał z drogi do szpitala, czując tylko ochronne ramię wokół siebie, niepozwalające mu upaść.
Pomfrey, widząc ich obu wchodzących do pomieszczenia, zamrugała, nie wierząc własnym oczom.
— Co tym razem? Czy wy nie potraficie pięciu minut wytrzymać w spokoju, przebywając obok siebie? Jesteście tacy sami jak Huncwoci i Severus w młodości — mruczała pod nosem, przynosząc tacę z przygotowanymi już chyba wcześniej bandażami, maściami i miksturami. — Spodziewałam się ciebie najwcześniej jutro, kochaneczku.
— Spodziewała się pani? Co on jakiś harmonogram wizyt ma? — zapytał zdziwiony Malfoy, przytrzymując drugiego chłopaka w pozycji siedzącej, by łatwiej było oczyścić ranę.
— Nie pana sprawa, panie Malfoy.
Harry zachichotał słabo na tę dziwną troskliwość chłopaka. Ledwo parę dni wcześniej podali sobie ręce, a Malfoy już zachowuje się, jakby byli wieloletnimi przyjaciółmi. Nie miał jednak zbyt dużo siły słuchać dalej ich przekomarzania, więc oparł się o jedyne miejsce, które nie spowodowałoby natychmiastowego upadku na podłogę – o ramię blondyna i stracił przytomność.
— Proszę go trzymać, dopóki nie skończę. W tej pozycji będzie to o wiele łatwiejsze do zrobienia. Nie rozumiem, co wy widzicie w tych mściwych zabawach?
— Chciałbym panią poinformować, że to nie moja sprawka, bo pewnie już byłbym na dywaniku u dyrektora.
Było w tym sporo racji. Uczeń atakujący otwarcie drugiego ucznia nie odprowadza go do pielęgniarki, lecz jest natychmiast prowadzony do opiekuna Domu i Dyrekcji. Poza tym nie wyglądało na to, że Potter ma coś do drugiego chłopaka. Normalnie wyrywałby mu się, a tu nic. Pomfrey zauważyła też, że Draco nad wyraz spokojnie zachowuje się w jego towarzystwie. Czyżby coś się zmieniło?
— Czym dostał?
— Jakimś zaklęciem.
— Tego mogłam się sama domyśleć — odezwała się wyraźnie zła pielęgniarka. — A dokładniej?
— Nie słyszałem, kłóciłem się z Crabbe’em — próbował się jakoś wybronić blondyn. — Jest pani magomedyczką, może pani rzucić czar i to sprawdzić.
— Oczywiście, i mam taki zamiar, ale o wiele prościej było zapytać, bo może akurat go usłyszałeś.
Ta kobieta świętego mogła doprowadzić do wściekłości. Całe szczęście zajęła się poszkodowanym, bo sądząc po minie Ślizgona, już chciał coś jej powiedzieć, ale się powstrzymał, podtrzymując tylko bezwładnego Gryfona.
— Cudownie, tego się nie spodziewałam — sapnęła oburzona Pomfrey, kładąc Pottera na poduszce, gdy opatrzyła ranę i zwróciła się do Malfoya. — Idź po profesora Snape’a, powiedz, że to pilne.
— Czym oberwał?
Pielęgniarka zamyśliła się, czy ma prawo udzielić takiej informacji.
— Przekaż profesorowi, że został trafiony zaklęciem czarnomagicznym i nie potrafię go zdjąć.
Ślizgon kiwnął głową i ruszył do wyjścia. W drzwiach zderzył się z Dumbledore’em.
— Spokojnie, panie Malfoy, przecież się nie pali. — Dyrektor uśmiechnął się do niego znad okularów-połówek.
Za jego plecami chłopak zobaczył opiekuna swojego Domu.
— Właśnie wysyłałam pana Malfoya po ciebie...
— Już znamy zaklęcie, Poppy. Dlatego też jak najszybciej przyszliśmy.
Albus podszedł do łóżka nieprzytomnego Złotego Chłopca, wskazując drugą stronę Severusowi.
— Panie Malfoy, może pan iść do swego dormitorium. Sprawa została wyjaśniona i nie jest pan w nią zamieszany. Za pomoc koledze pana Dom otrzymuje pięćdziesiąt punktów, choć po stracie, jaką dostaliście z powodu zachowania pana Goyle’a, trudno będzie wam zdobyć Puchar Domów w tym roku.
Draco jakoś nie był tym zdziwiony. No, może trochę faktem, że otrzymał punkty od samego dyrektora. Dotychczas zawsze odbierał im on szansę na Puchar tuż przed samym końcem roku szkolnego.
Wolałby zostać, ale nakaz w głosie Dumbledore’a był wyraźny.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, Severus pochylił się nad Potterem, sprawdzając jego stan.
— Musimy jak najszybciej go obudzić. Enervate!
Brak efektów rzuconego pełną mocą zaklęcia nie zdziwił profesora, ale zanik oddechu u chłopca to już inna sprawa.
Anapneo!
Tak szybka reakcja zdziwiła nawet Poppy. Pierś Gryfona natychmiast znów się uniosła i zaczęła pracować normalnie.
— To zaklęcie potrzebuje ofiary, Albusie. I to ofiary tego chłopca — odezwał się nagle Snape, nie odrywając dłoni od klatki piersiowej nastolatka. — On sam nie pokona tej klątwy.
— Jakiej ofiary, Severusie? Mało ma już blizn? — Troska w oczach starca zamieniała się powoli w ból.
Nagły ruch ze strony pacjenta zwrócił ich uwagę. Chłopiec trzymał ramię Severusa, wyraźnie przytomnie patrząc na nich obojgiem oczu. Zaraz potem zamknął je, zapadając w zupełnie zwykły sen.
— Co to było? — Pierwsza pytanie zadała Poppy, otrząsając się z szoku.
Snape rzucił cicho jakieś zaklęcie na śpiącego i stał, marszcząc brwi, z nadal uniesioną różdżką w ręku.
— Severusie?
— Żadnych efektów czaru. Najmniejszego uszczerbku na zdrowiu, przynajmniej tym fizycznym — rzekł nauczyciel, chowając różdżkę.
— A ta reakcja? Jestem prawie pewien, że patrzył na mnie normalnie obojgiem oczu. — Dyrektor odgarnął czarny kosmyk z czoła chłopca.
— Tego dowiemy się dopiero, jak się obudzi. Chwilowo, poza raną na głowie, która zagoi się do rana, nic mu nie dolega.
Zostawili śpiącego samego, zastanawiając się, co tak naprawdę zdarzyło się przed kilkoma minutami.


**


Sam zainteresowany obudził się rano z piekielnym bólem głowy umiejscowionym tuż nad lewym okiem. Prędko przypomniał sobie wcześniejsze zdarzenie, trzymając rękę na pulsującym wciąż oku i skroni. Wstał, mając zamiar skorzystać z łazienki, ale drogę zastąpiła mu pielęgniarka. Nie czekając na jakikolwiek protest z jej strony, wyminął ją i zamknął się w łazience, dając tym znak, że chce być na chwilę sam. Spojrzał w lustro, marszcząc się, gdy zobaczył standardowy bałagan na swojej głowie, i opuścił dłoń. Dziwny obraz jego własnej postaci spowodował nagłe cofnięcie od lustra. Zatrzymując się pod przeciwległą ścianą, patrzył zdumiony na zmieniające się kolory, błyszczące wokół jego ciała.
Co jest?, pomyślał lekko oszołomiony.
Zasłonił lewe oko dłonią i dziwna poświata wokół odbicia zniknęła. Odsłonił i pojawiła się znowu. Niebieska barwa zaczęła powoli przechodzić w bordo. Zamknął prawe oko i zobaczył tylko samą barwę otaczającą jego postać, której jednak nie widział.
Zauważył też, że ból ustał, pozostawiając po sobie tylko pulsowanie. Przyjął wiadomość o nowej umiejętności dosyć spokojnie, nawet jak na niego. Kolor wokół niego przeszedł tymczasem w fiolet, ale Harry zauważył to tylko kątem oka, wracając do tego, co miał zamiar zrobić od samego początku.
Wychodząc, zamknął lewe oko, chcąc sprawdzić czy działa też na innych, ale nie chciał tak od razu. Musiał się do tego przyzwyczaić. Podświadomie czuł, że może to mu się bardzo przydać w przyszłości.
— Jak samopoczucie, kochaneczku? Nieźle wczoraj oberwałeś.
Uniósł kciuk, że dobrze, ale nie na wiele mu się to zdało. Badania i tak musiał przejść. Usiadł na brzegu łóżka, oczywiście swojego, i cierpliwie czekał.
— Otwórz oko — poleciła pielęgniarka, pochylając się nad nim z różdżką.
Wokół jej postaci natychmiast pojawiła się niebieska poświata, taka sama jak u niego, gdy się wystraszył, patrząc do lustra. Czego obawiała się kobieta, nie był pewien, ale domyślał się, że nowa umiejętność ma coś z tym wspólnego.
— Wszystko w porządku, nie widzę żadnych zmian. — Pani Pomfrey przesunęła jeszcze ostatni raz święcącą na czubku różdżką przed jego oczami i wyprostowała się. — Możesz iść na śniadanie, potem dyrektor chciałby cię widzieć.
Ubrał się szybko, żeby nie zdążyła zmienić zdania, i ruszył do Wieży Gryffindoru. Odkąd miał nowe, własne rzeczy, nie cierpiał chodzić za długo w przepoconych czy brudnych. A kąpiel po wizycie w szpitalu uważał za obowiązek.
— Harry, gdzieś ty się podziewał? — Hermiona prawie zwaliła go z nóg, wpadając na niego i tuląc mocno.
Cała jej postać świeciła się na różowo, tak samo z resztą jak postać Rona, który przycisnął go trochę mniej wylewnie.
— Lepiej przyznaj się od razu, że byłeś u Pomfrey. Cała szkoła trąbi, że Malfoy cię porwał.
Dziewczyna już ciągnęła go do najbliższego stolika, podając mu pergamin i pióro. Westchnął ubawiony i zaczął pisać, a dziewczyna czytała głośno nad jego ramieniem.
— Malfoy zaprowadził mnie do skrzydła szpitalnego, gdzie zostałem opatrzony i rano mogłem wrócić do was.
— I tyle? A co z… no, wiesz?
„Powiem wam później, czeka na mnie jeszcze wizyta u Dumbledore’a po śniadaniu.”
— Czy to coś poważnego, Harry? — Kolor Granger zmieniał się powoli w niebieski.
„Raczej przydatna umiejętność. Teraz chciałbym się wykąpać i przebrać.”
Puścili go natychmiast obiecując, że zaczekają na niego pod portretem Grubej Damy.
Uwinął się szybko, ciekawie zerkając co jakiś czas w lustro. Na razie sytuacja go bawiła i miał zamiar być w tym stanie barwy różu jak najdłużej.
Śniadanie wydawało się nie odbiegać od normy, chociaż zauważył brak Goyle’a przy stole Slytherinu. Za to kolory u Draco nie mogły się ustabilizować. Gdy Pansy próbowała się do niego zbliżyć, ciemne, prawie czarne kolory zabarwiały powietrze wokół niego. Gdy patrzył na niego, zmieniało się natychmiast w róż. Potter zastanawiał się, z czego Malfoy jest taki zadowolony, patrząc w jego stronę. Nagle barwa Malfoya zrobiła się rażąco żółta, gdy spojrzał na Granger. Tego koloru jeszcze nie widział u nikogo, ale też nie starał się obserwować wszystkich. Schodząc wcześniej z dormitorium, Harry zamknął oko z przyzwyczajenia i otworzył je dopiero patrząc wprost na blondyna. Teraz zaczął się rozglądać po sali. Zauważył u innych odcienie żółtego, choć przeważał fiolet i róż. Za to stół nauczycielski świecił, i to dosłownie, na bordowo. Przynajmniej tam gdzie siedział Snape z Dumbledore’em. Obaj obserwowali go, niby przypadkiem, co jakiś czas. A jemu coraz bardziej podobała się nowa umiejętność.
Nagle coś go ukuło, gdzieś na skraju świadomości. Bo jeśli to wszystko dzieje się za sprawką przekleństwa, to czy nie powinien w ten czy inny sposób cierpieć? Już przestało go cieszyć obserwowanie innych. Uświadomił sobie nagle, że teraz będzie wiedział, kto mówi prawdę, a kto go oszukuje. A taka wiedza nie zawsze jest potrzebna. Czasem lepiej żyć w nieświadomości…
Po śniadaniu udał się pod chimerę, która natychmiast go wpuściła. Dyrektor jak zwykle siedział w swoim staromodnym fotelu, popijając herbatę z porcelanowej filiżanki.
— Witaj, Harry. Jak tam samopoczucie?
Nie zdążył odpowiedzieć w żaden sposób, bo drzwi znów się otworzyły i wszedł profesor Snape, wcale nie zdziwiony obecnością Gryfona. Na gest Albusa usiadł w jednym z dwóch wolnych foteli naprzeciwko biurka.
— Usiądź, Harry. Chciałbym z tobą porozmawiać o wydarzeniach wczorajszego dnia.
Chłopca nadal bawił fakt, że niektórzy zapominali o jego braku głosu. Drgnął mu kącik ust, ale i tak zostało to zauważone przez Snape’a.
— Mam dla ciebie sporo pergaminu, Potter. Będziesz mógł się wygadać za wsze czasy. — Wyciągnął w jego stronę zwinięte rulony i wskazał pióro z kałamarzem leżącym na biurku.
Niewiele zmieniło się w zachowaniu profesora od wakacji, a raczej prawie nic. Obserwując kolory, którymi ten był otoczony, Harry zastanawiał się, czy kiedykolwiek były różowe. Przewaga czarnego i żółtego biła go dosłownie po oczach.
Spojrzał pytająco na Dumbledore’a, czekając na pytanie.
— Czy pamiętasz, co się stało po dotarciu do skrzydła szpitalnego?
Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, ale poza oparciem się o Malfoya niewiele pamiętał. Jakieś przebłyski czyjeś obecności koło niego i nic poza tym. Pochylił się nad zwojem i napisał.
„Nie za bardzo. Pamiętam pomoc Malfoya, a potem obudziłem się rano.”
— Wiesz, że pan Goyle rzucił na ciebie potężne mroczne zaklęcie? Nie miałeś wielkiej szansy na przeżycie — wtrącił się Snape. — Chciałbym wiedzieć, jak je pokonałeś.
„Z wielką ochotą bym panu powiedział, gdybym to wiedział. Nie miałem nawet pojęcia, że zostałem trafiony zaklęciem, i to mrocznym.”
— Wczoraj, zaraz po wyjściu pana Malfoya ze szpitala, próbowaliśmy odczynić klątwę, której byś nie przeżył — odezwał się spokojnie Dumbledore. — Nie zdążyliśmy nawet zacząć, gdy sam nagle się obudziłeś, łapiąc profesora za ramię, i spojrzałeś na nas. Zaraz potem zasnąłeś. Okazało się, że po tej krótkiej pobudce żadnych efektów zaklęcia nie ma w twoim ciele.
Nie wiedział, czego chcą się od niego dowiedzieć, nic nie pamiętał z poprzedniej nocy. Nic więc nie napisał, nie miało to najmniejszego sensu. Cierpliwie czekał na reakcję, jakąkolwiek, ze strony dorosłych.
— Dobrze, Harry. Nie będę cię dłużej zatrzymywał. Nie chcemy przecież, żebyś spóźnił się na zajęcia.
Dumbledore podziękował mu kiwnięciem głowy i tym sposobem Harry został odesłany, jak zwykle niczego szczególnego się nie dowiadując. Ani jakim zaklęciem dostał, ani co robił tam Snape.
Zebrał się w sobie i ruszył na historię magii. Teraz, kiedy miał dwa tygodnie spokoju, z lekkim sercem chciał uczestniczyć w obronie przed czarną magią. Nudnawa lekcja z duchem minęła dziwnie szybko, może dlatego, że ją standardowo przespał. Za to raźnym krokiem podążył, za resztą klasy, na kolejne zajęcia.
Allan Walter nie zachowywał się jak Moody, ani jak Tonks. Przypominał bardziej standardowego policjanta wierzącego w swoje obowiązki. Program, który wprowadził, był zupełnie porządny, biorąc pod uwagę wcześniejszych nauczycieli, jacy im się trafiali. Tak jak uprzedził swoich uczniów na pierwszej lekcji, najpierw przerobili zaklęcia defensywne. Dziś mieli zacząć przechodzić do ofensywnych, czego na początku tego tygodnia tak bardzo obawiał się Gryfon.
— Dzisiaj zaczniemy pojedynki — powiedział od razu nauczyciel, gdy w klasie zapadła cisza. — Dobiorę was w pary według poziomu mocy, tak dla równowagi. Uprzedzam zawczasu, że nie życzę sobie głupich zagrywek. Żadnego durnego rzucania zaklęć w plecy. Co prawda, na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, ale to jest klasa, a nie pole bitwy. Zrozumiano?
Uczniowie przytaknęli, po kilku lekcjach nauczyli się, że ten profesor z niejednego pieca jadł chleb i nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Szybko poustawiał pary w oczyszczonej z ławek sali. Potterowi przypadł w udziale Draco. Lekko tym zdziwiony, rozejrzał się po innych parach. Hermiona dostała Pansy, widać, pod grubym makijażem tliło się niezłe źródło magii. Ron stał naprzeciw Zabiniego. Z resztą cała klasa miała przeciwników z innych Domów.
— Poproszę o krótką rozgrzewkę w tarczach ochronnych. Partner rzuca słabe zaklęcie ofensywne, a drugi ma się bronić.
Partner, jak to dziwnie brzmi. Harry uniósł lekko kąciki ust, wyobrażając sobie Malfoya jako swojego partnera do tańca. Już widział miny przyjaciół, gdy tańczyliby w Wielkiej Sali. Fuj, wypluj to słowo. Taniec, to jakaś kara boska. Nigdy, ale to nigdy, nie będzie robił z siebie takiego pośmiewiska.
Otrząsnął się z głupawych myśli, wracając do zajęć.
— To ja zaczynam, Potter — prawie zażądał blondyn, stając naprzeciwko niego w pewnym oddaleniu.
Harry szybko uniósł tarczę, nie wiedząc, czego może się spodziewać po Ślizgonie. Co prawda, chyba zakopali topór wojenny, ale nigdy nic nie wiadomo. Pierwsze czary wchłonęły się cicho z sykiem, nie robiąc nic. Malfoy zwiększył trochę nacisk mocy na zaklęcia, by po kilku kolejnych przerwać.
— Twoja kolej.
Harry zdjął swoją tarczę i uniósł dłoń, czekając, aż arystokrata stworzy osłonę. Zauważył nagle, że poświata wokół chłopaka z fioletu przeszła w zielony. Czyżby Malfoy trochę się go bał? Nie miał zamiaru pomagać mu w zrozumieniu, że nie ma ochoty zrobić mu krzywdy. Rzucił kilka słabych czarów i opuścił dłoń.
— Co, Potter, zmęczyłeś się? — Draco, tak jak Ron, chyba nigdy się nie zmieni. — Nie mów mi, że to wszystko, na co cię stać.
Ubodło to trochę jego ego i bez ostrzeżenia rzucił w blondyna Tarantallegrą. Pozwolił mu trochę potańczyć, gdy zaklęcie bez problemu przebiło się przez barierę słabo skoncentrowanego partnera.
— Wystarczy! — Polecenie nauczyciela na szczęście skierowane było do całej klasy. — Teraz chciałbym zobaczyć jakieś prawdziwe zaklęcia mogące się przydać, gdyby przypadkiem w Hogwarcie pojawili się niezapowiedziani goście.
Harry już widział ogniki w oczach niektórych członków Gwardii. Chyba każdy chciał się wykazać przed nowym nauczycielem. Dotychczas Walter nie sprawdzał ich wiedzy ze znanych im czarów, tylko podstawy, które powinni posiadać. W jednej chwili sala rozbłysła kilkunastoma różnymi barwami zaklęć. Jednego jednak nikt nie wziął pod uwagę. Niektóre czary odbijały się od tarcz zamiast być przez nie pochłonięte. Potter, stojąc obok Malfoya, zauważył tylko, jak w ich stronę mknie kolorowa mieszanka mocy i szybko postawił tarczę, obejmując nią, przynajmniej taką miał nadzieję, również blondyna. Poczuł jeszcze nacisk na barierę tak silny, że aż zabolało go całe ramię wyciągnięte przed siebie w próbie powstrzymania naporu magii. Wszystko się uspokoiło tak gwałtownie, że upadłby gdyby nie ramię Malfoya, które objęło go w ostatnim momencie.
— Bardzo ładnie, Potter — stwierdził profesor. — Tego się po tobie nie spodziewałem. Lepiej usiądź, tarcza pobrała sporo magii z twojego ciała.
Po rzuceniu polecenia obrócił się do reszty klasy, każąc im kontynuować z trochę mniejszym zaangażowaniem, dopóki nie przejdą do większej sali.
Potter wyprostował się, uwalniając z rąk Ślizgona, jakoś nie czuł się słabszy. Odwrócił się do partnera, pokazując mu na migi, że mogą kontynuować.
— Jesteś pewien, Potter? — zapytał niepewnie blondyn.
Potwierdził stanowczym skinieniem głowy, wracając na swoje miejsce w pewnym oddaleniu od Draco.
— Potter! — Profesor zauważył nagle, że jego polecenie nie zostało wykonane. — Czyś ty na głowę upadł?! Dopiero co odparłeś kilka dosyć mocnych zaklęć. Nie mów mi, że nic ci nie jest, bo nie uwierzę.
Powiedzieć mu, co prawda, nie mógł, ale potrafił to udowodnić. Uniósł dłoń, skupiając się na szczęśliwym wspomnieniu i wezwał swojego patronusa. Kazał mu przejść się po sali i na koniec ukłonić profesorowi. Po tym pokazie milczenie dorosłego było dosyć wymowne, a jego wzrok jeszcze długo parzył Gryfona w plecy. Pojedynki zakończyły się wraz z przerwą na obiad i, dopiero idąc na posiłek, Potter zaczął odczuwać efekty zużycia sporej ilości swojej magii. Czuł się strasznie zmęczony i zamroczony, co nie uszło uwadze przyjaciół.
— Harry, wszystko w porządku? — Ron podparł kolegę, gdy ten lekko się zachwiał, łapiąc ściany.
— Lepiej zaprowadźcie go do Pomfrey — poradził Draco, kierując się w ich stronę. — Wyczerpanie magiczne to nie zabawa. Pielęgniarka da mu coś na wzmocnienie i pewnie każe spać, ale to na pewno lepsze niż gdyby miał spaść na przykład ze schodów, tracąc przytomność.
— Coś ty się nagle taki troskliwy zrobił, Malfoy? — Rudzielec stanął przed Hermioną i Harrym.
Malfoy rozejrzał się po pustym korytarzu zanim odpowiedział.
— Widocznie dotarło do mnie, kto tak naprawdę ma szansę wygrać tę wojnę.

* Wozaki (Jarwey) — „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” Newt Skamander


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 21:29, 08 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Lunatyk nie żyje? Przykra to wiadomość... *kręci ze smutkiem główką*
Aha! Czyli znamy już ósemkę i dwójkę, zawsze to coś, prawda? Pozostała tylko reszta wierszyka. Very Happy
Ciekawi mi bardzo sprawa niewidzącego oka Harry'ego i tej poświaty wokół ludzi. Skąd się toto wzięło i co z tym będzie dalej? No i, oczywiście, jak definiujemy kolory.
Wygląda na to, że polepszają się relacje naszego Pottera z Draco. Co bedzie dalej - pyta mój zniecierpliwiony umysł.
Dalsza sprawa - wielka siła magiczna Harry'ego. Skąd się wzięła i jakie będą jej skutki?
Dziewczyno, stawiasz coraz więcej pytań. Odpowiadasz na jedno i prowokujesz kolejne pięć. Wydaje mi się, ze to również przyciąga czytelników - nie porzucą lektury, bo MUSZĄ dowiedzieć się, co będzie dalej.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 22:01, 08 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 5.


Miny dwójki przyjaciół, czyli Rona i Hermiony, świadczyły o niezłym szoku. Widząc taką reakcję Gryfonów, Malfoy wybuchnął śmiechem.
— Ten wyraz twarzy, Weasley… Nie przypuszczałem, że tak was zaskoczę. Nawet Potter domyślił się mojej zmiany stron. A teraz lepiej odprowadźcie go do szpitala, bo zaczyna mieć drgawki, co jest wyraźną oznaką wyczerpania.
Po tych słowach blondyn wyminął ich, kierując się w stronę ruchomych schodów.
— Ron, lepiej mi pomóż! — zawołała dziewczyna, otrząsając się z szoku i mocniej podtrzymując bruneta, który drżał, jakby z zimna.
Pielęgniarka na jego widok sapnęła, wskazując łóżko i mrucząc zirytowanym tonem:
— Może, kochaneczku, po prostu tu zamieszkaj. Ułatwi to wszystkim życie. Co tym razem się stało? — skierowała pytanie do przyjaciół trzęsącego się Gryfona.
— Wyczerpanie magiczne, tak sądzę — odparła dziewczyna. — Na obronie kilka zaklęć po odbiciu się od tarcz innych uczniów uderzyło w osłonę Harry’ego.
— I profesor nie przysłał go tutaj? — oburzyła się kobieta, pojąc chłopaka miksturami i zmuszając do położenia się.
— Chciał, ale Harry wtedy dobrze się czuł i nawet pojedynkował się potem jeszcze przez godzinę. Efekty wystąpiły przed chwilą, gdy szliśmy na obiad.
Pielęgniarka patrzyła chwilę na leżącego, który po eliksirach przestał już drżeć i aktualnie próbował usiąść. Pchnęła go z powrotem na poduszki, grożąc:
— Nie tak szybko, panie Potter. Poleżysz sobie tutaj do kolacji, a jeśli uznam za potrzebne, to nawet do jutra.
Potter wzniósł oczy ku sufitowi, błagając niemo o łaskę którekolwiek z bóstw.
— Jeśli chcecie, możecie zamówić sobie tutaj obiad, może wtedy pan Potter będzie tak miły i uspokoi się trochę. Wyczerpanie magiczne to nie byle skaleczenie. Można się naprawdę groźnie rozchorować, jeśli się zaniedba pierwsze objawy.
Czy tego chciał, czy nie, znów spędzi dzień w skrzydle szpitalnym.
Harry miał coraz bardziej dość tego całego przekleństwa i w ogóle bycia Wybrańcem. Zastanawiał się, czy gdyby wczoraj Goyle go nie zaatakował, to leżałby teraz na tym łóżku z wszystkimi efektami rzuconych czarów. Czy klątwa bierze też inne sytuacje pod uwagę? Przecież nawet jako zwykły uczeń miał sporą szansę na wypadek. Nie wszystko musi wiązać się z przekleństwem. Jak rozróżnić, co jest spowodowane jego „fatum”, a co zwykłym życiem w magicznej szkole? Akcja ze schodami, przed rozpoczęciem roku szkolnego, mogła być najzwyklejszym incydentem. To samo dotyczy kociołka Neville’a. Chłopak nigdy nie był najlepszy z eliksirów i wpadka mogła zdarzyć się w każdej chwili, a Harry akurat znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Co tak naprawdę brać pod uwagę, jeśli chodzi o klątwę?
— Harry, miałeś nam powiedzieć o swojej nowej umiejętności — przypomniała sobie nagle dziewczyna, rozsiadając się na krześle obok łóżka i wyciągając z torby przybory do pisania.
Ron usiadł koło niej, czekając, aż przyjaciel skończy pisać.
„Goyle rzucił we mnie jakimś zaklęciem, które spowodowało, że lewym okiem widzę poświaty wokół innych. Kolory tych aur, jeśli mogę je tak nazwać, odpowiadają uczuciom, jakie w danej chwili odczuwają. Tak przynajmniej mi się wydaje z tego, co zdążyłem zaobserwować.”
— To znaczy, że odzyskałeś wzrok? To cudownie, chociaż kolor oka niestety się nie zmienił.
„Nie, Ron. Nie odzyskałem normalnego wzroku. Nie widzę na to oko nic poza kolorami wokół ludzi.”
— Czyli po kolorach wiesz, co kto w danej chwili czuje? Taka kolorowa wersja empatii? — dopytywała się dziewczyna, zapisując coś zawzięcie w swoim notatniku.
„Empatii?”
— Empatia to odczuwanie emocji i uczuć innych. Miłość, złość, spokój, uwielbienie, zdenerwowanie i tak dalej.
Ron przysłuchiwał się znad talerza temu, co mówiła Hermiona. Chwilę wcześniej skrzaty przyniosły posiłek, a on nienawidził marnować dobrego jedzenia. Podsuwał koledze na małym talerzu co smaczniejsze kawałki, ale bez sukcesu. Przyjaciel albo nie miał apetytu, albo za bardzo wsłuchał się w słowa Granger.
— Teraz będziesz wiedział, kiedy Hermiona tylko się z nami drażni, a kiedy naprawdę nie chce nam pomóc w odrabianiu zadań — rzucił pomiędzy daniami rudzielec, szczerząc się do Harry’ego.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem, ale nic nie powiedziała. Pozbierała tylko swoje rzeczy i wyszła, pożegnawszy się z Harrym i życząc mu szybkiego powrotu do Wieży.
„Czasami twoja tępota mnie przeraża, Ron. Lepiej idź ją przeproś.”
— Za co?
„Domyśl się. Zauważę tylko, że widzę twoją aurę, jak patrzysz na Hermionę. I wcale nie mówi mi ona, że traktujesz ją jak przyjaciółkę.”
Policzki Weasleya były teraz tego samego koloru, co jego włosy. Wstał i szybko pobiegł za dziewczyną, prawie zapominając swoich rzeczy.
Oczywiście pani Pomfrey nawet nie miała zamiaru wypuścić Harry’ego na kolację. Na pewno nie po tym, jak pocałował kafelki na podłodze w łazience kilka minut wcześniej.
— O nie, mój drogi. Nie pozwalam. Co byłaby ze mnie za magomedyczka, gdybym wypuściła cię ze szpitala w tym stanie? Wymagasz szczególnej opieki i zostaniesz tutaj, dopóki nie uznam za stosowne cię zwolnić. — Poświata wokół jej osoby zszarzała tak mocno, że Gryfon nie chciał podpaść jeszcze bardziej.
Poza tym Harry, prawdę powiedziawszy, nie czuł się za dobrze. Pierwszy raz zdarzyło mu się być wyczerpanym magicznie i, z ręką na sercu, uważał to za jeden z gorszych momentów swego życia. Jeśli za każdym razem jest tak samo, to chyba wolałby być mugolem. Drżenie ciała jak po kilku Cruciatusach. Bóle mięśni i stawów oraz ciągłe zimno, nie dające się odpędzić żadnym kocem. Pomfrey przynosiła mu, co prawda, sporo czekolady i rzucała czary ogrzewające, lecz nie działało to zbyt długo. Osłabienie dodatkowo psuło mu humor. Po raz kolejny koniec tygodnia spędzał w szpitalu.
— Gdybyś łaskawie się przespał, jestem stuprocentowo pewna, że efekty zużycia magii zregenerowałyby się o wiele szybciej.
Tyle, że Potterowi za nic nie chciało się spać. Pomimo wszystkich tych ubocznych symptomów, tego jednego brakowało. Zamiast zapaść w leczniczy sen, on krążył po pomieszczeniu, denerwując pielęgniarkę i po części również siebie, nie mogąc znaleźć sobie zajęcia.
— Proszę w końcu się położyć, panie Potter. Nie mam najmniejszego zamiaru znów zbierać cię z podłogi. — Kobieta wręcz zażądała, tupiąc nogą i stając koło jego łóżka, gdy chłopak oparł się o ścianę, czując zawroty głowy.
Tym razem posłuchał jej, nie mając zbyt dużo siły na sprzeciw.
— A on co znów tu robi? — Gryfon usłyszał znajomy głos, chociaż przy okazji wyraźnie powiało chłodem. — Myślałem, że był tu już wczoraj, po akcji Goyle’a?
Severus Snape odstawił sporą skrzynkę na biurko, przy wtórze potrącania szklanych fiolek. Otrzepał rękawy z niewidzialnych pyłków, zbliżając się do jego łóżka i stojącej obok Poppy.
— Wyczerpanie magiczne. Na obronie kilka zaklęć wyrwało się spod kontroli i uderzyło w jego tarczę. Słyszałam też, że chronił nie tylko siebie, ale i Draco Malfoya.
Snape zerknął na chłopaka badawczym wzrokiem. Widząc jednak jego pobladłą twarz i drżenie, odwrócił się do kobiety i zapytał:
— Sprawdziłaś, czy przypadkiem któreś z tych zaklęć nie przedostało się przez barierę i nie trafiło w tego nieszczęsnego chłopaka? Już dawno powinien spać.
Pielęgniarka rzuciła mu wymowne spojrzenie, mówiące wyraźnie, co myśli o jego radach. Nie sprzeczała się jednak, szybko diagnozując Pottera.
— Po raz kolejny muszę uchylić ci tiary, Severusie. Skąd wiedziałeś? To zaklęcie przechodzi przez tarczę, ponieważ nie jest uważane za ofensywne, lecz wspomagające.
Kobieta zanuciła inkantację kończącą i Harry od razu poczuł się lepiej. Powieki same mu się zamykały. Prawie spadłby z łóżka, na brzegu którego siedział, gdyby nie dotknięcie pewnej zimnej, męskiej dłoni nakierowującej go na poduszkę.
— Cóż, musiałbym nie znać szczęścia pana Pottera do przyciągania, ostatnimi czasy, nieszczęść. Pójdę zerknąć na Malfoya. Nie mam zamiaru dawać mu szlabanu za to, że nie mógł zasnąć i wybrał się z tego powodu na spacer po zamku.
Jego wyjście zostało ledwo zauważone przez zapadającego w sen Gryfona.
Całe szczęście ranek okazał się bardziej miłosierny i Harry mógł w końcu w spokoju zjeść śniadanie z przyjaciółmi w Wielkiej Sali.
Zauważył, że Draco Malfoy rzucił w jego stronę parę krótkich spojrzeń, nie mogąc odgonić się od wszędobylskich rąk Parkinson. Nie wyglądał na kogoś, kto wędrował całą noc po korytarzach, więc Snape musiał sprawdzić, czy jego Ślizgon nie został potraktowany czarem czuwania.

**

Hermiona coś chciała, i to od niego. Widział to po jej poświacie i ciągle poszukujących go oczach. Po dwóch dniach tej stałej obserwacji w końcu nie wytrzymał.
„O co chodzi, Hermiono? Wyduś to z siebie.”, napisał Harry po obiedzie i wręczył jej pergamin w pokoju pspólnym.
Dziewczyna zarumieniła się, a jej aura wskazywała na mocne zaniepokojenie i smutek.
— Bo widzisz, Harry, ja nie wiem, jak ci to powiedzieć.
„Po prostu powiedz. Jak to z siebie wyrzucisz, będzie ci lepiej.”
Przyjaciółka zmięła zdenerwowana pergamin, patrząc mu prosto w oczy.
— Nie mogę już nic więcej znaleźć, Harry. Przejrzałam już chyba wszystkie książki o składnikach eliksirów i nic. Nie ma ani słowa o łzach słodyczy, czy goryczy prawdy. Jedynie trochę o krwi. — Aż bał się wyobrazić, co w jej mniemaniu oznacza „trochę”, znając jej ilość notatek. — Ale wszędzie zaznaczają, że jej użycie jest karane Azkabanem. Wyjątkiem są zaklęcia ochronne wśród rodziny z dodatkiem krwi któregoś jej członka. To jak z tą ochroną u twojej ciotki, choć tak naprawdę krew nie została przelana. Ona jest w tobie i ciotce.
„I to cię tak martwi?”
— Pewnie, że tak — obruszyła się jego brakiem reakcji. — Nie wiem, jak ci pomóc.
„Nie denerwuj się tak, Hermiono. Sytuacje tego typu mają to do siebie, że często lubią rozwiązywać się same. A ja w to wierzę.”
Poklepał ją pocieszająco po ramieniu, gdy czytała zwój. Sam nie miał pomysłów, jak jej pomóc. Myśli Złotego Chłopca coraz częściej zajmował ostatnio wybór przyszłego stanowiska pracy. Co prawda miał całe mnóstwo czasu na podjęcie decyzji, ale nikt nie bronił mu o tym myśleć. Nie wiedział już, czy chce zostać aurorem. Jeśli nie uda mu się zdjąć przekleństwa, będzie ciągle pod obstrzałem. Musi nauczyć się żyć z klątwą. Quidditch też aż tak go nie pociągał. Ciągle w świetle reflektorów i na łamach gazet. Nie, to nie jest to, czego Harry Potter szuka dla siebie w życiu. Ostatnio zastanawiał się, czy nie skierować uwagi na jakieś zwierzęce zawody. Lubił opiekę nad magicznymi stworzeniami. Może nie była to jakaś super bezpieczna praca, ale na pewno satysfakcjonująca. Przecież nie wszystkie zwierzęta są jak troll czy bazyliszek. Mógłby na przykład pracować z wężami. Na pewno by się dogadali. Może nawet za często by go nie gryzły? Zachichotał w duchu, przestając zwracać uwagę na pogrążoną z powrotem w książce Hermionę. Ona sama nie miała najmniejszego zamiaru przerywać poszukiwań. Jakoś stwierdzenie przyjaciela „wszystko samo się ułoży” nie przemawiało do niej. Miała zamiar dalej szukać. Cóż, Hermiona Granger nie poddaje się tak łatwo.

**

— Harry, jak mogłeś? — oburzyła się Hermiona, ciągnąc wyraźnie zdenerwowanego Gryfona w stronę Wieży. — Nie musiałeś aż tak reagować. Przecież to tylko chłopcy.
Potter spojrzał na nią, nie bardzo rozumiejąc. Jak w ogóle można tak się zachować, gdy ktoś stara się zranić jego przyjaciół. Powietrze jakby zgęstniało i zaczęło iskrzyć.
— Spokojnie, stary. — Poczuł na swoim ramieniu rękę Weasleya. — Ona widocznie nie rozumie.
— Czego nie rozumiem? — Tym razem oburzenie dziewczyny obróciło się w jego stronę. — Oni tylko chcieli zwrócić uwagę Luny na siebie. Nic złego by się nie stało. Może się w niej podkochują?
— Tak, i przypadkiem w ramach zalotów chcieli jej podsunąć do wyrwania dorosłą mandragorę, która swoim krzykiem potrafi zabić. Hermiono, pomyśl trochę. Oni zrobili to na wyraźne polecenie Parkinson.
Wyjątkowo Ron miał rację, tak zresztą uważał i Potter. Gdyby nie szybka reakcja Harry’ego, Luna mogłaby nie przeżyć tej głupiej zemsty. I to zemsty Pansy na nim, bo przecież Luna była jego przyjaciółką.
— No, dobrze, ale nadal uważam, że nie musiałeś jej tak potraktować. Pewnie przez najbliższy tydzień nie wyjdzie od Pomfrey. I jeszcze do tego ten szlaban. Harry, dobrze wiesz jak wyglądają szlabany z Hagridem. Dodatkowo, kiedy ci on wypada? W najgorszym momencie!
Tu akurat dziewczyna miała sporo racji. Od czasu afery z Goyle’em i wypadku na obronie minęły dwa tygodnie. Nadal nie wiedział, który z tych wcześniejszych wypadków uznać za działanie przekleństwa. Szlaban, dziś, z Hagridem i to trochę przed przerwą świąteczną nie oznaczał niczego bezpiecznego. Jednak nie żałował. Chciał, by do wszystkich dotarło, że ranienie jego przyjaciół nie pozostanie bez odzewu. Dodatkowo widok Parkinson z efektami ślimaczej klątwy, tej samej, którą dostał kiedyś Ron, w połączeniu z transmutacją wiewiórczą, był przezabawny. Cena wydawała mu się niska w stosunku do efektu. Imitacja wiewiórki w ludzkim ciele wymiotująca ślimakami, i to takimi bez skorupki, wynagrodzi mu chociaż trochę szlaban.

**

— Chodź, Harry! — zawołał Hagrid, ciągnąc za sobą Kła i oświetlając sobie drogę latarnią.
Pomimo że minęła dopiero czwarta po południu, już robiło się mroczno. Nawet śnieg nie rozjaśniał gąszczu lasu.
— Musimy sprawdzić parę miejsc, gdzie najczęściej żerują jednorożce i pegazy. Uwiniemy się z tym raz dwa i spokojnie wrócimy na kolację.
Harry potwierdził, że rozumie, idąc kilka kroków za nim. Nie ufał już Kłowi tak, jak jeszcze rok temu. Niestety szczeniak, którego transmutował na lekcji McGonagall, wrócił do swej prawdziwej formy i pewnie skończył jako podpałka w którymś z kominków.
Zagłębili się w las i Harry poczuł się, jakby połknął ich potwór. Przez gęste korony starych drzew śnieg nie miał najmniejszych szans się przebić. Całe dno lasu nadal usiane było jesiennymi liśćmi, teraz zmarzniętymi i tworzącymi niebezpieczne bryły, o które łatwo złamać nogę przy nieostrożnym chodzeniu.
Potter rozglądał się dookoła, wypatrując niebezpieczeństw. Do dziś pamiętał Voldemorta pijącego poprzez Quirrella krew jednorożca. Aragog też do przyjemnych przygód nie należał. Teraz przynajmniej nie hamowała go inkantacja zaklęcia. Wystarczy mu ruch dłoni i zdąży się osłonić. Taką miał przynajmniej nadzieję.
— Idziemy, Harry. Jeszcze kawałek.
Kawałek zamienił się w prawie godzinną wędrówkę przez krzaki. Gdyby tu była Luna, odkryłaby już niejedno niesklasyfikowane stworzenie. Jej fascynacja na tym punkcie z czasem stawała się zaraźliwa, choć raczej w wesołym tego słowa znaczeniu. Gdy w pobliżu jego grupy pojawiali się Ślizgoni, często zaczynali rozmawiać o jednym z „pupilków” Luny. Węże, nie rozumiejąc o co chodzi, a nie chcąc się zbłaźnić, w razie gdyby byli niedoinformowani, odchodzili szybko, zostawiając ich w spokoju.
W takich sytuacjach, tylko Malfoy chichotał pod nosem, ale nie wyprowadzał z błędu pozostałych współdomowników. Harry zastanawiał się, dlaczego nikt z Węży nie wiedział o Lunie. Inne Domy dosyć głośno debatowały o dziwactwach Krukonki. Czyżby obawiali się, że któreś z tych stworzeń jednak istnieje i może to właśnie Luna Lovegood stanie się kiedyś sławna, jeśli tylko udowodni ich istnienie?
Rozmyślania o Lunie i Ślizgonach przerwał mu dochodzący z głębi lasu krzyk. Kieł skulił się u nóg swego pana, skomląc cicho.
— Cicho, Kieł — zgromił go półolbrzym, nasłuchując.
Las ucichł.
Ruszyli przed siebie w stronę, z której doleciał ich krzyk. Słychać było ich szybkie kroki na zmarzniętych liściach.
Nagle wyszli na niewielki prześwit, a ich oczom ukazał się groteskowy widok. Grupa centaurów otaczała centaurzycę, raczej w niezbyt pokojowych zamiarach. Jeden z samców uniósł łuk z naciągniętą na cięciwę strzałą.
— Czego tu szukasz? To nasze terytorium! — Wycelował w kierunku gajowego i jego podopiecznego.
— Ktoś krzyczał. Przyszedłem sprawdzić, czy nie trza pomocy — spokojnie udzielił odpowiedzi Hagrid.
Harry obserwował tę scenę z mieszanymi uczuciami. Samica wydawała się być przerażona, szukając możliwości ucieczki.
— Nikt nie krzyczał. Wydawało ci się. Zabieraj szczenię i wracaj tam, skąd przybyłeś.
Więcej strzał skierowało się w ich stronę, chociaż żaden z nich nie zrobił nic, by zdenerwować centaury.
— Pomóżcie mi! — Krzyk otoczonej przerwał ciszę.
— Wypuście ją… — zaczął prosić Hagrid, ale przerwano mu natychmiast.
— Albo co, wielki człowieku? — krzyknął inny centaur, zbliżając się do półolbrzyma. — Co sam możesz nam zrobić?
Potter zobaczył, jak inni uciszają samicę kilkoma uderzeniami w twarz, tak że straciła równowagę. Mignęła mu przed oczami scena, i to bardzo podobna, z jego wujem. Bez wahania podbiegł w kierunku klaczy, nie zważając na próbę złapania go przez Hagrida. Stanął przed nią, rozkładając szeroko ręce i powstrzymując dalsze bicie.
— Harry! Wracaj! — wołał go gajowy, nie mogąc zbliżyć się do niego, otoczony już czwórką centaurów. — To ich tereny, nie wolno nam się wtrącać.
Harry zaprzeczył, nie mając zamiaru wracać. Obrócił się do ofiary, chcąc pomóc jej się podnieść. Ten czyn wzmógł nerwowy nastrój u centaurów.
— Nie masz prawa jej dotykać, szczenię.
Chłopak prawie nie zwrócił uwagi na to stwierdzenie.
Nagle usłyszał krótki świst i poczuł w ramieniu ostry ból. Zerknął przez ramię, obracając się w stronę atakujących. Z barku wystawała mu strzała. Natychmiast uniósł tarczę, nie chcąc zostać trafionym następnymi i wyrzucając sobie głupotę za tak późną reakcję. Co prawda ciężko było utrzymać taką osłonę. Strzały były bardziej materialne niż czary. Trzeba było włożyć w nią o wiele więcej mocy niż normalnie.
— Stój spokojnie. Wyciągnę ją — usłyszał damski głos za plecami. — Będzie boleć.
Centaurzyca stała za nim, trzymając ręce na jego ramionach.
— Obserwuj ich. W każdej chwili mogą zaatakować ponownie.
Kiwnął głową, rozglądając się.
Ból wyciąganej strzały był straszny, a nie mogąc krzyczeć, Harry skoncentrował się na magii ognia wokół nich, gdyby moment ten chcieli wykorzystać samcy. Nie mylił się. W chwili, gdy strzała wyszła z jego ciała, on sam osunął się na kolana, a centaury ruszyły na nich. Wybuch kręgu ognia zatrzymał ich jednak w miejscu.
— Odejdźcie albo poproszę go, by was spalił na popiół! — zażądała klacz, podnosząc chłopca i sadowiąc na swoim grzbiecie.
— Nie waż się wracać do stada. — Centaur, ten sam, który pierwszy do nich podszedł, dziwnie szybko uległ jej poleceniu.
Machnął na resztę i całe stado zniknęło w gąszczu lasu.
Hagrid natychmiast podbiegł do centaurzycy i ledwo przytomnego bruneta.
— Trzeba go szybko opatrzyć albo się wykrwawi.
Utrata krwi i sporej ilości mocy spowodowała zamroczenie u chłopaka. Ledwo pamiętał powrót do zamku. Przynajmniej nie musiał iść, niesiony na grzbiecie klaczy. Chłopak mimowolnie głaskał miękką sierść, leżąc twarzą w słodko pachnącej grzywie.
Pamiętał za to, jak Hagrid wniósł go do sali szpitalnej i widok miny przebywającego tam z jakimś Ślizgonem Snape’a.
— Jak w zegarku, Potter — usłyszał nad sobą ten mroczny, sarkastyczny głos. — Żebyś na szlabany przychodził tak punktualnie, to byłbym już w siódmym niebie. A ty, Malfoy, zostaniesz tu do rana, tak jak karze pani Pomfrey, i nie chcę słyszeć więcej żadnych sprzeciwów. — Obrócił się do chłopaka, siedzącego na skraju łóżka tuż obok.
Dopiero teraz Potter rozpoznał w nim Draco. Blondyn wyglądał strasznie. Był cały podrapany, zakrwawiony i obszarpany. Lewą ręką trzymał prawą, z wyraźnym cierpieniem malującym się na twarzy. Poświata wokół niego lśniła czystą bielą, zresztą nie tylko wokół niego. Sam Harry otoczony był jasnością i, o dziwo, Snape też.
Czując się minimalnie lepiej po wypiciu mikstury przeciwbólowej i zrośnięciu się rany, Harry zaczął pilniej przyglądać się obu Ślizgonom. Profesor wyglądał, jakby przeszedł przez tornado i w dodatku go pokonał. Jego szata nie wyglądała tak źle, jak Malfoya, ale stanowczo nadawała się do prania.
Pomfrey, pomimo sprzeciwów Malfoya, i to bardzo dosadnych, rozebrała go prawie do rosołu, zostawiając jedynie bokserki. Teraz wszystkie urazy ujrzały światło dzienne. Harry zmarszczył brwi, widząc te ślady. Za bardzo przypominały mu jego własne, spowodowane przez wuja. Czyżby ktoś pobił arystokratę? Siniaki na piersiach zaczynały nabierać fioletowej barwy, a spore strupy krwi znaczyły większość pleców i ramiona blondyna. W pewnej chwili Malfoy zamilkł, widząc spojrzenie Pottera, jakby dopiero teraz zauważył jego obecność. Spuścił głowę i zapatrzył się w swoje dłonie kurczowo ściśnięte w pięści.
— Nie jest tak źle, jak to wygląda, panie Malfoy — zaczęła Pomfrey, widząc jego przygnębienie. — Trochę maści na siniaki i kilka czarów na rany i będzie pan wyglądał jak nowy.
— A co mi pani da na kolegów z dormitorium? — zapytał szorstko młody Ślizgon. — Małą Avadę w butelce, żeby dali mi żyć?
Potter otworzył szeroko oczy, słysząc słowa chłopaka. Czyżby Ślizgon stracił status arystokraty w swoim Domu? Czy ma z tym coś wspólnego zmiana stron, którą Malfoy zadeklarował jeszcze nie tak dawno Ronowi i Hermionie?
— Uspokój się, Draco! — nakazał mu zimno Snape, smarując jednocześnie plecy chłopaka maścią i owijając opatrunkiem. — Nie zrobią tego powtórnie, już ja się o to postaram.
— Skąd jesteś tego taki pewien?! — Teraz Malfoy już wyraźnie krzyczał. — Nie możesz mnie wiecznie pilnować!
— Nie tym tonem, Draco — zgromił go mistrz eliksirów, na co chłopak natychmiast zbladł.
— Przepraszam, wujku — wyszeptał szybko, skruszony.
Wujku?! A to ci dopiero wiadomość!
Oczy Harry’ego nabrały wielkości kół młyńskich, kiedy usłyszał taką rewelację. Co prawda, coś tam kiedyś słyszał o pokrewieństwie Snape’ów i Malfoyów, ale nie sądził, że były to relacje aż tak bliskie.
— Teraz, kochanieńki, pójdziesz spać, a rano poczujesz się lepiej. — Pielęgniarka, ze zwykłym sobie uśmiechem, pomogła Draco ubrać pidżamę i przykryła kocem, gdy się położył. Potem odwróciła się do Pottera. — Ty też idź już spać. Jeśli rano uznam, że poziom krwi i magii nie wyrównał się odpowiednio, zostaniesz tu też jutro. Kto to widział strzelać do dzieci — mruczała sama do siebie, sprzątając po leczeniu.
— Napatrzyłeś się, Potter? — Blondyn wyraźnie rozdrażniony, obrócił się do niego plecami.
Snape zerknął jeszcze na Malfoya i opuścił szpital, a pani Pomfrey udała się do swojego kantorka, zmniejszając natężenie światła do jednej magicznej pochodni.
Harry, zmęczony dzisiejszymi wrażeniami, w końcu zasnął, nawet nie patrząc w stronę łóżka Malfoya. Nie dał mu jednak spać jeden psychol, znów nasyłając wizję. Próbował się z niej uwolnić za wszelką cenę, ale jak zawsze bez skutku. Wręcz czuł zapach krwi, a ból rozrywał mu czaszkę i każdy mięsień, gdy Voldemort raz za razem rzucał Cruciatusem w niewinnych mugoli…
Bardzo wolno wracał do siebie. Czyjeś dłonie mocno masowały mu pierś, zmuszając do oddychania.
Chyba nie było ze mną aż tak źle?, pomyślał.
Bardzo powoli otworzył oko. Pani Pomfrey przemywała go jakimś chłodnym płynem. Z drugiej strony zobaczył Malfoya trzymającego jego ręce nad głową.
— Spokojnie, kochaneczku. Zaraz skończę. Możesz go puścić, Draco — zainstruowała. — Już się obudził.
Harry spróbował się podnieść, chcąc zobaczyć, co tym razem przesłał mu z wizją Voldemort. Czuł się strasznie zmęczony i gdyby nie ręka Malfoya podtrzymująca go za ramię, nie miałby szans usiąść. Cała klatka piersiowa i część brzucha były podrapane. Zerknął na swoje dłonie – ciągle nosiły ślady krwi. Czyli sam się tak potraktował. Pięknie, jeszcze tego mu brakowało. Zaszczypało, gdy dotknął zranień, ale na szczęście nie bolało mocno. Pewnie w płynie, który użyła pielęgniarka, był jakiś środek znieczulający. Nagle w jego nozdrza uderzył zapach krwi i natychmiast wróciły sceny z wizji. Poczuł silne mdłości. Już chciał się przechylić, żeby nie wybrudzić łóżka, gdy Malfoy podstawił mu przywołane wiadro. Chwilę trwało, zanim opróżnił żołądek. Potem, po oczyszczeniu ust, opadł wyczerpany na poduszkę.
— Co to było, Potter? — zapytał Malfoy od razu, gdy tylko Pomfrey zniknęła na chwilę.
Harry wskazał na bliznę, reszty niech się blondyn domyśli sam. Nie miał siły na nic innego. Głowa pękała mu od wymuszonego połączenia, ciało ciążyło, a powieki same opadały. Ostatnie, co zapamiętał, to przykrywający go koc i drobne dłonie poprawiające poduszkę. Dłonie, które z całą pewnością nie należały do pani Pomfrey.

**

Ostatnie wyjście do Hogsmeade w tym roku było okazją do zakupów świątecznych. Harry zdecydował się iść, prezenty dla przyjaciół same się nie kupią. Zdziwił się trochę, gdy Ron i Hermiona wspólnie zdecydowali, że nie pójdą. Czerwień wokół ich postaci, a także na twarzach dosyć dosadnie mówiła Harry’emu, jak mają zamiar spędzić ten dzień. Zanim skierował się, jak wszyscy pozostali domownicy, do Holu, napisał jeszcze notkę i wezwał Zgredka.
— Zgredek szczęśliwy, widząc Harry’ego Pottera! Czy Harry Potter życzy sobie czegoś?
Chłopak podał mu zawczasu przygotowany zwój.
— O! Harry Potter chce, żeby Zgredek spełniał dziś życzenia Hermiony Granger i Rona Weasleya?
Potwierdził kiwnięciem głowy.
— Zgredek z wielką ochotą spełni tę prośbę. Przyjaciele Harry’ego Pottera to przyjaciele Zgredka.
Załatwiwszy najpilniejszą sprawę, chłopak ruszył do McGonagall zbierającej uczniów przy wyjściu.
Miał zamiar pochodzić po paru sklepach i to nawet lepiej, że nie było z nim Rona i Hermiony, bo musiałby kombinować przy próbach zakupu prezentów dla nich. Zdecydował się tym razem kupić dla dziewczyny coś normalnego, a nie po raz kolejny książki. Jakaś drobna biżuteria wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem. Z Ronem nie miał większych problemów. Jemu było wszystko jedno, byle prezent był nowy i powiązany z quidditchem. Dla rodziców rudzielca też wybrał coś stosownego, dorzucając dla pana Weasleya benzynową, mugolską zapalniczkę. Miał spory kłopot z bliźniakami, ale wystarczyła wizyta w księgarni i kilka ksiąg z dziwnymi recepturami uznał za odpowiedni prezent. Na koniec zostali mu tylko Charlie i Bill. Niespodzianki dla nich zakupił w sklepie zoologicznym. Ekwipunek ochronny przyda się na pewno obu. Już prawie chciał kupić podarek dla Remusa, gdy dotarło do niego, że mężczyzna odszedł. Jednak po zastanowieniu kupił jeszcze coś dla pewnego nauczyciela. W końcu to on większość swojego czasu poświęcał dla zapewnienia mu bezpieczeństwa. Dorzucił do prezentu mały czar, którego nauczyła go Hermiona. Niewielkie zaklęcie, ale bardzo przydatne. Kupił jeszcze kilka prezentów dla pozostałych przyjaciół i skierował się do zamku. Co kawałek mijał aurorów obserwujących okolicę i co jakiś czas – również jego. Domyślał się, że to zasługa Dumbledore’a, bo czegoś takiego nie spodziewał się bynajmniej po Ministrze.
Chłopak zastanawiał się, co w tym roku wymyśli dyrektor, jeśli chodzi o przerwę świąteczną. Czy pozwoli mu pojechać do Weasleyów? Czy może zostawi w Hogwarcie?
Do świąt Bożego Narodzenia pozostało jeszcze kilka dni. Większość uczniów już niecierpliwie czekała na dzień wyjazdu do domu, do rodziny. On, wręcz przeciwnie, sam nie wiedział, czego chce. Tak, u Weasleyów miałby chwilę zapomnienia, ale za to w Hogwarcie był bezpieczniejszy. Sam nie wiedział, co robić. Nagle niedaleko przed nim mignęła mu blond czupryna.
Ostatnio zadziwiająco często napotykał Malfoya w swoim pobliżu. Czy to na korytarzach, w bibliotece, a raz nawet w kuchni, choć dałby sobie rękę uciąć, że nie podejrzewał blondyna o podkradanie jedzenia. Jeśli można nazwać to kradzieżą? Skrzaty same wciskają smakołyki do rąk odwiedzających ich uczniów.
Wczoraj natknął się na Ślizgona na Wieży Astronomicznej. Gdyby nie czar ogrzewający, rzucony w tym roku przez Dumbledore’a na wieżę, pewnie nie przyszedłby tu wcale. Samo stwierdzenie dyrektora, że zbyt wiele par odwiedza to miejsce, by pozostawić je nieogrzane, było zapraszające. Czy profesor nie powinien raczej odradzać takich wycieczek?
Harry kochał oglądać gwiazdy. Nie ciągnęło go do astronomii, o nie. Uwielbiał jednakże patrzeć na te małe światełka. Przynosiły mu w pewien sposób ukojenie. Tego wieczoru nie był sam, chociaż na początku tego nie zauważył. Malfoy siedział za załomem muru i Gryfon spostrzegł go dopiero po paru minutach, gdy chciał usiąść, opierając się o tę samą ścianę. Zamarł wtedy na chwilę, widząc chłopaka, ale szybko się otrząsnął. Już kilka dni temu spostrzegł, że Ślizgon ukrywa się przed współdomownikami. I wcale mu się nie dziwił. Nie miał pojęcia, co sam by zrobił, gdyby Gryfoni zawzięli się na niego. Wystarczyła mu sytuacja z Dziedzicem Slytherina na drugim roku. Co prawda, nikt z Gryfonów nie chciał zniszczyć mu życia, ale i tak nie było mu wesoło. No, i miał prawdziwych przyjaciół, a Malfoy nie mógł się tym poszczycić. Zawsze otaczał się lizusami albo przygłupami z przerostem tkanki mięśniowej. Wtedy, na wieży, zdecydował się usiąść koło arystokraty. Chociaż mina blondyna mówiła wyraźnie, że nie podoba mu się takie spoufalanie, to nie wstał i nie oddalił się.
— Czyżbyś się za mną stęsknił, Potter? — zadrwił Malfoy. — Przypominam, że widzieliśmy się na kolacji.
Harry zerknął na niego drugim, niewidzącym, okiem. Poświata z brązu powoli przeszła w słaby odcień różu i bordo. Dało mu to trochę do myślenia. Draco wyraźnie lubił przebywać w jego towarzystwie.
— Wiesz, że wkrótce zacznie się cisza nocna?
— Zaczęła się pół godziny temu. — Ten chłodny głos mógł spowodować zawał u stuprocentowo zdrowego człowieka.
Severus Snape stał w drzwiach i przyglądał się im groźnie. Ręce splecione na piersi nie wróżyły nic dobrego, a długi palec wystukujący jakiś dziwny rytm o ramię groził szlabanem.
— Skoro tak tęsknicie za swoim towarzystwem, że spotykacie się w trakcie trwania ciszy nocnej, mogę go wam zagwarantować — odezwał się ponownie tym wibrującym, mroczno-gorzkim głosem powodującym ciarki na całym ciele. — Szlaban dla obu przez najbliższy tydzień. Ze mną.
Potter myślał, że się przewidział, ale usta blondyna naprawdę na krótką chwilę ułożyły się w słaby uśmiech.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 22:02, 08 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


**

— Albusie, nie możesz go tu trzymać przez wieczność! — oburzyła się Molly Weasley, gdy po raz kolejny Dumbledore odmówił jej zabrania Harry’ego na święta do Nory. — Ma prawo spędzić święta z przyjaciółmi, skoro nie ma już żadnej rodziny.
Dyrektor zamyślił się. Już tyle razy odmawiał mu przyjemności bycia normalnym nastolatkiem. Westchnął ciężko.
— Dobrze, Molly. Zgadzam się. Sam ustawię dodatkowe bariery ochronne.
— Dziękuję, Albusie.
Głowa kobiety szybko zniknęła z kominka.
— Wiesz, że to nie jest bezpieczne. — Dyrektor usłyszał nagle głos dobiegający od uchylonych drzwi.
— Wiem, Severusie. Wejdź, proszę. Jak tam nasza dwójka? — Poczęstował gościa dropsami (odmowa) i herbatą, którą wezwał z kuchni machnięciem różdżki.
— O dziwo, bardzo dobrze. Pan Malfoy najwyraźniej zdecydował się nie podążać śladami rodzica, ale mimo to bardziej wierzy w twojego Złotego Chłopca niż w ciebie.
Severus nie ukrywał lekko mściwej satysfakcji, informując o tym fakcie Albusa. Czasami starzec starał się za bardzo i popełniał błędy.
— Czarny Pan planuje atak w święta. — Nauczyciel zmienił nagle ton, przypominając dyrektorowi o sprawie, z powodu której został wezwany. — Właśnie zostałem o nim delikatnie poinformowany. Zbierze się wtedy większość śmierciożerców.
— Gdzie? — Dumbledore wyciągnął mapę z szuflady.
— Mała mieścina pod Londynem. — Podszedł do biurka i rozłożonej na nim mapy. — O tutaj. — wskazał.
— Zawiadomię ministerstwo i biuro aurorów. Czy bierzesz udział w ataku?
— Jeszcze nie wiem. Wielokrotnie byłem robić w czasie ataków mikstury dla rannych, więc może być podobnie i tym razem.
— To dobrze, wolałbym, żeby cię tam nie było.
— Ja też, Albusie. — Snape dopiero teraz pozwolił sobie usiąść i napić się czekającego na biurku napoju.

**

Po świątecznym śniadaniu w Norze cała populacja Weasleyów, poza Percym, którego nie było, uznała mecz quidditcha za świetną zabawę i po włożeniu na siebie ciepłych ubrań ruszyli na podwórze, oczywiście ciągnąc za sobą Harry’ego.
Hermiona śmiała się głośno, widząc jego minę, gdy nie mógł wyrazić swego zdania na ten temat. Co prawda, nie miał nic przeciwko, ale chciał napisać życzenia do Dumbledore’a i kilku przyjaciół, na przykład Luny. Nie mając jednak zbytnio wyboru, złapał stojącą przy drzwiach swoją miotłę i wybiegł za pozostałymi.
Hermiona tymczasem zaczęła pomagać pani Weasley w porządkach po śniadaniu.
— Lepiej idź z nimi — uśmiechnęła się do dziewczyny Molly. — Dobrze by było, żeby ktoś na nich uważał. Ktoś, kto wie, jak używać prawidłowo głowy. Sprzątać i tak już skończyłyśmy.
Delikatnie wyganiana Gryfonka nie miała wyboru, więc zebrała się i pobiegła w stronę latających na miotłach postaci.
— Tylko nie lećcie za daleko! Bariera ma ograniczenia! — krzyknęła od razu, widząc jak jej przyjaciele rozproszyli się po okolicy.
— Wiemy, mała! — odpowiedzieli jednocześnie bliźniacy, przelatując nad jej głową.
Ron unosił się przed wyczarowaną przez pana Weasleya obręczą, broniąc jej przed kaflem jednego z bliźniaków. Charlie i Bill, po odebraniu im kafla, próbowali wbić gola swemu ojcu po drugiej stronie prowizorycznego boiska. Ginny, jako ich szukająca, siedziała na karku Harry’ego, wysoko ponad rozgrywającą się w dole bitwą.
— Harry, nie pozwól im wygrać! — krzyczał pan Weasley. — Złap znicza!
Chłopak pomachał mu, że rozumie, i wrócił do poszukiwań złotej piłeczki. Ginny nagle rzuciła się do przodu i już chciał za nią podążyć, gdy z przeciwnej strony zobaczył złoty błysk. Nie zastanawiając się długo, za czym ruszyła dziewczyna, skierował miotłę w stronę upatrzonego celu. Za późno usłyszał ostrzegawcze okrzyki Hermiony i pana Weasleya. Poczuł jeszcze gorąco, gdy mijał barierę ochronną Nory, a zaraz potem otoczyły go czarne płaszcze. Zobaczył czerwony błysk i stracił przytomność.

**

Świąteczne śniadanie w Hogwarcie od wieków odbywa się w Wielkiej Sali. Ci nauczyciele, którzy nie wracali na czas świąt do swoich rodzin, ten poranek spędzali właśnie tutaj.
Severus Snape uwielbiał tę chwilę. Oczywiście nikt o tym nie wiedział. On sam też by się nikomu nie przyznał, że dla niego jedyny prawdziwy moment świąt, to ranek przy stole, w otoczeniu innych profesorów. Wszyscy szczęśliwi, roześmiani. W takiej chwili zapominał o toczącej się gdzieś tam wojnie o przetrwanie magicznego świata. Zajadał się swoimi ulubionymi potrawami, wysłuchując anegdot Albusa. Taki spokój koił nerwy. Zastanawiał się też, kto przysłał mu niezwykły prezent. Nasadki na różdżek nie były zbyt popularne, choć bardzo praktyczne. Potęgowały moc wysyłaną z ręki do różdżki, a swoim wyglądem określały też status czarodzieja. Nie wykrył na niej żadnych wrogich zaklęć i zdecydował się założyć ją na różdżkę.
Szarpnięcie i gorąco docierające z jego przedramienia natychmiast jednak zepsuło cały nastrój. Dumbledore od razu zauważył, co się dzieje z jego mistrzem eliksirów.
— Chodź, Severusie. Napijesz się u mnie herbaty — zaprosił go Albus, wstając od stołu. — Mam całkiem nową mieszankę w gabinecie.
Większość kadry dawno już skończyła swój posiłek, więc nie dziwili się tej nagłej decyzji starszego czarodzieja. Znali sentyment, jakim darzył Severusa. Minerva uśmiechnęła się, szepcząc coś do Sybilli. Sam mistrz eliksirów z wdzięcznością wykorzystał wymówkę do szybkiego opuszczenia Wielkiej Sali.
— Bądź ostrożny, Severusie — szepnął jeszcze Dumbledore, obserwując znikającego w lochach mężczyznę.
Sam udał się powoli do swojego gabinetu. Już stojąc w drzwiach, zauważył coś niepokojącego. Głowa Artura Weasleya wystająca z kominka nie należała do nowości, ale tym razem jego twarz była przerażająco blada.
Serce Albusa stanęło na krótką chwilę.
— Co się stało, Arturze?
— Albusie, porwano Harry’ego!
— Na Merlina, kiedy?!
— Dosłownie przed chwilą. Chłopak nie zauważył, kiedy minął barierę. Musieli obserwować okolicę.
Albus natychmiast przypomniał sobie nagłe wezwanie Severusa.
— Severus właśnie został wezwany. Jeśli Harry został porwany przez Toma, to będzie próbował go uratować. Na razie nic nie możemy zrobić. Zabierz wszystkich do Hogwartu. Dopóki nie sprawdzimy barier, twój dom nie jest już bezpieczny.
— Dobrze, Albusie. Zaraz zacznę wysyłać dzieci.

**

Wchodząc do Sali Audiencyjnej, nazwanej tak przez samego Voldemorta, Severus Snape zauważył zebrany już cały Krąg Wewnętrzny. Nie brakowało nikogo. Musiało stać się coś naprawdę ważnego. Snape zaczął mieć nieprzyjemne wrażenie, że coś się święci. Nigdy dotąd Nott, Avery czy Rookwood nie cieszyli się tak lodowato i śmierciożerczo. Czyżby kogoś złapali? Kogoś ważnego?
— Mamy dzisiaj specjalnego gościa — zaczął nagle Czarny Pan, potwierdzając podejrzenia Severusa, kiwnąwszy palcem na Glizdogona stojącego przy bocznych drzwiach. — Zaszczycił nas swą osobą nie kto inny, a sam… — zamilkł wymownie, czekając, aż sługa rzuci do kręgu owiniętą w czarną szatę postać.
Severus zaczął się wszystkiego domyślać, widząc, jak drobna jest ta istota. Szata został ściągnięta jednym szarpnięciem ze skulonego ciała.
— Oto Harry Potter! — zawołał donośnie Czarny Pan. — Dotąd ukrywał się bezpiecznie w Hogwarcie pod skrzydłami starca. Wystarczyło cierpliwie poczekać, aż dyrektor sam popełnił błąd i wysłał dzieciaka poza ochronne bariery. Myślę, że trzy tygodnie zabaw umilą ci, Potter, wizytę u mnie. Potem osobiście dam ci bilet do twoich rodziców.
Severus zbladł pod maską. Trzy tygodnie ciągłych tortur. Dzieciak nie ma najmniejszych szans tego przeżyć.
— Severusie?
— Tak, mój Panie? — Skłonił się.
— Przez ten czas zostaniesz tutaj. Twoim zadaniem będzie utrzymanie go przy życiu. Laboratorium masz przygotowane do uwarzenia każdej leczniczej mikstury, jakiej będziesz potrzebował. Lucjusz wyśle w twoim imieniu wiadomość do starca, że jesteś niedysponowany i kurujesz się pod jego opieką.
— Tak jest, mój Panie.
— Glizdogonie, obroża.
Snape obserwował, jak trzęsący się pokurcz zakłada skórzaną obrożę na szyję ciągle nieprzytomnego chłopca.
— Dotarły do mnie pogłoski, że nie musi używać różdżki. Cóż, jest to przydatne, ale łatwe do ograniczenia. — Mroczny czarodziej skierował swoją uwagę na leżącego. — Obręcz ta ma na celu powstrzymanie jego magii. Niestety, nie będzie nam dane słyszeć jego krzyków, ale myślę, że i tak będę się dobrze bawić. Możecie zaczynać, taka pobudka pewnie mu się nie spodoba. Ty, Severusie, idź do laboratorium.
Mistrz eliksirów, nie mogąc nie wykonać wyraźnego rozkazu, udał się do swego miejsca w lochach. Czekało go kilka godzin pilnej pracy, jeśli chce, by Potter pożył dłużej niż tę dobę.
Pięć długich godzin później, rozlewając ostatnią miksturę do fiolek, usłyszał skrzypienie drzwi. Odwrócił się powoli, podświadomie wiedząc, co zobaczy. Widok przeszedł jednak wszelkie wyobrażenia. Potter prawie nie przypominał już dzieciaka, którego widział wcześniej. Nieprzytomny, zakrwawiony, z połamanymi rękami i nogami.
— Teraz zostawimy go tobie — zaśmiał się Nott, rzucając bezwładne ciało na środek podłogi, nie przejmując się, że takim traktowaniem tylko pogarsza stan więźnia.
Snape nieraz brał udział w torturowaniu więźniów. Lecz nigdy nie widział tylu ran na jednym, drobnym ciele. Ciągłe kontuzje spowodowały za częste opuszczanie posiłków, co zaowocowało spadkiem wagi u i tak chudego chłopaka. Teraz mistrz eliksirów bez problemu mógł policzyć żebra, i to dosłownie, bo przypuszczalnie Avery zdarł mu cienkie paski skóry z piersi. W tych warunkach uleczenie byłoby wręcz cudem, a Severus chciał za wszelką cenę tego cudu dokonać.
Przemywając, lecząc i pojąc Pottera eliksirami, aż strach było mu myśleć, co teraz czuł chłopak. Widząc wpatrzone w siebie biało-zielone spojrzenie, spiął się. Ból, przerażenie, czy nawet nienawiść, to spodziewał się zobaczyć w tych oczach. Ujrzał jednak jedynie smutek, jakby dzieciak już zaczął tracić nadzieję.
— Tylko mi się tu nie poddawaj, Potter! Znajdę sposób, żeby cię stąd wydostać — szepnął mu do ucha, pojąc kolejną miksturą.
Słowa profesora dziwnie zadziałały na Gryfona. Chłopak uniósł lekko kąciki ust w imitacji uśmiechu, wypuszczając jednocześnie łzę ze zdrowego oka. Zaraz potem zasnął, leżąc na ławie w laboratorium, doglądany przez mistrza eliksirów.
Sam Snape raczej laboratorium by tego nie nazwał. Salka była jedną z cel w lochach dworu Voldemorta. Przystosowano ją trochę do tego, by móc w niej wykonywać najpilniejsze mikstury dla rannych. Na ścianach nadal tworzyły się zacieki, a na podłodze kałuże. Nieraz zdarzyło się, że szczur przemknął przy ścianie. I niejeden z nich skończył przy okazji w eliksirze. Ogony czarnych szczurów były bardzo pomocne przy potęgowaniu siły mikstur.
Snape obserwował śpiącego chłopca, siedząc przy stole, na którym przygotowywał zazwyczaj eliksiry. Sam natomiast był pilnowany przez strażnika stojącego po drugiej stronie drzwi.
Cenny więzień przespał sześć godzin, zanim ponownie został zabrany na audiencję. Nawet pomimo tego, że wiele ran nie miało szansy jeszcze się zagoić.
— Pan kazał ci nie wychodzić z laboratorium — rzuciła Bellatriks, zatrzaskując mu drzwi przed nosem, gdy chciał podążyć za nią.
Snape zastanawiał się, czy Czarny Pan coś podejrzewa. Nigdy dotąd nie zabraniano mu udziału w torturach, wręcz było to wymagane. Co prawda, nie chciał zostawiać chłopaka samego, ale chciał też sprowadzić pomoc. Jakąkolwiek. Musiał więc coś wymyślić. Zwykły świstoklik nie wchodził w grę, skoro nad całą posiadłością wznosiła się bariera antyaportacyjna. Jedynym wyjściem pozostawała tylko ucieczka do granicy bariery. Ale jak tego dokonać, będąc otoczonym przez śmierciożerców?
Następne godziny mijały na produkcji kolejnych eliksirów. Sam nie wiedział, czym tym razem zostanie poczęstowany Potter. Pomysły niektórych zwolenników Czarnego Pana, jeśli chodzi o tortury, nie miały ograniczeń, oczywiście poza śmiercią ofiary. Rookwood na przykład ostatnimi czasy lubował się w chińskich, i to mugolskich, formach znęcania się nad ludźmi. Szczury wgryzające się w ciało delikwenta to jego ulubiona zabawa.
Severus Snape niewiele się pomylił w swoich domysłach. Rookwood nad wyraz uwielbiał ten sposób.
Harry, widząc trzy wychudłe szczury na swoim brzuchu powoli przykrywane wiadrem, przełknął głośno ślinę. Chciał, by to się skończyło. Avery ze swoimi skalpelami, a teraz Rookwood. Nie chciał więcej, ale wiedział, że będzie więcej i to o wiele gorzej. Jedynym faktem, który powodował, że przyjmował to wszystko z dziwnym spokojem, była znajomość przepowiedni. Może to właśnie w ten sposób ma pokonać Voldemorta.
„I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.”
Czy jeśli on umrze na torturach, to Tom też odejdzie w niebyt?
Rozżarzone do czerwoności węgle zostały położone na dnie wiaderka ze szczurami. By przyśpieszyć rozgrzanie, rzucono czar na węgle, by mocniej ogrzewały dno. Harry poczuł pierwsze ugryzienia chcących uwolnić się stworzeń.

**

— Albusie, musimy coś zrobić. To już cztery dni. — Molly Weasley wyglądała na kompletnie załamaną.
— Wiem, Molly. Ale nie mamy najmniejszego śladu, gdzie może przebywać Harry. Severus też nie daje znaku życia, poza tą krotką notką, że jest chory i leczy się u Malfoya seniora. Przypuszczam, że nadal jest u Toma, a to tylko wymówka.
— Nigdy dotąd nie przebywał tak długo u Sam-Wiesz-Kogo.
Albus wytarł połówki okularów chusteczką zanim odpowiedział.
— Nigdy dotąd Tom nie więził Harry’ego Pottera. Mam tylko nadzieję, że nie wydało się, dla kogo tak naprawdę pracuje Severus i nie są torturowani razem.
Artur Weasley podtrzymał płaczącą żonę.
— Biedne dziecko.

**

W innej części zamku, w lochach pewien wąż nie mógł znaleźć sobie miejsca. Tych kilku Ślizgonów, którzy zostali na święta, nawet nie zbliżało się do niego, co może wcale nie było takim złym rozwiązaniem. Rozeźlony i zniecierpliwiony Malfoy był chodzącą bombą. W momencie wybicia przez zegar godziny dziewiątej Draco skierował się ku wyjściu, idąc w stronę Wielkiej Sali.
Jednak to nie posiłek tak go zaabsorbował, lecz poczta. Niecierpliwie czekał na odpowiedź ojca. Ojca, który powinien znać odpowiedź na to jedno pytanie: „Gdzie jest Potter?”.
Sam fakt, że wypuszczono Pottera na święta z Hogwartu, uważał za głupotę. Jak można być tak bezmyślnym i pozwolić jedynej osobie mogącej lub chociaż mającej jakąś szansę na pokonanie Czarnego Pana na opuszczenie bezpiecznych granic Hogwartu? On sam został właśnie z tego powodu. Barierom zamku nikt nie sprosta.
Sowy wleciały nielicznie. Było ich dosłownie dziesięć. Jego szara płomykówka z czarnym przebarwieniem nad dziobem usiadła przed nim.
— Witaj, Noir. Masz coś dla mnie? — zapytał niecierpliwie.
Sówka uniosła nóżkę z niewielkim listem, wręcz notką.
„Świetnie Wiem Ile Srebra Ten Obraz Kosztuje. Lepiej Inny Kup, Szalony Synu. Honor Potrzebny! Natychmiast!”
Przeczytał dwa razy, zanim dotarła do niego treść. Pismo ojca było rozmazane jakby pisał w pośpiechu. Nie namyślając się wiele, pobiegł w stronę gabinetu dyrektora. Dziwnym trafem, na śniadaniu nie było dziś żadnego nauczyciela.
Całe szczęście McGonagall właśnie opuszczała biuro, bo nie znał hasła.
— Pani profesor, muszę zobaczyć się z dyrektorem!
— Profesor Dumbledore jest teraz bardzo zajęty. Proszę przyjść później.
— Ale to chodzi o Pottera — szepnął, gdy już chciała go odgonić.
— Skąd… — Nauczycielka zbladła, rozglądając się dookoła zaniepokojona.
— Mogę zobaczyć się z Dumbledore’em, czy nie? — wręcz zażądał Malfoy.
— Chodź. — Wpuściła go na ruchome schody. — Oby to było naprawdę ważne, panie Malfoy.
— O co chodzi, Minervo? — Dumbledore od razu zauważył ich wejście.
— Pan Malfoy ma informacje na temat Pottera — poinformowała go McGonagall.
Państwo Weasley odwrócili się natychmiast w ich stronę. Draco, nie zwracając na nich uwagi, podszedł do biurka dyrektora i podał mu list od ojca. Albus przeczytał go i spojrzał na Draco, mówiąc:
— Nie rozumiem.
— Proszę przeczytać tylko duże litery, poza ostatnim wyrazem.
Dumbledore jeszcze raz rzucił okiem na kartkę. Szeroko otworzył oczy, czytając głośno ukrytą treść:
— Świstoklik SS HP, natychmiast.
Weasleyowie podnieśli się z miejsc, podchodząc bliżej.
— Skąd wiesz, że to nie pułapka, panie Malfoy? — spytała McGonagall.
— Ojciec związany jest Wieczystą Przysięgą z profesorem Snape’em. Musi mu pomóc, a wie, że wujek nie zostawi tam Harry’ego. Musicie im pomóc. Świstoklik musi być naprawdę potężny. Bariera wokół dworu została utworzona przez kilku czarodziei.
— Czyli świstoklik musi być zrobiony podobnie — zauważył Artur, z podejrzliwością obserwując młodzieńca. — Skąd tyle wiesz o barierze wokół dworu Sam-Wiesz-Kogo?
Malfoy przełknął głośno ślinę, zanim odpowiedział.
— Byłem tam.
— Co? Kiedy? — zdumieli się wszyscy, poza dyrektorem.
Wrzawę natychmiast uciszył Dumbledore.
— Możesz nam opowiedzieć, ja w międzyczasie zacznę przygotowywać świstoklik. Potem poproszę was o dołączenie waszej magii do jego mocy.
Draco usiadł na wskazanym fotelu, obserwowany przez zebranych.
— To było dwa miesiące temu. Ojciec zabrał mnie do Czarnego Pana na jego polecenie. Uczestniczyłem w jednej z sesji tortur mugoli. Sam nie musiałem rzucać zaklęć, ale miałem polecenie patrzeć. Czarny Pan obserwował nas wszystkich.
— Co masz na myśli, mówiąc „nas wszystkich”? — dopytywał się Dumbledore.
— Nie byłem jedynym dzieckiem śmierciożercy.
Cisza, która zapadła po tych słowach, była bardzo stresująca dla Malfoya. Nie było mu łatwo to wszystko z siebie wydusić, a nie wiedział, jak dorośli zareagują na to, że był u Czarnego Pan.
— Kto jeszcze tam był z uczniów?
— Parkinson, Crabbe, Zabini.
— Wiesz może, czy przyjęli znak?
— Jeszcze nie, ale są chętni. Chcą iść w ślady rodziców.
— A ty?
— Nie jestem głupi! — krzyknął nagle Draco, zrywając się z miejsca. — Nie mam zamiaru zmarnować sobie życia dla jakiegoś debila. Nie cierpię mugoli, ale nie mam zamiaru zaraz ich mordować. Nie zrobili mi nic złego… poza mnożeniem się jak króliki.
Ciężko łapał oddech po tym krótkim wyznaniu.
— Już dobrze, panie Malfoy — uspokoił go Albus, podając mała monetę Arturowi. — Świstoklik za chwilę będzie gotowy. Przypuszczam, że musi być wysłany pana sową, by nie wzbudzić podejrzeń.
Draco kiwnął twierdząco, nie mając ochoty odpowiadać. Moneta przechodziła z rąk do rąk, aż w końcu znalazła się w dłoni Draco.
— Reaguje na „dom” — poinformował go Dumbledore.

**

Tymczasem Harry patrzył. Patrzył, bo nie miał innego wyboru. Któryś z kolei eliksir czuwania skumulował się w jego ciele. Nie spał od dwóch dni, przynajmniej tak przypuszczał, po słońcu obserwowanym w małym lufciku pod sufitem. Malfoy już skończył swoje zabawy i teraz czekał na dwóch dryblasów, którzy zabiorą resztki z jego pracy do Snape’a.
— Dobra, zabierzcie to ścierwo. Dziś nie chcę go już widzieć — zakomenderował blondyn, myjąc ręce w misce z wodą.
Całe ciało bolało Harry’ego jak diabli. Nikt nie miał zamiaru się z nim cackać. Strażnicy złapali go za ręce, odpinając od ściany kajdany, które podtrzymywały go dotychczas w pionie, a następnie zaczęli ciągnąć w stronę lochu Snape’a. Potter prawie odetchnął, widząc profesora. To jego przystań. Miejsce, gdzie zamiast bólu otrzyma ulgę i wytchnienie. Może nawet coś do zjedzenia, choć nie sądził, by zbyt długo utrzymał pokarm w żołądku. Wylądował jak zwykle na kamiennej podłodze u stóp mężczyzny.
— Cholerni… — Sens reszty słów uciekł Potterowi, gdy mistrz eliksirów próbował go podnieść i trafił w miejsce, które wcześniej upatrzył sobie Malfoy senior.
Cierpienie było tak ogromne, że chłopak zwinął się w kłębek, odtrącając od siebie mężczyznę. Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Ból wygrywał z jego świadomością. Nagle poczuł, jak ktoś go prostuje, zmuszając mięśnie do rozluźnienia. Smak eliksiru przeciwbólowego rozpoznał natychmiast, przełykając go szybko.
— Spokojnie, Potter. Zaraz się tobą zajmę — wyszeptał cicho Snape, pochylając się nad nim. — Domyślam się, że dziś była kolej Malfoya. Który to już eliksir czuwania w ciągu tej doby?
Wystawił wszystkie pięć palców, a potem jeszcze dwa.
— Siedem! — sapnął wstrząśnięty. — To naprawdę cud, że żyjesz po takiej dawce. Nie zaśniesz przez najbliższe szesnaście godzin, jeśli szybko uda ci się wydalić go z organizmu. W najgorszym przypadku dwadzieścia trzy.
Harry obserwował Snape’a przymkniętymi oczyma. Brązowe światło wokół mężczyzny trochę go zasmuciło. Nie chciał, żeby ktoś się o niego martwił. Znał swój los i pogodził się z tym faktem.
— Jedynym pocieszeniem jest to, że będziesz miał czas odpocząć. Czarny Pan wyrusza na żer i zabiera wszystkich śmierciożerców, poza strażnikami. Niestety nie zostaniemy sami.
Ciągle szeptał, przemywając rany po szczególnie okrutnym pobiciu. Wielokrotne złamania zrastały się bardzo powoli, wręcz w ślimaczym tempie.
Na korytarzach lochów usłyszeli harmider. Tupot stóp z nawoływaniami. Drzwi otworzyły się z hukiem. Voldemort w czarnej szacie i tak samo mrocznej masce w ręce stanął w progu, obserwując obu.
— Świetnie się spisujesz, Severusie — oznajmił, widząc, jak ten kłania się przed nim. — Oby tak dalej. Chcę, by dożył końca naszej gościny.
— Tak, mój Panie.
— Tylko się zbytnio nie śpiesz. Może pocierpieć także u ciebie. Pokaż mu, jak bardzo go nienawidzisz.
— Tak jest, mój Panie.
— Teraz — zażądał zimno Voldemort.
Dłoń Snape’a drgnęła, na całe szczęście ukryta w szatach.
— Panie, co chciałbyś zobaczyć?
— Cokolwiek, Severusie. Teraz. Pokaż mu Mroczną Sztukę.
Severus Snape wyciągnął różdżkę w stronę chłopaka i cicho szepnął inkantację. Ciało chłopaka zaczęło się szarpać na ławie.
— Brawo, Severusie. Nie spodziewałem się tego po tobie. Taka nienawiść do dziecka. — Już zaczął się odwracać, żeby odejść, gdy głos profesora go zatrzymał.
— Panie, pozwól mi uczestniczyć w następnych torturach chłopaka.
Czarny Pan zaśmiał się głośno na tę prośbę.
— Dobrze, Severusie. Zgadzam się.
Zamknął za sobą drzwi, coś mówiąc do strażników, i oddalił się ze śmierciożercami stojącymi dotychczas w głębi korytarza.
Harry znów cierpiał. I to bardzo. Nie mógł powstrzymać swego ciała od niekontrolowanego drgania. Bolało.
Finite Incantatem — zakończył czar Snape zaraz po wyjściu Czarnego Pana, dodatkowo rzucając zaklęcie wyciszające. — Muffliato. — Lecz ból nadal trwał. Severus zaklął dosadnie, pochylając się nad chłopakiem. — Przepraszam, Harry. Musiałem. Wytrzymaj. Zaklęcie zareagowało z eliksirem czuwania. Wytrzymaj.
Potter zamknął oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Snape użył jego imienia. Czyżby piekło zamarzło i nikt mu o tym nie powiedział? Odetchnął ciężko, odganiając ból, tak jak odtrącał od siebie cierpienie koszmarów. Spróbował usiąść.
— Leż, czar nadal działa. Będziesz tylko bardziej cierpieć. — Mistrz eeliksirów przytrzymał go.
Harry złapał go natychmiast za ramię, otwierając na chwilę oczy i uparcie podnosząc się powoli. Snape zbladł, przypominając sobie scenę w skrzydle szpitalnym po ataku Goyle’a.
Chłopak puścił go, odwracając się, i zauważając posiłek na stole, wstał i skierował się w jego stronę, lekko się zataczając. Severus stał w miejscu z różdżką w dłoni, a po chwili rzucił zaklęcie diagnozujące. Tak jak wtedy, w ciele chłopaka nie było śladu efektów czaru. Przypomniały mu się słowa przepowiedni: „…a choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna.”
— Znowu to zrobiłeś. — Potter, trzymając kubek z herbatą, spojrzał na niego pytająco. — Pokonałeś w jakiś dziwny sposób czarnomagiczne zaklęcie.
Chłopak zmarszczył brwi, przypominając sobie wszystko, co zrobił w ciągu kilku ostatnich minut, ale nie znalazł nic niezwykłego w swoim zachowaniu. Pokręcił przecząco głową.
— Tak, zrobiłeś to.
Nastolatek machnął na to ręką, ciężko opierając się o stół i rozlewając napój, gdy zrobiło mu się słabo.
— Mówiłem, żebyś nie wstawał. — Severus natychmiast znalazł się przy nim, podtrzymując, gdy zaczął zsuwać się z ławy.
Nie mogąc stracić przytomności, Harry przeklinał w duchu po kolei wszystkich sługusów Voldemorta. Nawet Snape’a. Za to, że utrzymywał go przy życiu.
— Jesteś na mnie wściekły, Potter — bardziej stwierdził niż zapytał Nietoperz, patrząc na twarz chłopaka. — I dobrze. To utrzyma cię przy życiu.
Wziął go na ręce i położył z powrotem na ławie pod ścianą. Dzieciak znów stracił na wadze. Jak tak dalej pójdzie, zostaną z niego skóra i kości, a nie bohater czarodziejskiego świata. Byle wiaterek go złamie.
Potter znów patrzył na niego tą swoją dziwną parą oczu. Tak, jakby ślepa źrenica znów mogła widzieć. Wiedział, że to niemożliwe, ale wrażenie go nie opuszczało. Posprzątał po rozlanej herbacie, nalewając nową z imbryczka i podając półleżącemu już chłopakowi. Opierał się o ścianę, otulony w koc. Ręce drżały mu dosyć mocno, ale nie uronił ani kropli, wypijając większą część zawartości kubka za jednym razem.
— Zjesz coś? — zapytał Snape, choć podejrzewał odmowną odpowiedź jeszcze zanim ją zobaczył.
Brak apetytu po torturach jest naturalnym odruchem obronnym organizmu, który musi się skupić bardziej na leczeniu niż trawieniu. Chłopak na migi pokazał, że chciałby coś napisać. Snape wręczył mu kawałek pergaminu i pióro.
„Proszę do mnie mówić. Cokolwiek. Jak pana słucham, to nie myślę o bólu.”
— Dziwna prośba, Potter. Myślę, że da się ją zrealizować. I tak nie mogę spać, dopóki tu jesteś.
„Przykro mi, że sprawiam panu kłopot. Gdybym mógł stąd wyjść, już dawno zostawiłbym pana w spokoju.”
— Sarkazm ci się wyostrzył, Potter.
„Lepiej wyostrzony sarkazm niż stępiona wola walki.”
Pióro spadło wraz z pergaminem na podłogę, gdy skurcze mięśni ogarnęły ręce i chłopak zjechał po ścianie do pozycji leżącej, trąc ramiona. Snape przytrzymywał go, żeby nie zsunął się z wąskiej ławy. Nie mógł mu już nic podać, dopóki stężenie mikstury czuwania nie spadnie do przyzwoitego poziomu.
— Leż spokojnie, a ja będę mówił. Jeżeli jest to jedyny sposób, żebyś odpoczywał, poświęcę się dla dobra ludzkości. Tę historię opowiedziała mi kiedyś matka. Sama usłyszała ją od swojej babci jak była mała. — Odetchnął głęboko i zaczął opowiadać: — Dawno temu, gdy nie było jeszcze nas ani naszych rodziców, ani nawet dziadków, żył w pewnej niewielkiej wiosce mężczyzna. Były to czasy ciemne i mroczne. Święta Inkwizycja szerzyła swoje idee po kraju. Czarodzieje zaczynali powoli kryć się ze swoimi czarami i umiejętnościami. Wszelkie dobre uczynki mogły zaprowadzić na tortury i stos przez zawistnych ludzi. Mężczyzna ten nie miał jednak zamiaru ukrywać ani tego kim jest, a tym bardziej tego, co potrafi. Miał wielu przyjaciół, którzy wspierali go i pomagali w potrzebie. Bo widzisz, ten człowiek nie chciał niczego wielkiego. Nie pożądał władzy, pieniędzy czy innego człowieka. Chciał tylko, by każdy mógł żyć, tak jak tego pragnie, martwiąc się tylko o rzeczy błahe. Bo bez zmartwień żyć się nie da, każdy ci to powie. Utopia nie istnieje, lecz własne życie można uczynić znośnym, jeśli ma się kogoś koło siebie. W tym samym czasie do wioski przybył nowy czarodziej, chciał osiąść gdzieś w pobliżu. Kilka lat wcześniej mór opustoszył sporo gospodarstw i czekały one teraz tylko na nowych właścicieli. Nawet lord był rad przyjąć nowych dzierżawców. Tego lata dwaj czarodzieje bardzo się zaprzyjaźnili. Jeden – wdowiec, samotny jak palec, drugi – z piękną żoną i dwójką dzieci. Wiele wieczorów spędzili wspólnie, ucząc dzieci magicznego rzemiosła, choć coraz więcej niebezpiecznych wiadomości krążyło po okolicy. Święta Inkwizycja coraz szerzej rozpościerała swe szpony.
Któregoś wieczoru, zmęczeni po udanych zbiorach, dwójka przyjaciół rozpoczęła dysputę na temat idei Inkwizycji. Jeden twierdził, że to zmuszanie ludzi do posłuszeństwa. Drugi, że mugole chcą przejąć władzę nad czarodziejami i uczynić ich niewolnikami niemagicznego człowieka. Pierwszy nie zgadza się z drugim. Drugi kłóci się z pierwszym. Wołają innych do rozstrzygnięcia sporu. Przyjaciele dzielą się, jedni stają po stronie pierwszego, reszta – drugiego. Kłótnia dwójki podzieliła wioskę. Nikt już przyjaźnie nie witał się przy studni. O byle co rozpoczynały się bójki.
Pewnego dnia w wiosce zawitała osławiona Święta Inkwizycja, a widząc niezgodę, spytała o jej źródło. Wskazano dwójkę mężczyzn. Obaj trafili do lochów. Sąd orzekł winę pierwszego. Winę, że z żądzy, chciwości i pożądania żony drugiego zawarł pakt z diabłem i jego mocą skłócił wieś, by móc osiągnąć swój brudny cel. Mężczyzny nikt nie bronił. Patrzono na jego cierpienie podczas tortur, gdy łamano mu kości czy podtapiano. W dniu spalenia czarnoksiężnika na stosie cała wieś stawiła się na centralnym placu. Mężczyzna, przywiązany już do słupa, czekał na swój los. Widząc drugiego u stóp stosu, przeklął go ostatkiem sił. Przeklął klątwą, która tkwiła w krwi pierworodnego, aż po czas zrozumienia. Czar nosił w sobie liczby urodzin i sposób złamania, lecz nikt wtedy nie wziął na serio bełkotu umęczonego człowieka. Mężczyzna spłonął ku uciesze tłumów. Wyczerpany nie mógł ratować się magią.
Już nikt nie przynosił ulgi miksturami, czy czarami leczącymi, tak dobrymi jak jego. Dopiero po jakimś czasie ludzie zrozumieli błąd spowodowany głupią kłótnią.
Kilka lat później do wioski zawitał syn spalonego. Słysząc historię o swoim ojcu, nic nie powiedział, tylko udał się do żonatego mężczyzny. Ostrzegł go o klątwie jego ojca, której nadal nikt nie brał na poważnie. Spisał mu wiersz, którego nauczył go za młodu ojciec wraz z przekleństwem. Był to rodzinny sposób zemsty. Młodzieniec nie chciał niczyjej krzywdy. Ale klątwy zdjąć nie potrafił. Mówił, że uda się to tylko wtedy, gdy czar będzie aktywny i spełnione będą wszystkie warunki.
Po wielu latach zapomniano o dobrym czarodzieju spalonym za kłótnię z przyjacielem.
Przyjaciel nie rozumiał, dlaczego wnuk ciągle choruje, pomimo troski, jaką był otoczony.
I tak mijały lata, a potem wieki. My jesteśmy dziećmi dobrego czarodzieja, który nawet teraz pragnie zdjąć czar z dzieci drugiego.
W momencie, gdy profesor zaczął opowiadać szczegóły przekleństwa, Harry zamknął oczy i obrócił się plecami do mówiącego. Nie chciał, aby ten zauważył jego poruszenie. Elementy układanki zaczęły powoli wskakiwać na swoje miejsce. Chłopak już był pewien, że to Snape jest ósemką z przepowiedni. Jako potomek rzucającego czar mógł mu pomóc, ale to oznaczało, że będzie musiał powiedzieć.
Severus zwrócił uwagę, że chłopak nagle się od niego odwrócił. Zrzucił to jednak na karb obrażeń i nie przerwał opowiadania. Gdy skończył, podszedł do leżącego, sprawdzając jego stan. Nie zdziwiła go gorączka. Tak długa aktywność organizmu musiała w jakiś sposób odreagować. Już chciał wrócić na swoje miejsce przy stole, gdy nagle chłopak obrócił się i złapał go za rękaw. Nie chciał puścić. Sam czekał na ten moment. Wiedział, że chłopak wcześniej czy później się załamie. Wyczerpanie dokładało swoje. Usiadł koło ławy, nadal trzymany za rękaw szaty. Cztery długie godziny później Potter w końcu zasnął. Severus wyplątał się z niedźwiedziego uścisku, wracając do stołu i zaczynając przygotowywać kolejne mikstury.
Śmierciożercy wraz z Czarnym Panem wrócili już jakiś czas temu, ale dotąd nikt nie przyszedł po chłopaka. Wiedział jednak, że to tylko kwestia czasu.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 19:34, 09 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Jak ja cię kiedyś dorwę w swoje ręce...
Dlaczego ty mnie po raz kolejny zaskakujesz?
Hm, jestem ciekawa dalszych wyników badań Hermiony, ta dziewczyna jest po prostu niesamowita.
Porwanie Harry'ego? Pierwsza myśl, która mi się nasunęła, to "Znowu?" Efekt Grudnia i Trylogii Enahmy. Swoją drogę widzę pewne podobieństwo do tego drugiego, czyżbyś się zainspirowała?
Hm, Lucjusz próbujący ratować Severusa i Harry'ego? Bardzo się z tego cieszę, jeden bohater więcej do lubienia.
Ślizgoni znęcają się nad Draco... Można było się tego spodziewać, ale łudziłam się, że jednak nie będziemy widzieć mojego blondyna ulubionego w tym stanie...
Jednak wciąż nie znam odpowiedzi na najważniejsze pytanie - Jaka klątwa ciąży nad Harrym?!
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 19:46, 09 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 6.

Severus Snape ściskał w dłoni małą monetę, którą Lucjusz wręczył mu ukradkiem kilka minut temu. W tej samej chwili dwóch śmierciożerców wyciągało Pottera na korytarz.
— Pan pozwolił ci dziś wziąć udział w zabawie — rzucił Malfoy, mimochodem zostawiając drzwi otwarte, a nie tak jak przez cały poprzedni tydzień zamknięte.
Chłopak ledwie był w stanie się poruszać, a Snape obserwował te zmiany z lękiem. Jeszcze jedna, góra dwie takie tury, a nie będzie kogo ratować. Chociaż dzisiaj miał szansę. Wystarczy zbliżyć się do dzieciaka i obaj wrócą w bezpieczne miejsce, jakim jest Hogwart. Już wiedział, że w ten sposób spali za sobą wszystkie mosty i z łowcy stanie się zwierzyną. Ale Potter przynajmniej przestanie cierpieć. Ostatnie trzy dni były najgorszymi dniami w życiu Severusa. Dostarczano chłopaka w takim stanie, że godzinami nie odzyskiwał przytomności, nawet po zaklęciach wybudzających. Był zagłodzony i odwodniony, nie będąc w stanie jeść ani pić. Rany nie miały nawet czasu wygoić się do końca, odnawiane wciąż i wciąż. Stał się apatyczny, żadne słowa do niego nie docierały.
— Zapraszam, Potter — przywitał ich z galanterią zaraz po przekroczeniu progu Sali Audiencyjnej sam Lord Voldemort.
Chłopak w ogóle nie zareagował, nawet wtedy, gdy został rzucony na środek pomieszczenia i otoczony przez kilku zwolenników Czarnego Pana. Snape zauważył pod jedną ze ścian stojącego Glizdogona, lecz szybko przestał zwracać na niego uwagę, stając w kręgu.
— Znudziły mnie już te zabawy. Co prawda, chciałem zabić go dopiero za dwa tygodnie, lecz zmieniłem zdanie. Zabiję go dziś, po krótkiej rozgrzewce.
Kiwnął na pierwszego z brzegu śmierciożercę, żeby zaczynał. Snape stał po jego prawej stronie – oznaczało to, że będzie ostatni. Potter prawie nie reagował na klątwy, które go trafiały. Tak, jakby ból nowych zaklęć nie potrafił przebić się przez ten już istniejący. Czarny Pan zaczynał się denerwować. Nie tego spodziewał się po hardym do tej pory nastolatku.
— Stać! — krzyknął nagle, wstając ze swojego tronu.
Glizdogon był w jego pobliżu, gotowy na przyjęcie rozkazów. Severus stał z wyciągniętą różdżką, czekając na swoją kolei, gdy Lord przerwał im turę.
— Gdzie się podziała ta sławna gryfońska odwaga, Potter? — Zbliżył się do leżącego, obracając go nogą na plecy. — Severusie, daj mu coś. Chcę z nim porozmawiać.
Profesor wyciągnął jedną z wielu mikstur przenoszonych dziś w szacie. Rozpoznawał je po kształcie fiolek, lepsze to niż przeglądanie każdej z osobna. Napoił chłopca, choć nie spodziewał się żadnej reakcji.
— Panie, on już się poddał. Raczej nic do niego nie dotrze i żadna mikstura w tym nie pomoże — uprzedził, nadal klęcząc obok Pottera.
To może być jedyna okazja, żeby się do niego zbliżyć.
— Cóż, widocznie nie był taki wspaniały, jak wszyscy próbowali sobie wmówić. — Mroczny Lord odwrócił się do śmierciożerców na chwilę, by zaraz potem skierować różdżkę na swoją ofiarę.
Nagle, w tym jednym momencie zdarzyły się na raz cztery rzeczy.
Voldemort krzyknął Mordercze Zaklęcie.
Glizdogon stanął na jego drodze.
Jarząca się gorącym światłem moneta została wciśnięta pomiędzy dłonie Pottera i Snape’a.
I na koniec druga ręka chłopca uniosła się w stronę Czarnego Pana.
Ostatnim, co usłyszał profesor, był krzyk mrocznego czarodzieja, i to nie ze złości, a bólu. Zaraz potem pojawili się w skrzydle szpitalnym.

**

— Co z nim?
— Źle, dyrektorze. Przez najbliższy tydzień na pewno stąd nie wyjdzie. Niektóre źle zrośnięte złamania musiałam usunąć i pozwolić kościom odrosnąć na nowo. Chłopak nie reaguje na nic. Jakby ciągle spał i nie chciał się obudzić.
— Co z jedzeniem?
— Bez zmian. Nawet gdy nie śpi, nie chce nic jeść. Chwilowo podaję mu tylko eliksiry wzmacniające.
— Dziękuję, Poppy. Czuwaj nad nim, proszę — westchnął Albus Dumbledore, z bólem w oczach spoglądając na pogrążonego we śnie Harry’ego.
W końcu starzec pociągnął z roztargnieniem za swoją długą brodę i oddalił się od łóżka.
Severus Snape wszedł do skrzydła szpitalnego akurat w momencie, gdy Albus go opuszczał.
— Witaj, Severusie. Jak się czujesz?
Mistrz Eeliksirów zatrzymał się przed starszym mężczyzną i spojrzał na niego zimno.
— A jak myślisz?! Uzdrawiałem go tylko po to, żeby te… — przemilczał odpowiedni epitet — …mogły go dalej męczyć. Domyśl się, jak się czuję — wyrzucił z siebie część tej goryczy, która się w nim kotłowała, i ruszył w stronę łóżka chłopaka.
Wczoraj pojawili się nagle na środku sali w skrzydle szpitalnym. Na szczęście, poza Pomfrey nikogo nie było. Przez kolejne sześć godzin systematycznie, kroczek po kroczku składali Pottera do normalnej całości. I znów chłopak ich zadziwił, reagując czasami tylko na dotyk Snape’a. Nie było to co prawda nic spektakularnego. Lekkie oparcie się o ramię profesora, czy przełknięcie gorzkiej mikstury na dźwięk głosu nauczyciela.
Snape usiadł na krześle przy łóżku. Na razie mógł sobie pozwolić na ten luksus – dopóki uczniowie nie wrócą z ferii świątecznych. Całe dwa dni, tyle tylko zostało ze świątecznej atmosfery. Nowy Rok minął dla nich niezauważenie.
Chłopak zaczął nagle rzucać się na łóżku, choć dopiero co spał spokojnie. Severus zerwał się, przytrzymując go w miejscu, żeby nie zrobił sobie większej krzywdy.
— Co się dzieje, Severusie? — Pani Pomfrey przybiegła natychmiast, widząc szamotaninę.
— Domyśl się. Sama-Wiesz-Kto jest pewnie wściekły, a Potter jeszcze coś mu rzucił na do widzenia. Słyszałem jego wrzask, to na pewno nie było nic miłego.
— W tym stanie miał jeszcze siłę go zaatakować?
Severus miał na razie dosyć przesłuchań. Wystarczyło mu, że musiał szczegółowo opowiedzieć wszystko Albusowi. No i muszą jeszcze poznać wersję chłopaka, bo przecież on był cały czas zamknięty.
Po dziesięciu minutach pacjent przestał się rzucać i otworzył oczy. Natychmiast też złapał się za czoło sycząc z bólu. Spomiędzy palców powoli spłynęła mała strużka krwi.
— Weź ręce, Potter. Muszę to zobaczyć.
— Spokojnie, Severusie. On nadal jest w szoku — wtrąciła się Pomfrey, oburzona tak zimnym potraktowaniem jej pacjenta.
Chłopak odsunął jednak posłusznie dłonie i spojrzał na profesora, który lekko pochylił się nad nim, przemywając zakrwawione czoło wilgotną ściereczką, podaną przez pielęgniarkę. Kobieta odeszła, niechętnie zostawiając ich samych. Severus już prawie kończył, gdy Harry nagle złapał go za rękaw, podnosząc się powoli.
— Leż, Potter. Nie mam zamiaru znowu cię… — zamilkł nagle, otoczony w pasie przez ramiona Gryfona.
Dzieciak drżał mocno, ale go nie puścił.
— Już jesteśmy bezpieczni, Harry — szepnął, głaszcząc bruneta po głowie.
Czuł, jak ten rozluźnia się, słysząc jego słowa.
— A teraz bądź tak łaskaw mnie puścić. Nie jestem przytulanką. A jeśli zaraz czegoś nie zjesz, wrócę do siebie i zobaczysz mnie dopiero na zajęciach — warknął zirytowany, najbardziej na siebie, że wyszły na wierzch jego ludzkie odruchy.
— Severusie! — oburzyła się pielęgniarka, wracając do nich i słysząc zirytowany, a sekundę później wredny głos profesora.
Ale czego mogła się spodziewać po Hogwarckim Postrachu.
Ten, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, wezwał skrzata i, kładąc Pottera w pozycji półleżącej, dyktował polecenia.
— Kleik ryżowy z sokiem. Za dwie godziny jogurt naturalny z odrobiną cukru. Na obiad niewielką porcję duszonej na parze ryby bez dodatków. Potem przekażę dalsze instrukcje.
Skrzat natychmiast zrealizował pierwsze zamówienie.
— Będziesz jeść? — zapytał Snape, trzymając talerz.
Chłopak kiwnął głową i chciał sięgnąć po posiłek, ale ręce odmówiły mu posłuszeństwa, ciężko opadając na pościel.
— Nakarmię cię — zaoferowała się pielęgniarka, już zbliżając się w stronę profesora po talerz.
— Nie podchodź bliżej — zatrzymał ją Severus, widząc, jak dłonie Pottera ściskają pościel. — Sam go nakarmię.
Słysząc te słowa, nastolatek natychmiast się rozluźnił. Kobieta, nic już nie mówiąc, wróciła do biurka, obserwując tę dziwaczną dwójkę znad wypełnianych właśnie kartotek. Po półgodzinie cierpliwych zmagań część potrawy znalazła się w końcu w żołądku pacjenta.
— Czy masz siłę napisać, co ci się śniło? — spytał po chwili Snape, odsyłając talerz do kuchni.
Widząc potwierdzenie, podał mu pergamin i pióro, zawczasu przygotowane i leżące na szafce obok łóżka.
„Lucjusz Malfoy został ukarany za naszą ucieczkę.”
— Żyje?
Chłopak zaprzeczył, upuszczając pióro i chowając twarz w dłoniach. Snape wstał i bez słowa stanął koło okna, obserwując Zakazany Las, prawie bezwiednie kładąc jednocześnie dłoń na czuprynie dzieciaka.
— Lucjusz Malfoy był związany ze mną Wieczystą Przysięgą. Nie miał wyboru, musiał mnie uratować, nawet jeśli mu się to nie podobało. Wiedział, że cię tam nie zostawię. To, co ci robił, to całkiem inna sprawa. Nie zadręczaj się tym, jak skończył.
W tej pozycji zastali ich przyjaciele Harry’ego. Ron i Hermiona ubłagali Dumbledore’a o pozwolenie zobaczenia przyjaciela. Teraz cicho podchodzili do jego łóżka, nie chcąc obudzić chłopaka, gdyby ten jednak jeszcze spał. Widok, jaki zobaczyli, wstrząsnął nimi, choć w dosyć pozytywny sposób.
— Witaj, Harry. — Dziewczyna szybko oprzytomniała i lekko się uśmiechnęła, widząc pospiesznie zabieraną dłoń mężczyzny. — Dzień dobry, profesorze.
— Dzień dobry, Granger. Weasley — przywitał się mistrz eliksirów i zwrócił do Pottera. — Przyjdę później sprawdzić, czy coś zjadłeś. Teraz odpoczywaj.
Pomógł mu się położyć, a Hermiona okryła go kocem. Profesor zauważył, że na obecność przyjaciół chłopak reagował w miarę pozytywnie. Żadnych oznak chęci ucieczki. Zostawił ich samych, udając się na zasłużone śniadanie. W połowie drogi natknął się oczywiście na dyrektora.
— Co u Harry’ego? — zapytał ten, podążając za mistrzem eliksirów w stronę Wielkiej Sali.
— Obudził się i zjadł coś, choć po dość długiej namowie. Ale to teraz nieważne. Malfoy senior nie żyje.
— Został ukarany — bardziej stwierdził niż zapytał starszy czarodziej.
— Tak. Oklumencja Czarnego Pana jest bardzo zaawansowana. Bez trudu mógł odczytać, kto nam pomógł. Po śniadaniu porozmawiam Draco.
— Dobrze, Severusie. Dziękuję.
— To należy do moich obowiązków. Poza tym jestem jego rodziną.
— Wiem, ale nie za to ci dziękuję. Naprawdę jestem wdzięczny, że sprowadziłeś Harry’ego z powrotem.
Snape odwrócił się do niego, stając na środku korytarza.
— Czyś ty na starość na głowę upadł, Dumbledore? Miałem go tam zostawić? Szesnastoletnie dziecko na pastwę tej zwyrodniałej bandy?
— Spokojnie, Severusie! — Dumbledore położył mu dłoń na ramieniu, chcąc go uspokoić. — Wiesz, że nie o to mi chodziło.

**

Hermiona z naprawdę wielkim bólem obserwowała przyjaciela. Schudł okropnie w ciągu tych kilku strasznych dni. Blizny – nowe, dołożone do tych starszych – powodowały, że Harry ciągle poprawiał nerwowo koc, zasłaniając się. Ona i Ron starali się nie siadać za blisko, zostawiając mu bezpieczną przestrzeń, jakby wyczuwając, że właśnie tego potrzebuje.
— Harry, wszystko w porządku? — zapytał nagle Ron, widząc, jak dłonie przyjaciela coraz mocniej drżą.
Chłopak spojrzał na niego, a potem na Hermionę, niezbyt przytomnym wzrokiem.
— Harry, już dobrze. — Dziewczyna podeszła do niego, kładąc ostrożnie swoją dłoń na jego. — Jesteś już bezpieczny. Nic ci nie grozi.
Ron bez wahania zrobił to samo. Czuł, jak przyjaciel spiął się na krótką chwilę. Nagle Harry wyrwał się im z uścisku i zarzucił ręce na ich ramiona, mocno przytulając oboje, pomimo bólu, jaki musiał odczuwać przy zetknięciu z ciągle gojącymi się ranami. Płacz wstrząsnął jego ciałem, gdy odwzajemniono jego uścisk.
— Jesteśmy tutaj, Harry. Jesteśmy.
Po dłuższej chwili Hermiona spostrzegła, że oddech Harry’ego się uspokoił i przyjaciel zasnął w ich ramionach, wyczerpany płaczem. Położyli go ostrożnie na poduszce, a Hermiona odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy noszącej już bardzo wiele blizn.
— Boję się, że w końcu go stracimy, Ron — szepnęła lekko drżącym głosem. — Musi się zmagać ze zbyt wieloma przeciwnościami na raz, sam. A my nic nie możemy zrobić, żeby mu pomóc.
— Musimy być przy nim, Hermiono. Nawet, jeśli nie zawsze może to być możliwe. Musimy być przy nim. To nasza przyjaźń daje mu siłę.
Ron Weasley spojrzał poważnie na swojego uśpionego przyjaciela, czując się bardzo wyczerpanym i bezsilnym, jak jeszcze nigdy w życiu.

**

Severus Snape dobrze wiedział, że najgorsze dopiero nadejdzie.
Noc.
Zbliżała się wielkimi krokami. A chłopak nie może na razie dostać eliksiru Bezsennego Snu. Jest za bardzo nafaszerowany innymi miksturami.
Koszmary jeszcze bardzo długo będą męczyć Pottera. Każdy, kto przeżyłby choćby część tego, co on w ciągu tygodnia, bałby się zasnąć do końca życia. A jego Czarny Pan dręczy jeszcze swoimi wizjami.
Mistrz eliksirów zmierzał w stronę skrzydła szpitalnego, wspominając swoją poranną rozmowę z Draco. Niestety nie zdążył go przygotować na wieści o śmierci ojca. Ministerstwo Magii przysłało mu czarną kopertę podczas śniadania.
Każdy czarodziej był odznaczony w magicznej Księdze Żywota. Gdy z niej znikał, najbliżsi otrzymywali list o dacie zgonu. Niestety Księga nie podawała miejsca. A aurorzy bardzo chcieliby poznać miejsce, gdzie Czarny Pan zabija swoje ofiary.
Twarz Draco nie wyrażała niczego. Nie odpowiadał na żadne pytania. Wstał od stołu, ściskając w dłoni kopertę, i opuścił Wielką Salę, śledzony spojrzeniami tych kilkoro uczniów, którzy zostali w Hogwarcie na święta. Severus natychmiast podążył jego śladem. Draco Malfoy czekał pod drzwiami jego kwater. Nic nie mówiąc, mężczyzna wpuścił ucznia do środka, wskazując następnie fotel naprzeciw kominka.
— Nie otworzysz? — spytał spokojnie Snape, przerywając ciszę.
— Po co? Przecież obaj wiemy, co jest w środku. — Draco podał mu hebanową jak noc kopertę. — Jeśli chcesz, wuju, to sam otwórz.
Severus przełamał woskową pieczęć i wyciągnął z koperty tak samo czarną kartkę ze srebrnymi zdobieniami w kształcie lilii. Białym, kaligraficznym pismem bezosobowo powiadamiano o śmierci członka rodziny.
„Dziś o godzinie 8.47 zarejestrowano zgon Lucjusza N. Malfoya. Szczere kondolencje składa Ministerstwo Magii – Oddział Żywotów.”
Krótko, zwięźle, bez grama uczuć.
— Jak umarł? — odezwał się Malfoy junior, widząc, jak Snape kończy czytać i odkłada list z kopertą na blat biurka.
— Został ukarany za pomoc w naszej ucieczce.
— Skąd wiesz?
— Mam swojego informatora — odparł krótko nauczyciel, a po jego tonie Draco wiedział, że ma nie zgłębiać tego tematu.
— Czyli to prawda, że Potter przetrzymał jego tortury?
— Tym razem ja zapytam, skąd wiesz o gościnności Czarnego Pana? — spytał spokojnie mężczyzna.
Dumbledore powiedział mu o udziale blondyna w przysłaniu im świstoklika.
— Gdybyś zapomniał, mieszkam ze Ślizgonami. Oni wiedzą wszystko. A teraz bądź łaskaw odpowiedzieć.
Chłopak nie zachowywał się normalnie. Głos mu drżał, gdy wymuszał odpowiedź. Nie ciągnął tematu śmierci ojca.
— Tak. Potter wytrzymał tortury. Niestety, nie jest na razie w stanie wyjść ze skrzydła szpitalnego. Na pewno nie o własnych siłach.
— Czy ojciec też go torturował?
— Na pewno chcesz wiedzieć? — odparował pytaniem mistrz eliksirów.
— Czyli tak — odparł chłopak cierpko sam sobie, ściskając brzeg szaty. — Ojciec zawsze potrafił być okrutny. Jedyną osobą, której nigdy nie skrzywdził, była matka.
Tego Severus się nie spodziewał. Zawsze myślał, że normalnie Lucjusz zachowywał się przykładnie. Jak przystało na szlachecką głowę rodu, bez skazy.
— Czy Lucjusz cię bił?
Draco wstał i podszedł bliżej kominka, zaciskając dłonie w pięści. Profesor milczał, czekając.
— Zdarzało się. Gdy nie spełniałem jego wymagań. Gdy się upił, albo coś mu się nie udało w interesach.
— Jak poważnie? — Severus wolał drążyć temat, dopóki chłopak chciał o tym mówić.
— Bywało, że przez kilka dni, bez pomocy matki lub skrzatów, nie miałem szansy wyjść z łóżka. W lepszych wypadkach kończyło się na siniakach.
Severus Snape nigdy w życiu nie powiedziałby, patrząc na Draco, że ten był maltretowany przez własnego ojca. To już drugi chłopak, który nie podzielił się z nikim tym, co tak naprawdę działo się w jego rodzinie.
Teraz musiał pomóc Potterowi. Jeszcze nie tak dawno w ogóle by się nim nie przejął, ale teraz? Widział, jak chłopak przeżył cierpienie i się nie poddał, chociaż początkowo wyglądało na to, że nie wytrzyma. No i jeszcze ta sprawa z mrocznym zaklęciem. Nie powiedział na razie o tym odkryciu nawet Albusowi. To może być jedyna broń chłopaka w walce z Czarnym Panem. Najpierw porozmawia z Potterem, a jeśli zajdzie taka potrzeba, sam zacznie go szkolić. Po kryjomu. Jakiś szlaban zawsze można wymyślić.
Otworzył drzwi do szpitala i wszedł po cichu. Jeśli Potter śpi, nie miał zamiaru przerywać mu zasłużonego odpoczynku.
— Dobry wieczór, Severusie. Czeka na ciebie. — Pielęgniarka kiwnęła mu głową na powitanie, nie przerywając pisania.
Mężczyzna spojrzał za parawan, łóżko było puste.
— Pomfrey… — Nie zdążył nawet zadać pytania, gdy mu przerwała.
— Zgadnij. — Wskazała znany mebel i wystający zza niego kawałek pościeli.
— Znowu? Od kiedy tam siedzi? — Takiego zachowania się po Gryfonie nie spodziewał.
— Odkąd panna Granger i pan Weasley wyszli na kolację. Myślę, że lepiej gdybyś zabrał go do siebie, tak jak ostatnio — zaproponowała pielęgniarka.
— Nie ma mowy! Pojutrze wracają uczniowie, a on potrzebuje opieki medycznej. Ostatnio to było co innego. Mam za dużo pracy, żeby się jeszcze nim zajmować. Czemu zawsze to na moją głowę spada ten dzieciak? — Mistrz eliksirów zdenerwował się, i to porządnie. Podszedł do skulonego w kącie Gryfona i stanął nad nim, masując nasadę swego długiego nosa. — I co ja mam z tobą zrobić, Potter? Nie chcesz tu być, to jasne. Nie możesz spać u mnie. To niemożliwe. — Zauważył smutek na jego twarzy, ale odrzucił od siebie to dziwne uczucie, które zaczęło kiełkować gdzieś w głębi jego duszy. — Czy dormitorium może być? Musiałbyś po każdym posiłku zgłaszać się tutaj na kontrolę. Czy takie wyjście ci pasuje?
Chłopak potwierdził ku wielkiej uldze nauczyciela. Przekazał Pomfrey uzgodnione szczegóły.
— Nie powinien stąd wychodzić, ale dobrze, zrobię wyjątek. Połączę na parę dni mój kominek z twoim dormitorium, chłopcze, żeby pan Weasley mógł mnie wezwać w razie wypadku. Przekażę też dyrektorowi i profesor McGonagall, aby mieli na ciebie oko. Żadnych spacerów bez osoby towarzyszącej. Czy to jasne, kochaneczku? Jeśli zastanę cię gdzie indziej niż pokój wspólny i Wielka Sala, zaraz tu wrócisz.
Brunet zgodził się na warunki, wychodząc ostrożnie ze swojej kryjówki, a następnie usiadł na brzegu swego łóżka, zmęczony tą krótką wędrówką.
— Podeślę tu Weasleya, żeby pomógł Potterowi. Wyślij ich kominkiem, normalnie nie dojdzie. — Profesor zwrócił uwagę pielęgniarce i odwrócił się do chłopca. — Ten twój Zgredek otrzymał ode mnie dokładne instrukcje co do twojej diety. Poinformuje mnie, jeśli ominiesz któryś posiłek.
I wyszedł, szumiąc szatą. Nie minęło nawet pięć minut, gdy do sali wpadł zdyszany Ron.
— Profesor Snape powiedział, że Harry potrzebuje mojej pomocy. — W jego oczach błyszczało przerażenie.
— Proszę się uspokoić, panie Weasley. Nic złego się nie dzieje. Pan Potter potrzebuje pomocy w przejściu do dormitorium. Nie czuje się tu zbyt komfortowo. W razie problemów wasz kominek jest aktywny. Pan Potter ma odpoczywać, żadnych spacerów, dopóki nie nabierze sił. Skrzaty będą mu dostarczały posiłki do tego czasu.
Nie zwlekali ani chwili. Harry nie miał swoich rzeczy, odkąd pojawili się w skrzydle szpitalnym, mogli więc od razu udać się w stronę kominka w gabinecie Pomfrey.
— Gdyby działo się cokolwiek podejrzanego, natychmiast macie mnie wezwać. Mnie albo profesora Snape’a. — Po raz kolejny przypomniała niestrudzenie kobieta.
— Tak, proszę pani. Nie zapomnę.
Ron, wkraczając w zielone płomienie, podparł mocniej przyjaciela. Harry naprawdę nienawidził tego typu transportu. Zaraz po przekroczeniu paleniska z drugiej strony przejścia, prawie zwrócił tę odrobinę kolacji, którą udało mu się zjeść.
— Wszystko w porządku, Harry? — Ron posadził go na łóżku, sam siadając na krześle tuż obok.
Brunet uniósł kciuk, że wszystko w porządku. Żołądek w końcu się uspokoił.
— Potrzebujesz czegoś? Jeśli mogę cię opuścić na moment, to pójdę po Hermionę. Pewnie się martwi.
Harry wskazał drzwi, że może iść. Przyjaciel wyszedł. Teraz pozostało mu tylko się położyć. Czuł się tak, jakby od wieków nie spał w normalnym łóżku. Ukrył twarz w poduszce, wspominając ostatnie przerażające dni. Chciał o nich zapomnieć. Najlepiej o wszystkim, co wiązało się z torturami. O profesorze chciał pamiętać, to były dobre wspomnienia. Małe iskierki dobroci w samym centrum piekła.
Wejście przyjaciół nie zostało nawet przez niego zauważone. Dopiero dotyk dłoni na ramieniu wyrwał go z rozmyślań.
— Harry?
Podniósł się ostrożnie, tuląc poduszkę do brzucha. Nie chciał, żeby przyjaciele martwili się jego stanem. Uśmiechnął się delikatnie do Hermiony.
— Ron przekazał mi zalecenia pani Pomfrey. Przypilnuję cię, żebyś je zrealizował i nawet nie myśl o jakichś wypadach w środku nocy.
To była prawdziwa Granger. Tylko ona potrafiła w tak miły sposób powiadomić go o uwięzieniu w dormitorium dla celów zdrowotnych. Sam nie miał zamiaru nigdzie się ruszać, zarówno z braku sił, jak i chęci. Tu było mu dobrze.
Wrócił do poprzedniej pozycji, trochę strasząc przyjaciół zbyt nagłym ruchem, ale oboje uspokoili się, gdy spostrzegli, że chłopak tylko się położył.
— Jutro spędzimy cały dzień w pokoju wspólnym, grając i męcząc Zgredka o smakołyki! — zawołał wesoło Ron, siadając w nogach łóżka.
— Jak możesz? On ciężko pracuje, a ty chcesz go wyzyskiwać! — natychmiast oburzyła się dziewczyna.
Ron wybuchnął śmiechem, że dała się tak podpuścić. Harry patrzył z radosnymi błyskami w oczach, jak poduszka z łóżka Neville’a ląduje na rudzielcu. Kochał tę dwójkę całym sercem i duszą. Tylko oni byli w stanie zachowywać się przy nim tak normalnie, a nie skakać, jak nad rozbitym jajkiem. Nigdy nie był do tego przyzwyczajony i pewnie nieprędko się to zmieni. Zapadł w sen, nie słysząc głośnego pojawienia się skrzata z przekąską, ani nie zauważając deszczu piór osiadających na meblach.
Nie udało mu się jednak długo odpocząć. Wspomnienia wypłynęły na wierzch podświadomości. Usiadł szybko z towarzyszącym tak nagłemu poruszeniu zesztywniałymi mięśniami bólem. Ron chrapał cicho po drugiej stronie pokoju, niczego nieświadomy. Harry nie wiedział, która jest godzina, ale na pewno był środek nocy. Nie chciał rozświetlać magicznego zegara, żeby przypadkiem nie obudzić przyjaciela. Zdecydował się więc iść do pokoju wspólnego i posiedzieć przy kominku. Dotarcie do celu zajęło mu dłuższą chwilę i po tym wysiłku naprawdę ciężko padł na fotel, wzywając Zgredka.
Skrzat, jakby czytając w jego myślach, pojawił się od razu z tacą pełną smakowicie wyglądających potraw, chociaż w bardzo małych ilościach. Gorąca czekolada dymiła w filiżance, małe kanapeczki czekały cierpliwie obok patery zapełnionej misternie zdobionymi ciasteczkami. Harry znalazł też małe porcje gorących dań, przypuszczalnie z obiadu i kolacji. Czekoladowa żaba, uwiązana za nogę do szczytu patery, szukała możliwości ucieczki przed pożarciem. Zapach czekolady z odrobiną kardamonu na wierzchu bitej śmietany rozniósł się po komnacie. Chwilę później Harry zachichotał w duchu, widząc Rona, jeszcze z zamkniętymi oczami wąchającego powietrze.
— Nie strasz mnie tak, stary. — Rudzielec usiadł koło niego i, nie przejmując się porą, sięgnął po kiełbaski.
Jak na zawołanie Zgredek pojawił się z dwiema kolejnymi filiżankami.
— Jakaś nieplanowana impreza? — Od strony schodów prowadzących do dziewczęcego dormitorium dobiegł ich zaspany… głos.
Ron prawie się udławił, widząc dziewczynę w bardzo dopasowanej, choć wcale nie kusej pidżamce w drobne różyczki. Mocna klepnięcie w plecy pozwoliło mu normalnie odetchnąć.
— Hermiono, jesteś piękna — wydusił zauroczony.
— Miło mi, że po tylu latach w końcu to zauważyłeś — odparła spokojnie Gryfonka, choć widać było, że komplement trafił w czuły punkt.
Zarumieniona, ukryła się za filiżanką czekolady, siadając w fotelu.
— Wiecie, że jest trzecia w nocy? — szybko zmieniła temat.
— I? — dopytywał się już w miarę spokojny Ron.
— Jemy słodycze. Moi rodzice dostaliby zawału.
— Ja im nie powiem. A nawet gdyby się dowiedzieli, zwal na mnie — zaproponował wesoło. — Każdy wie, że lubię zjeść o każdej porze dnia i nocy.
Dziewczyna zachichotała, popijając słodki jak niebo napój, a Harry westchnął rozluźniony. Tego mu brakowało. Spokoju. Normalności.
Ron, znów nie przejmując się późno-wczesną godziną, wyciągnął szachy.
— Skoro i tak nie śpimy, a Zgredek sam zasypał nas jedzeniem… — dodał, wymownie zerkając na dziewczynę i puszczając do niej oko — …to możemy rozegrać partyjkę.
Poprzykrywani kocami przyniesionymi przez skrzata, znów zresztą bez wezwania, zanurzyli się w świat strategii magicznych szachów.
O godzinie wpół do piątej drzwi ukryte w portrecie Grubej Damy uchyliły się cicho.
McGonagall w towarzystwie Nocnej Zmory Uczniów, zwanej krótko Nietoperzem, wkroczyła ostrożnie do pokoju wspólnego Gryfonów.
— Dlaczego nie poinformowałeś mnie wcześniej, że ta trójka nie śpi? — szepnęła Minerva, stając za fotelami uśpionych teraz nastolatków.
— Nie było takiej potrzeby.
— Jak to nie było takiej potrzeby? Cisza nocna obowiązuje wszystkich. — Nauczycielka uniosła się na taki brak profesjonalizmu.
— Zrozum, kobieto, co teraz przeżywa Potter. — Snape zgromił ją swoim najmroczniejszym spojrzeniem. — Nic dziwnego, że nie może spać po tym, co przeżył, a ta dwójka to dla niego najlepsze lekarstwo, jakie możemy mu zaserwować.
— Lekarstwo? — zdziwiła się McGonagall, odsyłając bałagan ze stolika do kuchni, a szachy do chłopięcego dormitorium.
Snape wzniósł oczy do góry w geście irytacji.
— Tak, lekarstwo. Potrzebuje normalności. A jutro już tego nie będzie. „Prorok” nie zostawi na nim suchej nitki. Ten chłopak nie potrzebuje nadskakiwania, tulenia i pieszczenia. No, może z tym tuleniem to przesada, ale do tego przyjaciele mu wystarczą.
— Ale ty już się nim zajmowałeś w wakacje.
— Nie tuliłem go!
— I chwała Merlinowi, profesorze. Harry mógłby tego nie przeżyć — odezwała się Hermiona głosem, w którym zabrzmiała tłumiona wesołość, i wstała.
— Ja przypuszczalnie też.
— Panno Granger, co znaczy ta nocna sesja szachów?
— Dotrzymywaliśmy towarzystwa Harry’emu, pani profesor — ściszyła głos do szeptu, pochylając się nad przyjacielem i poprawiając koc. — Rzuciłam na drzwi ich dormitorium czar monitorujący. Obudził mnie, gdy Harry zszedł tutaj. Razem z Ronem siedzieli nad posiłkiem przyniesionym przez Zgredka.
— Czy Potter coś zjadł? Za dobrze znam apetyt pana Weasleya.
— Niewiele, ale tak. Za to wypił dużo czekolady. Zawsze uwielbiał tę przygotowaną przez Zgredka.
— Pewnie dlatego, że dodaje kardamon i bitą śmietanę — szepnął jakby do siebie mistrz eliksirów.
Hermiona i McGonagall uniosły brwi w zdziwieniu, ale nic nie powiedziały.
— Dobrze, tym razem przymknę oko, ale to ostatni raz. Proszę o tym poinformować przyjaciół, jak się obudzą.
— Tak, pani profesor.
Minerva opuściła pokój, zostawiając profesora eliksirów i uczennicę nad dwójką śpiących chłopaków. Snape pochylił się nad Potterem, dotykając jego czoła i zauważając nienaturalny rumieniec. Wyciągnął z głębin swojej szaty eliksir i wręczył go Granger, mówiąc:
— Niech to wypije, jak się obudzi. To na gorączkę. I ma się zgłosić do pani Pomfrey po śniadaniu.
Dziewczyna przyjęła fiolkę, po czym spojrzała na mężczyznę z lekkim uśmiechem.
— Dziękuję, profesorze, że opiekował się i nadal opiekuje Harrym.
— Wszyscy Gryfoni są tacy sami. — Snape obrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając dziewczynę z uśmiechem na twarzy.
— Nietoperz odleciał? — usłyszała z głębin koca głos Rona.
— Tak, pewnie dlatego, że słońce wstaje — zachichotała.
Ron przeciągnął się, rozglądając po pustym stoliku.
— Myślisz, że Zgredek podesłałby jeszcze trochę tej czekolady?
— Ron!

**

Posiłek zjadł dosyć późno. Harry przespał spokojnie ponad siedem godzin, wstając dopiero koło południa. Nikt oczywiście nie robił mu z tego powodu wyrzutów. Po wmuszeniu w siebie małego śniadania, udał się z Ronem i Hermioną do pielęgniarki. Podróż siecią fiuu skończyła się tym razem opróżnieniem żołądka i zdecydowano, że kolejne wizyty będą się jednak odbywać przed posiłkami. Godzinne zabiegi zmęczyły Harry’ego. Pomoc przyjaciół w utrzymywaniu jego kończyn w górze przy zakładaniu niektórych opatrunków była wręcz wymagana. Hermiona uśmiechała się do niego ciepło, gdy Pomfrey odsłaniała co gorsze rany, a on wyraźnie spinał się na jej dotyk.
— Jeszcze trochę, Harry.

**

Kolejny dzień okazał się bardzo stresujący dla Złotego Chłopca. Na dzień dobry pani Pomfrey ze swymi zabiegami, a zaraz potem na herbatę zaprosił go Dumbledore. Domyślał się, o co chodzi starszemu czarodziejowi, i nie bardzo chciał się dzielić tymi szczególnymi wspomnieniami.
— Usiądź, Harry — zaprosił go starszy mężczyzna, gestem wskazując fotel. — Profesor Snape zaraz do nas dołączy.
Ta wiadomość bynajmniej nie zdziwiła Gryfona za bardzo. Ostatnimi czasy Snape często przebywał w jego pobliżu. Harry cierpliwie więc czekał na jego przybycie, odmawiając dropsów oraz herbaty.
— Przepraszam za spóźnienie, Albusie. Draco znów jest u Pomfrey… — Nauczyciel zamilkł, widząc siedzącego przy biurku Pottera.
Widać, nie spodziewał się go tutaj zobaczyć.
— Co z Draco? — przerwał tę nagłą ciszę dyrektor, zdając się wcale nie przejmować obecnością Gryfona.
Snape rzucił okiem na Pottera, niepewny, czy powinien mówić przy nim, ale Dumbledore wciąż wpatrywał się w niego, czekając na odpowiedź.
— Wyjdzie z tego. Kazałem mu przyjść tutaj, gdy ta kobieta z nim skończy. Gdzieś ty znalazł tak nadopiekuńczą pielęgniarkę?
— Później, Severusie. Myślę, że prośba, którą mam do Harry’ego, zainteresuje i ciebie.
Chłopak przełknął głośno ślinę, próbując zapanować nad mdłościami, które go ogarnęły na widok kilku zwojów pergaminu wyciągniętych w jego stronę.
— Harry, wiem, że to dla ciebie bardzo bolesne, ale czy mógłbyś opisać nam, co działo się, gdy, w dworze Toma, zabierano cię od profesora Snape’a.
Harry drżącą ręką wziął papier i pióro. Odwrócił się w stronę stolika kawowego i zaczął pisać. Mężczyźni czekali w ciszy, popijając wcześniej już wezwaną herbatę. Chłopak szybko skończył. Za szybko, jak na opis całego tygodnia, tego Severus był pewien. Potter podał zwój najpierw mistrzowi eliksirów. Gdy mężczyzna przeczytał treść, nie drgnął mu nawet jeden mięsień na twarzy. Następnie podał pergamin dyrektorowi.
„Nie! Nic nie opiszę. To, co działo się ze mną w tamtym dworze, to moja tajemnica. Jeśli będę chciał się nią podzielić, sam o tym zdecyduję. Nie pan.”
— Harry. — Dumbledore podniósł wzrok nad zwoju.
Chłopak poczekał, aż starzec przeczyta i wstał, bez słowa kierując się ku drzwiom. Ton, który go zatrzymał, spowodował tylko lekkie drżenie jego dłoni. Spojrzał na dyrektora tymi swoimi biało-zielonymi oczami, że aż skóra cierpła. Severus po raz kolejny zastanowił się, czy chłopak na pewno nie widzi na to białe oko. Te odruchy były zbyt naturalne.
Harry zjechał schodami do samej chimery. Tam stanął w miejscu. Przed nim, o kilka kroków od niego, stał Draco Malfoy. Podkrążone oczy, potargane włosy, zabrudzone ubranie nie przeraziły Harry’ego tak, jak sama jego obecność. W ciągu sekundy przypomniał sobie tury z udziałem jego ojca. Przed oczami migały mu te stalowo-błękitne oczy, pełne nienawiści i żądzy krwi. Takie same oczy, jak u chłopaka stojącego przed nim. Harry zaczął trząść się na całym ciele, gdy Draco zmniejszył dystans zdziwiony jego reakcją.
— Potter, wszystko w porządku?
Chłopak, na dźwięk tego głosu, zaczął szybciej oddychać. Czarne mroczki przesuwały mu się przed oczami. W końcu osunął się po ścianie, nie mając sił stać.
— Draco, na co czekasz? — Głos Snape’a z trudem przebił się przez mgłę umysłu Gryfona. — Co tu się dzieje?
— Nie wiem. Jak mnie zobaczył, zaczął dziwnie się zachowywać…
Snape pochylił się nad siedzącym na ziemi Potterem. Od razu rozpoznał pierwsze oznaki szoku i lekkiej paniki.
— Idź do gabinetu dyrektora, Draco. — Gdy blondyn nie zareagował, dodał ostrzej: — Natychmiast! Zajmę się nim.
— Ale…
— Idź. On się ciebie boi, Draco. Chyba nie muszę ci mówić dlaczego.
Gdy Malfoy tylko usłyszał te słowa, z przestraszoną miną zniknął szybko na schodach i profesor mógł zająć się Potterem. Wziął go na ręce. Chłopak był lekki, a nie miał zbytniej szansy przytyć w ciągu dwóch dni, tym bardziej, że jadł mało. Szybko zaniósł go do ambulatorium.
— Eliksir uspokajający — zażądał zaraz po wejściu.
Do chłopaka nic nie docierało. Nawet głos Snape’a nie potrafił przebić się tym razem przez tę blokadę. Mikstura rozluźniła go trochę. Zaczął nieco spokojniej oddychać, choć nie przestał drżeć.
— Spokojnie, Potter. Jesteś bezpieczny. To nie był Lucjusz — nieprzerwanie mówił Snape, przykrywając go kocem.
Chłopak w końcu zasnął, zabrany przez efekty mikstury do krainy Morfeusza.
— Co się stało? — odważyła się w końcu zapytać Poppy.
— Zobaczył Draco, a wspomnienia zrobiły resztę.
— Myślał, że to Lucjusz? — zapytała ze zgrozą pielęgniarka.
— Tak. Nie chciał też opowiedzieć Albusowi, co działo się z nim we dworze i po spotkaniu Draco wpadł w panikę.
— Poproszę pannę Granger, żeby tu się zjawiła. Lepiej, by zobaczył kogoś, kogo toleruje, gdy się obudzi.
Snape zgodził się z nią, a następnie wrócił do gabinetu Albusa.
— Draco, to teraz dla ciebie jedyne wyjście — usłyszał zaraz po wejściu.
— Nie. Nie zgadzam się. Jestem Ślizgonem.
— Severusie, może ty mu przemówisz do rozsądku — poprosił Albus, widząc wchodzącego.
— A o co chodzi?
— Chcę przenieść go do innego Domu.
Severus spojrzał na chłopaka niepewnie. Draco nie wyglądał za dobrze. Szykany ze strony współdomowników zaczęły się zaraz po jego zmianie stron, a teraz, po śmierci ojca-zdrajcy, jeszcze się nasiliły.
— Draco, jesteś pewien, że nie chcesz tej zmiany? W innym domu nikt cię nie skrzywdzi. Nie będą cię lubić, będą wręcz nietolerancyjni i niełatwo będzie ci znaleźć przyjaciół…
— Severusie! Miałeś go namówić — przerwał mu dyrektor.
— Przecież to robię.
— Chyba jednak w zły sposób.
— Nieważne. Profesorze. Dyrektorze. Nie chcę zmiany. Poradzę sobie — przerwał im tym razem Draco, wstając. — Zostanę w Slytherinie. Jeśli będę chciał, aby to uległo zmianie, sam o tym zdecyduje i poproszę.
— Jesteś pewien, Draco? — upewniał się starszy czarodziej. Widać było, że wolałby, aby chłopak podjął zgoła inną decyzję.
— Tak.
Po opuszczeniu przez młodego Malfoya gabinetu, Severus usiadł w fotelu i opowiedział, co stało się chwilę wcześniej pod chimerą.
— Co zrobimy? — zapytał na koniec.
— Poczekamy. Harry musi się oswoić. Pomimo tego, że ty uważasz inaczej, on nadal jest dzieckiem.
— Tak. Dzieckiem, które – jeśli się nie mylę – za pięć dni lub wcześniej wyląduje u Pomfrey z obrażeniami od niewiadomego nam adwersarza — sapnął profesor, zły.
— Nadal nic nie odkryłeś?
— Nie. To, co udało mi się znaleźć, nic mi nie mówi.

**

Wielka Sala rozbrzmiewała głosami setek rozentuzjazmowanych uczniów, czekających na rozpoczęcie uczty. Nowy semestr nie był tak upragniony od ładnych paru lat. Severus wiedział, że ta ciekawość ma tylko jeden cel – Harry Potter. Wszyscy wiedzieli, że Chłopiec-Który-Przeżył znowu spotkał Voldemorta i wrócił żywy. Skatowany, ale żywy. A oni wszyscy, zebrani na tej sali, czekali teraz na Albusa Dumbledore’a i jego mowę na początek nowego semestru. Harry Potter, od czasu spotkania z Draco pod gabinetem dyrektora, nie obudził się, przynajmniej tak było, kiedy Severus był u Pomfrey niecałe dwie godziny temu. Niestety jego cicha prośba, by Potter nie zjawiał się na tej uczcie, okazała się płonna. U boku wchodzącego Albusa mistrz eliksirów zobaczył Złotą Trójcę. Starzec powiedział do nich coś wesołego i skierował się do stołu nauczycielskiego na podium. Trójka nadal stała przy drzwiach, jakby na coś czekając. Wszyscy uczniowie patrzyli w ciszy na Pottera. Ten odesłał dwójkę przyjaciół do stołu. Nie chcieli go zostawiać, ale on tylko spojrzał na nich wymownie i już nie sprzeciwiali się więcej.
Jeszcze nigdy w Wielkiej Sali nie było tak cicho. Słychać było tylko powolne kroki chłopaka zbliżającego się do podium. Severus zastanawiał się, co ten znów wymyślił.
Dumbledore stał przy swoim krześle, także czekając. Nagle Potter stanął naprzeciw mistrza eliksirów i zrobił coś, co spowodowało jednostajny szum na sali. Ukłonił się Severusowi Snape’owi. Pochylony, trzymając ręce wzdłuż ciała, stał nieruchomo przed nauczycielem.
— Severusie, Harry chyba ci dziękuje — odezwał się do niego Albus, siadając.
Po raz pierwszy w życiu Postrach Hogwartu nie wiedział, co powiedzieć. Chrząknął, żeby odzyskać głos, który nagle stracił z niewiadomego dla niego powodu.
— Przyjmuję, Potter. A teraz bądź łaskaw wrócić do swojego stołu. Niektórzy chcieliby coś zjeść.
Szum na sali jeszcze bardziej wzrósł. Szepty przerodziły się już w głośne rozmowy. Dyrektor nie kłopotał się już nawet uciszaniem. Machnął tylko dłonią i stoły zapełniły się jedzeniem. Choć ten fakt został prawie niezauważony. Uczniowie, zajęci najnowszym tematem, nie zwracali na nic innego uwagi. Potter, jako jedyny, sięgnął po jedzenie, zerkając z bladym uśmiechem w stronę mistrza eliksirów. Oczywiście nie uszło to uwadze innych.
— Stałeś się bardzo popularny, Severusie — zauważyła Minerva, widząc spojrzenia uczniów rzucane w kierunku ich stołu. — Uczennice pożerają cię wzrokiem.
— Autografów nie zamierzam rozdawać — burknął profesor, który już sam spostrzegł to niewieście zainteresowanie odbierające mu apetyt.
— Och, Sev… — Pewna osoba nienawidziła skracania jego imienia i spojrzała morderczo na Poppy. — Severusie — poprawiła się natychmiast kobieta. — Pobiłbyś Lockharta, jestem pewna.
— O tak. Zawsze miałem na to ochotę — rzekł spokojnie mężczyzna, szokując pozostałych tym stwierdzeniem. Czerpiąc diabelską przyjemność z efektów tego krótkiego zdania, dodał po chwili: — Najlepiej gołymi rękami, bo różdżki na niego szkoda.
Tego można było się po nim spodziewać. Sarkastyczny Nietoperz w każdym calu i guziku.
Reszta uczty minęła w miarę spokojnie. Większość uczniów opuściła już Wielką Salę, wracając do dormitoriów, chcąc odpocząć przed jutrzejszymi zajęciami. Na sali zostało po kilkoro dzieciaków z każdego domu.
— Severusie — szepnęła Poppy, zwracając na siebie uwagę kolegi.
— Widzę — rzucił ten, szybko wstając.
Nie uszło jego uwadze zachowanie Pottera, obserwowanego od samego początku przez wszystkich nauczycieli. Niecałe dziesięć minut temu chłopak zaczął się dziwnie zachowywać. Snape zastanawiał się, dlaczego nadal nie opuścił sali, lecz dopiero dalsza obserwacja wyjaśniła sytuację. Potter dostał skurczu mięśni i po prostu nie mógł się ruszyć. Widocznie efekty objęły najpierw dolne partie, a dopiero potem górne, które już były widoczne dla innych.
Wraz z pielęgniarką szybko zbliżył się do stołu Gryfonów. Granger i Weasley podtrzymywali przyjaciela, żeby nie zrobił sobie krzywdy.
— Masz może przy sobie eliksir przeciwbólowy? — spytała Pomfrey Snape’a, kładąc Gryfona na wyczarowanych noszach i przypinając go do nich.
Mistrz eliksirów bąknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale wydobył małą porcję błękitnej mikstury. Wlał ją powoli w usta Pottera, widząc wdzięczność w tych jego dziwnych oczach.
— Jutro ani mi się waż wychodzić z dormitorium, poza wizytami u mnie, młody człowieku — groziła Potterowi Pomfrey, lewitując go z sali w towarzystwie jego dwójki przyjaciół.
Snape był bardzo ciekaw, jak długo Potter będzie stosował się do tego polecenia. Dobę? Dwie? W ostateczności do końca weekendu? Nauczyciel skierował swe zamaszyste kroki ku wyjściu z Wielkiej Sali i następnie do lochów. W połowie drogi przypomniał sobie swoją rozmowę z Dumbledore’em. W przyszłym tygodniu Potter znów znajdzie się w ambulatorium, i to z całkiem nieznanego im powodu. Przed porwaniem dowiedział się od pani Pince, że Złota Trójca przeglądała albumy absolwentów. Nie dziwił go rocznik Huncwotów, może dzieciak szukał czegoś o rodzicach lub o tym swoim kundlu – Blacku. Zastanowiło go jednak, kogo szukali w albumach z lat 1880–1900. Co prawda bibliotekarka twierdziła, że chłopak szukał przodków. Dla Severusa Snape’a nie było to zbyt jasne wytłumaczenie.

**

Początkowo Harry nie wiedział, co się dzieje. Od jakiegoś czasu był przyzwyczajony do pewnego poziomu odczuwania ciągłego bólu, przez co nie zauważył nowego. Nie mogąc ruszyć nogami, wziął to za zmęczenie i chciał poczekać do końca uczty, by poprosić przyjaciół o pomoc. Nie miał zamiaru robić kolejnego przedstawienia. Jednak, gdy ból przeszedł wyżej, nie zdążył już nic zrobić. Każdy najdelikatniejszy dotyk odczuwał jak uderzenie. Snape coś wspominał o nerwobólach po Cruciatusie i teraz zastanawiał się, czy to właśnie coś takiego profesor miał na myśli. Eliksir od niego bardzo pomagał w myśleniu i Harry nie czuł już bólu. Nowe zalecenia Poppy nie zdziwiły go, w ogóle nie powinien jeszcze schodzić do Wielkiej Sali, ale chciał oficjalnie podziękować profesorowi za uratowanie mu życia. Teraz, leżąc już w swoim łóżku i czując napływający powoli sen, wiedział, że było warto chwilę pocierpieć, żeby zobaczyć zaskoczoną twarz mężczyzny. Aura wokół jego postaci powiedziała mu wszystko to, co najważniejsze. Severus Snape był zadowolony z tego podziękowania. Zadowolony i szczęśliwy, że jego wysiłki zostały docenione. Potter zastanawiał się tylko na jak długo.
Teraz miał kolejny punkt do zrealizowania. Mały punkt swego planu, jeśli można to tak nazwać. We wtorek wypadał dziewiąty stycznia, ale z drugiej strony coś ważniejszego przypomniało się Harry’emu. To był też dzień aktywacji jego „fatum”. Z dosyć ponurymi myślami chłopak zapadł w niespokojny, często przerywany sen.

**

Następnego dnia Gryfoni dosłownie uwzięli się na Harry’ego. Nie pozwalali mu nic robić samemu. No, może poza korzystaniem z łazienki. Ci, którzy nie mieli w danej chwili zajęć, przesiadywali w pokoju wspólnym. Chłopak, zwolniony z lekcji, nie miał gdzie się schronić, a jego nieme odmowy nie przynosiły zamierzonych skutków. Domyślał się, kto był pomysłodawcą tego nietypowego uwięzienia. W porze obiadowej nie wytrzymał i skrył się w swoim dormitorium chociaż przed dziewczynami. Tu jednak napadł go Zgredek, przypominając o kolejnej tego dnia wizycie u Poppy. Nadal wolał kontrole przed posiłkiem. Zebrał się w sobie i ruszył w stronę kominka, rozmyślając, który z Założycieli wymyślił skrzydło szpitalne na trzecim piętrze. Ani to praktycznie, ani wygodnie. Pielęgniarka nie patyczkowała się z nim tym razem. Po założeniu nowych opatrunków, kazała mu się przebrać w pidżamę i zająć swoje łóżko.
— Jesteś przemęczony. Nie wiem, co wy tam robicie w tej swojej Wieży, ale na pewno tam nie odpoczywasz. Zostaniesz tu do wieczora. Spać możesz w dormitorium, ale dzisiejsze popołudnie spędzisz tutaj. Zaraz przyniosę ci posiłek.
Harry westchnął. Przynajmniej odetchnie od nadopiekuńczych Gryfonów. Hermiona wpadła do szpitala pół godziny później.
— Co się stało, Harry? — spytała, widząc go w wiadomym łóżku.
— O! Bardzo dobrze, że jesteś! — ucieszyła się na jej widok pielęgniarka, ale zaraz przeszła w całkiem inny ton. — Chciałabym się dowiedzieć, co wy robicie z panem Potterem?
— My?
— Tak, wy – Gryfoni. Rano, podczas badania, pan Potter był w miarę, jak na jego stan, wypoczęty. Lecz teraz jest przemęczony. Jakby cały poranek nie robił nic innego, tylko łamał wszystkie moje zalecenia o odpoczynku.
— Ale ja przecież kazałam wszystkim mu pomagać. We wszystkim — broniła się Hermiona.
— A wzięłaś pod uwagę charakter pana Pottera?
— Słucham?
— Charakter, moja droga. Z tego, co wiem o panu Potterze, to nie lubi on usługiwania, więc domyślam się, że cały dzisiejszy ranek z tym walczył. Czym bardziej koledzy chcieli mu pomóc, tym mocniej się przed tym bronił. A to zaowocowało przemęczeniem.
— Czyli przesadziłam?
— Tak przypuszczam. Proszę powściągnąć przyjaciół, a pozwolę wrócić panu Potterowi po kolacji.
— Dobrze, pani Pomfrey. — Skruszona dziewczyna usiadła przy łóżku przyjaciela. — Naprawdę było tak źle.
Mina Harry’ego była dla Hermiony wystarczającą odpowiedzią.
— Przepraszam, Harry! Nie chciałam!
Następnego dnia sytuacja zmieniła się diametralnie. Wszyscy omijali, czytającego przed kominkiem Pottera, bardzo dużym łukiem. To, że wczoraj kilkakrotnie musiał korzystać z tarczy, nie przeszkadzało pewnym dziewczynom. Dziś te same nawet nie zbliżały się w jego okolice. Ten spokój bardzo podobał się Harry’emu. Mógł siedzieć przy kominku wśród przyjaciół, nie wręcz napastowany przez nich. Przeglądał spokojnie notatki Hermiony z zajęć z poprzedniego dnia. Pomfrey, po nafaszerowaniu go całym arsenałem eliksirów regenerujących i zmianie opatrunków, wypuściła go spod swoich skrzydeł. Zaleciła mu krótki spacer po błoniach. Problemem był tylko brak towarzystwa. Ron i Hermiona do obiadu przebywali na zajęciach z Zielarstwa. A on miał ochotę iść właśnie teraz. Odłożył więc notatki i zdecydował się iść sam. Pochodzi trochę blisko bramy – tak by w razie czego ktoś go zauważył. Najwyżej dostanie mu się od pani Pomfrey. Zawsze może napisać, że czekał na przyjaciół, co po części będzie prawdą, bo muszą tamtędy wracać ze szklarni.
Ubrał się ciepło w lekko przyduże teraz ubrania i skierował się do wyjścia. W Wielkim Hallu poczuł ból w bliźnie i nerwowo potarł czoło. Nie był to mocny ból, ale taki ciągle trwający. Harry rozejrzał się po korytarzu, szukając pewnej specyficznie mrocznej osoby. Mając niejasne podejrzenia, co do celu Voldemorta, skierował się do pracowni szkolnej, szukając profesora. Nie wiedział, czy akurat ma zajęcia, a to było najlepsze miejsce, żeby rozpocząć poszukiwania. Sala była pusta. Ruszył więc w stronę komnat mistrza eliksirów. Zapukał, trąc ponownie bolące czoło. Widząc w otwierających się drzwiach Snape’a, odetchnął z ulgą, nie pamiętając nawet, kiedy wstrzymał oddech.
— Nie mam teraz dla ciebie czasu, Potter! — warknął, próbując zamknąć z powrotem drzwi.
Nagły, mocniejszy ból w czole chłopaka połączył się z głośnym sykiem mężczyzny upadającego na kolana i łapiącego się za ramię. Potter szybko wszedł do gabinetu nauczyciele, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do cierpiącego i podwinął mu rękaw prawej ręki. Mroczny Znak krwawił.
Nie bardzo wiedząc, skąd naszło go to przeczucie, nakrył tatuaż swoja dłonią. W tym samym momencie dziwny prąd przeszedł przez jego ciało, powodując, że chłopak upadł na kolana obok Snape’a, nie puszczając jego ręki. Ból był porównywalny do tego zadawanego mu przez Avery’ego. Harry czuł, jak łzy spływają mu po policzku, a nauczyciel próbuje uwolnić się z jego uścisku. On sam nie mógł tego zrobić. Coś mu zabraniało. Chciał pomóc profesorowi i to była tego cena. Po dłużących się strasznie minutach ból powoli osłabł i to coś pozwoliło mu puścić ramię mężczyzny. Opadł, słaby jak niemowlę, w ramiona Snape’a. Nie miał na nic siły. Profesor podniósł go z podłogi i położył na sofie.
Severus podszedł chwiejnie do kominka, wrzucając do niego trochę zielonego pyłu.
— Gabinet dyrektora.
— Tak, Severusie? — W kominku pojawiła się twarz Albusa Dumbledore’a.
— Mógłbyś tu przyjść? To raczej ważne.
— Zaraz tam będę.
Dyrektor pojawił się prawie natychmiast, z gracją otrzepując szatę z sadzy. Widząc bladego Gryfona na sofie mistrza eliksirów, spojrzał na mężczyznę pytająco.
— Pan Potter powstrzymał właśnie atak na moją osobę — wytłumaczył Snape krótko.
— Atak?
Severus nie odpowiedział od razu, widząc, jak chłopak zaczyna drżeć. Wezwał dwie mikstury i podał je Harry’emu do wypicia, przytrzymując, by ich nie rozlał.
— Nie zasypiaj, Potter. — Posadził go prosto przy pierwszych symptomach senności. — Wytrzymaj jeszcze chwilę. Eliksiry zaraz zaczną działać.
Albus cierpliwie czekał. Harry kilka razy potrząsnął głową, odganiając zamroczenie. Głowa powoli przestała mu pulsować w rytm bicia serca. W końcu westchnął ciężko, kładąc głowę na oparciu i przeczesując dłonią włosy.
— Wiesz, co zrobiłeś? — spytał wprost Snape.
Chłopak zaprzeczył, podnosząc głowę i patrząc na obu dorosłych.
— Severusie?
Nauczyciel podszedł do jednej z wielu szafek zapełnionymi miksturami i wyjął jedną, wypijając ją duszkiem.
— Czarny Pan może karać swoje sługi poprzez Znak — zaczął nagle, opierając się plecami o mebel i krzyżując ręce na piersi. — Robił to już wielokrotnie i nieraz zdarzyło się, że przy pomocy Znaku zabił. Zdrajców, oczywiście.
— Chcesz powiedzieć, że właśnie próbował cię nastraszyć?
— Nie, Albusie. Nie próbował. On chciał mnie zabić.
— Całe szczęście, nie udało mu się…
— Tak, bo Potter zablokował mój Znak. — Snape powiedział to tak spokojnie, że sens w pierwszej chwili nie dotarł do Dumbledore’a.
— Zablokował?
— Tak. Normalnie Mroczny Znak zawsze delikatnie mrowi, informując, że jest aktywny. Teraz nie czuję tego mrowienia. Znak jest martwy. Wyłączony.
Albus spojrzał na wpatrzonego w nich ucznia z mieszanymi uczuciami.
— Harry, czy rozumiesz, co zrobiłeś?
Potter nie odpowiedział w żaden sposób. Spróbował wstać. Dopiero druga próba była pomyślna.
— Lepiej odprowadzę go do Poppy, żeby mu się przyjrzała — zaproponował Dumbledore, podtrzymując za ramię chwiejącego się ucznia. — To naprawdę potężna magia, Severusie.
Mężczyzna nic nie powiedział, wskazując tylko kominek. Gdy tylko płomienie wróciły do swej naturalnej barwy, spojrzał na swoje obnażone ramię. Tatuaż nadal tam był, tyle że bledszy. Jak atrament zbyt długo wystawiony na działanie słońca.

**

Pani Pomfrey była na niego zła. Wręcz wściekła – jak nieoswojony hipogryf albo poszczuty bazyliszek. W dużej mierze rozumiał ją. Ostatnie dwa dni jej pracy poszły na marne. Harry wiedział dlaczego, bo czuł się strasznie. Z trudem udało mu się dotrzeć do łóżka i to tylko dzięki pomocy dyrektora.
Pielęgniarka, widząc go, załamała ręce, ale dyrektor natychmiast zatrzymał ją i szepnął coś na ucho. Chłopak nie bardzo miał ochotę na jej złości, i bez tego czuł się jak staruszek. Głowa znowu zaczęła go strasznie boleć i nie pomagał na to nawet eliksir Snape’a. Nie wiedział, czy jest to spowodowane gniewem Voldemorta, czy efektem powstrzymania go przed zabiciem zdrajcy. Zwinął się w kłębek, tuląc poduszkę, jak misia, którego nigdy nie miał.
— Harry? — Albus zobaczył jego poruszenie i zbliżył się do niego wraz z Poppy. — Czy Tom nadal próbuje?
W tej samej chwili Harry poczuł coś ciepłego i mokrego spływającego mu po czole i moczącego prześcieradło. Dotknął twarzy. Palce umazane były krwią. Ból zwiększył się nagle, powodując, że chłopak złapał się mocniej za głowę. Zaczął szybko oddychać, próbując powstrzymać cierpienie.
— Poppy, zawołaj Severusa! Może on coś pomoże — poprosił nagląco Dumbledore, przytrzymując Harry’ego na łóżku, gdy ciało przestało go słuchać.
W ciągu chwili Snape był przy łóżku Gryfona, pomagając wraz z Pomfrey przypiąć pasami szarpiącego się ucznia.
— Albusie, tylko jedno przychodzi mi na myśl. Oklumencja.
— Musisz spróbować, Severusie.
Krew spływająca z blizny brudziła twarz ledwo przytomnego chłopaka. Snape pochylił się nad nim, klękając jedną nogą na krawędzi łóżka.
— Potter, wejdę teraz w twój umysł i spróbuję powstrzymać Czarnego Pana. Postaraj się choć trochę rozluźnić. — Profesor nie wiedział, czy chłopak coś zrozumiał, ale wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie. — Legilimens.
Już nieraz znajdował się w umyśle tego Gryfona, ale teraz panował tu istny chaos. Myśli krążyły niespójnie, z szaleńczą prędkością. Nawet tu Snape odczuwał ból wtargnięcia Czarnego Pana. Poczuł coś w rodzaju szacunku do Pottera. Chłopak potrafił wytrzymać naprawdę potężne cierpienie. Ból fizyczny i mentalny to nie to samo. Mentalny zabija od środka jak najgorsza trucizna, a chłopak nauczył się walczyć i wygrywać z oboma rodzajami.
Nie zgłębiając tym razem psychiki Pottera, zaczął poszukiwać połączenia, przez które teraz cierpiał chłopak.

**

Połączenia, które jeszcze chwilę temu miało zabić Severus Snape’a. Dlaczego teraz to on tak nagle zaczął odczuwać efekty jego kary? Czy wyłączenie Znaku równało się z przejęciem winy? Takie i podobne myśli krążyły w umyśle Pottera walczącego o życie bez bólu. Czuł jeszcze kogoś gdzieś na skraju jaźni i pomiędzy falami cierpienia zrozumiał, że to Snape. Ten umysł rozpoznałby wszędzie. Ta szorstkość i cierpkość była specyficzna jak kod genetyczny. W końcu przestał opierać się jego wtargnięciu i starał się chociaż trochę uspokoić, by ułatwić profesorowi dotarcie do rejonów połączenia. Miał nadzieję, że profesor potrafi mu pomóc.
Albus obserwował ich, nadal trzymając Harry’ego za ramię. Severus opierał swoje czoło o czoło Pottera, powoli oddychając. Oddech chłopca, wręcz przeciwnie, był bardzo nierówny.
Nagle Severus zaczął krzyczeć. Krzyczeć tak głośno, że Poppy natychmiast rzuciła zaklęcie wyciszające na salę. Ręce Pottera uniosły się i zatrzymały na ramionach Snape’a. Mocno je złapały i odepchnęły, przerywając połączenie. Krzyk urwał się w tej samej chwili, gdy ciało uderzyło o podłogę.
— Głupi bachor — szepnął Snape schrypniętym głosem, trzymając się za głowę i wstając z podłogi.
— Co się dzieje, Severusie?
— Nie bardzo wiem. Ale nie mogłem mu pomóc. Coś mnie blokowało — tłumaczył, obserwując Pottera.
Chłopak przestał się szarpać, ale krew z blizny nieprzerwanie płynęła.
— Spróbujmy powstrzymać ten krwotok, Pomfrey! — rzucił do pielęgniarki, przykładając chusteczkę, wyciągniętą z kieszeni, do rany. — Musimy czekać, aż Czarny Pan znudzi się męczeniem Pottera. On już wie, że nic mi nie może zrobić przez Znak. Dowiedział się jednak o połączeniu z Potterem i zapewne ma zamiar to wykorzystać. Jeżeli tylko chłopak przeżyje, to musi wznowić lekcje oklumencji. I to intensywnie.
W czasie, gdy on mówił, Poppy przyniosła opatrunki i kilka eliksirów, z czego jeden wręczyła profesorowi Snape’owi. Ten bez sprzeciwu wypił całą zawartość buteleczki, tylko wąchając zaraz po otwarciu.

**

Potter walczył ze wszystkich sił. Po wypchnięciu jaźni Snape’a, gdy tylko zauważył jego dziwne zachowanie na kontakt z połączeniem, był już mocno zmęczony. A Voldemort nie przestawał przesyłać mu fal wściekłego bólu. Czysto mentalnego cierpienia. Zdecydował, że zamiast blokować je, przyjmie otwarcie cały atak. Przyzwyczajanie się do kolejnych fal było mniej wyczerpujące niż powstrzymywanie ich. Walczył już z bólem niejednokrotnie i potrafił się od niego odgrodzić. Wyobraził sobie szklaną ścianę, za którą się ukrył i czekał. Fale nadchodziły w coraz dłuższych odstępach czasu, aż w końcu ustały. Wtedy Harry powoli opuścił ten wymyślony naprędce rodzaj osłony w swoim umyśle. Nic nie wyczuł.
Otworzył oczy, wracając do rzeczywistości. Ból znów powrócił, ale tym razem fizyczny. Bolały go wszystkie mięśnie. Nagle poczuł zapach krwi i zrobiło mu się niedobrze.
— Severusie, usuń zapach. Chyba go mdli.
Poppy przemywała twarz Gryfona wilgotną ściereczką. Zapach krwi szybko zastąpiła woń lawendy i kokosu. Harry odetchnął kilka razy, uspokajając żołądek. Ostrożnie usiadł, podtrzymywany przez pielęgniarkę. Kręciło mu się w głowie i osunąłby się powrotem na poduszkę, gdy go puściła, obracając się do szafki po opatrunek, gdyby nie ramię profesora.
— Potter! Spójrz na mnie! — warknął rozkazująco nauczyciel. Harry uniósł oczy i zobaczył pobladłą twarz Snape’a. — Pomfrey, eliksir wzmacniający i regenerujący krew. Stracił jej za dużo, jest ledwo przytomny. — Gryfon zgadzał się z nim. Mroczki szaleńczo miotały mu się przed oczami, jak na jakiejś zwariowanej karuzeli. Oparł się o to ciepłe ramię całym ciężarem, przymykając oczy. — Nie zasypiaj. Potter! Musisz wypić te mikstury.
Uniósł dłoń, ściskając przedramię mężczyzny i dając mu znak, że nie śpi.
— Bardzo dobrze.
Albus z nikłym uśmiechem na ustach, stojąc w nogach łóżka, obserwował te niby nietroskliwe zabiegi mistrza eliksirów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zilidya dnia Śro 19:54, 09 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Strona Główna -> +15 -> [Z] Dziedziczone Przekleństwo [SmH] +15 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 2  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony 1, 2  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin