Forum  Strona Główna  

 


Forum Strona Główna -> Fanfiction / Literatura / Harry Potter / +15 -> [Z] Dziedziczone Przekleństwo [SmH] +15 Idź do strony Poprzedni  1, 2
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Pią 20:15, 11 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


Kto by pomyślał, że Glizdogon zasłoni Harrusia! Ja rozumiem, dług, ale zawsze poprawia to człowiekowi humor. Nie zaczerpnęłaś z niczego tego pomysłu? Gdzieś już o tym czytałam.
Bardzo podoba mi się opiekuńczość Severusa - Mistrz Eliksirów ma więc jakieś uczucia!
Szkoda, że Lucjusz umarł, ostatnio nawet go polubiłam, oczywiście zanim dowiedziałam się, że bił naszego ukochanego blondyna. Biedny Draco, taki szok... Ciekawa jestem, co się teraz dzieje z Narcyzą.
To dobrze, że Hermiona i Rom wspierają Harry'ego, w takiej sytuacji potrzebna jest bezinteresowna pomoc, czasem nawet to, żeby ktoś przytulił bez powodu - ot tak, bo mu na tobie zależy. Znając twoja tendencję do męczenia, błagam na kolanach, abyś nie robiła im krzywdy.
Draco w innym domu? Nie czytałam jeszcze nic takiego... Być może się przeniesie, byłoby ciekawie...
Harry powstrzymał Mroczny Znak?! Jak, na litość Merlina?! To naprawdę niesamowite...
Cóż mogę powiedzieć, Zil... Świetne. Świetne i czekam na ciąg dalszy.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:33, 11 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 7.


Harry mógł uznać, że ten dzień skończył się w miarę szczęśliwie. Obudził się późnym wieczorem, wypoczęty i głodny, więc nie czekając na pojawienie się pielęgniarki, wezwał Zgredka i pokazał mu na migi, że chce jeść. Skrzat, z uśmiechem sięgającym obu uszu, w mgnieniu oka spełnił jego życzenie. Pani Pomfrey zastała go zasypanego wręcz posiłkiem. Cierpliwie czekała aż zje, rzucając tylko zaklęcia diagnozujące, do których elektryzujących muśnięć zdążył się już przyzwyczaić. Na koniec postawiła mu eliksir regenerujący obok soku.
— Wypij to i możesz wracać do swojej Wieży. Dasz radę, czy mam wezwać któregoś z przyjaciół?
Chłopak sięgnął po pergamin i napisał, że się przejdzie.
— Dobrze, kochaneczku. Ale nie zwlekaj za długo, bo za godzinę będzie cisza nocna.
Harry przebrał się w ubranie przyniesione przez skrzata i po kiwnięciu głową na pożegnanie wyszedł na korytarz. Przy ruchomych schodach musiał poczekać dłuższą chwilę, żeby wróciły na właściwą pozycję, ale na szczęście zdążył dostać się do Wieży Gryffindoru przed ciszą nocną. Po przejściu przez dziurę za portretem od razu został zasypany pytaniami przez dwójkę swoich najlepszych przyjaciół. Czekał cierpliwie, aż przypomną sobie o jego braku głosu, delikatnie się tylko uśmiechając, podczas gdy reszta Gryfonów obserwowała całą scenę z większą lub mniejszą ciekawością. Większość z nich, przeważnie osoby ze starszych klas, przyzwyczaiła się już do ciągłych przygód tej trójki.
W końcu Hermiona zrozumiała swój błąd i szybko zaciągnęła Harry’ego do foteli przed kominkiem. Niepisanym prawem Wieży było to, że to miejsce należało właśnie do nich. Każdy to wiedział i w związku z tym mało kto zajmował te trzy fotele, gdy Złota Trójca przebywała akurat w pokoju wspólnym.
— Harry, napisz co się dzisiaj działo. Gdy nie znaleźliśmy cię po obiedzie w Wieży, poszliśmy do pani Pomfrey, ale nas nie wpuściła. Za to spotkaliśmy Snape’a. Był bardzo blady i chyba zmęczony. Dumbledore odprowadzał go do komnat.
Weasley potwierdził jej słowa, energicznie kiwając głową i podając przyjacielowi pióro. Harry, omijając kilka nieistotnych dla nich szczegółów, opisał dzisiejszy atak Voldemorta na Snape’a i później na niego.
— Och, Harry… To bardzo niedobrze. Teraz będziesz jeszcze bardziej zagrożony. Musisz coś przedsięwziąć — zamartwiała się Hermiona. — I bez tego masz problemy ze snem. Porozmawiaj z Dumbledore’em albo z profesorem Snape’em.
Nie bardzo podobał mu się ten pomysł. Ciągle pamiętał ostatnią lekcję u mistrza eliksirów. Zresztą nadal nie przeprosił go za wtargnięcie do jego prywatnej myślodsiewni. A Snape jest pamiętliwy jak słoń, i to słoń na eliksirze koncentracji. Chłopak napisał o tym zdarzeniu przyjaciołom, pomijając szczegóły tego, co wtedy zobaczył.
— Och, Harry! Jak mogłeś? To było naprawdę niegrzeczne. On ci zaufał, zostawiając samego w swoim gabinecie. Musisz go przeprosić — karciła i nalegała jednocześnie Granger.
— Daj mu już spokój, Hermiono — wtrącił się nagle Ron. — Harry chyba już to zrozumiał. Lepiej niech nam opowie, co takiego zrobił Malfoyowi, że ten tak omija Gryfonów, a szczególnie nas.
Harry nie podzielił się dotąd z nikim informacją o ostatnim zdarzeniu pod gabinetem dyrektora. Dla przyjaciół był tego dnia na badaniach. Pobladł lekko, przypominając sobie twarz Draco, przez którą przebijała się twarz jego ojca.
— Harry? — zaniepokoiła się Hermiona, widząc tę dziwną reakcję.
Chłopak gwałtownie otrząsnął się ze złych wspomnień. Musiał przejść nad tym do porządku dziennego, musiał przekonać się, że młody blondyn to nie Lucjusz. Może mu to zabrać trochę czasu, ale nie chciałby przez całą tą sytuację odrzucać Ślizgona.
„Przypuszczam, że Draco stara się nie wpaść na mnie. Trochę się go ostatnio wystraszyłem.”
Przyjaciele od razu zrozumieli ukryte przesłanie tej notki. Co prawda, sam Harry nic im nie opowiedział o wizycie u Voldemorta, ale za to Dumbledore co nie co im przekazał.
— Co teraz zrobisz? — spytał Ron, ziewając otwarcie.
„Zerknę na notatki Hermiony z zielarstwa, wykąpię się, a jak poczuję się zmęczony, pójdę spać. Nie czekaj na mnie. Większość dnia przespałem i jeszcze nie jestem śpiący.”
— Chodziło mi o to, co zrobisz z Malfoyem?
Dłuższą chwilę trwało zanim Harry napisał odpowiedź.
„Nie wiem. Chciałbym z nim porozmawiać, ale sam nie wiem, jak zareaguję na jego widok. Chyba muszę się przyzwyczaić.”
Ronowi nie bardzo podobało się to nowe nastawienie Harry’ego do Malfoya. Nadal nie ufał Ślizgonowi, ale znał swojego przyjaciela. Jeśli się na coś uprze, to żadna siła go nie powstrzyma. Pożegnał się więc tylko z przyjaciółmi, ziewając już na całego, i zostawił dwójkę pochylonych nad zapiskami dziewczyny.

**

Weekend minął im dosyć luźno i wesoło. Wizyty w ambulatorium pomału wpadały w codzienną rutynę. Rany po cięciach Avery’ego goiły się powoli, a w dodatku pielęgniarka powiedziała, że blizny oszpecą klatkę piersiową Harry’ego do końca życia. Magiczne rany, jak twierdziła Pomfrey, są naprawdę ciężkie do wyleczenia. Jednak te mógł przynajmniej ukryć pod ubraniem.
Poniedziałek minął pod znakiem ciągłej obserwacji Gryfona przez wszystkich, czy to nauczycieli, czy przyjaciół. Za to wtorek zaczął się bardzo miło, nawet z małą niespodzianką.
Wróżbiarstwo wypadało im tym razem z Firenzo. Po tej całej aferze z Umbridge, Dumbledore zdecydował się na pozostawienie w zamku i Trelawney, i centaura. Ich zajęcia odbywały się na przemian, co drugi miesiąc. Wchodząc do klasy, Harry zobaczył przy boku Firenza klacz, którą wraz z Hagridem uratowali w Zakazanym Lesie. Jak dotąd Gryfon nie miał okazji zapytać nikogo, co się z nią stało. Dlatego, gdy wszedł do sali, od razu podszedł z Ronem bliżej, żeby się przywitać. Hermiona, nawet po tej czasowej zmianie nauczyciela, wolała numerologię i w związku z tym nie uczestniczyła w zajęciach wróżbiarstwa.
— Witaj, chłopcze. Jak tam ramię? — przywitała się centaurzyca, gdy tylko zobaczyła swojego młodego wybawcę.
Harry trącił przyjaciela, żeby odpowiedział za niego. Ron, wpatrzony w żeńską wersję, a dokładniej ludzką część klaczy, zarumienił się zanim odpowiedział.
— Wszystko z Harrym w porządku, proszę pani.
Klacz spojrzała pytająco na Firenza, nie bardzo rozumiejąc tę dziwną dla niej sytuację.
— Nikt ci nie powiedział, Rheo? Pan Potter stracił w te wakacje głos — poinformował ją centaur.
— Bardzo mi przykro, Harry Potterze. I jeszcze raz dziękuję za pomoc, od teraz będziemy widywać się częściej. Za namową dyrektora pomagam Firenzo podczas zajęć.
Harry uśmiechnął się do niej, zajmując miejsce na niby-łące. Po chwili dołączyła do nich reszta uczniów. Zajęcia z dwoma centaurami nie były tak nudne jak te z Sybillą. I przynajmniej nikt kilka razy w ciągu godziny nie przepowiadał mu śmierci.
Po lekcji dwaj Gryfoni ruszyli w stronę wyjścia. Umówili się z Hermioną nad jeziorem, by chociaż trochę się przewietrzyć, korzystając z wolnej chwili. Przy drzwiach zauważyli nietypowe poruszenie wśród Ślizgonów. Udali, że na nic nie zwrócili uwagi, wymieniając jednak ukradkiem zaniepokojone spojrzenia.
— Coś kombinują — stwierdził Ron. — Lepiej stąd chodźmy, bo jeszcze zwalą na nas.
Hermiony jeszcze nie było na umówionym miejscu, więc rudzielec z entuzjazmem zdecydował się jej poszukać.
— Za chwilę wrócę, stary.
Harry westchnął, ale machnął przyjacielowi ręką zachęcająco. Nieczęsto zostawiali go samego… Otoczony przez spacerujących uczniów, czuł się w miarę bezpiecznie i okazało się, że prawie nie odczuł zniknięcia Weasleya. Obserwując leniwe ruchy Wielkiej Kałamarnicy na środku jeziora, gdzie woda jeszcze nie zamarzła i pewnie nie zamarznie, cieszył się spokojem.
Nagle kilka metrów od niego, w gęstych zaroślach, usłyszał głośne krzyki. Najwyraźniej ktoś się kłócił.
— Zostawcie mnie w spokoju!
Słysząc głos Malfoya, bo bez wątpienia był to Draco Malfoy, Harry ruszył w jego kierunku. Zaczął podejrzewać, że Ślizgoni znów uwzięli się na blondyna. I rzeczywiście, od razu rozpoznał Crabbe’a, Parkinson i Zabiniego. Malfoy ze związanymi rękami, bez płaszcza czy choćby szaty, leżał w śniegu z wyraźnymi śladami pobicia. I to tuż obok niewielkiej skarpy urywającej się nad brzegiem jeziora.
Potter bez wahania wkroczył pomiędzy niego i napastników, stając przed trójką Węży.
— Oto i sam Wybraniec. Bohater Uciśnionych! — parsknęła piskliwie Pansy, unosząc różdżkę.
Widząc zbliżający się czar niewerbalny, Harry szybko wzniósł tarczę, która dała sobie z nim radę, pochłaniając go. Potem pochylił się nad Malfoyem, rzucając zaklęcie rozwiązujące i pomagając mu wstać. O dziwo, teraz się go nie bał. Może to sprawa psychiki… Może chodziło o to, że Harry wiedział, że teraz to Draco jest słaby i bezbronny, a on może mu pomóc.
— Nie mam różdżki, Potter — rzekł wyjaśniająco blondyn, natychmiast stając bliżej Gryfona.
— Pomóżcie mi, a nie stójcie jak kołki! — wrzasnęła wściekle Pansy, kopiąc Crabbe’a w goleń. — Nie da rady całej naszej trójce!
— Zapomniałaś lekcji obrony? — zdenerwował się Zabini, rzucając niespokojne spojrzenia w stronę Harry’ego. — Spokojnie da nam radę. Jak chcesz, to sama z nim walcz, ja nie jestem taki głupi.
Zaczął wycofywać się z chaszczów.
— Wracaj tu, tchórzu! — wołała za nim dziewczyna.
Zaraz jednak dała sobie spokój, odwracając się na powrót do dwójki stojącej na krawędzi skarpy. Uśmiechnęła się do nich mściwie i skierowała różdżkę w ziemię u ich stóp.
Reducto!
Część ziemi nagle zniknęła. Pod ciężarem chłopaków skarpa osunęła się, a oni wpadli do lodowatej wody. Harry, gdy poczuł niesamowite zimno, natychmiast stracił oddech. Chciał jak najszybciej wypłynąć na powierzchnię, ale wszędzie widział tylko lód.Po dłuższej chwili walki zaczęło brakować mu powietrza. Ubranie nasiąknięte wodą ciągnęło go w dół. Resztki powietrza uleciały nosem i Gryfon zaczął opadać na dno.

**

— Harry, oddychaj!
Anapneo! Anapneo!
Poczuł w płucach cudowne powietrze i zaczął kaszleć, wypluwając wodę. Ktoś obrócił go na bok, mocno waląc plecy. Skulił się, gdy został trafiony w bark. Przypuszczał, że uszkodził go sobie, rozłupując lód, gdy spadał. Gdy otworzył oczy, zobaczył obok siebie kaszlącego Malfoya. Wiedział, że czarne szaty pochylające się nad arystokratą należały do Snape’a. Nauczyciel wyczarował właśnie nosze i przelewitował na nie ich obu. Harry zaczął szczękać zębami. Hermiona z Ronem trzymali go za ręce, które były tak zimne, że nie mógł zgiąć palców. Poczuł się strasznie śpiący.
— Nie pozwólcie mu zasnąć. Może zapaść w śpiączkę — warknął Snape, jednocześnie potrząsając Draco, który też zaczynał zasypiać.
Procesja podążająca za nimi była naprawdę spora. Wielu Ślizgonów chichotało, co z resztą nie uszło uwadze profesora.
— Wszyscy do Wielkiej Sali! Zaraz będzie obiad! — wrzasnął, gromiąc wszystkich.
Nie zatrzymał się jednak, żeby sprawdzić, czy polecenie zostało wykonane. Nie musiał. Szybko zmierzał w stronę skrzydła szpitalnego.
— Lepiej nic nie mów, Pomfrey — rzucił, wchodząc do ambulatorium i przekładając obie ofiary na łóżka. — Zajmę się Draco. — Zostawił kobiecie Pottera, obdarowując go szyderczym uśmieszkiem, widząc jego błagający o litość wzrok. — A wy — zwrócił się do dwójki Gryfonów, nadal stojących w drzwiach — wynocha!
— Witam z powrotem, kochaneczku. Całe pięć godzin jak się nie widzieliśmy. Czyżby nowy rekord?
Harry ledwo zwracał uwagę na jej sarkazm, powoli zasypiając w ciepłym pomieszczeniu. Nie przeszkadzało mu nawet mokre ubranie. Zasnął, nie zdążywszy zauważyć, że jego odzież znikła i na jej miejsce pojawiła się pidżama.
Gdy znów się ocknął, leżał na boku i czuł, jak ktoś smaruje mu obolały bark zimną maścią. Poruszył się, chcąc usiąść.
— Na razie leż. Muszę jeszcze nastawić wybity bark. Będzie boleć.
Cóż za nowość dla niego. Wypuścił tylko powietrze i czekał. Ból był o wiele słabszy niż się spodziewał. Lekki trzask wskakującego stawu i koniec.
— Chyba za bardzo zaczynasz się przyzwyczajać — zauważyła Poppy surowo, pomagając mu usiąść. — Wiele osób mdleje podczas tego zabiegu. Poruszaj ramieniem, jeśli będzie boleć, założę na kilka dni usztywnienie.
Wykonał polecenie, ale nic go nie bolało. Pielęgniarka podała mu jeszcze standardowe eliksiry wzmacniające, jakie musiał zażywać od powrotu z gościnnych progów Voldemorta.
— Zostaniesz tu jednak do rana na obserwacji.
Kolejna bardzo dobrze znana informacja. Harry miał cichą nadzieje, że uda mu się tutaj zasnąć.
Nagle przypomniał sobie o Malfoyu. Rozejrzał się po sali i zobaczył go naprzeciw swojego łóżka. Czyżby Pomfrey bała się, że pogryzą się, jeżeli będą leżeć bliżej. Potter zauważył, że było to to samo łóżko, w którym blondyn leżał kiedyś jako króliczek. Może to było niepisane łóżko Malfoya? Teraz ten patrzył na niego, ale nic nie mówił. Harry uśmiechnął się lekko i wyczarował iluzję małego białego króliczka wędrującego po pościeli Ślizgona. Policzki chłopaka natychmiast zarumieniły się słodko z zażenowania na to wspomnienie. Nagle koło białego zwierzaczka pojawił się czarny z zielonymi oczkami i ogromną marchewką w łapkach, którą podsunął drugiemu króliczkowi.
— Nie lubię marchewki — odgryzł się cicho na tę aluzję Draco, siadając i rozganiając czar w mgłę.
Harry uśmiechnął się słabo, jednym machnięciem ręki zasypując jego łóżko całą masą czarnych zajączków z malutkimi, białymi króliczkami w łapkach wyciągniętych w stronę Malfoya. Gdy ten walczył z likwidacją iluzji, on transmutował poduszkę w większą wersję pluszaka i rzucił nią w nic niespodziewającego się Malfoya.
— No wiesz co? We mnie? Królikiem?! — oburzył się na takie traktowanie blondyn.
Nie odrzucił go jednak, trzymając za długie ucho, całkiem podobne do tego, które sam nie tak dawno posiadał.
— Czy mam to przyjąć za znak, że nie będziesz się mnie już bał? — zapytał, zerkając na Pottera niepewnie.
Harry zastanowił się chwilę, zagryzając wargę, po czym powoli kiwnął głową na potwierdzenie.
— To dobrze. Nie oczekuj jednak ode mnie pluszowych prezentów. Najlepiej nie oczekuj ode mnie żadnych prezentów.
Ironiczny uśmieszek zagościł na chwilę na twarzy Gryfona. Przysunął sobie krzesło do łóżka Ślizgona, zabierając ze swojej szafki przybory do pisania.
— Nie mów, że w ten sposób porozumiewasz się z tą twoją bandą? — zaśmiał się ironicznie Draco.
„A co? Znasz lepszy sposób? Poza kalamburami?”
— Kala…co? — zapytał blondyn zdziwiony, podnosząc głowę znad zwoju.
„Zgadywania z gestów.”
— Wiesz, to już lepiej pisz. Nie mam zamiaru tłumaczyć się Pomfrey z twojego machania rękami nad moją osobą.
„Mocno cię gnębią?”
To nagłe pytanie Pottera trochę wytrąciło Draco z równowagi.
— A co cię to interesuje?
Harry nic nie napisał, tylko niego wpatrywał się w niego intensywnie, co jeszcze bardziej wkurzało arystokratę. W końcu jednak Ślizgon westchnął zrezygnowany, opamiętując się i wracając do swojej zwykłej postawy.
— Jakoś daję sobie radę, chociaż dziś przeszli samych siebie.
„Myślałeś może o zmianie Domu? Dumbledore pewnie by się zgodził.”
— Merlinie… Czy wszyscy Gryfoni mają jeden mózg do podziału? Niedawno dyrektor zadał mi to samo pytanie.
„I?”
— Nie zgodziłem się — warknął chłopak ze złością.
„Dlaczego?”
— Bo jestem Ślizgonem.
„To żadna odpowiedź. Dlaczego nie chcesz zmienić Domu, skoro w twoim chcą cię zabić?”
— Zaraz zabić. Nie wyobrażaj sobie za wiele, Potter.
„Może jestem Gryfonem, ale nie jestem ślepy.”
— I co byś zrobił, Potter, gdybym trafił do twojego domu? — wycedził pogardliwie Malfoy, ciekaw co napisze jego nemezis.
„Nie jestem pewien, ale na pewno nie chciałbym cię zabić. Może na początku inni zachowywaliby się nieufnie, ale gdybyś pokazał im, że jesteś inny niż sobie to wyobrażają, zaufaliby ci w końcu.
Malfoy zamyślił się nad notką.
— Czerwony nie pasuje do mojej cery — palnął po chwili.
„Z tego, co wiem o Malfoyach, to lubują się w złocie.”
Draco wrócił do tarmoszenia ucha czarnego pluszaka, nie mówiąc ani słowa. Harry, widząc, że blondyn nie ma ochoty na dalszą rozmowę, jeśli ten typ konwersacji można w ogóle nazwać rozmową, wrócił na swoją połowę. Nie mając nic do roboty, usiadł na parapecie i – tak jak to miał w zwyczaju – zaczął obserwować testrale.
Draco został wypuszczony godzinę później, za to Harry mógł w końcu zobaczyć się z przyjaciółmi.

**

Mistrz Eliksirów wychodził właśnie z magazynu, gdy Hermiona rzucała zaklęcie wyciszające. Objęło ono i jego, choć młodzi Gryfoni nie mieli o tym pojęcia. Profesor zatrzymał się, zastanawiając się, co znów planuje ta trójka.
— Harry, to przekleństwo staje się coraz bardziej niebezpieczne.
Jakie znów przekleństwo? W co tym razem wplątał się ten krnąbrny dzieciak?, pomyślał profesor.
— Hermiona ma rację, stary. Jeszcze trochę i w ogóle nie będziesz opuszczał ambulatorium — usłyszał Weasleya i szybkie skrobanie pióra po pergaminie.
— Wiem, ale nic nie mogę na to poradzić. Nadal nie odkryłem, co ma z tym wspólnego Snape. — Granger czytała widać notką Pottera.
Ja? Co ja mam z nim wspólnego? I, na zachlapane gacie Merlina, co to za przekleństwo? Czemu jeszcze nikomu nic nie powiedzieli?
Nagle Severus przypomniał sobie wszystkie kontuzje Harry’ego Pottera w przeciągu ostatnich kilku miesięcy i ciągłe przebywanie Złotej Trójcy w bibliotece, w dziale klątw.
— Czyli jesteś pewien, że ósemka z wiersza klątwy to Snape?
Chłopak chyba potwierdził, bo młody Weasley od razu się oburzył.
— Harry, to niemożliwe. To nie może być Snape.
— A co, jeżeli to jednak on, Ron?
O co tu chodzi? Co za klątwa? Jaka ósemka? Profesor stał jak skonfundowany.
Jego myśli krążyły ciągle tym samym torem, gdy cicho wycofywał się do kantorka i tam, korzystając z kominka, wracał do swojego gabinetu.
Duża szklanka mocnego alkoholu i fotel na pewno pomogą opanować ten mętlik w głowie. Tak przynajmniej sądził mistrz eliksirów.
Po godzinie i trzech szklankach, całe szczęście chrzczonych sokiem, do głowy przyszło mu tylko głupie rozwiązanie związane z historią prababci. Ale przecież to tylko durna historyjka na dobranoc. Dla dzieci. Nawet bez morału.
Z takim nastawieniem poszedł spać, tylko raz opierając się o ścianę i złorzecząc na ruchliwość rzeczy martwych.
Następny dzień lekko wytrącił go z równowagi.
Po pierwsze zaspał. Co prawda, tylko na śniadanie, ale jednak.
Po drugie – Potter. Znowu Potter, bo któżby inny. Chłopak zdecydował się przyjść na zajęcia. Mistrz eliksirów zastanawiał się, czy Pomfrey nie przydałby się przypadkiem urlop. Długi. Wczoraj chłopak ledwo żywy wylądował u niej, a dziś wparadował, jak gdyby nigdy nic, na eliksiry.
Czy wszyscy w tej szkole oszaleli? Włącznie z nim samym? W dodatku z Albusem na czele? Chyba tak.
Potter tydzień temu był torturowany. Wygląda jak chodząca kostucha szukająca chomika, bo na nic innego nie miałaby siły, a puszczają go na zajęcia. Historię magii można jeszcze zrozumieć, mógłby się wyspać, ale transmutacja, zaklęcia i jeszcze eliksiry, toż to absurd, i to z górnej półki.
Severus tego nie rozumiał i raczej nie chciał zrozumieć. Wolał dożyć starości ze wszystkimi klepkami pod tiarą. Nie miał jednak zamiaru ułatwiać życia Potterowi. Tak dobrze to nie ma. Skoro urwał się spod skrzydeł Pomfrey, może trochę popracować.
— Panie Potter, skoro zaszczycił nas pan swoją obecnością, dołączy pan do pana Malfoya, który ostatnio stracił partnera do produkcji tego czegoś, co powinno być eliksirem.
Obaj uczniowie spłonęli rumieńcami gniewu. Dotychczas to Złota Trójca była na celu głupich psikusów Ślizgonów. Ostatnimi czasy obrali sobie nowy – Draco.
Gdyby nie zaklęcie dyrektora rzucane co roku na Wielką Kałamarnicę i zmuszające wręcz głównego gospodarza jeziora do wyławiania topiących się dzieciaków, ta dwójka już by nie żyła. To było dziwne, a Severus zastanawiał się, co Potter i Draco robili razem tam, przy jeziorze. Sądził, że Gryfon będzie raczej trzymał się od jego chrześniaka na kilometry, a nie biegał mu na pomoc przy każdej nadarzającej się okazji. Dodatkowo mistrz eliksirów planował trzymać tę dziwną parę razem, pomagając Potterowi zrozumieć, że Draco to nie jego ojciec. Profesora zdziwił fakt, że Gryfon bez większych problemów usiadł obok Ślizgona. Może przebywanie razem w skrzydle szpitalnym pomogło? I jeszcze ta sprawa z przekleństwem, o którym wczoraj usłyszał… Trochę się nazbierało tych tematów. Mroczne Zaklęcia, które Potter potrafi zniwelować. Blokowanie znaków nałożonych przez Czarnego Pana. I to przekleństwo.
Zajęcia, o dziwo, skończyły się bez żadnego groźnego wypadku. Pomimo kilku prób Ślizgonów chcących sabotować eliksir Draco. Snape zauważył przy pierwszej takiej próbie, że Potter wzniósł tarczę chroniącą ich od tyłu. Przynajmniej ufał nauczycielowi, nie ustawiając jej wokoło całej ławy. Draco też ją wyczuł, ale nie pokazał po sobie żadnej reakcji na tę nieproszoną ochronę.
Pakując swoje przybory, Potter zerknął w stronę odchodzącego Węża. Widział też, jak obserwują go jego współdomownicy. Nikczemni, zimni i o morderczych skłonnościach. Naprawdę Harry nie życzył czegoś takiego nawet Malfoyowi, a zwłaszcza teraz, gdy się z nim tak jakby dogadał. Do przyjacielskich stosunków było im jeszcze daleko. Można raczej było mówić o czymś na kształt chłodnego szacunku.
— Panie Potter.
Odwrócił się do profesora, stojącego przed ławą, zamykając torbę.
— Chciałbym z panem porozmawiać dziś wieczorem — poprosił dziwnie miło Snape. Harry zerknął na Rona i Hermionę czekających przy swojej ławce. — Sam na sam, panie Potter — dodał mistrz eliksirów, zauważając to spojrzenie. — Proszę przyjść po kolacji. Może nam to trochę zająć. — Nagle pochylił się w jego stronę, opierając o stół i szepcząc: — I proszę przynieść list o klątwie.
Przerażony wzrok Gryfona utwierdził Snape’a w domysłach. List z początku roku szkolnego był powiązany z przekleństwem, o którym mówiła wczoraj Granger. Chłopak opamiętał się szybko i skinął głową, że rozumie.
Ponieważ kolacja miała się rozpocząć za pół godziny, nie będzie długo czekał. Tym razem Snape zjadł u siebie. Nie widział więc akcji, do której doszło na Wielkiej Sali, i do końca życia tego żałował.
Malfoy po opuszczeniu sali eliksirów stracił wszelką ochronę w postaci Gryfona. Gdy tylko przekroczył próg pokoju wspólnego, natychmiast został zaatakowany. Tym razem jednak był gotowy. Tarcza osłoniła go przed kilkoma wrednymi klątwami, a przed ciosami po prostu odskakiwał. Umknął na z góry upatrzoną pozycję, kryjąc się w swoim pokoju, gdzie usiadł na łóżku, bezwiednie łapiąc czarnego królika i patrząc w jego szmaragdowe oczka.
— Może masz rację? — szepnął nie wiadomo do kogo.
Zerknął na zegar. Za piętnaście minut wszyscy opuszczą lochy, udając się na posiłek.
— Wypadałoby ubrać się odpowiednio, jak myślisz? — zapytał jeszcze pluszaka.

**

Gwar Wielkiej Sali umilkł raptownie, gdy drzwi otworzyły się na całą szerokość i stanął w nich Draco Malfoy. Uśmiech typowego arystokraty nie oznaczał niczego dobrego. Biała koszula opinała się na jego ciele, nie do końca przykryta szatą. Czarne, skórzane spodnie więcej ukazywały niż zakrywały, osadzone na wąskich biodrach. Czarny królik trzymany luźno pod pachą machał uszkami w rytm zmierzającego ku, o zgrozo, stołowi Gryfonów chłopaka.
— Przypilnuj Sebastiana. Zaraz po niego wrócę. — Draco podał zwierzaka Potterowi i skierował się w stronę podium.
Ukłonił się nonszalancko nauczycielom.
— Słucham, panie Malfoy. — Dumbledore uśmiechnął się do niego, jak gdyby domyślając się powodu jego przybycia.
— Proszę o zmianę przydziału.
Na sali zapadła cisza, prawie grobowa.
— Dobrze, panie Malfoy.
— Jeśli trafi do nas, to jest mój. — Słowa Ginny Weasley rozniosły się echem po cichej sali.
Nagle dziewczyny z innych Domów zaczęły się przekrzykiwać w nawoływaniach Draco.
Ten patrzył na tę scenę dziwnie uspokojony. Nie przypuszczał, że jest aż tak popularny i to w dobrym tego słowa znaczeniu. No, może nie do końca dobrym, ale na pewno godnym ożenku. Chyba zmiana nie była takim złym pomysłem. Za to Slytherin milczał jak zaklęty.
Tiara Przydziału przyniesiona przez McGonagall spoczęła na głowie Draco.
— Witaj, chłopcze. Co my tu mamy… cały Ślizgon gdzieś z ciebie uciekł. Nie nadajesz się już do tego domu. Jesteś wierny, odważny. Dużo w tobie rozwagi. Może Ravenclaw? Chociaż nie. Gryffindor będzie teraz gościł cię w swych progach.
— GRYFFINDOR!
Głośny krzyk przedpotopowego kapelusza zagłuszony został piskiem czerwono-złotych Lwic.
— Mamy Smoka!
Malfoy bez słowa oddał Tiarę nauczycielce i odwrócił się do swego nowego stołu. Potter stał przy ławie obok siedzących przyjaciół i gestem wskazywał mu wolne miejsce. Chłopak poczuł jeszcze zawirowania magii, gdy Dumbledore zmieniał mu naszywkę, i usiadł obok Wiewióry.
— Nadal cię nie lubię — przywitał go Weasley bezceremonialnie. — Mam jednak nadzieję, że Harry nie myli się co do ciebie.
— Twojej siostrze jakoś to nie przeszkadza, Ron. — Hermiona szturchnęła go w bok, widząc Ginny przysuwającą się bliżej i zrzucającą prawie Neville’a z ławki.
— Ginny! — krzyknął rudzielec, oburzony na to zachowanie.
— Spadaj, Roniaczku — fochnęła dziewczyna i uśmiechnęła się do Draco przymilnie. — Nie przejmuj się nim.
— Nie mam takiego zamiaru — rzekł blondyn, odbierając królika od Pottera.
— Fajny pluszak, Malfoy. Skąd go masz? — Neville spróbował nawiązać kontakt i przełamać swój własny strach do byłego już Ślizgona.
Draco zerknął na siedzącego obok zielonookiego bruneta.
— Sebastian to prezent od pewnego Gryfona, lubiącego włazić we wszelkie możliwe kłopoty.
Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeli na Harry’ego. Ginny tymczasem pochyliła się do jego ucha, coś szepcząc. Chłopak otworzył szeroko oczy, a potem uśmiechnął się, biorąc od dziewczyny jej szalik. Zwinął go w kulkę i transmutował w pluszowego wozaka z małą plakietką na szyi, następnie oddając rudej.
— Chyba sobie żarty stroisz! Nie wyrażam na to zgody! — Blondyn natychmiast rzucił się w jej stronę blondyn, widząc imię widniejące na blaszce. — Nikt nie będzie nazywał moim imieniem jakiegoś futerkowca.
Cały Gryffindor zachichotał jednogłośnie. Harry poklepał jedynie Draco po ramieniu, zmuszając do zajęcia miejsca.
— Że też dałem ci się namówić — burczał pod nosem arystokrata, częstując się kiełbaskami.
Potter skubał swoją kolację, podpatrując wszystkich. Aura przy stole Węża była aż czarna od wrogich uczuć. Inne Domy błyszczały raczej zaciekawieniem niż pogardą. Jego stół z kolei lśnił w większości różem i gdzieniegdzie czerwienią. Malfoy nie będzie miał łatwego życia z tymi wszystkimi fankami i fanami, ale przynajmniej pozwolą mu żyć.
Po kolacji musiał jeszcze iść do Snape’a, zostawił więc Draco Ronowi.
— I co ja mam z nim zrobić? — spytał Weasley, przeczytawszy notkę o „opiece”.
— Wystarczy, że wskażesz mi, gdzie mogę spać. Jestem wystarczająco duży, żeby samemu sobie poradzić, mamusiu — odpowiedział za Harry’ego Draco.

**


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 20:35, 11 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


**

Nie mając innego wyjścia, Harry skierował się w stronę lochów. Nie widział Snape’a podczas kolacji i był bardzo ciekaw jego reakcji na wieści o decyzji Draco.
Zapukał do drzwi gabinetu nauczyciela.
— Wejść!
Snape siedział za biurkiem, szybko coś pisząc. Znając go wystarczająco, Potter domyślał się, że muszą to być testy którejś klasy.
— Usiądź. — Nauczyciel wskazał mu krzesło tuż przy biurku. — Tutaj masz pergaminy i pióra. Chcę wiedzieć, o co chodzi z tym twoim przekleństwem. Wszystko i ze szczegółami.
Harry nadal nie wiedział, w jaki sposób mistrz eliksirów dowiedział się o jego „fatum”, ale ponieważ ten był Ślizgonem, dodatkowo wieloletnim szpiegiem, nie bardzo go to zdziwiło. I tak długo trwało, zanim któryś z profesorów zauważył zbieżności jego kontuzji. Nie zastanawiając się więc dłużej, chłopak wyciągnął z torby list od Encore’a i podsunął go Snape’owi. Sam tymczasem zaczął pisać to, co wiedział o liczbach.
— Czy wy, Gryfoni, naprawdę jesteście aż tak głupi?! — wybuchnął profesor, skończywszy czytać list i notkę. — Od razu powinniście powiadomić o tym problemie dyrektora. Mogłeś stracić życie przy pierwszej lepszej okazji.
„Nie sądzę. Klątwa chyba nie pozwala umrzeć nosicielowi, dopóki nie spłodzi on potomka.”
— To żadne wytłumaczenie, Potter. Wiesz, że muszę o tym poinformować dyrektora?
„Naprawdę pan MUSI?”
Snape spojrzał na Pottera ostro. Nie zobaczył jednak na jego twarzy ani krzty błagania. Wyglądało na to, że chłopak zadał pytanie retoryczne.
— Nie sądzisz, że wypadałoby?
„Nie, nie sądzę. To nie jego sprawa.”
— Potter!
„Czy tylko po to mnie pan wezwał, profesorze? Bo jeśli tak, to chciałbym wrócić do Wieży i zobaczyć, jak radzi sobie Draco.”
Uśmieszek na twarzy piszącego Gryfona nadal zastanawiał profesora, gdy odbierał notkę z jego rąk. Przeczytawszy ją, zamrugał z niedowierzaniem.
— Co Draco robi w twojej Wieży?
„Od dziś mieszka. Jak przystało na prawdziwego Lwa.”
— Co takiego?!
„Podczas kolacji poprosił o zmianę przydziału.”
Nauczyciel zamyślił się na chwilę. Może tak będzie lepiej dla Malfoya?
„Nie wiem, co pan sobie teraz wyobraża, ale nie zamordujemy go we śnie.”
— Mam taką nadzieję, Potter.
„W ostateczności może zginąć zasypany listami miłosnymi napisanymi przez rozentuzjazmowane fanki z mojego Domu.”
Snape starał się ukryć nikły uśmiech za kaszlem, ale nie udało mu się zmylić Harry’ego.
„To mogę już iść?”
— Nie. Mamy jeszcze coś do omówienia.

**

Potter, lekko wytrącony z równowagi, wracał do dormitorium chwilę przed rozpoczęciem ciszy nocnej. Profesor dał mu niezły orzech do zgryzienia. Jakby mało miał już na głowie. Co prawda, rozwiązywało to jeden z jego problemów, ale przy okazji tworzyło kilka nowych. Co na to Hermiona i Ron? Czy powinien im powiedzieć? Zdecydował, że tak. Mogą w razie czego kryć go przed innymi. Ale co z Draco? Jeśli się nie zgodzi? W końcu to był podstawowy warunek Snape’a.
Westchnął ciężko, odsuwając ramę portretu. Jako jedyny miał przywilej wchodzenia bez hasła. Gruba Dama za delikatną, acz bardzo sugestywną namową dyrektora, pozwoliła mu ruszać swój portret bez konieczności budzenia. Było to przydatne, szczególnie jeśli chciał wyjść w nocy, co nieraz zresztą wykorzystywał. Nie widział wielkiej różnicy: wymykanie się w ten sposób czy w pelerynie. Efekt był ten sam.
W chwili otworzenia się przejścia, uderzył w niego hałas tak głośny, że aż się zachwiał.
— Właź, stary. Mamy imprezę. — Ron wciągnął go do pokoju wspólnego. — Malfoy stawia.
Potter wzrokiem poszukał blond czupryny. Malfoy siedział na honorowym miejscu otoczony wianuszkiem dziewcząt i opowiadał o czymś z gracją i delikatną gestykulacją. Oczy dziewczyn lśniły zafascynowaniem. Chłopcy, trochę zazdrośni, stali w pewnym oddaleniu, lecz także zasłuchani.
Kilka skrzatów, Harry’emu mignął w pewnym momencie nawet Zgredek, pojawiało się i znikało, przynosząc jedzenie i napoje. Harry zachichotał na takie „stawianie” Draco. Wszystko fundował Hogwart.
— Czego chciał profesor Snape? — Hermiona pojawiła się nagle u jego boku, jako jedyna nieomotana czarem blondyna, ku wyraźnej radości Weasleya, tak na marginesie mówiąc.
Harry wziął od niej zwój i szybko napisał kilka słów.
„Wie o klątwie. Chce mnie szkolić. Draco też.”
— To bardzo dobrze. Obu wam się to przyda — ucieszyła się dziewczyna, zaraz też pociągnięta przez Ginny do fotela Draco.
Harry zajął miejsce przy oknie, częstując się gorącą czekoladą i kawałkiem szarlotki. Nie przypuszczał, że arystokrata tak szybko przeciągnie Gryfonów na swoją stronę. Widocznie coś w tych jego szlacheckich genach było jednak z Lwa.
Zabawa rozkręcała się w najlepsze, a Harry, pomimo hałasu, zasnął zmęczony w fotelu. Już po chwili okazało się, że był to bardzo duży błąd. Voldemort jakby na to czekał. Harry spiął się cały, czując nacisk na swoją jaźń, ale nie miał szans wypchnąć stręczyciela. Żadna z otaczających go osób nie zauważyła, że dzieje się z nim coś złego. Obrócony do ściany, żeby światło świec nie raziło go w oczy, nie pokazywał twarzy umazanej coraz większą ilością krwi płynącej z blizny.
— Trzeba go obudzić — zasugerowała Hermiona jakiś czas później, wyganiając ostatnich uczniów do pokoi. — Dochodzi trzecia, nie może tu spać. Jak wpadnie McGonagall na kontrolę, to mu się oberwie.
— Dobra. Obudzę go — westchnął Draco, podchodząc niespiesznie do śpiącego. — Hej, Potter! Pobudka! — Potrząsnął nim lekko, odwracając w swoją stronę. — A niech to szlag! Lećcie po Snape’a! Już!
Ron i Hermiona, gdy tylko zobaczyli w jakim stanie jest ich przyjaciel, wypadli w panice na korytarz.
Już po chwili wrócili kominkiem w towarzystwie mistrza eliksirów i pani Pomfrey. Draco, klęcząc przy leżącym już na wyczarowanych noszach lekko trzęsącym się chłopaku, przytrzymywał chustkę przy jego bliźnie.
— Przed chwilą się obudził i natychmiast stracił przytomność. Krwotok ustał — poinformował Pomfrey, wstając i robiąc jej miejsce.
— Jest strasznie blady. Ile krwi stracił?
Malfoy wskazał na fotel. Cały bok ubrudzony był krwią Gryfona.
— Sporo. Nie mam pojęcia ile to trwało, ale zasnął jakoś po dziesiątej.
Hermiona chlipała w ramię Rona, widząc w jakim stanie jest Harry. Weasley głaskał ją po plecach pocieszająco, zagryzając wargi. Draco ze zdumieniem obserwował dziwne zachowanie i dorosłych, i tej dwójki Gryfonów. Sytuacja była dla niego kompletnie niezrozumiała. Czy już wcześniej zdarzały się takie wypadki? Sam uczestniczył, co prawda, przy jednym z koszmarów Pottera, ale wtedy chłopak nie krwawił jak zarzynany hipogryf.
Pielęgniarka i Snape wyszli, bez słowa zabierając Gryfona.
— O co tu chodzi? — zapytał wprost Malfoy, kierując pytanie do dwójki przyjaciół Pottera. — Co za koszmary Pottera mogą powodować otwarcie się tak starych ran?
Ron spojrzał pytająco na Hermionę, która otarła wilgotny policzek, po czym odetchnęła głęboko i odezwała się słabym głosem.
— Widzisz, Draco… — Dziewczyna po raz pierwszy użyła jego imienia, ale o wiele bardziej zdziwił go jej smutny ton. — Harry, oprócz koszmarów, którego akurat nie miał...
— Jak to nie miał?! — przerwał jej gwałtownie Malfoy, wskazując na fotel. — A to co ma być?
— To nie był koszmar, tylko wizja. Wizja nasłana przez Voldemorta.
— Potter jest połączony z Cza... Sama–Wiesz–Kim?
— Tak, Harry — zaakcentowała — jest połączony z Voldemortem — znów zaznaczyła głośniejszym tonem. — Niestety, odkąd zablokował Mroczny Znak profesora Snape’a, Voldemort jest świadom tej więzi jak nigdy dotąd.
Malfoy zamarł. Jest Gryfonem zaledwie od kilku godzin, a tu takie wiadomości. Nawet wujek ukrywał przed nim fakt, że jego Znak jest nieaktywny. I Potter. To przecież istna księga tajemnic. Co ten chłopak jeszcze ukrywa?
— Chodźmy spać — rzuciła nieoczekiwanie Granger, a widząc potępiający wzrok eks-Ślizgona dodała spokojnym tonem — Pani Pomfrey nas teraz nie wpuści. Ale będziemy mogli wpaść do Harry’ego przed śniadaniem.
Niestety, poranek przywitał ich dosyć złymi wiadomościami. Harry nadal się nie obudził. Gdy minęła pora obiadu, Gryfoni stali się nerwowi. Po kolacji – apatyczni.
Draco nigdy dotąd nie spotkał się z czymś takim. Jakby wszyscy, jak jeden mąż, cierpieli wraz z Potterem.
— To się nazywa przyjaźń. — Weasley zauważył jego zdumione spojrzenia. — My dbamy o swoich.
Nikt, nawet wieczorem, nie przesiadywał w pokoju wspólnym. Gdy rozpoczęła się cisza nocna, Draco niezauważenie wymknął się ze swego dormitorium. Na szczęście miał ten przywilej być sam, bo pozostałe pokoje były już pełne. Ruszył w stronę ambulatorium. Poczekał, aż Poppy skryje się w swym kantorku, i cicho podszedł do łóżka Pottera. Harry nadal był blady, chociaż nie tak bardzo jak wcześniej. Przez chwilę Draco przyglądał mu się uważnie, marszcząc brwi i rozmyślając nad tym, czego się dowiedział o tym chłopaku w ostatnim czasie. I musiał przyznać, że kompletnie go nie rozumie.
— Mógłbyś się już obudzić. Ci twoi Gryfoni działają mi na nerwy. Jakby ktoś odciął im dopływ powietrza. Działasz na nich jak narkotyk.
Posiedział przy nim jeszcze kilka chwil i po północy wrócił do Wieży.

**

Harry otworzył oczy w pełni świadom miejsca, w którym się znajdował. Głowa pękała mu z bólu tak ogromnego, jakby ktoś walił w nią młotem. Spróbował usiąść, ale nagłe mdłości szybko powstrzymały go od realizacji tego zamiaru. Opadł na poduszkę, głęboko oddychając.
Pielęgniarka pojawiła się prawie natychmiast z tacą pełną mikstur.
— Długo spałeś, kochaneczku. — Ostrożnie uniosła jego głowę, podając eliksir do wypicia. — To na krew, zaraz dam ci przeciwbólowy.
Po połknięciu błękitnego napoju, Harry westchnął z ulgą. Czuł natarczywe ssanie w żołądku i teraz marzył mu się tylko posiłek.
Potrawy pojawiły się na szczęście już po chwili, wezwane przez Poppy. Godzinę później ubrany, wykąpany i najedzony, chociaż nie w tej kolejności, chyłkiem uciekł spod skrzydeł orlicy z ambulatorium. Wiedział, że kazałaby mu zostać albo gorzej, iść do dyrektora, co wcale nie było w jego planach. „Odwiedziny” Voldka wystarczyły mu na ten tydzień w zupełności. Bez wahania ruszył do Wieży po książki na dzisiejsze zajęcia. Jeszcze tylko musiał dowiedzieć się jakie ma te zajęcia, bo magiczny zegar nie podawał niestety dni tygodnia, jak to robiły niektóre mugolskie.
W pokoju wspólnym plątało się już kilkoro uczniów i na jego widok rozpętało się istne pandemonium. Wiwaty i okrzyki radości wywabiły wszystkich pozostałych. Harry musiał szybko osłonić się tarczą, nie chcąc zostać zgniecionym przez tryskających nadmiarem entuzjazmu Gryfonów.
— Harry! — usłyszał przebijający się ponad innymi krzyk Hermiony.
Wpadła na niego, omal go nie wywracając, i przytuliła mocno. Ron powstrzymał się od tak wylewnych uczuć, poklepując tylko jego ramię.
— Król Lwiątek raczył wstać — zauważył beznamiętnie Malfoy, stając przy krawędzi bariery, która nie chciała go przepuścić.
W tej samej chwili do Pokoju wkroczyła wściekła McGonagall.
— Panie Potter! Pani Pomfrey poskarżyła mi się, że opuściłeś skrzydło szpitalne bez jej zgody. Proszę natychmiast do niej wrócić.
Harry wziął od Hermiony zwój, który już mu podawała, widząc jego minę na ten nakaz opiekunki.
„Nie mam najmniejszego zamiaru, pani profesor. Czuję się dobrze. W razie czego przyjaciele mi pomogą.”
— Panie Potter, nie przyjmuję takiego argumentu. Poinformowano mnie, co się przedwczoraj stało, i zgadzam się z panią Pomfrey, że powinieneś jeszcze odpocząć.
W Harrym aż się zagotowało na te stanowcze słowa czarownicy. Meble w komnacie zaczęły się trząść i zmieniać położenie pod wpływem niekontrolowanej magii. Kilka osób w panice uciekło do dormitoriów.
— A nie wystarczyłoby zaklęcie monitorujące? — odezwał się najspokojniej w świecie Malfoy, przytrzymując jeden z bardziej ruchliwych mebli. — Wtedy pielęgniarka miałaby cały czas kontrolę nad Potterem, bez konieczności trzymania go w tej swojej jaskini.
— Panie Malfoy... — McGonagall już chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się, patrząc na uspokajającego się Pottera. — Dobrze, zaproponuję to pielęgniarce. Będziesz musiał jednak udać się do ambulatorium na aktywację zaklęcia.
Harry wziął kilka głębokich oddechów i potwierdził, że rozumie, po czym nie oglądając się za nikim, skierował się do swego dormitorium po książki.
— Co go ugryzło? — spytał Draco, gdy tylko brunet zniknął w drzwiach do dormitoriów, pomagając niektórym osprzętom wrócić na swoje stare miejsce.
— Harry nienawidzi, jak ktoś próbuje nim rządzić, i to jeszcze za jego plecami — odpowiedział Ron, razem z Hermioną energicznie wyganiając pierwszorocznych na śniadanie. — Chce mieć chociaż odrobinę władzy nad własnym życiem.
Po chwili Potter dołączył do przyjaciół i po drodze do Wielkiej Sali zahaczył o przybytek Pomfrey. Stanowczo wolał zaklęcie monitorujące niż siedzenie w białej komnacie i rozpamiętywania wizji wroga.

**

Początkiem weekendu Malfoy został powiadomiony przez swego wuja, że będzie odbywał specjalne treningi pod jego czujnym okiem, jak i w towarzystwie Pottera. Pierwsze takie zajęcia zakończyły się wielką klapą. Snape ciągle ich krytykował, wytykając każdy najmniejszy błąd. Malfoy nie powstrzymywał się przed swoją własną krytyką. Potter, nie mogąc bronić się słownie, po prostu zamienił obu swoim towarzyszom ubrania na pióra i wyszedł z gabinetu, zaczarowując ich różdżki tak, że unosiły się pod sufitem.

**

Pomysł wyjścia do Hogsmeade nie podobał się Harry’emu ani trochę. Miał co do tego stanowczo złe przeczucia. Niestety dwaj Ślizgoni, w tym jeden eks, nie wiedzieć czemu, uparcie namawiali go na to wyjście.
— Moja mama chce ci podziękować, a Malfoyom się nie odmawia — zawyrokował w sobotę rano Draco, wciskając Harry’ego na siłę w płaszcz i czapkę.
Snape wraz z pozostałą trójką Opiekunów Domów czekał na nich przy wyjściu.
— Mam zaszczyt — rzekł lekko zirytowanym tonem — towarzyszyć wam w tej wyprawie służącej roztrwonieniu pieniędzy waszych rodziców na bzdety bynajmniej niepotrzebne wam do egzystencji.
Malfoy, przyzwyczajony do tego typu przemów, minął go bez mrugnięcia okiem.
— Tak, wiemy, że się cieszysz z odwiedzin mojej mamy. Dobra wymówka, by zobaczyć, co nowego w aptece. Musiałbym cię nie znać. Zawsze początkiem roku pojawiają się nowinki w dziale eliksirów eksperymentalnych.
Snape burknął coś mało kulturalnego o nosach w nie swoich sprawach, wypychając blondyna za drzwi.
— Za mną, Potter. Nie waż mi się zgubić — wyżył się na chichoczącym Gryfonie. — Punkty nadal mogę odejmować.
Ron i Hermiona zostawili więc Harry’ego pod opieką profesora zaraz po wkroczeniu do Hogsmeade, a sami skryli się „Pod Trzema Miotłami”.
Narcyza Malfoy czekała na nich przy „Zonku” z typowym dla niej wyrazem twarzy pt. Królowa Śniegu. Harry nie dał się jednak tym razem oszukać. Aura kobiety aż świeciła miłością do syna.
— Witaj, Harry Potterze. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń odzianą w delikatną, koronkową rękawiczkę. — Przykro mi, za to, co zrobił ci mój nieżyjący mąż. Cieszę się jednak, że nie przenosisz jego winy na Draco.
Harry już chciał jakoś zareagować na te bardzo znaczące słowa kobiety, kiedy nagle dookoła rozpętało się piekło. Ulica zrobiła się czarna od płaszczy śmierciożerców. Kolorowe smugi zaklęć mknęły we wszystkich kierunkach, siejąc coraz większą panikę. Tarcza ochronna Harry’ego błyszczała od pochłanianych czarów, powodując narastający ból w każdej części ciała chłopaka. Snape i Draco skryli się po drugiej stronie ulicy, za załomem muru. Narcyza ukryła się kawałek dalej, za filarem sklepu ze sprzętem do quidditcha. Aurorzy pojawili się prawie natychmiast, ale było ich zbyt mało.
Potter rzucał Drętwoty na prawo i lewo, w większości niestety bez efektu. Śmierciożercy także używali osłon. Nagle na jednym z dachów tuż nad Snape’em zobaczył dwóch z napastników. Nie mając jak dać znać, że zostali osaczeni, rzucił się w ich stronę. Niestety ten wyczyn kosztował go dwie rany na nogach, gdy zdekoncentrował się na moment i osłona opadła. Dotarł jednak do dwójki w ostatniej chwili, rzucając na jednego z atakujących Drętwotę. Ciało spadło na ziemię z niemiłym trzaskiem. Drugi napastnik zdążył trafić profesora zanim pokonał go Malfoy. Draco przypłacił to raną na plecach, odwracając się od ciągle atakujących ich z ulicy zwolenników Czarnego Pana. Po ulicy rozniósł się nagle kobiecy krzyk.
— Mama! — Draco oparty bokiem o ścianę przesunął się do rogu i wyjrzał zza niego przerażony.
Narcyza Malfoy klęczała na środku ulicy, otoczona przez sześciu śmierciożerców.
— Taki koniec spotka wszystkich zdrajców!
Cała grupa uniosła różdżki, rzucając Crucio. Nikt nie był w stanie przeżyć takiej ilości tego zaklęcia.
— Nieee! — krzyk Draco odbił się echem od ścian budynków, gdy ciało jego rodzicielki upadało bez życia na ziemię.
To rozproszenie uwagi spowodowało, że pozostali śmierciożercy dotarli niebezpiecznie blisko zaułku, w którym się ukryli Draco i Snape. Mistrz eliksirów, trzymając się za bok, z trudem utrzymywał różdżkę w dłoni. Tylko tarcza siedzącego na ziemi pomiędzy nimi Harry’ego chroniła ich przed zaklęciami. O dziwo, nikt nie rzucał w ich stronę Avady, tak jakby ich pan chciał ich żywych. Harry spojrzał na profesora, którego dłoń zalana była krwią. Draco osunął się na kolana, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w ciało matki. Nagle Potter coś sobie przypomniał. Przyciągnął do siebie Snape’a i Draco, choć ten pierwszy spojrzał zdziwiony, gdy Gryfon położył dłoń Malfoya na jego różdżce. Przesłał spory impuls swojej magii w ciało profesora i natychmiast odsunął się o krok.
Severus Sors!
Snape otworzył szeroko oczy, słysząc głos Pottera, ale nagły błysk i pociągnięcie w okolicy pępka spowodowały, że w momencie znalazł się w całkiem innym, chociaż bardzo dobrze znanym miejscu.
— Co ty tu robisz, Severusie? Co się stało? — Albus szybko wstał ze swojego fotela za biurkiem, podchodząc do słaniającego się mężczyzny stojącego pośrodku jego gabinetu.
Draco osunął się na podłogę, gdy tylko wylądowali.
— Ten durny bachor aportował nas tutaj z Hogsmeade.
Pod Snape’em ugięły się nogi z powodu upływu krwi i wiadomości, która w końcu dotarła do jego oszołomionego mózgu.
— On został tam sam. Wśród tych wszystkich śmierciożerców.
Kolejny błysk tuż obok kominka i na dywanie pojawił się zakrwawiony Potter.
— Ty durny, krnąbrny, głupi… — zaczął Snape, ale chłopak przerwał mu ze szczerym uśmiechem.
— Widzę, że cieszy się pan na mój widok. — Posmutniał nagle, zerkając na Draco.
Nie mogąc wstać, przeczołgał się do niego i przytulił do siebie. Blondyn cicho płakał, z całych sił wczepiając się w szatę Gryfona.
— Cii. Nie cierpiała długo. Umarła szybko. Nie będzie się nad nią znęcał.
Albus spojrzał pytająco na Severusa.
— Narcyza zginęła podczas ataku. Mógłbyś wezwać Pomfrey? Chyba zaraz stracę przytomność — powiedział i osunął się bezwładnie na dywan.
Dyrektor natychmiast rzucił do kominka proszek fiuu i wezwał pielęgniarkę do swego gabinetu.
Nagle coś sobie uzmysłowił.
— Harry, ty mówisz!
Nie otrzymał jednak odpowiedzi. Obaj chłopcy leżeli już nieprzytomni, oparci o siebie nawzajem.

**

— Aurorom udało się złapać kilku żmierciożerców. To był planowany atak na was…
— Czyli zdrajców. Domyśliłem się tego. — Głos, mocno zachrypnięty, należał do Snape’a, tego Harry był pewien nawet teraz, budząc się lekko otumaniony. — Ktoś jeszcze ucierpiał?
— Nie, tylko Narcyza.
Po lewej, za parawanem, Snape rozmawiał z dyrektorem.
— Jej ciało zostało zabrane przez aurorów. Oddadzą je po oględzinach. A teraz sprawa Harry’ego. Jak was przesłał do mojego gabinetu? Hogwart chroni pole antyaportacyjne.
Severus musiał, tak jak Harry, niedawno się obudzić, skoro Dumbledore nie znał jeszcze odpowiedzi na te pytania.
— O to musisz zapytać Pottera. Chyba się obudził, bo coś mi tu śmierdzi podsłuchiwaniem.
Parawan zmienił nagle miejsce, odsuwając się pod przeciwległą ścianę.
— Będziesz tak łaskaw odpowiedzieć dyrektorowi, Potter? —warknął wręcz na niego Snape, poprawiając szpitalną pidżamę.
Harry usiadł z syknięciem, gdy niechcący uraził zabandażowane nogi.
— Użyłem świstoklika.
— Tego się domyśliliśmy — zadrwił Postrach Hogwartu. — Kiedy zdążyłeś go zrobić?
— Wpadłem na ten pomysł przed świętami. Był umieszczony w pańskiej nakładce na różdżkę.
Snape spiął się, nagle uzmysłowiając sobie pewien fakt.
— Miałem go, gdy byliśmy u Czarnego Pana?
— Tak, ale nie mogłem go uruchomić.
— Obroża? — zgadł dyrektor.
— I głos.
Potter oparł głowę o ramę łóżka, masując skronie.
— Boli mnie głowa. Chyba jest wściekły. Nie wyszło mu porwanie.
— Jak ominąłeś zabezpieczenia zamku? — Dumbledore nie dawał za wygraną.
— Tego dowiedzieliśmy się z Hermioną podczas zaklęć. Pracowaliśmy nad tematem świstoklików. Jeśli dom, do którego tworzy się transport, uznaje przesłanych w jakiś sposób za mieszkańców, to bariera pozwoli na ich ominięcie. Profesor jest traktowany jako stały mieszkaniec, dlatego połączyłem go z Draco. Ja użyłem tylko czaru śledzącego.
Harry skulił się nagle, otaczając głowę ramionami.
— Spadaj gadzie. Idź sobie — szeptał sam do siebie, zaciskając powieki.
— Potter! — zawołał Snape, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
— Ty też spadaj — wyrwało się chłopakowi.
Starał się podnieść i po drugiej próbie udało mu się chwiejnie stanąć na nogach. Jedną ręką trzymał się za głowę, drugą asekurował się, ostrożnie podchodząc do szafki z eliksirami. Dumbledore zamierzał go powstrzymać, ale nie mógł przedostać się przez postawioną przez chłopaka tarczę, chyba że chciał mu zrobić krzywdę.
— Harry, co chcesz zrobić?
— Chcę tylko przeciwbólowy. Z samą wściekłością Toma sobie poradzę. — Odkorkował potrzebny eliksir i wypił duszkiem. — Przepraszam, ból czasami nie daje mi myśleć — dodał po chwili działania mikstury.
— Nie powinieneś wstawać. Mogłeś powiedzieć.
— Przyzwyczaiłem się, że często coś mówię, a i tak nikt mnie nie słucha. — Wrócił powoli na swoje łóżko. — Co z Draco?
Blondyn leżał naprzeciwko, ciągle uśpiony.
— Obudził się jakiś czas temu, ale trzeba było podać mu eliksir uspokajający.
Harry usiadł, podciągając długą koszulę i oglądając opatrunki na obu nogach od kolan w górę.
— To tylko Culter. Szybko się zagoi.
— Wiem — potwierdził cicho chłopak, przesuwając dłonią po bandażach. — To Avery’ego. Rozpoznaję jego magię.
Dyrektor zerknął na Severusa. Ten tylko wzruszył ramionami.
— Rozpoznajesz magię osób?
— Tylko tych, z którymi mam dłuższy kontakt. Na przykład Rona, Hermiony, czy… — Zamilkł, zatracając się we wspomnieniach. — Nieważne.
— To jest ważne, Harry. Bardzo rzadko czarodzieje rozróżniają sygnatury magii u innych.
— To proszę sobie zapisać kolejne dziwactwo do mojej osoby, bo ja rozróżniam nie tylko to.
— A co jeszcze?
— Nieważne — szepnął, wściekły na siebie za niepotrzebne paplanie w gniewie.
— Harry?
— Nie. — Gryfon spojrzał prosto w oczy dyrektora, tym razem zamykając normalne oko.
Aura wokół starszego czarodzieja była lekko gniewna, ale też i ciekawska.
— Harry, co widzisz tym okiem?
— Wiele interesujących rzeczy, panie dyrektorze, o których pan nawet nie chciałby wiedzieć.
— Potter! Jak ty się odzywasz to dyrektora?! — Snape skarcił go, ale bez większego efektu.
— Harry.
— Przepraszam, dyrektorze. Jestem po prostu zmęczony tym wszystkim. — Udał jednak skruchę, otulając się kocem. — Chciałbym odpocząć.
— Rozumiem, Harry. Zostawię was, żebyście wypoczęli. Poppy za chwilę wróci, gdybyście jej potrzebowali.
Dumbledore wyszedł ze skrzydła szpitalnego, cicho zamykając za sobą drzwi. Gryfon z długo tłumioną złością uderzył w pościel zaciśniętymi pięściami.
— To moje życie — mruknął, opadając na plecy i wpatrując się w sufit.
Machnął dłonią i biały kolor zamienił się w lazur przetykany małymi obłoczkami. Przypominało to trochę wzorem pokój dla dziecka, ale wolał już to od tej rażącej bieli.
— Malarzem to ty nie zostaniesz — zwrócił mu uwagę Snape.
Harry sapnął i domalował nad nim nietoperza zwisającego z gałęzi wyrastającej ze ściany.
— Potter! Nie drażnij mnie! — ostrzegł mistrz eliksirów, ale nic nie zrobił z rysunkiem.
— Przestałem się pana bać jakiś czas temu, profesorze.
— Będę musiał nad tym popracować.
— Wiem, jaki jest pan naprawdę.
Jakiś czas później Pomfrey wypuściła profesora i Harry’ego z ambulatorium. Draco, nadal w szoku, został pod jej opieką.
Gryfon szybko ruszył stronę Wieży, wiedząc, że przyjaciele bardzo się martwią. Pielęgniarka przez cały dzień nie pozwoliła im go odwiedzić.
Pokój Wspólny był opustoszały. Jakaś para pod oknem nawet nie zauważyła jego wejścia. Skierował się więc do swego dormitorium. Już przez drzwi słyszał rozmowę.
— To było naprawdę straszne — usłyszał głos Hermiony, poszedłby nawet o zakład, że dziewczyna siedzi właśnie na łóżku Rona. — Ci śmierciożercy nie mają żadnych skrupułów. Voldemort robi się coraz gorszy, a Harry… — zamilkła nagle.
— On ciągle na niego poluje, prawda? — Głos Deana był dziwnie spięty. — Nawet, gdy śpi.
— Nie tylko na Harry’ego. Na profesora Snape’a także.
W tym momencie Potter zdecydował się wejść. Uchylił drzwi i spokojnie wkroczył do pokoju.
— Harry! — krzyknęli wszyscy na jego widok, zrywając się z miejsc.
— Wszystko w porządku? — upewniała się Hermiona, już szukając na szafce Rona pergaminu.
— Tak, Hermiono. Wszystko ze mną w porządku — powiedział wolno i wyraźnie Harry.
Wszystkich zamurowało. Ron otwierał usta jak ryba wyjęta z wody.
— Odzyskałeś głos! — zawołała dziewczyna, pierwsza otrząsając się z szoku i przytulając chłopaka. — Tak się cieszę.
— Ja też. — Poklepał ją po plecach, jednocześnie odsuwając delikatnie. — Choć nadal nie lubię zbyt długiego dotykania.
— Rozumiem. — Dziewczyna usiadła na łóżku Weasleya, ciągnąc też rudzielca za sobą.
Dean, Seamus i Neville rozsiedli się na łóżku tego ostatniego.
— Teraz mów, co się stało? Powiedziano nam tylko, że śmierciożercy próbowali złapać ciebie i Snape’a — odezwał się Neville.
— Pewnie i tak jutro wszystko będzie w „Proroku”. Voldemort wysłał swoje sługi, by dostarczyć mu konkretne osoby. Narcyzę Malfoy zabito na pokaz.
— Mamę Draco?! — krzyknęła Hermiona, zasłaniając usta z przerażenia. — Och, nie! Jak on się czuje?
— Fatalnie. Ciągle jest w szoku.
— Został sierotą — stwierdził Ron, patrząc na Harry’ego sugestywnie.
— Tak. Ale ma jeszcze wujka. Pewnie Snape się nim teraz zajmie.
— Snape jest wujkiem Malfoya?
Harry potwierdził skinieniem głowy, zamyślając się. Sam był sierotą i po części rozumiał, jak czuje się teraz Draco. On znał, co prawda, swoich rodziców, ale uczestniczenie w śmierci matki było naprawdę ciężkim przeżyciem. Dobrze znał ten ból. Dementorzy byli łaskawi pokazać mu tę chwilę bardzo dokładnie.
— Harry?
— To nic. Jestem po prostu zmęczony, jutro pewnie też się będzie sporo działo. Chcę iść rano do Draco. — Zaczął przygotowywać się do snu.
— Dobranoc, chłopaki. — Hermiona pocałowała Rona w policzek, wywołując chichoty u pozostałych i spory rumieniec u rudzielca.
Po jakimś czasie w dormitorium zapanowała cisza. Koledzy pochrapywali cicho, a Harry nie mógł zasnąć. Ciągle myślał o Draco. Co teraz zrobi? Czy nie będzie miał jakiś durnych pomysłów o zemście?
W końcu większość nocy przesiedział w pokoju wspólnym, nie chcąc nikogo obudzić swoim wierceniem. Koło piątej nad ranem zdecydował się przejść. Stanął w jednym z pogrążonych w ciszy korytarzy, przy oknie z widokiem na jezioro. Wielka Kałamarnica już się obudziła, choć nadal było za ciemno, by zobaczyć, co dokładnie robi.
— Potter, co tutaj robisz? — usłyszał za sobą lekko gniewny głos mistrza eliksirów.
Rzucił na niego okiem. Poświata wokół mężczyzny była tak samo niebieska, jak u niego.
— Martwię się, tak jak pan.
— Niczym się nie martwię — zrugał go profesor.
Harry uznał, że może mu powiedzieć coś o oku, i wskazał uszkodzoną stronę swojej twarzy.
— Widzę nim, co pan czuje.
— Nieprawda! — Snape nie miał zamiaru dać sobie cokolwiek takiego wmówić.
— Widzę pański niepokój, a teraz zaniepokojenie. Kolejna dziwna umiejętność Złotego Chłopca.
— Od kiedy?
— Od zaklęcia Goyle’a.
— Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział, Potter.
— Wiem, profesorze. Jeszcze by mnie okrzyknięto dziedzicem, już sam nie wiem kogo. Może nawet samego Merlina. Albo kolejnym Copperfieldem.
— Tak, ten czarodziej nieźle sobie radzi wśród mugoli. A oni wierzą, że to sztuczki.
Potter uniósł brwi zdziwiony. David Copperfield czarodziejem! Tego powinien był się spodziewać.
— Co teraz będzie z Draco? — Gryfon szybko zmienił temat.
— Dopóki nie skończy szkoły, nie odczuje zbytnio zmian. Zostanę jego prawnym opiekunem, jako najbliższy członek rodziny i jego ojciec chrzestny.
— To wiele wyjaśnia, skąd Draco nabył pewnych mrocznych skłonności, jeśli chodzi o sarkazm i ironię.
— Nie rozpędzasz się za bardzo, Potter?
— Jestem tylko szczery. — Coś zadrapało go w gardle i odkaszlnął. — Chyba skoczę do kuchni po coś do picia.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 11:47, 13 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


No to dowiedziałam się, co się dzieje z Narcyzą... <p> Jak mogłaś, a ja ją lubiłam!
A wiec mamy Draco w Gryffindorze... Cieszę się z tego ogromnie, co nie zmienia faktu, że Ginny ma się trzymać z daleka od niego, bo on musi być z Harrym. Króliczki, a w szczególności Sebastian, są cudowne. Ponieważ w tytule tematu nie widzę [HP/DM] wpadam w czarną rozpacz. To tylko twoja wina, wiesz o tym, prawda?
A więc Severus wie już o klątwie? Jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej. Pokonają przekleństwo? Mam nadzieję, że tak.
To cudownie, że Harry odzyskał głos! Wiec jednak chodziło o blokadę psychiczną, tak? Według mnie zwyciężyła chęć uratowania Severusa, który w ten sposób wyrwał go przecież z jego skorupy, nawet jeśli zrobił to nieświadomie.
Wspaniały rozdział, Zil. I tak, wiem, że się powtarzam, ale naprawdę uwielbiam twoją pisaninę.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 14:57, 13 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 8.

Draco wrócił na zajęcia po pogrzebie matki, w poniedziałek. Blondyn w ogóle nie zwrócił uwagi na to, że Potter odzyskał głos. Jego ciche zachowanie zasmuciło większą część Gryffindoru, ale wszyscy zdawali się rozumieć ból, jaki przeżywał.
— Dajcie mu trochę czasu, chłopaki — tłumaczyła im Hermiona. — Musi przez to przejść.
Harry po części się z nią zgadzał. Każdy przechodzi przez takie zdarzenia w swoim życiu inaczej, często potrzebuje trochę czasu i samotności. Chłopak otarł pot z czoła czując, że jest mu gorąco. Zdjął szatę i wziął się za zaległe zadanie z eliksirów.
We wtorek na wróżbiarstwie kilka razy czuł, że jest mu zimno, i zaczął się zastanawiać, dlaczego. Drapanie w gardle też się nasiliło. Symptomy przeziębienia, jak nic, a on tak nienawidził być chory. Owinął się mocniej szalikiem, próbując odmówić chłopakom z dormitorium wyjścia na błonia. Dał jednak za wygraną, zobaczywszy obok Draco w podobnej sytuacji. Dziewczyny próbowały go niezbyt delikatnie rozweselić, namawiając na śnieżki. Tym razem gra rozgrywała się tylko pomiędzy uczniami z ich domu. Dziewczyny kontra chłopaki.
Jakiś czas później, mokrzy od szybko topniejącego na rozgrzanych czarami ubraniach śniegu, wkroczyli niemrawo do Wielkiego Holu. Przegrać z dziewczynami, co za wstyd. Harry już dawno rozpiął płaszcz i szatę, bo było mu za gorąco. Kolacji prawie nie zjadł, wypił tylko dwie szklanki soku i po pożegnaniu z przyjaciółmi poszedł spać, czując się strasznie zmęczony.

**

— Jest rozpalony.
— To pewnie przez tę wczorajszą zabawę na śniegu. Przeziębił się.
— Do tego stanu? Niemożliwe. — Harry usłyszał gdzieś nad sobą głos Poppy.
Było mu okropnie zimno, chciało mu się pić i bolało go całe ciało. Jęknął, zwracając tym na siebie uwagę zebranych.
Ktoś natychmiast przyłożył mu zimną dłoń do rozgrzanego czoła. Owiał go zapach piołunu i kokosu.
— To musi trwać już od kilku dni. Może miał wcześniej jakieś objawy, ale nie zwracał na nie uwagi. To byłoby całkiem możliwe, znając jego wcześniejsze przypadki.
Znowu Snape? Czemu się temu nie dziwił? Może to jego Mroczny Anioł Stróż? Zwykły pewnie wykorkował po pierwszej Avadzie albo stracił posadę za nieróbstwo. Uniósł się na łokciu, próbując wstać.
— A dokąd to, kochanieńki? — Pani Pomfrey bez większych problemów zmusiła go do powrotu do poprzedniej pozycji, popychając tylko lekko na poduszkę.
Harry jeszcze nigdy nie czuł się tak słaby, nawet po wyczerpaniu magicznym. Westchnął i natychmiast tego pożałował. Coś koniecznie chciało wydostać się z jego płuc. Coś o ostrych jak brzytwy pazurach. Kaszlał i kaszlał, a to nie chciało wyjść.
— Zapalenie płuc, jak nic — zawyrokowała pielęgniarka, kończąc zaklęcie diagnozujące. Podała mu jakiś nieziemsko pachnący eliksir, który prawie natychmiast powstrzymał kaszel. — Cóż, panie Potter, witam na co dwutygodniowej wizycie — uśmiechnęła się Poppy, przykrywając go kocem i zostawiając ze Snape’em, Ronem i Hermioną.
— Jak się tu znalazłem? — zachrypiał Harry przez podrażnione gardło.
— Chciałem cię rano obudzić, ale miałeś tak wysoką gorączkę, że na nic nie reagowałeś. Malfoy poleciał po profesora Snape’a. Chyba nadal zapomina, kto jest teraz jego opiekunem domu. Dostałeś się tutaj kominkiem.
— Pewnie dlatego tak źle się czuję — mruknął Gryfon, przykładając dłoń do czoła i przymykając oczy.
— Źle się czujesz, Potter, bo twój organizm nie ma czasu na zregenerowanie sił — wtrącił chłodno Snape. — Dwa tygodnie to zbyt krótko, przy niektórych twoich kontuzjach, by wydobrzeć. Twoja dieta też ma wiele do życzenia. Dbanie o siebie jest bardzo ważne w twoim nieszczęsnym przypadku.
Harry musiał przyznać mu rację. Nigdy nie zwracał uwagi na to, co je, wystarczało mu tylko, że było smaczne. A smaczne nie zawsze oznacza zdrowe. Poza tym zbyt często zdarzało mu się opuszczać posiłki, choć nie zawsze z jego własnej winy.
Nie ważne czego próbowała Pomfrey na spółkę za Snape’em, przez następne dni, stan Harry'ego nie chciał się poprawić.
Dwa dni po przebudzeniu się w skrzydle szpitalnym, chłopak nie mógł już oddychać samodzielnie. Pomagało mu w tym zaklęcie dostarczające powietrze bezpośrednio do płuc. Gorączka nie spadała, powodując majaki, które sprawiały, że rzucał się na łóżku, patrząc na torturujących go we dworze Voldemorta śmierciożerców. Gdy na wpół przytomny chłopak próbował walczyć z przewidzeniami, Dumbledore zdecydował się w końcu otoczyć łóżko, na którym leżał, barierą pochłaniającą magię Gryfona. Nie było najmniejszej szansy na zbliżenie się do Harry'ego bez aktywnej tarczy. Nawet dla Snape’a. Potter nie rozpoznawał nikogo. Jedynym pocieszeniem był brak wizji od Voldemorta. Tak mocno osłabiony chłopak mógłby już tego nie przeżyć.

**

Draco otrząsnął się trochę z otępienia, mając teraz inny powód do zmartwień. Odwiedzał Pottera codziennie wraz z Weasleyem i Granger. Rudzielec, choć z trudem, przyjął w końcu do wiadomości, że były Ślizgon zmienił się, a nawet wydoroślał. Hermiona zwróciła wtedy uwagę, że on sam też się zmienił. A Weasley musiał przyznać jej rację.
Kolejne trzy dni Gryfoni przeżyli w rosnącym napięciu. Oboje dorosłych zajmujących się chorym stawiało sprawę jasno. Nawet w czarodziejskim świecie zdarzają się śmiertelne przypadki u osób z zapaleniem płuc. A Potter do okazu zdrowia, nawet jeszcze przed chorobą, się bynajmniej nie zaliczał.
Szóstego dnia jednak stan Złotego Chłopca ustabilizował się, a gorączka przegrała walkę z eliksirami. Pierwsza pobudka Harry'ego była krótka. Otworzył oczy, napił się odrobinę wody z miodem oraz cytryną podanej przez Poppy i ponownie zapadł w sen, tym razem już zupełnie normalny.
Kolejne trzy dni trwało zanim mógł opuścić ambulatorium, choć tylko po to, by zameldować się u McGonagall.
— Panie Potter, zostałam poinformowana przez profesora Dumbledore’a o pewnej uldze, którą zastosujemy – my, nauczyciele – by mógł pan nadrobić zaległości. Panna Granger zaoferowała swoją pomoc przy korepetycjach. Mnie jednak bardzo martwi, tak jak i panią Pomfrey z resztą, stan pańskiego zdrowia.
— Ale ja czuję się dobrze — bronił się Harry.
— Panie Potter, wszyscy profesorowie wiedzą już o pana regularnych wizytach u magomedyczki. Nie podoba mi się fakt, że nie mogę wypytywać pana o ten problem, w końcu jestem Opiekunką twego Domu, ale nie chcę być wręcz wścibska. Nie wtrącamy się w tę sprawę, na wyraźną prośbę dyrektora, który powiedział, że zajmuje się pan tym problemem razem z profesorem Snape’em.
— Coś w tym rodzaju, jeśli mogę to tak nazwać, pani profesor.
— Dobrze. Ponieważ za kilka dni zapewne znów opuści pan zajęcia chcemy się zawczasu przygotować.
Z tym faktem Harry musiał się zgodzić. Większość tygodnia przespał i zostało mu już zaledwie około trzech, czterech dni na kolejną „akcję”.
— Dlatego też jak najszybciej przekażemy pannie Granger tematy przyszłych zajęć, aby mogła je z panem przerobić.
Chłopak krótko podziękował profesorce za troskę. Przynajmniej miał szansę nadrobić materiał i nie zaharować się jak wół. Hermiona ustali pewnie jakiś odpowiedni dla niego plan. Musi tylko dorzucić do niego treningi ze Snape’em i Malfoyem. Jak na razie pierwsze spotkania nie bardzo im wyszły. Ale teraz może chociaż nagadać Draco. Z profesorem lepiej nie zaczynać. Nie zawsze może być w tak pokojowym nastroju, jak ostatnio. A najbliższe spotkanie miało odbyć się właśnie dzisiaj, po kolacji, czyli za dwie godziny. Dobrze, że chociaż był piątek. Będzie mógł odpocząć przez weekend.
Po kolacji, wraz z Malfoyem, zapukał do drzwi gabinetu nauczyciela eliksirów.
— Nie mam zamiaru dzisiaj z tobą trenować, Potter, bo dopiero co opuściłeś szpital — zaczął profesor od razu na wstępie, uważnie mierząc Gryfona tym swoim przenikliwym wzrokiem. — Będziesz obserwatorem. Poćwiczymy trochę z Draco, a ty masz wyłapywać jego błędy.
— Dobrze, profesorze.
Przeszli do jednej z sal lekcyjnych, przygotowanej do tego typu praktyk.
Harry rozsiadł się wygodnie w jednym z kątów i obserwował rozgrzewkę. Snape promował system ciało-umysł. Nauczenie ciała pewnych nawyków, by umysł mógł później myśleć tylko o zaklęciach. Wygibasy, które kazał wykonywać Malfoyowi, były naprawdę męczące i Harry wiedział, że on sam nie miał na to ani grama siły. Padłby po góra pięciu minutach. Potem nadszedł czas zaklęć i kontrzaklęć. Większość Potter poznał już w zeszłym roku, gdy Hermiona układała plan na zajęcia Gwardii. Kilka nowych zaciekawiło go i zanotował sobie w pamięci, by powiedzieć o nich dziewczynie.
Nagły ból w bliźnie przerwał jego rozmyślania. Voldemort znów próbował przedrzeć się przez jego osłony. Próbował to jednak złe określenie. On przechodził przez nie jak rozgrzany nóż przez masło.
Głuchy odgłos uderzania ciała o podłogę zwrócił uwagę pojedynkujących się kawałek dalej mężczyzn.
— Potter! — Przypadli do niego natychmiast, odwracając na plecy.
Nieprzytomny chłopak, targany cierpieniem, nawet nie jęknął.
— Zrób coś! — ponaglał Draco wuja.
— Nie potrafię. Już wcześniej próbowałem. Podczas połączenia ból zostaje przekazany także osobie, która wkroczy do zajętego przez Czarnego Pana umysłu.
— I co z tego?
— Draco, nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, co on mu robi. Byłem tam tylko kilka minut i myślałem, że umrę.
— Czyli on sam musi to znosić? Nikt nie może mu pomóc?
— Niestety nie znam nikogo, oprócz Pottera, kto potrafiłby znieść taką ilość mentalnego bólu, jaką wysyła mu Czarny Pan.
Snape wstał, by transmutować jedną z ułożonych pod ścianą ławek w sofę.
Draco spojrzał szybko na wujka, potem na Pottera. Ujął mocniej różdżkę i cichym, ale pewnym głosem rzucił zaklęcie.
Legilimens.
Snape odwrócił się gwałtownie, słysząc tę inkantację. Draco, dotykając czoła Pottera, cicho coś szeptał, choć Severus nie rozumiał słów.
Harry natychmiast wyczuł obecność kogoś innego niż Voldemort. Dziś potwór przechodził samego siebie. Poza nasyłaniem bólu dorzucił jeszcze wizje tortur.
Chciał wypchnąć tę nową jaźń, ale ta się nie poddawała, dał więc za wygraną, by nie marnować ograniczonych sił.
— Chcę ci pomóc. — Usłyszał słowa, ale nie mógł skojarzyć, do kogo mogłyby należeć.
Nie był to Snape, jego rozpoznawał natychmiast. Nie był to też Dumbledore. Czemu jaźnie nie mogą mieć głosu takiego, jaki mają ich właściciele w rzeczywistości? Ten delikatny jak podmuchy letniego wiatru głos nie pasował mu do nikogo, kogo znał.
— Odejdź!
— Nie zostawię cię samego.
— Nie chcę, żebyś cierpiał. Wystarczy, że ten dupek nie daje mi spokoju.
— Potter! To nie jest prośba. Zostaję!
Ten upór Harry rozpoznałby wszędzie.
— Draco?
— Nie, Merlin w samej swojej wielkiej osobie! — Jego irytacja przebijała się nawet przez ciągły ból Czarnego Pana. — Oczywiście, że to ja! A myślałeś, że kto?
— Odejdź, Draco. Naprawdę nie mam siły, żeby cię wypchnąć, a zaraz zacznie się najgorsze — prosił słabo brunet.
Z drugiej strony nie chciał zostać sam.
— Nie zostawię cię — upierał się Malfoy. — Będziesz teraz robił wszystko, co ci każę, i razem damy mu radę.
— Nie mów, że jesteś lepszy w te klocki od Voldemorta.
Rozmowa oczywiście nie przebiegała tak gładko. Harry naprawdę musiał się mocno starać, żeby nie zagłębić się w bólu i wizji. Czuł się, jakby oglądał dwa telewizory na raz i próbował nadążyć za każdym programem.
— Miałem trzech niezwykłych nauczycieli. Każdy stosował inną taktykę, a ja stworzyłem własną kombinację. Nawet Czarny Pan nie potrafi się przez nią przedrzeć, choć nie próbował, szczerze powiedziawszy, bo o niej nie wiedział.
— No, dobra. Spróbować zawsze można. — Mentalny głos Pottera zaczął słyszalnie słabnąć.
— Potter!

**

Snape, nie mogąc ruszyć połączonych chłopaków, wezwał patronusem Pomfrey i Dumbledore’a, gdy blizna Pottera zaczęła krwawić.
Po godzinie, podczas której nie wydarzyło się nic nowego, wszyscy zaczęli się martwić.
— To już za długo trwa — zauważył Severus. — Trzeba przerwać zaklęcie Draco.
— Nie — sprzeciwił się dyrektor.
— Albusie? — Poppy spojrzała na niego wystraszona, nie mając pojęcia, o czym Dumbledore myśli.
— Spójrzcie. Harry, przy pomocy Draco, jakoś sobie radzi.
Dumbledore miał rację. Oddech Pottera był tym razem spokojny i wyrównany. Krew z blizny nie płynęła tak szybko, jak poprzednio.
Tylko bladość na obu twarzach świadczyła, że chłopcy nie zapadli w zwykły sen.
Nagle Malfoy otworzył oczy i spróbował wstać z klęczek. Zaraz jednak osunął się z powrotem na podłogę.
— Cholera, Potter. Trochę delikatniej — zaklął pod nosem.
— Przepraszam, Draco — szepnął Harry, nie otwierając oczu. — I dziękuję.
— Stracił przytomność — stwierdziła Poppy, wycofując zaklęcie diagnozujące, gdy głowa Gryfona opadła na bok.
— To chyba dołączę do niego… — Draco osunął się, już cały, na podłogę z cichym jękiem. — Głowa mi pęka. — Nie stracił jednak przytomności, chociaż bardzo tego pragnął. — Dacie mi coś przeciwbólowego, czy sam mam sobie iść i wziąć? — warknął, gdy nikt nie zareagował na jego wcześniejsze stwierdzenie.
Dorośli otrząsnęli się z szoku. Zabrali obu uczniów do skrzydła szpitalnego, gdzie Draco otrzymał w końcu swój upragniony eliksir.
— Draco, możesz nam powiedzieć, co robiłeś w umyśle Harry'ego? — spytał Dumbledore, widząc rozluźnienie na twarzy pacjenta po wypiciu mikstury.
— Nie. Obiecałem Potterowi.
— Panie Malfoy! — oburzyła się pielęgniarka, słysząc jego sprzeciw. — Severusie, przemów mu do rozsądku.
Mistrz eliksirów spojrzał tylko na Pani Pomfrey, za maską pobłażliwości kryjąc niepokój.
— To nic nie da. Jest Malfoyem. Oni nie łamią obietnic za żadną cenę, jeśli już jakąś złożą.
— Dlaczego, panie Malfoy? — Po słowach Snape’a, głos dyrektora stał się nagle bardzo oficjalny.
— Ponieważ sposób, którego użyliśmy z Potterem do zablokowania Czarnego Pana, jest znany tylko nam dwóm. Nie mamy zamiaru udostępniać go nikomu. Nie chcemy żadnego przecieku.
— Przecieku?
— To takie mugolskie określenie. Ucieczka informacji w niepożądaną stronę — wytłumaczył Severus automatycznie.
— Wiem, co znaczy „przeciek”, Severusie. Nie rozumiem tylko, czemu nie chcą podzielić się sposobem blokady Toma.
— Pan chyba jeszcze nie zauważył, że Harry mało komu ufa. A panu najmniej. Nie wiem, co pan mu zrobił, ale musiało to mocno nadszarpnąć jego zaufanie.
Bardzo niezręczna cisza wypełniła salę skrzydła szpitalnego.

**

Harry zastanawiał się, czy jest sens otwierać oczy. Przebywanie w tej sali było przecież jego najmniejszym problemem. Znając swoje szczęście, otacza go teraz wianuszek czarodziejów. Ostrożnie uchylił powiekę.
— Przestań udawać, że śpisz. Już dawno wymyślono zaklęcie monitorujące. — Draco siedział na krześle po jego lewej stronie, otulony kocem.
— Wszystko w porządku? — spytał Harry słabo.
— Lepiej martw się o siebie, Potter. Spałeś szesnaście godzin.
Pewnie dlatego czuł się taki otumaniony i zdrętwiały.
— A ty? Co tu robisz?
— Czekam na śniadanie.
Oznaczało to, że Malfoy przebywał z nim w szpitalu pod stałą obserwacją pani Pomfrey.
— Ile przespałeś?
— Wystarczająco dużo — sapnął Draco, słysząc delikatny i troskliwy ton z ust tego szczególnego Gryfona.
— Mocno cię wymęczyłem. Przepraszam.
— To nie była twoja wina.
— Po części. Gdybym lepiej przyłożył się do nauki oklumencji, nic takiego by się nie zdarzyło.
— Kto cię uczył?
— Twój wuj, w zeszłym roku.
Harry najwidoczniej lubił szokować Draco. Ten robił wtedy bardzo ekspresyjne miny, tak było i teraz.
— Severus cię uczył? I nadal żyjesz? Ja myślałem, że szybciej ucieknę i porzucę swoje nazwisko, niż dam się namówić na lekcje z nim.
— To kto cię uczył? Mówiłeś coś o trzech nauczycielach.
— Moi rodzice i pewien przyjaciel rodziny. Najwięcej jednak mama. Miała do tego talent jak nikt. Twierdziła, że Blackowie byli w tym najlepsi.
Potter przymknął oczy, czując się zaskakująco wyczerpany tą krótką rozmową.
— Harry? — zaniepokoił się blondyn, pochylając się nad nim.
— Musiało cię mocno walnąć, skoro mówisz mi po imieniu — szepnął brunet, lekko się uśmiechając, nadal jednak nie otwierając oczu.
— To mnie nie strasz, kretynie. Pomfrey poszła po eliksiry dla ciebie. Bądź łaskaw nie odpływać, zanim nie przyjdzie.
— Postaram się, ale może być ciężko. Naprawdę czuję się słaby jak niemowlę.
— Przynajmniej przestałeś udawać męczennika.
Pani Pomfrey właśnie ten moment wybrała sobie, żeby się pojawić. A było tak wspaniale. Tak przynajmniej sądził Harry, poddając się tym wszystkim zabiegom. Po sprawdzeniu rany, która ostatnio bynajmniej nie przypominała blizny (za to ciągle się otwierała, jak drzwi z zdezelowanym zamkiem) i wypiciu chyba wszystkich możliwych mikstur z szafki, zostawiła go w końcu w spokoju.
— Jak ty to znosisz? — odezwał się Draco, gdy kobieta raczyła zniknąć. — Ja bym sobie tak nie pozwolił.
— Nie mam wyboru. Jestem tutaj za często, żeby robić sobie wroga z jedynej osoby, która ciągle ratuje mi życie.
— Też prawda. — Draco wrócił na swoje miejsce u boku Harry'ego.
— A jak naprawdę się czujesz po wydarzeniach ostatnich dni? — zadał trochę krępujące pytanie.
— Trzymam się jakoś — odparł cicho Malfoy. — Mama nie chciała bym się zamartwiał. Przyjąłem do wiadomości, że jej przygoda rozpoczęła się w trochę innym miejscu.
Ucichli na jakiś czas nie wiedząc co powiedzieć.
— Gdzie masz Sebastiana? — zapytał nagle Potter, zmieniając temat na jakiś weselszy.
— Ostatnio, jak go widziałem, jakiś rudy potwór zabierał go z mojego dormitorium.
— Pozwoliłeś jej? — zdziwił się Gryfon, doskonale wiedząc, o kim mowa.
— Nie znasz kobiet Weasleyów? Błagam cię, Potter… To prawie samobójstwo stanąć im na drodze.
Harry przypomniał sobie panią Weasley, radzącą sobie z całą watahą dzieciaków. Nie dziwił się, no może trochę, że Malfoy nie przeszkodził Ginny w porwaniu jego królika.
— Dobrze, że to tylko maskotka. Nie chciałbym być właścicielem krzyżówki z wozakiem. Chociaż na hodowli i sprzedaży futer można by ubić niezły interes.
— Uważaj, odsetki cię zjedzą. Ginny już pewnie opatentowała pomysł.
— Opa…co? Przestań używać przy mnie tych mugolskich określeń — oburzył się po szlachecku blondyn. — Obaj należymy do porządnych rodów. Jesteśmy jedynymi dziedzicami i musimy pokazać klasę.
— Dobrze byś się sprawdził jako przewodnik dla pierwszorocznych. Mógłbyś im pokazywać klasę, gdyby się zgubili.
Wraz z eliksirami wzmacniającymi wrócił i humor. Draco nie przyjął jednak tej zniewagi tak łatwo. Pofuczał nad brunetem, gdy zamiast oczekiwanego zrozumienia zobaczył łobuzerski uśmieszek, po czym obraził się i wrócił do swojego łóżka. Harry miał zamiar go udobruchać, ale nie miał już sił. Chwilę później, gdy Draco wrócił sprawdzić, czemu Potter tak nagle ucichł, chłopak już spał.

**

Harry zastanawiał się, czy Hagrid bardzo by się zezłościł, gdyby nie przyszedł na jego zajęcia. Ostatnio zaczął ufać swojemu przeczuciu. A dziś szczególnie nie dawało mu ono spokoju. Nerwy miał napięte jak postronki, podczas gdy Hermiona próbowała go uspokoić.
— Możesz użyć tarczy. Hagrid, nawet jeśli zauważy, to nic ci nie powie.
— To nie jest wyjście.
— Uważam jednak, że to dobry pomysł — rzekła dziewczyna, otrzepując śnieg z ramion.
Dzisiaj sypał dosyć intensywnie.
Cała klasa zatrzymała się przed zagrodą. Wozaki zostały już zabrane. Nie pozostały po nich nawet uprzęże.
— Witajcie. Mam dziś dla was naprawdę ciekawe okazy.
— Już się boję. — Draco z ostentacją odsunął się od zagrody na bezpieczną odległość. — Jeśli on mówi „ciekawy”, to tak jakby znaczyło „groźny”.
Hagrid jednak go nie usłyszał, pukając w skrzynię stojącą pośrodku zagrody.
— No, wyłazić, maleństwa. Macie gości. Chodźcie się przywitać.
Skrzynia zatrzęsła się i z jej środka wylazło kilka jasnoszarych stworów.
— Och, nie! — Hermiona natychmiast cofnęła się od barierki.
Większość osób zrobiła to samo. Nawet jeśli nie wiedzieli, co to takiego, ufali wiedzy Granger.
Sześć smukłych, homaropodobnych stworzeń rozlazło się po zagrodzie.
— Piękne, prawda?
— Panie psorze, czy jest pan pewien, że to bezpieczne — odważył się zapytać któryś z uczniów, obserwując podchodzący coraz bliżej jeden z okazów.
— Oczywiście. Langustniki* nie są niebezpieczne. Trzeba tylko pamiętać, żeby ich nie jeść, bo można się zrobić zielonym.
Harry z zaciekawieniem przyglądał się nowemu nabytkowi półolbrzyma.
— Harry, lepiej się odsuń! — zawołał Ron, widząc niespokojnie spojrzenie przyjaciółki rzucane w jego stronę.
— Są spokojne. Nic nie zrobią — uspokajał go Hagrid.
Tylko tak się mu wydawało. Dwa langustniki najwyraźniej uznały, że czas rozpocząć okres godowy i zaczęły walczyć ze sobą. Kolejne dwa dołączyły do nich, odganiając na bok samice. Nie bardzo spodobało się to żeńskiej części stada. Zepchnięte pod samą barierę, same zaczęły atakować.
Dean z Seamusem stali najbliżej, wcale niezrażeni ostrzeżeniami Hermiony. Zaczęli nawet obstawiać zakłady, która samica wygra te przepychanki. Samce nagle wyczuły innych obserwatorów. Ich długie, nakrapiane zielenią kleszcze zaczęły przecinać powietrze, kierując się w stronę uczniów. Dean odwrócił się od langustników, tłumacząc coś Seamusowi, nie widział więc zbliżającego się niebezpieczeństwa.
— Odsuńcie się od bariery! — zawołała Hermiona.
Seamus machnął na nią ręką, po raz kolejny lekceważąc ostrzeżenie. Harry bez wahania podszedł bliżej, żeby odciągnąć kolegów poza strefę rażenia. Ten nagły ruch musiał zdenerwować stworzenia.
Okrzyk bólu wyrwał się z ust zielonookiego Gryfona, gdy jedne ze szczypiec dosięgły jego nogi.
— Harry, nie!
Trójka chłopaków odsunęła się natychmiast poza zasięg pozostałych szczypiec.
— Czemu mnie nie słuchaliście? — karciła ich dziewczyna, zła, że wzgardzili jej ostrzeżeniami. — To naprawdę niebezpieczne stworzenia. Harry, masz teraz pecha na cały tydzień. Lepiej, żebyś przyjął to do wiadomości jak najszybciej. Nawet Felix ci nie pomoże. Mikstura szczęścia nie działa na magiczne ukąszenia…


• * Langustnik Ladaco — „ Fantastyczne zwierzęta” Newt Skamander

**

Harry nie chciał wierzyć Hermionie. Bardzo nie chciał. Nie interesowały go żadne kumulacje. Codziennie ma przeżywać to, co normalnie zdarzało mu się co dwa tygodnie? Załamany, uderzył głową w stół. Rozlany tym ruchem sok spłynął na jego spodnie. Nawet na to nie zareagował. Po krótkim odcinku, jaki dzielił zamek od chaty gajowego, oprócz siniaka po uszczypnięciu przez langustnika, nabawił się jeszcze guza, ubił sobie duży palec u nogi i umorusał większą część szaty. Rozlany sok nie robił mu już żadnej różnicy.
— Harry, proszę cię. Bądź bardziej ostrożny — upominała go po raz tysięczny Hermiona, wycierając napój i ze stołu, i z niego.
— Następnym razem, jak cię nie posłucham, masz moją pełną zgodę na wytarganie mnie za uszy.
— Potter! Jak tam twoje zdrówko? — Zabini przechodził właśnie obok ich stołu i nie odpuścił sobie zniewag. — Masz szansę dożyć końca tego tygodnia?
— Zaraz go strzelę — warknął Weasley, ale Harry złapał go za ramię, powstrzymując mordercze zapędy.
— Nie są tego warci. Niech się cieszą, dopóki mogą.
— Wystarczy, że upiekło im się ostatnio — dorzucił Draco, wspominając akcję nad jeziorem, a dokładnie w jego odmętach. — Tym razem nie powinieneś im darować.
— Na pewno nie będę przetrzepywać im skóry na oczach większości kadry nauczycielskiej — odparł Potter, wskazując bułką główny stół.
Harry uwielbiał gulasz i nic go nie powstrzyma od jego skonsumowania. Poza tym musiał nabrać sił, jeśli ma zmierzyć się ze swoim nowym pechem, i to przez calutki, bardzo długi tydzień. Skoro żadne antypechowe zaklęcie ani mikstura nie zadziała, musi stać się bardziej ostrożny, tak jak chce tego Hermiona. W tym momencie Hogwart zamienił się dla Harry'ego w jedno wielkie pole minowe pod ciągłym obstrzałem. Jak zwykle miał, co prawda, cichą nadzieję, że nie będą to jakieś straszne wypadki. Jego zdrowie jest już wystarczająco kiepskie. Ciężko wzdychając, ruszył za przyjaciółmi do dormitorium. Po drodze wpadł w fałszywy stopień, choć dałby głowę sobie uciąć, że nigdy nie znajdował się on w tym miejscu. Irytek wylał na niego kubeł zimnej wody przy samym wejściu do Wieży. Zaklęcie suszące i kilkanaście sekund później Harry padł na fotel przed kominkiem.
— Mam zamiar nie ruszać się z tego fotela przez najbliższy tydzień.
— A zajęcia? Już i tak masz duże problemy z nadążeniem za programem.
Kandelabr nad jego głową zaskrzypiał ostrzegawczo. Harry, nie czekając ani chwili, wyskoczył z fotela. Huk i swąd palonej materii rozniósł się po komnacie. Hermiona szybko ugasiła pożar. Prawie natychmiast zjawiła się opiekunka domu.
— Co tu się dzieje? W moim gabinecie włączył się alarm bezpieczeństwa.
— Przykro mi, pani profesor. — Harry wstał z podłogi, otrzepując się z gruzu. — Przez najbliższy tydzień dosyć często będzie się włączał.
— A to dlaczego?
— Na zajęciach z opieki Harry'ego zaatakował langustnik ladaco.
— Hagrid już całkiem oszalał? — Minerva załamała ręce, słysząc słowa panny Granger. — Sprowadzać takie stworzenia do szkoły pełnej uczniów. Panie Potter, radzę panu przez większość czasu utrzymywać tarczę. Uchroni pana przed większością drobnych wypadków. Zawiadomię też panią Pomfrey oraz resztę nauczycieli, aby byli przygotowani. Nie zwolnię jednak pana z zajęć, dopóki nie okaże się to naprawdę konieczne.
— Tak, wiem. Za dużo ich opuściłem. Hermiona już mnie uświadomiła.
Do końca dnia Harry nie opuścił pokoju wspólnego, odrabiając zadania i ucząc się z Hermioną. Skończyło się tylko na rozlanym atramencie, pokaleczonej ręce, gdy pióro pękło mu w dłoni, oraz kilku guzach.
Rano nie miał najmniejszej ochoty wstawać. Ale ponieważ otaczali go sami Gryfoni, nie miał też zbytniego wyboru. Teraz, kiedy Trelawney dowiedziała się o jego pechu, ta stuknięta proroczyni zapewne nie da mu spokoju na zajęciach.
Po śniadaniu, ciężkim przetrwaniu wróżbiarstwa i podobnym obiedzie, chłopak chciał już tylko zniknąć. Zdecydował się ukryć w łazience Jęczącej Marty. Tam może zostać najwyżej zmoczony wodą. Opadł ciężko na podłogę pod oknem.
— Witaj, Harry! Och, przepraszam! — zawołała dziewczyna, wynurzając się z umywalki i oczywiście ochlapując go wodą.
— Nic nie szkodzi — westchnął, osuszając się.
— Rzadko teraz przychodzisz.
— Jestem ostatnio bardzo zajęty. Przykro mi, Marto.
— Rozumiem. Ty masz ciągle swoje życie, a ja tylko sobie tu przebywam — zachlipała panna.
Nagle drzwi wejściowe otworzyły się odrobinę i ktoś z okrzykiem triumfu zawołał:
— Pięćdziesiąt punktów za trafienie w głowę!
Harry zobaczył charakterystyczną okładkę Historii Hogwartu przelatującą przez głowę Marty, a następnie zmierzającą w stronę okna nad jego głową. Zdążył jeszcze osłonić głowę rękami, zanim kawałki szyby spadły na niego. Sapnął, czując jak wiele odłamków wbija się mu w ramiona i plecy. Nie miał zamiaru się ruszać i wbijać głębiej szkieł.
— Marto, lepiej kogoś zawołaj — poprosił, powoli biorąc oddech.
Pierwsza do łazienki wpadła McGonagall, a zaraz za nią Snape.
— Nie ruszaj się — odezwali się jednocześnie.
— Nie mam takiego zamiaru. Proszę powstrzymać tylko krwawienie, bo już widzę mroczki przed oczami.
Mrowienie magii otoczyło jego ciało na kilka sekund.
— Możesz opuścić ręce. Wyjąłem co większe kawałki. Resztę usunie Pomfrey.
Harry wyprostował się ostrożnie, nadal czując te resztki szkła w swoim ciele.
— Lepiej nie wstawaj.
McGonagall wyczarowała nosze i z pomocą profesora położyła na nich Pottera na brzuchu.
— Poppy! — krzyknęła Minerva zaraz po wejściu do szpitala.
Snape przelewitował Gryfona na łóżko, usuwając jednocześnie z niego ubranie.
— Mógł pan zostawić chociaż slipy — obruszył się chłopak, zirytowany. — Jakoś nie widzi mi się świecić tyłkiem. Poza tym wiem, że tam nie jestem ranny.
— Co za skromność, Potter. — Przykrył go jednak kocem od pasa w dół.
Z tacy na szafce, przygotowanej zawczasu, wziął małe szczypce i gazę.
— Zacznę powoli usuwać resztę szkła. Staraj się nie ruszać, nie mam zamiaru cię mocniej kaleczyć.
— Moim plecom to i tak nie zrobi większej różnicy, panie profesorze. I tak nie wyglądają normalnie.
— Ty nigdy nie byłeś normalny, Potter.
— Severusie — sapnęła na niego Minerva, oczyszczając rany, stojąc z drugiej strony łóżka.
— Bardzo panu dziękuję, że raczył mnie pan uświadomić.
— Chyba jednak wolałem, jak byłeś niemową.
— Severusie Snape! To było okrutne. — Pani Pomfrey wyganiała na korytarz mocno zarumienioną siódmoroczną Ślizgonkę. — Witam, panie Potter. Co tym razem?
— Bliskie spotkanie Historii Hogwartu z oknem. — Chłopak spiął się na chwilę przy wyjmowaniu kawałka z jego ramienia. — Ale więcej nie powiem już ani słowa, bo profesor Snape preferuje ciszę.
Zamilkł, czasami tylko sycząc na kontakt eliksirów z jego skórą.
— Co z panną Emils? — spytał nagle Severus, rzucając pielęgniarce szybkie spojrzenie.
— Całe szczęście fałszywy alarm. Nauczyłam ją odpowiedniego zaklęcia. Obiecała, że przekaże go też innym koleżankom.
— Jakoś nie pamiętam, bym w tym wieku tak szalał, jak oni teraz. Czy oni te hormony wypijają co rano z sokiem? Ostatnio nic innego nie robię, tylko wyłapuję zakochane pary, kryjące się po kątach. Nienawidzę lutego.
Harry, cierpliwie znosząc zabiegi, uśmiechnął się lekko. Walentynki nie były także jego ulubionym dniem w roku, więc rozumiał Snape’a. Po pierwsze, był sławny. Po drugie, w miarę majętny. Nie znał do końca wartości skrytki, a nie chciał się chwalić, że jest bogaty. Te dwie rzeczy powodowały, że patrzono na niego właśnie przez te pryzmaty. A on chciał, żeby patrzono na niego, Harry'ego.
Powoli zaczął zapadać w otępienie, czy to spowodowane utratą krwi, czy spadkiem adrenaliny.
— Lepiej daj mu teraz te eliksiry, bo zaczyna odpływać do krainy gryfonków — usłyszał jak zwykle przemiły głos Snape’a, przebijający się powoli do jego umysłu.
Poczuł, że jest ostrożnie przez niego odwracany i podnoszony, a następnie zmuszony do wypicia dwóch czy trzech mikstur.
— To ja się na chwilę urwę, jeśli panie pozwolą — mruknął, już leżąc i zasypiając powoli.
— Teraz to był wykapany James Potter. — Minerva zaśmiała się nieco histerycznie.
Severus ścisnął szczypce, a następnie rzucił nimi na tacę.
— To proszę, zajmijcie się kopią Jamesa. Ja mam inne obowiązki.
I opuścił salę, trzaskając drzwiami.
— Chyba poproszę Albusa o zamontowanie tych obrotowych drzwi, jakie mają mugole. Podobno nimi nie sposób trzasnąć, chociaż znając Severusa, na pewno coś by wymyślił.
Harry, będąc już na granicy snu, zasmucił się tą reakcją. Gdyby wiedział, ugryzłby się w język. Naprawdę nie chciał przypominać swego ojca. A już na pewno nie Snape’owi.

**


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 14:58, 13 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


**

— Po wczorajszym wypadku nauczyciele zdecydowali, że dziś nie pójdzie pan na zajęcia. Po pierwsze, z powodu odniesionych ran, a po drugie, przez niebezpieczeństwo, jakim mogą one zagrozić — powiadomiła Harry’go McGonagall sucho.
To było raczej do przewidzenia. Środa była naładowana najtrudniejszymi zajęciami praktycznymi.
— Panna Granger przyniosła już pańskie zadania na dzisiaj. Posiłki dostarczą skrzaty.
Harry doszedł do wniosku, że to będzie bardzo długi i nudny dzień. Może jednak przynajmniej tutaj będzie bezpieczny? Pani Pomfrey już wczoraj rzuciła razem z McGonagall zaklęcia nietłukące na okna. Przyjaciele odwiedzili go na chwilę przed śniadaniem. Nie mieli jednak zbyt wiele czasu na pogaduszki. Napięty harmonogram pozwoli im przyjść znowu nie wcześniej niż po kolacji. Po śniadaniu Harry zabrał się za czytanie, tylko trzy razy kalecząc palce o kartki. Udało mu się nawet uskoczyć przed atramentem, gdy kałamarz zdecydował się przyjąć pozycję horyzontalną. Rozlana zupa poparzyła mu dłonie, a przewracający się parawan nabił guza. Dzień nie był ani trochę nudny. W końcu chłopak zaczął sobie zapisywać „wpadki” na jednym z pergaminów, klasyfikując je pod odpowiednimi zranieniami. Miał już „guzy”, „rany otwarte”, „siniaki”, a nawet jedno „podtopienie”, gdy myjąc zęby, zakrztusił się, i tylko pomoc Poppy, która mocnym walnięciem w plecy spowodowała, że nie sklasyfikował tego jako „prawie śmiertelne”.
Po obiedzie wpadł, i to dosłownie, Draco, choć widać było, że nie zrobił tego z własnej woli.
— Cześć! — przywitał się brunet, odkładając książkę do eliksirów i ssąc palec.
Kolejna kreska w rubryce „rany otwarte”.
— Ja tylko na chwilę. — Draco zaglądał przez szparę w uchylonych drzwiach.
— Widzę. Czemu nie powiesz McGonagall?
— A po co? Myślisz, że to coś da? — burknął blondyn i wyszedł, trzaskając drzwiami, wywołując tym pielęgniarkę z kantorka.
— Kto to był? — spytała, nie widząc na sali nikogo, prócz swojego pacjenta.
— Tylko Draco wpadł na moment.
— Znów Ślizgoni? — Wyglądało na to, że blondyn nie pierwszy raz się tu chował. — Porozmawiaj z kolegą, to musi dotrzeć do dyrektora.
— On już wie, przecież zgodził się na nowy przydział — zauważył Harry.

**

— Dobry wieczór, wuju — przywitał się blondyn, wchodząc do gabinetu Severusa Snape’a.
— Dobry wieczór, Draco. Co cię sprowadza?
— Nic specjalnego. Tak po prostu wpadłem.
Malfoy usiadł naprzeciwko kominka. Na stoliku obok pojawiła się filiżanka ulubionej herbaty arystokraty, przyzwana przez gospodarza.
— Jak w nowym Domu?
— Znośnie. Nie próbują mnie zabić, a poza pierwszym wieczorem nie wykazują zbytniego entuzjazmu. Poza dziewczynami, które chcą się umówić z ciekawości „jaki to jest Malfoy?”.
— A Złota Trójca?
— Tu trochę lepiej. Tolerują mnie z powodu Harry'ego. — Zaśmiał się. — Nawet nie wiem, kiedy dokładnie zacząłem Pottera wołać po imieniu. Weasley nadal mnie nie lubi, ale zachowuje się przynajmniej w miarę kulturalnie. Oświecili mnie ostatnio o wizjach Pottera. Czy często je ma?
— Nie wiem, jak było wcześniej, bo ukrywał to przed wszystkimi. Teraz, gdy blizna otwiera się w efekcie bardzo inwazyjnego kontaktu z Czarnym Panem, zdarza się to średnio dwa razy w miesiącu.
— A co z tym jego przekleństwem? Nic o tym nie mówią w mojej obecności. Tylko jakieś błahe szczegóły.
— Prawdopodobnie dlatego, że tak naprawdę nic nie wiedzą. Mają tylko krótki wierszyk i domysły o liczbach z niego. Coś o ósemce i dwójce. Nie wiedzą jednak, do czego się odnoszą albo do kogo. Tak przynajmniej twierdzi Potter. Mam swoje podejrzenia, ale na razie niech nimi pozostaną. Nie znam żadnej mikstury z goryczą prawdy czy słodkimi łzami. Przeszukałem swoją bibliotekę i żadna z roślin ani inny specyfik nie nosi podobnej nazwy.
Malfoy popijał wolno swój napój, słuchając.
— Jak dla mnie oni coś wiedzą. Nie zachowywaliby się tak skrycie w rozmowach o klątwie w moim towarzystwie. Poza tym, pamiętam jak jeszcze w ambulatorium Potter nakazał Granger opowiedzieć mi szczegóły z wyraźnym zaznaczeniem, cytuję: „wiesz kogo masz pominąć?”. I podejrzewam, że chodzi o ciebie, wujku.
— O mnie? Możliwe. — Profesor przypomniał sobie podsłuchaną całkiem niedawno rozmowę. — Ale nadal nic nam to nie mówi. Dopóki nie odkryję wszystkich kart. — Snape przysunął sobie kolejny test do sprawdzenia, które przerwał, gdy wszedł chrześniak. — A jak tam Ślizgoni?
Draco zagryzł na moment wargę, ale szybko się opanował.
— Próbują. Ciągle próbują. Boją się jednak reakcji Pottera i, gdy jest w jego pobliżu, nic nie robią. Ale nie mogę ciągle za nim łazić, to uwłacza mojemu honorowi. Już nawet w Domu myślą, że jesteśmy parą.
— A jesteście?
— Nie wiem. — Chłopak zarumienił się spektakularnie, zastanawiając się przy okazji, jak to jest, że jego ojciec chrzestny, na co dzień skryty i zdystansowany, potrafi czasami zadać tak bezpośrednie pytanie, że człowiek ma ochotę zapaść się pod ziemię. — Chyba nie. Sam nie wiem. W jednej chwili zachowuje się, jakby mnie uwodził, a w następnej gra z Weasleyem w eksplodującego durnia, jak gdyby nigdy nic. Strasznie to pogmatwane.
— Takie jest życie, Draco.
— Tak, wiem. Ale czasami mogłoby być trochę jaśniejsze. Lepiej już pójdę — rzucił blondyn, wstając.
— Jeszcze jedno, Draco. Dyrektor nalega, byś to nosił zawsze przy sobie.
Severus położył na stole monetę, całkiem podobną do tej, którą wysyłał ojcu, by ratować Snape’a.
— Świstoklik?
— Tak na wszelki wypadek.
Chłopak schował go do kieszeni i pożegnał się, wychodząc.

**

Kolejnego dnia pozwolono Harry’emu dołączyć do swojej klasy. Podczas historii magii robił z Hermioną poprawki do eseju z obrony. Po raz pierwszy nie przespał tej lekcji.
Profesor Walter nadal nie potrafił się przyzwyczaić, że nawet po odzyskaniu głosu Harry nie używa różdżki. Zwrócił mu nawet na ten fakt uwagę. Harry zdecydował się więc tym razem wziąć ją na zajęcia. Kolejny raz miały odbyć się pojedynki, tyle że dziś na otwartej przestrzeni.
Profesor rozdzielił ich na czteroosobowe grupy. Całe szczęście mogli dobrać się sami. Nikogo już nie dziwiło połączenie Złota Trójca plus Malfoy, choć zazdrość dziewczyn raziła Harry'ego tak mocno, że przez większość zajęć nie otwierał białego oka. Jako jedyny z nauczycieli, profesor nie przejął się pechem jednego z uczniów.
Ich dzisiejszym zadaniem było wyeliminowanie jak największej ilości grup, bez strat na własnej.
Hermiona zajmowała się wyszukiwaniem celu, Ron strategią podejścia i eliminacji. Draco i Harry atakiem i – w razie kłopotów – osłoną.
Przeciwko własnemu domowi nie mieli większych trudności, za to ze Ślizgonami sprawa przedstawiała się zgoła inaczej. Grali bardzo ostro, perfidnie i po prostu po ślizgońsku. Nie raz, nie dwa, tarcza Draco i Harry’ego ratowała ich przed klątwami. Pod sam koniec zajęć, gdy zostali tylko oni i trzy grupy Węży, zaczęło się robić naprawdę gorąco. Ślizgoni połączyli siły i zaatakowali jednocześnie.
Harry zdecydował się na wyjęcie różdżki. Jego ciało nadal reagowało instynktownie.
— Ja was osłonię, a wy atakujcie! — zawołał, rzucając tarczę na swoje otoczenie.
Bariera utworzyła coś w rodzaju bąbla, lśniąc przy zetknięciu z czarami.
— Harry, nie możemy walczyć, będąc w środku. Ta tarcza pochłania także nasze zaklęcia. Lepiej się poddajmy, i tak jesteśmy zmęczeni poprzednimi pojedynkami.
Hermiona miała rację. Bieganie po krzakach i rzucanie sporej ilości czarów mocno ich wyczerpało. Ślizgoni chyba tylko czekali, aż inne grupy wyeliminują się nawzajem. Nie wyglądali wcale na zmęczonych.
Ron opierał się ciężko o drzewo. U jego stóp siedziała Hermiona z różdżką wycelowaną gdzieś poza tarczę. Tylko Draco stał u jego boku, ale widać było, że i on jest wyczerpany.
Byli zmęczeni, byli otoczeni, ale Harry nie chciał się tak łatwo poddać.
Nie otrzymali jednak od przeciwników czasu, żeby wymyślić jakiś plan. Nagły atak ze wszystkich stron tak wystraszył Draco, że chłopak cofnął się, wytrącając różdżkę z dłoni Pottera. Ten w ostatniej chwili złapał ją, zanim upadła w śnieg. Chwila ta wystarczyła, żeby bariera opadła i zaklęcia zaczęły lecieć gęściej w ich stronę. Ron osłonił Hermionę, sam zostając trafiony trzema Drętwotami na raz. Dziewczyna nie mogła się bronić pod sparaliżowanym przyjacielem. Draco, po odtrąceniu swoją własną tarczą kilku wrednych klątw, został trafiony połączonymi Drętwotą i Obscurą. Harry przykucnął obok przyjaciół, chroniąc ich barierą, tym razem stworzoną po staremu, ruchem dłoni. Gniew na tak niecny atak potęgował się w nim i kipiał niczym lawa, gotowa do wybuchnięcia. Ślizgoni podchodzili coraz bliżej, niczym hieny czekające na ostatnie podrygi ofiary, by móc zatopić kły w jej trzewiach.
Uniesione różdżki wycelowane były tylko w Pottera.
Ten, zdając sobie sprawę z sytuacji, pozostawił ochronną tarczę wokół bezbronnych przyjaciół i odsunął się od nich, czekając na atak.
Pierwsze zaklęcia odbił mniejszą tarczą, ale nie miał szans zniwelować wszystkich.
Culter!
— Obscuro!
— Drętwota!
— Everte stati!
— Relashio!
— Conjuntivitis!

Z taką ilością klątw żaden czarodziej nie miałby szans. Zdążył odepchnąć Obscuro, Drętwotę, Everte stati i Conjuntivitis. Niestety, Relashio i Culter były zbyt mocne na tak słabą tarczę. Należały w końcu do zaklęć raniących, i to dotkliwie, o czym Gryfon znów miał okazję się przekonać. Po zabawach Śmierciożerców u Voldemorta myślał, że chociaż trochę przyzwyczaił się do efektów tych zaklęć. Mylił się jednak. Połączenie tych czarów było bardzo, ale to bardzo bolesne. Gdy usłyszał kolejną inkantację, spiął się cały, nie będąc gotowym na następny atak.
Ferox Doloris!*
Harry nie znał tego czaru i nie chciał więcej go usłyszeć, gdy był kierowany na niego. Bolało, strasznie bolało. Jak połączenie wszystkich tortur na raz. Wszędzie na swoim ciele widział krew. Upadł na kolana, otoczony śmiejącymi się Wężami. Słyszał krzyk Hermiony, przedzieranie się kogoś przez krzaki i szum. Szum krwi szybko uciekającej z jego ciała.

*łac — okrutne cierpienie

**

Tym razem, gdy wrócił do swego ciała, nie miał najmniejszej ochoty otwierać oczu, nie mówiąc już o sile potrzebnej, by tego dokonać. Leżał po prostu, wsłuchany w ciszę szpitalnej salki. Skrzypnięcie drzwi powiadomiło go, że ktoś wszedł do środka. Byle nie Ślizgon. Nie miał szansy w starciu w tym stanie. Usłyszał ciche szuranie przysuwanego bliżej łóżka krzesła.
— Cześć, Potter, to znowu ja — rozpoznał głos Draco, wyłapując z niego smutek. — Dlaczego nie chcesz się obudzić? To już za długo trwa. Wszyscy się martwią. Nawet Snape’a nosi. Wczoraj znów kłócił się z Walterem o cały ten pojedynek. Pół szkoły przy tym było, ty też powinieneś. Zresztą wszyscy są na niego wściekli za to, że pozwolił doprowadzić cię do takiego stanu. Harry, proszę, obudź się. To nie to samo, gdy ciebie nie ma. Nie mam się z kim drażnić…
— Hmm… To poważny problem. Nie mogę pozwolić, żebyś popadł w apatię — mruknął słabo pacjent, nie rozpoznając swojego mocno zachrypniętego głosu.
Draco w efekcie spadł z krzesła, zrywając się natychmiast z podłogi i pochylając nad Potterem.
— Obudziłeś się!
— Na to wygląda.
— Lecę po Pomfrey.
— Możesz nawet popłynąć. Ja się stąd nigdzie nie ruszam. Nie wstaje. Tak będę sobie leżał — zamruczał, słysząc oddalający się tupot.
Kilka chwil później Harry usłyszał dobiegający z niedaleka znajomy głos.
— Panie Malfoy, nie chcę wiedzieć, co pan tu robi w środku nocy. Następnym razem proszę przyjść w dzień — skarciła blondyna pielęgniarka, ale bez większej złości. — Jak tam, kochaneczku? Obudziłeś się czy nie?
— Zastanawiam się nad tym. Skoro jest noc, to może jeszcze z niej skorzystam.
Przez cały ten czas nie otwierał oczu. Nawet sama rozmowa go wyczerpywała.
— Proszę bardzo. Rano pewnie będzie tu cała szkoła, więc nabierz sił.
Poczuł jej standardowe czary sprawdzające jego stan i znów zasnął, zastanawiając się, ile tym razem stracił.
Rano obudziły go ciche szepty w nogach łóżka.
— To już lepiej mówcie normalnie, to też posłucham — szepnął, zwracając uwagę zebranych.
Obrócił się na bok z jękiem, ledwo się ruszając. Nie wiedział, czym to jest spowodowane, ale czuł się jak kłoda owinięta toną opatrunków. Znając swoje szczęście, pewnie tak też wyglądał.
— Powoli, Potter.
— Witam, profesorze. — Otworzył ostrożnie oczy, przyzwyczajając się do jasności porannego słońca wpadającego przez okno z naprzeciwka.
— Harry! — Hermiona tym razem ścisnęła jego dłoń, powstrzymując się przed tuleniem.
— Aż tak źle było? — Chłopak zdziwił się tym nietypowym dla niej zachowaniem.
— Stary, spałeś osiem dni — przywitał się w podobny sposób Ron.
— Cud, że w ogóle się obudziłeś — rzekł Snape, stając po lewej stronie jego łóżka wraz z Poppy. — To zaklęcie naprawdę trudno zdjąć. A w połączeniu z Culterem i Relashio było wręcz porównywalne z Avadą.
— Czyli znów to zrobiłem? — Dobrze wiedział, co insynuował Snape.
— Ależ oczywiście. W końcu Złoty Chłopiec musi się wykazać.
— Hej! Ja tego nie planowałem!
— Już się tak nie unoś, Potter. I bez tego jesteś dosyć wysoko w tabeli najsłynniejszych tematów Wielkiej Sali.
— Słyszałem, że pan też jest gdzieś w tych okolicach.
Dwójka stojących Gryfonów przysłuchiwała się tej rozmowie, czekając aż polecą punkty.
— A tak przy okazji. Parkinson odeszła ze szkoły. Przygotuj się.
Pansy Parkinson odeszła, a Snape go ostrzega. To znaczyło tylko jedno, dziewczyna niedługo przyjmie Znak, a on pewnie będzie musiał to oglądać.
— Za jedno muszę jej podziękować. Dzięki niej przeleciał mi bokiem cały pech langustnika.
Mistrz eliksirów dziwnie odchrząknął i zerknął na Pomfrey.
— Chyba nie będziesz musiał, kochaneczku. Nawet, gdy byłeś nieprzytomny, pech dawał o sobie znać. Gdyby nie profesor Snape, byłbyś o wiele gorszym stanie.
— Dziękuję panie profesorze i pani także, pani Pomfrey.
— Och, nie ma za co. To mój obowiązek — rzuciła kobieta, uśmiechając się do niego i mijając Severusa, po czym postawiła tacę na szafce. — A teraz, moi drodzy, pomożecie mi przy zmianie opatrunków.
Harry zbladł na te słowa.
— Pani Pomfrey, to my z Ronem zaczekamy na zewnątrz. — Kasztanowłosa Gryfonka aż za dobrze znała tę reakcję.
— Dlaczego? — zdziwiła się pielęgniarka, nie zauważając zachowania pacjenta.
— Idźcie. Poradzimy sobie. Zresztą, zaraz śniadanie — odezwał się profesor. — Możecie przyjść po posiłku, ale nie sprowadzajcie od razu całego swojego stada.
Przyjaciele wyszli, a Harry odetchnął z ulgą.
— Severusie, dlaczego wygoniłeś przyjaciół pana Pottera?
— Domyśl się, kobieto — warknął mistrz eliksirów, obchodząc łóżko dookoła i stając po przeciwnej stronie.
Harry spuścił głowę, gdy spojrzała na niego. Chyba zrozumiała swój błąd, bo nic więcej nie powiedziała. Przy pomocy dwójki dorosłych Harry usiadł, nadal czując się odrętwiały i oszołomiony. Profesor przytrzymywał go w tej pozycji zauważając, że chłopak ma z tym niewielki problem.
Sam zainteresowany obserwował pojawiające się wraz ze zdejmowanymi bandażami ciągle świeże rany.
— Dlaczego one takie są? — spytał. — Myślałem, że pana eliksiry powodują natychmiastowe gojenie.
— Potter, ten twój pech spowodował, że wszystkie mikstury tego typu dziwnym trafem straciły swoje magiczne właściwości właśnie w dniu pojedynku.
— To o tym pani mówiła? — Odwrócił głowę w stronę pielęgniarki, smarującej mu ramię czymś śmierdzącym.
— Tak. Profesor Snape znalazł na szczęście środek zastępczy. Działający trochę wolniej, ale skuteczny.
— Dopiero jutro otrzymam nowe składniki, bo kolejnym dziwnym zbiegiem okoliczności, one też się nagle skończyły. — Severus mówił sarkastycznym tonem, ale z domieszką czegoś dotychczas u niego niespotykanego – lęku.
Harry zerknął na niego drugim okiem. Profesor się o niego bał…
Kolejny opatrunek został zdjęty i oczom rannego ukazała się naprawdę duża rana po poparzeniu na lewym boku. Sięgała pasa, kryła się pod bokserkami, a ponownie pojawiała się za ich nogawką.
Potter zamarł na ten widok. Potem zaczął się trząść.
— Chłopcze? — Poppy przerwała przemywanie ran i spojrzała na strasznie bladego pacjenta.
Severus widząc, co się dzieje z chłopakiem, kiwnął głową na magomedyczkę, żeby zostawiła ich samych. Ta usłuchała, odchodząc pospiesznie.
— Potter — odezwał się Nietoperz, chcąc zwrócić uwagę Gryfona, którego ramiona coraz mocniej drżały. Na ściśnięte pięści spadło kilka słonych kropel.
— Chcę zostać sam.
— Nie mogę zostawić cię w tym stanie.
— To tylko płacz. Może pan iść.
— Nie miałem na myśli twojego pokazu, tylko twoje rany. Pomfrey nie opatrzyła ich do końca. A teraz bądź tak miły i pozwól sobie pomóc.
— Wszystko mi jedno — wycedził przez zęby Gryfon, kładąc się i obracając plecami do mężczyzny.
Snape szarpnął nim, gdy zobaczył, że chłopak położył się na otwartej ranie.
— Durny, krnąbrny bachor! — Przewrócił go w swoją stronę. — To tylko rana. Nie rób z tego takiej afery.
— Pan nic nie rozumie!
Harry wyrwał się, siadając, z zamiarem odsunięcia się. Jego organizm niestety nie był jeszcze gotowy na takie wyczyny. Zakręciło mu się w głowie i pociemniało w oczach. Poczuł jeszcze otaczający go zapach kokosu oraz piołunu i stracił przytomność.
Gdy znów się obudził, słońce chyliło się ku zachodowi, ogrzewając mu plecy, gdy siadał.
Na szafce czekał na niego posiłek z aktywnym zaklęciem podgrzewającym. Harry wręcz rzucił się na niego. Wiedział już z doświadczenia, że był utrzymywany na różnego rodzajach eliksirach, ale prawdziwe jedzenie to co innego.
— Widzę, że apetyt dopisuje. — Pani Pomfrey pojawiła się jak spod ziemi.
— Przepraszam za wcześniej, ja po prostu…
— Rozumiem — przerwała mu. — Powinieneś przeprosić profesora Snape. Tylko dzięki niemu jesteś w tak dobrej kondycji.
— Tak zrobię, gdy tylko będę miał okazję.
— Czyli dotarło do tego twojego małego móżdżku, że to tak naprawdę nie ma znaczenia?
Nagłe pojawienie się Snape’a spowodowało, że jedzony właśnie posiłek trafił nie tam, gdzie trzeba.
— Pan chce mnie zabić — bardziej zauważył niż zapytał Harry, dopiero po chwili odzyskując normalny oddech. — Chyba, że pana bawi oglądanie takich reakcji na pańskie pojawienie się?
— Może i to, i to, panie Potter — zadrwił nauczyciel, stawiając na jego szafce trzy szklane pojemniczki. — Otrzymałem wcześniej składniki, Pomfrey. Te dwa — wskazał większe — użyj najpierw. Ten ulepszyłem. — Przysunął ostatni bliżej chłopaka. — Większość świeżych blizn zniknie po jego użyciu. Jeśli będziesz mieć szczęście, nawet wszystkie z poprzedniego roku.
Harry patrzył to na pojemnik z zielonego dymionego szkła, to na Snape’a.
— Zamknij buzię, Potter — zażądał natychmiast mistrz eliksirów. — Nie wyglądasz na inteligentną istotę ludzką. Zresztą nawet teraz nie wyglądasz za inteligentnie — dodał złośliwie, gdy chłopak wykonał polecenie.
— Dziękuję! — krzyknął Harry za znikającym za drzwiami mężczyzną, gdy w końcu otrząsnął się z szoku.
Pomfrey zachichotała na widok uwielbienia, jakim pacjent obdarzał trzymany w dłoniach słoik.
— Jesteś gorszy od niejednej dziewczyny, kochanieńki.
— Nie zrozumie pani tego. Mnie wystarczy już ta jedna przeklęta blizna. Nie chcę ich więcej — rzekł głosem aż ciężkim od goryczy.
Kobieta westchnęła i sięgnęła po jeden z dwóch pozostałych specyfików.
— To co? Testujemy najpierw te?
Kiwnął głową twierdząco, pozwalając jej zdjąć z siebie koszulę szpitalną.
— Nadal śmierdzi — stwierdził, gdy otworzyła słoiczek i zapach uderzył w nozdrza chłopaka.
— Zażalenia kieruj do twórcy. Na pewno ci to odpowiednio wyjaśni.
— O nie! Takim szaleńcem jeszcze nie jestem. Wystarczy, że potem będę mógł się wykąpać albo chociaż usunąć ten zapach. Idę o zakład, że są w tym czyjeś odchody.
— Cóż, przykładowo guano nietoperzy jest bardzo silnym składnikiem stosowanym przy przyrządzaniu wielu mikstur leczniczych.
— Nie musiała mi pani tego mówić. Wystarczy, że się tym smaruję. Nie chcę sobie wyobrażać, że to też piję.
— Och, kochaneczku, i to już nie raz. Cała masa eliksirów wzmacniających główną bazę ma właśnie na…
— Nie! Nie! Nie chcę tego słyszeć. — Harry zatkał uszy, a pielęgniarka wybuchnęła śmiechem.
— Wesoło tu. Można się przyłączyć? — Zza parawanu wyszedł Draco w towarzystwie Weasleya i Granger.
Harry natychmiast zakrył się kocem, ale i tak większość ran była widoczna. Hermiona zbladła, a chłopcy tylko zagryźli wargi. Pomfrey bez słowa wyczarowała koszulę na ciele Harry'ego.
— Poczekamy, aż maść zadziała, a potem nałożymy ostatnią.
— Dziękuję, pani Pomfrey.
Przyjaciele przysunęli sobie krzesła.
— Wszyscy cię pozdrawiają. Nie przysyłają ci tutaj prezentów, bo Pomfrey zabroniła.
— Raczej zagroziła — zaśmiał się Ron. — Cytuję: „Jeśli któryś z was zagraci moją salę czymkolwiek pochodzenia cukierniczego oraz Weasleyowego, skończy jako element eliksiru profesora Snape’a”.
Wybuchnęli krótkotrwałym śmiechem, po czym nastała niezręczna cisza. Hermiona i Ron zerkali to na Draco, to na Harry'ego.
— Możecie mówić przy Draco, i tak pewnie wszystkiego się dowie od Snape’a. Mamy przecież razem treningi.
Malfoy uniósł lekko brwi. Czyżby otrzymał zaszczyt przystąpienia do tajemnic Złotej Trójcy?
Hermiona wzięła głęboki oddech zanim spytała.
— Wiesz, że zostały ci trzy dni?
— Jestem tego w pełni świadomy. Nawet pani Pomfrey przygotowuje już wszystko.
— Stary, na pewno dasz radę? — Ron czasami przerażał swoich przyjaciół.
— A mam inny wybór, Ron? — odparł pytaniem na pytanie Harry.
Hermiona trzasnęła przyjaciela w ramię, mrucząc cicho pod nosem coś o pistacjowej wielkości jego inteligencji.
— Czy ktoś mnie łaskawie wtajemniczy? — wtrącił się Malfoy, zły, że nie orientuje się, o co w tym wszystkim chodzi.
— Nie! — uciął krótko Weasley.
Harry parsknął, próbując się powstrzymać od pełnego wybuchnięcia śmiechem.
— Malfoy, Malfoy.
— Co? Sami zaczęliście. Teraz chcę wiedzieć, o co chodzi. Czy ma to coś wspólnego z tym twoim harmonogramem wizyt u pielęgniarki?
— Raczej bardzo dużo. Efekt końcowy jest zawsze taki sam. Budzę się w tym łóżku.
— Sprawdziłeś, czy ktoś go nie przeklął?
Tym razem cała Złota Trójca padła ze śmiechu, choć sytuacja w rzeczywistości wcale nie była taka zabawna.
— Widzisz, Draco, przeklęty jestem ja. Nie łóżko.
— Tyle to już wiem.
Ślizgoni spojrzeli na eks-Ślizgona pytająco.
— Potter zawsze był Przeklętym Złotym Chłopcem.
— Malfoy, ty debilu — warknął Ron. — Harry naprawdę jest przeklęty. Najprawdziwszą klątwą.
— Jedna ci nie starczyła? — spytał blondyn, wskazując na czoło swojego nowego „kolegi”.
Harry przewrócił oczami.
— Malfoy, ty idź sprawdź, czy jednak nie masz jakiś genów Rona.
— Hej! — oburzyli się jednocześnie Ron i Draco.
Niczym małe dzieci skrzyżowali ręce na piersi i, obrażeni, odwrócili się do niego plecami.
— Na co stawiasz tym razem? — Hermiona chichotała bezsensownie, niczym podlotek, wyciągając pergamin. — Mamy już zbroję, Kła, złamaną rękę, uczulenie po zmiażdżeniu nogi, otrucie, kociołek Neville’a, kontuzję na meczu, zaklęcie Goyle’a lub zaklęcie na obronie, szlaban z Hagridem, Wiesz-Kogo, podtopienie, chorobę, a także langustnika z pechem, a w tym kumulację – szybę, Ślizgonów i drobne wypadki. Nie piszę o tym, co działo się przed przyjazdem do szkoły.
— Jak to miło, że piszesz moją biografię, bo ja naprawdę nie chcę pamiętać tego wszystkiego. I nie stawiam na nic. Koniec końców skończę tutaj jako darmowy posiłek dla wampira bez zębów, tracąc krew i całą masę zajęć.
Hermiona coś sobie nagle przypomniała, schylając się do torby i nie reagując na zachowanie przyjaciela.
— Mam dla ciebie zadania domowe z tego tygodnia.
— Hermiono! — krzyknęli chłopcy, całkiem zapominając o tym, że byli obrażeni.
— Harry dopiero co się obudził, a ty już każesz mu się uczyć — wyrzucił z siebie jednym tchem rudzielec.
Potter poklepał blat szafki, żeby tam odłożyła pergaminy i kilka książek.
— Pewnie znajdę trochę czasu na jedno, czy dwa zadania. Wytłumacz Draco całą sprawę, ale wiesz, kogo masz znów pominąć?
— Domyślam się — uśmiechnęła się dziewczyna, potakując.
— No wiecie co? Najpierw mnie wciągacie jeszcze nie wiem w co, a teraz zamykacie drzwi przed nosem.
— Uważaj, bo jeszcze wyrzucę klucz — zamruczał cicho Ron.
— Jak małe dzieci — zauważyła dziewczyna, wzdychając przeciągle.
— Och, mamo! Och, tato! Pozwólcie się nam jeszcze pobawić — poprosił Draco dziecinnym głosem, próbując trzepnąć Rona w ucho.
— Lepiej nie przesadzaj, synu. Powiem wujkowi, że znęcasz się nad słabszymi i postawi cię do kąta. — Za nimi rozległ się głęboki głos dyrektora i sekundę później cała czwórka zobaczyła Dumbledore’a podchodzącego do nich z wesołymi iskierkami w oczach i w towarzystwie McGonagall. — Witaj, Harry. Jak się czujesz?
— W miarę dobrze, profesorze — odparł zgodnie z prawdą chłopak.
— Pani Pomfrey powiedziała, że będziesz mógł wrócić w poniedziałek na zajęcia — poinformowała go opiekunka domu.
— Postaram się nadrobić tyle, ile będę w stanie. Hermiona już przyniosła mi zadania.
— Cieszę się, panie Potter, że wziął pan do serca nasze uwagi. — McGonagall przejrzała tytuły książek na szafce, skinieniem głowy w stronę Hermiony zgadzając się z jej wyborem. — A teraz czy moglibyśmy zostać z panem Potterem sami?
— Nie muszą wychodzić. — Harry natychmiast zatrzymał wstających przyjaciół. — Wiem, że chodzi o Parkinson. Znakowanie odbędzie się pewnie na dniach.
— Też wymyśliłeś określenie, Potter — zadrwił Malfoy, obserwując jednak z niepokojem twarz Dumbledore’a.
— A jak byś to nazwał? Śmierciożercy są jak zwierzęta i Voldemort tak właśnie ich traktuje. Znakuje jako swoją własność.
— Nałożyliśmy z profesor McGonagall — przerwał im obu Dumbledore — na dormitorium kilka zaklęć powstrzymujących legilimencję i oklumencję. Nie wiemy, czy są wystarczające, ale staraj się spać w swoim dormitorium.
— Nie będzie przecież spał w cudzym łóżku! — zauważył Ron, nie orientując się, do czego pije profesor.
— Wiesz, Ron… Może mi się zamarzyć spanie z Draco, więc dyrektor chce, bym wiedział o zaklęciach ochronnych. Doceniam to. — Harry spojrzał na starszego czarodzieja hardo. — Naprawdę doceniam, ale teraz niech ktoś walnie Rona, bo się udusi.
Ron, prawie siny, patrzył zdegustowany na zarumienionego jak piwonia Draco.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 22:03, 13 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


A! A! A! Drarry! *na twarzy Leeni pojawia się głupawy uśmieszek, a z jej ust słychać głośny chichot* Drarry drarry drarry! Nareszcie!
To mnie zabiło:
Cytat:
Znowu Snape? Czemu się temu nie dziwił? Może to jego Mroczny Anioł Stróż? Zwykły pewnie wykorkował po pierwszej Avadzie albo stracił posadę za nieróbstwo.

Dziewczyno, boskie i bombowe! Nigdy nie pomyślałam o tym w ten sposób, ale to przecież racja!
Biedny Harry, że tez wszystko musi przydarzać się akurat jemu, no naprawdę... To przestaje być zabawne, moja droga. Coś trzeba zrobić z tym przekleństwem, bo co to za życie, jak człowiek co chwilę w szpitalu i nawet z żadnym blondynem *Leeni patrzy z zachwytem* nie może się pomiziać?
Rada na dziś - ratuj Harry'ego!
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 17:23, 14 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 9.

Snape krążył po gabinecie niczym zamknięte w klatce zwierzę. Zamiatał podłogę swoją szatą z prędkością zawodowej sprzątaczki lub skrzata. Po głowie ciągle chodziły mu ostatnie wydarzenia. W dniu pojedynku, zaalarmowany użyciem mrocznego zaklęcia, podążył na miejsce zdarzenia. Rozpoznał czar natychmiast i naprawdę żałował tego nieszczęśnika, w którego on trafił. Gdy jego oczom ukazał się zakrwawiony Potter, omal sam nie zabił Parkinson.
Pozostała trójka z drużyny Pottera klęczała w pobliżu, gdy tymczasem profesor obrony starał się zdjąć z chłopaka zaklęcie. Chłopak nie krzyczał, musiał więc być nieprzytomny. Jego ciało nadal odczuwało efekty klątwy, drgając spazmatycznie i powodując tym, że rany ciągle się otwierały.
— Powstrzymaj krwawienie, Walter! — zdenerwował się Snape, widząc coraz bardziej purpurowy śnieg pod Gryfonem.
Uklęknął koło niego i nie czekając na reakcję drugiego profesora, zaczął zamykać rany po Culterze zaklęciem leczącym.
Gdy przypadkiem musnął jego ramię, dzieciak nagle wygiął się w pałąk i otworzył oczy. Trwał w tej pozie kilkanaście sekund, po czym całkiem bezwładnie opadł na śnieg.
Walter chciał kontynuować ściąganie z ucznia mrocznego zaklęcia, którego już na nim nie było, więc Snape musiał go powstrzymać przed zrobieniem poszkodowanemu jeszcze większej krzywdy.
— Już przestała działać. Dezaktywowała się.
— Co?
— Straciła moc.
— To niemożliwe. To zaklęcie…
— To zaklęcie zostało rzucone przez uczennicę — przerwał mu mistrz eliksirów. — Miało zbyt mało mocy, by się dłużej utrzymać. Zabieram Pottera do ambulatorium, a ty zajmij się klasą. Tym razem odpowiednio. O tym wypadku porozmawiamy jeszcze, w obecności dyrektora. — Ostatnie zdanie brzmiało niczym groźba.

**

Teraz, gdy dzieciak w końcu się ocknął, Snape nie wiedział, co zrobić z tymi jego dziwacznymi umiejętnościami. Same treningi na niewiele się przydadzą, jeśli Potter nie będzie potrafił zdjąć takiego zaklęcia na zawołanie, a nie tylko w sytuacji zagrożenia życia.
— Zgredek! — zawołał w przestrzeń.
— Pan wzywał? — Przed mężczyzną pojawił się znajomy skrzat.
— Czekoladę poproszę. Wiesz jaką.
— Zaraz podam.
Mistrz eliksirów nie musiał długo czekać. Jedna chwila i na stoliku stał szklany kielich do połowy wypełniony czekoladowym napojem. Resztę objętości zajmowała kremowa śmietana z dodatkami. Mężczyzna usiadł przed płonącym kominkiem z kielichem w dłoni. Na chwilę płomień zmienił barwę na zieloną, wpuszczając do gabinetu Dumbledore’a.
— A wszyscy myślą, że wieczory spędzasz z Ognistą i książką do eliksirów — przywitał się Albus, siadając obok w fotelu i przysuwając w swoją stronę szachy.
Snape zmierzył go ponurym spojrzeniem.
— Ich sprawa. Według nich jestem wampirem, alkoholikiem i molem książkowym. A, nie zapomnijmy, że z ich krwi robię atrament, którym później wypisuję uwagi na testach. A także, że z uczniów robię niektóre mikstury. W tym tempie za pięć lat sam stanę się kolejnym Czarnym Panem. I pierwsze, co zrobię, to zapewne przemaluję wszystko na czarno i zielono, no, może ze srebrnymi wstawkami.
— Co cię gryzie, Severusie? Nigdy nie byłeś aż tak drażliwy na stwierdzenie o upodobaniach umysłowych uczniów.
— Myślę, że Black przesłał mi w spadku swoje pchły — burknął młodszy mężczyzna, zły, że tak łatwo dał się sprowokować.
— Czyżby chodziło o Harry’ego?
— Potter! Zawsze tylko ten Potter. Świat nie kręci się wokół tego bachora.
— Nasz chyba się kręci, Severusie. Nie zajrzałeś do gazety? W ciągu ostatniego tygodnia zostałem zasypany pocztą z pytaniami o stan Harry’ego. Któryś z uczniów musiał napisać do rodziców. W niejednym z resztą jesteś chwalony za szybką reakcję. I w niejednym zostaję zapytany, dlaczego to nie ty prowadzisz obronę.
— Oni wszyscy mogą się… — Snape przemilczał gorący epitet, widząc uśmieszek na twarzy Albusa. — Odechciało mi się tej posady. Same z nią kłopoty. U mnie najwyżej wybuchnie kociołek.
Sączył powoli swój napój, co jakiś czas przesuwając pionek na szachownicy. Dumbledore nieczęsto miał czas na tego typu odpoczynek.

**

Potter przebywał w skrzydle szpitalnym do wieczora następnego dnia, czyli niedzieli. Spać mógł jednak nareszcie we własnym łóżku. Cały niedzielny poranek spędził pod bacznym okiem Poppy. Kobieta z zainteresowaniem obserwowała znikające blizny, nawet te po Averym, choć podobno miały zostać na zawsze. Przetestowali maść najpierw na plecach i piersi, a po pozytywnych wynikach, na reszcie ciała. Harry’ego najbardziej ucieszyło usunięcie blizn z twarzy.
Swoim nowym wyglądem wywołał oczywiście sensację w Wielkiej Sali, gdy tylko pojawił się na kolacji.
— Nieźle wyglądasz — stwierdził krótko Draco, robiąc mu miejsce obok siebie. — To jak? Robisz Weasleyowi na złość i śpisz u mnie?
Po wczorajszej uwadze Pottera o nocowaniu w dormitorium Malfoya Weasley miał spore trudności ze zdrowiem. Dopiero eliksir uspokajający wlany w niego na siłę spowodował, że chłopak zaczął reagować w miarę normalnie.
— Harry — odezwał się Ron przez stół — ja cię proszę tylko o jedno. Powiedz mi, że dotychczas nie byłeś gejem. Od teraz możesz być, ale powiedz mi, że nie byłeś wcześniej.
— Dziwny jesteś, Ron — stwierdziła Ginny, przysłuchując się słowom swojego brata. — To, że głupi, to wiem, ale teraz dodaję do tego dziwny. Jaka różnica czy był, jest, czy będzie?
— Bo teraz o tym wiem.
Harry przewrócił oczami. Ron najwyraźniej sam nie wiedział, czego chce. Jego aura zmieniała kolory szybciej niż w kalejdoskopie. Od żółtej zazdrości (Harry nie wiedział czego), przez czerwień miłości (tym bardziej był skołowany), po prawie czarny gniew (to przynajmniej dało się zrozumieć).
— Jasno mogę powiedzieć ci jedno, Ron. Nie byłem i nie jestem gejem ani biseksualistą. Co do przyszłości, jeszcze nic nie wiadomo.
Draco przyglądał się kilka sekund Potterowi z dziwnym uśmiechem, ale zaraz powrócił do przerwanego śniadania.
— I chwała Merlinowi! — westchnął Ronald teatralnie. — Wystarczy, że Colin i Seamus gapią się ciągle na twój tyłek. Gdybym miał patrzeć na coś takiego w twoim wykonaniu, to chyba bym się rozchorował.
Harry omal się nie udławił, szybko zerkając na wyżej wymienionych. Do adoracji Colina się przyzwyczaił, ale nigdy nie przypuszczał, że on w TYM sensie. Seamus przynajmniej jasno określał swoje preferencje. Jednak Harry nigdy nie zauważył z jego strony żadnych spojrzeń, o których wspomniał Ron.
Wieczór minął im na opowiadaniu dość gorących historii. Niby wszyscy zarumienieni, ale nikt nie chciał przerwać tematu. Po kąpieli, połączonej z długim oglądaniem swojej twarzy w lustrze, Harry położył się w końcu spać. I czy to sprawa zaklęć, czy braku chęci Voldemorta, chłopak przespał tę noc bardzo spokojnie. Obudził się wypoczęty i pełen energii.
Tego dnia mieli opiekę nad magicznymi stworzeniami i tym razem Hagrid się wykazał, sprowadzając mniej groźne, według niego, zwierzęta. Pegazy, czy jak kto woli uskrzydlone konie, mało kto mógł uznać za mniej groźne. Dzięki swojej magii były niezwykle silne. Jednym uderzeniem kopyta bez problemu mogły zmiażdżyć czaszkę trolla. Przy takiej sile człowiek czuł się raczej marnie. Mimo to lekcja należała do jednej z ciekawszych. Pegazy, samczyk i samiczka, były jeszcze młode, wzbudzając tym zachwyt wśród żeńskiej części klasy. Zwierzęta były jednak nieufne, co okazały od razu, stając na tylnych nogach i uderzając w powietrzu przednimi kopytami. To trochę ostudziło zapędy klasy.
Po opadnięciu pierwszych emocji, oba pegazy same zbliżyły się do bariery zagrody. Nie podchodziły jednakże do wszystkich. Obwąchały dłonie kilku uczniów, dłużej stając przed Draco. Harry’ego ominęły sporym łukiem, rozkładając przy tym skrzydła.
— Jestem ciekawa, dlaczego tak się zachowały? — dziwiła się Granger po zajęciach.
Wracali na samym końcu, bo gawędzili chwilę z Hagridem.
— Bały się — rzucił krótko Harry, przesuwając dłonią po włosach, czując nikły ból głowy.
— Widziałeś to, prawda?
— One bały się od samego początku, więc niewiele mi to mówi, Hermiono.
Harry stanął w miejscu, gdy przed oczami nie zobaczył bramy Hogwartu, a znaną z koszmarów salę. Ból uderzył w niego w tej samej chwili, ścinając z nóg. Upadł na kolana, łapiąc się za głowę.
Parkinson stała przed swym Panem bez maski, u jej stóp płakało dziecko – dziewczynka, mniej więcej ośmioletnia. Voldemort uniósł dłoń i machnął nią na znak, żeby Ślizgonka zaczynała.
Krzyk Pottera rozniósł się po błoniach.

**

— Jak długo to już trwa?
— Od dwóch godzin. Nie wpuszcza nawet Draco.
Dumbledore spojrzał na skulone na łóżku dziecko. Chłopak siedział z przyciśniętymi do piersi kolanami, huśtając się rytmicznie. Krew z blizny spływała mu po twarzy i na ubranie.
Hermiona, Ron i Draco stali w pobliżu. Nie mogli się zbliżyć, bo po pierwszej próbie pojawiła się tarcza, odrzucając ich pod ścianę.
Snape z panią Pomfrey stali opodal, przy szafce pełnej eliksirów, bandaży i innych rzeczy, mogących okazać się potrzebnymi.
— Ile średnio trwa przyjęcie Znaku?
— Nie dłużej niż godzinę. Zwykle są testowane umiejętności do niewybaczalnych.
— Panie profesorze… — Hermiona odwróciła ich uwagę, wskazując na Harry’ego. — On płacze.
Rzeczywiście, po twarzy Gryfona wraz z krwią zaczęły spływać łzy. Kilka sekund później chłopak otworzył oczy, rozglądając się po wszystkich, potem zerwał się z łóżka i nim ktokolwiek go powstrzymał, zniknął w łazience. Natychmiast też dało się słyszeć odgłosy wymiotowania. Potem nastała dłuższa cisza. Dopiero dźwięk tłuczonego szkła spowodował, że wszyscy rzucili się w stronę łazienki. Zanim jednak do niej dobiegli, w drzwiach stanął chłopak. Blady, zakrwawiony i… wściekły.
— Dlaczego nikt mi nie powiedział?! — krzyknął.
— O czym, Harry? — Hermiona spróbowała zbliżyć się do niego, ale ostre spojrzenie natychmiast zatrzymało ją w miejscu.
— O Dursleyach!
Po twarzach przyjaciół oraz ich aurach szybko jednak zrozumiał, że nic nie wiedzieli. Pomfrey także.
Za to Snape i Dumbledore aż świecili od winy.
— Dlaczego?! — zwrócił się do nich z nietłumioną agresją. — Co oni wam zrobili?!
— Harry, ty chyba nie wiesz, o czym mówisz… Dobrze wiemy, co zrobili tobie… — zaczął łagodnie Dumbledore, ale nie dane mu było dokończyć.
— Właśnie! Mnie! — przerwał mu Harry, uderzając się w pierś. — A co zrobili wam?! Przez was oni teraz nie żyją! — Wszyscy zbledli, słysząc te słowa. Dla większości od razu stało się jasne, na kim była testowana znajomość niewybaczalnych Parkinson. — Zabito też małą, mugolską dziewczynkę. Znalazła się w złym miejscu i czasie, stając na drodze śmierciożerców idących po Dudleya. Była tam w odwiedzinach u brata — zaczął szeptać chłopak, siadając przy ścianie, wręcz osuwając się po niej. — Parkinson najwięcej znęcała się właśnie nad nią. Zabiliście ich wszystkich z powodu czegoś, co was nie dotyczyło.
— Jak to nie dotyczyło? — warknął wściekle Snape, porzucając swoją maskę opanowania. — Oni prawie cię zamordowali…
— I mogłem sam się tym zająć po osiągnięciu pełnoletniości! — wrzasnął w odpowiedzi chłopak, zatapiając swoje oko koloru Avady w hebanowych oczach nauczyciela. — Wystarczyło, że mnie stamtąd zabraliście. Po co wtrącaliście się w resztę? Gdyby dalej mieszkali na Privet Drive, pani Figg zauważyłaby coś podejrzanego i dała wam znać.
W umyśle dyrektora zaiskrzyła podejrzana myśl.
— Jak długo byli u Toma? — spytał.
— Ponad miesiąc! Czy pan jest sobie w stanie wyobrazić miesiąc tortur?! — krzyknął coraz bardziej zrozpaczony Harry, chowając głowę w ramionach. — Bo ja owszem. Z trudem ich rozpoznałem. Wszyscy ślepi, okaleczeni i zmaltretowani na wszelkie możliwe sposoby.
Harry mówił coraz ciszej, aż w końcu zamilkł. Dopiero po chwili zebrani zrozumieli, że stracił przytomność. Snape nie poruszył się, gdy Pomfrey kładła chłopaka do łóżka, opatrując ręce porozcinane na lustrze i obmywała twarz Gryfona z krwi. Stał ciągle w tym samym miejscu, ściskając dłonie w pięści.
— Severusie? — Poczuł rękę starca na swoim ramieniu.
— Zostaw mnie. — Zrzucił ją gwałtownie i nie mówiąc nic więcej, wyszedł na korytarz.

**

Kolejny dzień miał się okazać dla Harry’ego jeszcze gorszy. Ciała jego prawnych opiekunów zostały wyrzucone w Dolinie Godryka. Tym razem nikt nie zdążył ich zabrać zawczasu i o całej sprawie dowiedziała się prasa. Spekulacjom nie było końca. Cały numer „Proroka Codziennego” był poświęcony tylko temu. Harry, po zobaczeniu okładki na jednym ze stołów w Wielkiej Sali, bez słowa obrócił się na pięcie i wrócił do dormitorium. Ponieważ pokój wspólny nie był dobrą kryjówką, to samo tyczyło się jego dormitorium, ukrył się w pokoju Malfoya, transmutując jedno z łóżek w wygodny i szeroki fotel. Nie miał najmniejszego zamiaru uczestniczyć w dzisiejszych zajęciach. Wróżbiarstwo z Trelawney mógł z resztą przeboleć, nawet jeśli go nie zaliczy. Nie było mu ono potrzebne do życia.
Po prostu więc siedział i patrzył w okno.
Draco wrócił do pokoju dopiero późnym wieczorem. Stanął w drzwiach, patrząc przez chwilę na swego gościa, po czym zniknął z powrotem na korytarzu, by wrócić po minucie, zamykając za sobą drzwi i rzucając zaklęcie wyciszające. Zdjął szatę, odłożył torbę z książkami na biurko i usiadł na łóżku obok fotela zajmowanego przez Pottera.
— Czy to prawda, co piszą? — odezwał się z wahaniem, przerywając ciszę.
— Zależy, co piszą — odparł beznamiętnie brunet.
Draco wstał i wyjął z torby gazetę. Wrócił na łóżko, podając mu egzemplarz „Proroka”.
— Strona piąta. Reszta to same bzdury, przynajmniej według mnie.
Harry rzucił okiem na wskazaną stronę, ale poza uprowadzeniem nie było w reportażu grama prawdy. Zajrzał na inne, potem oddał gazetę blondynowi.
— Strona osiemnasta. Wszystko poza gwałtem, chociaż wiele zostało pominięte, pewnie dlatego, że nie znają szczegółów.
Draco przeczytał artykuł jeszcze raz. Z każdym przeczytanym akapitem bladł, by na koniec rzucić gazetę w kąt.
— Teraz rozumiem twoją reakcję na pierwszych eliksirach. I ty ich jeszcze bronisz? Zasłużyli sobie!
— Nieprawda — stwierdził tylko spokojnie Harry.
Cała złość oraz gniew uleciały z niego w ciągu samotnie spędzonego dnia.
— Na głowę upadłeś? — zdenerwował się Draco. — Nie wiem, jak to jest u mugoli, ale w naszym świecie znęcanie się nad dzieckiem jest karane nawet Azkabanem.
— To dlaczego twój ojciec tam nie wylądował?
Pytanie zmroziło krew w żyłach Malfoya.
— Skąd o tym wiesz? — spytał cicho, odwracając wzrok.
— Sam się chwalił podczas zabaw ze mną. Opowiadał, co ci robił, gdy byłeś nieposłuszny. — Chłopak nawet nie patrzył na arystokratę. Jego oczy utkwione były w niebie za oknem. — A wszystkie twoje kary wykonywał i na mnie. Łańcuchem, batem, sznurem, kijem, rózgami o różnej grubości — wymieniał, a Draco tylko zaciskał pięści. — I cieszył się z każdej kropli krwi wypływającej z mojego ciała.
— Był skurwy…
— Tak. Był — potwierdził Harry, przerywając mu. — Ale nawet ty nie wysłałbyś go na miesiąc tortur, prawda?
— Nie. Nie wysłałbym go — rzekł blondyn po prostu.
Harry opuścił dormitorium Malfoya przed północą. Draco zasnął na łóżku, na którym siedział. Wcześniej milczeli przez większość czasu.
Ron i Hermiona spali w pokoju wspólnym, siedząc na sofie przed kominkiem. Nie zważając na późną porę, Harry wyszedł z Wieży. Dumbledore nadal nie zdjął z Grubej Damy jego pozwolenia na opuszczanie Wieży bez hasła.
— Nie za późno, mój drogi? — spytała sennie postać z portretu.
Nie odpowiedział jej, kierując się ku Wieży Astronomicznej. Nie miał ochoty spać ani rozmawiać z przyjaciółmi. Oni znali prawdę, przynajmniej po części, a jego nie zadowalała litość. Powodowała tylko, że był jeszcze bardziej wściekły.
Gwiazdy były ledwo widoczne poprzez chmury. Zapowiadało się na śnieżycę, chociaż na razie było tylko mroźno. Rzucił na swoje ubranie czar ogrzewający i usiadł pod murem.
Tam też znalazł go profesor Snape, standardowo patrolujący korytarze.
— Potter! Co ty tu robisz? Jest środek nocy!
— Domyśliłem się tego. Wszyscy śpią, a pan krąży.
— Nie pyskuj!
— Jakże bym śmiał obrażać Głównego Nietoperza Hogwartu. — Każde słowo wypływało z ust chłopaka bez grama uczuć.
— Potter! — sapnął już mocno zirytowany Snape.
— Przy panu trudno zapomnieć, jak się człowiek nazywa.
W tym momencie profesor nie wytrzymał. Złapał ucznia za poły szaty, podnosząc na nogi. Spojrzał w jego twarz i zamarł w pół ruchu. Twarz, a w szczególności oczy chłopaka nie wyrażały niczego. Ziała w nich tylko pustka. Otrząsnął się gwałtownie i puścił chłopaka.
— Przestań się nad sobą użalać — powiedział zimno.
— A co? Zabroni mi pan?! — Przez twarz Gryfona przemknął cień gniewu.
Potter oparł się o blankę, odwracając do nauczyciela plecami. Poczuł pod dłońmi drgnięcie muru. Zerknął w dół. Nawet w tych ciemnościach zauważył szereg pęknięć w murze rozszerzających się nagle. Odwrócił się, żeby odskoczyć, ale zderzył się z mężczyzną. Zdążył tylko odepchnąć go od siebie, wspomagając się magią, gdy blanka i część podłogi pod jego stopami runęła w dół, a on wraz z nią.
Może wreszcie to się skończy?, pomyślał jeszcze, zamykając oczy.
Bólu uderzenia prawie nie poczuł, od razu pogrążając się w ciemnościach.

**

— Gdyby cię tam nie było, to mogłoby się skończyć tragicznie…
Słysząc głos Dumbledore’a, Harry jęknął, łapiąc się za głowę. Ruch ten spowodował, że inne części ciała także zakomunikowały swoje skargi na takie traktowanie. Harry wygiął się, nie mogąc wytrzymać tej fali cierpienia.
— Spokojnie, Potter — usłyszał Snape’a i poczuł zimne szkło przy swoich ustach. — Pij.
Przełknął szybko eliksir, opadając z ulgą na poduszkę.
— Dziękuję — szepnął, starając się zbytnio nie ruszać.
Uniósł ręce, żeby zobaczyć, w jakim są stanie. Nie były obandażowane, więc zranienia, jeśli były, zostały już wyleczone.
— Żadnych blizn, Potter. Poza kilkoma ranami pleców, już wygojonymi, byłeś w większości tylko połamany. Boli cię, bo Szkiele-Wzro nadal nad tym pracuje.
Harry westchnął.
— Z każdym kolejnym razem jest gorzej. Jak tak dalej będzie, to potomka będę musiał spłodzić tutaj, żeby w ogóle mieć jakieś dzieci. Albo lepiej nie, niech to świństwo sczeźnie razem ze mną.
— Harry… — zaczął Albus, ale Snape kiwnął mu głową, żeby nie kontynuował.
— Potter, ciągle jest noc, więc idź spać. Rano odwiedzą cię przyjaciele.
— Co z Dursleyami? — zapytał nagle chłopak, gdy już zaczęli odchodzić.
Spojrzeli na niego, nie bardzo rozumiejąc pytanie.
— Kiedy pogrzeb i kto go organizuje? — wyjaśnił Harry krótko.
— Twoja druga ciotka. Pogrzeb odbędzie się w Surrey za dwa dni — odparł Dumbledore.
— Chcę na nim być.
— Harry, to nie jest dobry pomysł…
— To proszę tak to zorganizować, żebym mógł pójść — zażądał chłopak..
— Potter! Co ty sobie myślisz? — wrzasnął Snape, rozdrażniony takim zachowaniem szczeniaka.
— Obaj wiecie, że znam sposoby na opuszczenia zamku bez waszej wiedzy. Jeśli chcecie mieć nade mną tę odrobinę kontroli, zorganizujecie mi wyjście. Jeśli nie, pójdę sam.
— I co? Pozwolisz znów się porwać i torturować tylko dlatego, że chciałeś zobaczyć, jak chowają ich do dziury i przysypują ziemią?
Chłopak wzdrygnął się na wspomnienie gościnności Voldemorta, ale hardo potwierdził.
— Tak.
— Dobrze, Harry — westchnął Albus zrezygnowany, po czym został zasztyletowany przez spojrzenie Snape’a. — Przygotuję wszystko na czwartek. Przyjdź do mojego gabinetu o trzeciej.
— Dziękuję, dyrektorze — szepnął chłopak, uspokajając się i przymykając oczy.
Walka o pozwolenie wyczerpała tę odrobinę sił, jaką posiadał. Zasnął zanim za dorosłymi zamknęły się drzwi.
— Dlaczego się zgodziłeś, Dumbledore? — spytał po prostu Severus, gdy dotarli do dyrektorskiego gabinetu.
— Bo Harry zbyt często działa pod wpływem impulsu. On naprawdę byłby zdolny do opuszczenia zamku, by pójść na ten pogrzeb.
— I myślisz, że śmierciożercy nie będą oczekiwać na nim Pottera. To najlepszy sposób, żeby go znów złapać.
— Wiem, Severusie. Ale mamy przynajmniej szansę przygotować się na tę ewentualność. Gdyby Harry chciał iść sam, nie mielibyśmy żadnej możliwości mu pomóc.
— Uprzedzam, że to może się źle skończyć — warknął mistrz eliksirów, po czym po prostu odwrócił się i zostawił dyrektora samego.

**

Gryfoni wcale nie zdziwili się kolejną wizytą Złotego Chłopca w skrzydle szpitalnym. Ostatnio Hermiona szepnęła mu nawet po kryjomu, że krążą zakłady kto lub co to powoduje.
— Najwyżej oczywiście stawiany jest lordzina.
— A jakakolwiek klątwa?
— Tu mocno się zdziwisz. Gdzieś w drugiej dziesiątce, zaraz po kawale Weasleyów.
Harry bezmyślnie parsknął śmiechem.
— Fred i George nigdy nic mi nie zrobią. Jestem, według nich, ich dojną krową.
Hermiona uniosła głowę znad książki, patrząc na przyjaciela z zaintrygowaniem.
— W co ty się znów wplątałeś?
— Ja? W nic. To tylko bardzo opłacalny interes. — Wyszczerzył się jak głupi.
Teraz, dzień przed pogrzebem, wszyscy go omijali. Nie żeby robił coś strasznego. Potter tylko siedział na zajęciach i wykonywał dokładnie wszystkie polecenia profesorów. Nawet Snape nie miał się do czego przyczepić. Żadnych pogaduszek z Malfoyem, źle wykonanych czynności podczas tworzenia eliksiru. Po prostu cichy, przykładny uczeń.
Za przykładny i za cichy. Jakby coś planował.
— Potter! Zostań! — polecił po zajęciach Snape. Pozostali uczniowie szybko opuścili klasę. Ron z Hermioną trochę pomarudzili, ale lodowy wzrok profesora szybko zmienił ich plany. — Mam tę niezbyt miłą przyjemność towarzyszyć ci jutro z profesor McGonagall. Na miejscu czekać będą na nas Nimfadora Tonks i Artur Weasley. Kilka innych osób będzie w pobliżu, ale nie musisz ich poznawać. Ubierz się odpowiednio.
— Tak, profesorze — odparł sucho Gryfon, odwracając się i zabierając torbę z ławki.

**

Pogrzeb rodziny Dursleyów był krótki. Patrząc na ilość osób biorących w nim udział, Harry wcale się nie dziwił. Stojąc w pewnym oddaleniu, mając za plecami czteroosobową obstawę, chłopak, ukryty pod peleryną niewidką, obserwował ciotkę Marge.
Pod koniec zdecydował się podejść. Oddał na chwilę pelerynę Tonks i podszedł do kobiety, zanim jego strażnicy zdążyli go powstrzymać.
— Witaj, ciociu — odezwał się, stając u boku mugolki.
— Jednak przyszedłeś — sarknęła Marge. — Wiedziałam, że to nieprawda z tą twoją śmiercią.
— Przykro mi — szepnął Harry.
— Nie jestem tego taka pewna. — Kobieta nawet na niego nie spojrzała. — Pewnie się cieszysz, że ich już nie ma.
— Nieprawda! — zaprzeczył gwałtownie, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. — Nigdy nie chciałem, żeby to się tak skończyło.
Marge w końcu zerknęła na niego spod czarnej woalki.
— Ty wiesz, co się stało, prawda? Wiesz, kto im to zrobił. — Jej głos zaczął drżeć. — To pewnie wszystko twoja wina. To przez ciebie straciłam jedyną rodzinę. Dlaczego musieli podrzucić cię właśnie Petunii? Czemu nie oddała cię do sierocińca? — załkała na koniec.
— Niech mi ciocia wierzy, też bym wolał — odparł chłopak, ściskając pięści.
Kobieta nagle przestała płakać i odwróciła się do niego.
— Czy to prawda, że Vernon cię bił? Gazety ciągle rozpisywały się o tobie. Nawet twierdziły, że cię zabił.
— Nie wiem, co pisały tutejsze gazety. W mojej szkole nie mam dostępu do prasy. Jedno mogę ci powiedzieć, ciociu. — Uniósł głowę, żeby mogła zobaczyć jego twarz. — Vernon, nawet jeśli znęcał się nade mną, nie zasłużył na taki koniec.
Marge zbladła, widząc oczy chłopaka.
— Wierz mi, wyglądałem gorzej. Blizny zostały usunięte podczas operacji plastycznej.
— Kto za to zapłacił? Przecież ty nic nie masz.
— I tu także się mylisz. Rodzice nie byli nierobami, jak zawsze twierdzili moi opiekunowie. Zostawili mi spory majątek, a nawet dom.
— Nawet gdybyś był samym Zbawcą, nie mam zamiaru brać cię do swego domu, mały bachorze. Nie jesteśmy spokrewnieni.
— Nie musi się ciocia martwić. Poradzę sobie — powiedział Harry, choć w jego głosie nie było słychać zbytniej pewności. — Muszę już iść.
— Idź i nie chcę cię już więcej widzieć.
Harry bez dłuższej zwłoki wrócił do swojej obstawy. Całe szczęście stali wystarczająco daleko, żeby nie słyszeć tej cichej rozmowy. Bez słowa złapał świstoklik podany przez McGonagall i wszyscy pojawili się w gabinecie dyrektora.
Śmierciożercy, o dziwo, nie pojawili się.
Nic nie mówiąc, skinął tylko głową w stronę Dumbledore’a i opuścił biuro.
Nie miał jednak zamiaru wracać do Wieży. Nie mogąc skryć się na Wieży Astronomicznej, będącej ciągle w naprawie, udał się na błonia i rozsiadł się w swoim ulubionym miejscu nad jeziorem.
Wiedział, że na Privet Drive już nie wróci. Do czasu siedemnastych urodzin musi jednak coś zrobić. Bez opiekuna będzie naprawdę ciężko. W „Dziurawym Kotle” może się komuś nie spodobać samotne mieszkanie dzieciaka i w końcu może wylądować w jakiejś Izbie Dziecka, a to mu się wcale nie marzyło. Z jego sławą i niesławą dzieciaki byłyby w ciągłym niebezpieczeństwie.
Coraz większe zimno nadchodzącego wieczoru przegoniło go na powrót do zamku. Nie miał co prawda apetytu, ale musiał coś zjeść. Wziął sobie do serca uwagi Snape’a na temat swojej ubogiej diety. Usiadł na swoim miejscu, ignorując wszystkich dookoła. Nie odpowiadał na pytania przyjaciół, którzy po jakimś czasie dali mu spokój.

**


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 17:24, 14 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


**

Następne dni minęły podobnym schematem. Harry uczył się, żeby nadrobić zaległości, ale nic ponad to. Żadnych gier z Ronem, przekomarzania z Draco ani rozmów z Hermioną.
Na treningach z mistrzem eliksirów trochę się ożywiał. Zadania, jakie mu przydzielał profesor, zajmowały całe jego myśli, wypędzając na chwilę te, które go gnębiły. Zapoznał się już chyba ze wszystkimi Mrocznymi Zaklęciami w teorii. Wkrótce mieli rozpocząć z nimi ćwiczyć.
— Czy to bezpieczne, wuju? — spytał Draco, podczas jednych z zajęć, oglądając w książce efekty zaklęć rozpruwających.
— Nie. To nie jest w żadnym wypadku bezpieczne, dlatego Pomfrey została zawiadomiona o tych treningach. W te dni jest przygotowana w szczególności.
— To dlaczego musimy je ćwiczyć?
— Ponieważ muszę się nauczyć, jak się przed nimi bronić — odezwał się Potter zamiast profesora.
— Bronić?! Czyś ty oszalał, Potter?! To są mroczne zaklęcia! Przed nimi nie ma jak się obronić. Żadna tarcza cię nie osłoni. Tylko rzucający może powstrzymać i to zaledwie niektóre, bo większość raz rzucona jest śmiertelna.
— Profesorze, możemy mu zademonstrować? — rzucił pomysłem brunet, spoglądając w stronę obserwującego ich mistrza eliksirów.
Ten uniósł brwi.
— Jesteś pewien? Nie planowałem tego tak wcześnie.
— Coś słabego na początek — zaproponował Harry.
— Czy wyście na głowy poupadali?! — wykrzyknął Draco, widocznie wpadając w stan rozstroju nerwowego. — Będziesz rzucał czarnomagiczne zaklęcie w ucznia?
— Po to są te treningi, Draco.
— To absurd. Pójdę do Dumbledore’a…
— Dyrektor wie, co tu robimy — rzekł spokojnie Harry. — Po prostu stań z boku i patrz.
— Co? Mam patrzeć jak on będzie próbował cię zabić?
— Cóż, to było jego marzeniem od samego początku mojego pojawienia się w tej szkole. Przynajmniej może się trochę zabawić.
— Potter! — zagrzmiał profesor, marszcząc brwi. — Nigdy nie chciałem cię zabić. Najwyżej wydalić ze szkoły.
— Co w moim przypadku skończyłoby się natychmiastową śmiercią, tym bardziej po odrodzeniu Voldemorta.
— Potter!
— Tak, wiem. — Gryfon odetchnął głęboko, opanowując gniew, który zaczynał przejmować nad nim kontrolę. — Przepraszam, mam trochę na głowie. Zaczynajmy.
— Nie! Zabraniam! — Draco rzucił się pomiędzy nich.
W efekcie wylądował pod ścianą, przypięty do niej magicznymi więzami.
— Wiesz, słodko teraz wyglądasz. — Harry musnął opuszkami palców policzek Malfoya. — Może zawołam Ginny?
Draco bezskutecznie szarpnął łańcuchy, chcąc odtrącić rękę Pottera.
— Spadaj, Potter!
— No, panowie. Bez takich mi tutaj. Nie jesteśmy tu dla zabawy.
Brunet zachichotał cicho, po czym stanął na środku sali, bokiem do blondyna, a naprzeciw profesora.
— Jestem gotowy — powiedział.
— Dobrze. Rzucę w ciebie zaklęciem podobnym do Crucio. Staraj się go jak najszybciej zniwelować, bo z każdą chwilą będzie gorszy. Jeśli nie będziesz w stanie – mów, natychmiast go zdejmę.
— Dobrze, panie profesorze.
Snape uniósł różdżkę.
Egregius Doloris!*
Pod Harrym ugięły się kolana, gdy czar trafił go w brzuch. Zachłysnął się powietrzem, otwierając szeroko oczy.
— Podobny…do…Crucio… Też coś… — wyjęczał. — Nawet nie… wyobraża pan sobie…
Więcej nie miał siły powiedzieć. Ból potęgował się z każdą sekundą, rozszarpując w nim każdy mięsień i każdą kość. Czarne plamy przed oczami zasłaniały coraz bardziej obraz.
— Mam przerwać?
Harry sprzeciwił się, zamykając oczy i skupiając się. Starał się ze wszystkich sił odrzucić od siebie to zaklęcie, ale nie wiedział jak. Jakby brakowało mu do tego jakiejś małej iskry. Wcześniej za każdym razem był nieprzytomny i nie pamiętał później, co mogło powodować anulowanie czaru.
Snape zbliżył się do klęczącego i drżącego jak osika Gryfona.
— Potter! Przerwę to zaklęcie. Nie dajesz rady.
— Nie! — zaprotestował.
— Harry, nie bądź uparty — wtrącił się Draco spod ściany.
Brunet kaszlnął tylko, nie mogąc złapać oddechu.
— Dureń. — Profesor położył dłoń na ramieniu Pottera, by zmusić go do położenia się na podłodze.
W tej samej chwili chłopak zesztywniał, otwierając szeroko oczy.
— Zniknęło — rzekł, łapiąc ciężko powietrze. — Po prostu nagle przestało.
Wstał, lekko się zataczając. Profesor uwolnił w międzyczasie swojego chrześniaka.
— Was chyba pogięło?! — wrzasnął od razu uwolniony. — A gdyby mu się nie udało?
— To zdjąłbym czar. Właśnie miałem zamiar to zrobić.
— Panie profesorze, chyba mamy problem — wtrącił się Potter, wpatrując się w mistrza eliksirów.
— Co znowu? — Snape odwrócił się do drugiego ucznia.
— Coś mi się zdaje, że ze zdejmowaniem zaklęć nie będzie tak łatwo, jeśli pana nie będzie w pobliżu.
— Może jaśniej, Potter.
Sala rozbłysła światłem dodatkowych pochodni zapalonych przez Draco. Snape spiorunował go wzrokiem, ale nic nie powiedział, na powrót odwracając się do Pottera.
— Zmianę w zaklęciu poczułem w tej samej chwili, w której mnie pan dotknął.
— Czyli, że to ja niweluję czar? Potter, wygadujesz bzdury.
— Raczej my wspólnie. To tak jakby pańska sygnatura odpowiadała na moją i łączyła się z nią na krótką chwilę.
— To jest możliwe — stwierdził krótko profesor, zapamiętując, że musi to sprawdzić.
A tak naprawdę, to nic nie rozumiał. Połączenie sygnatur magicznych jest bardzo rzadkie. Czasami wśród wieloletnich partnerów udaje się rzucić czar łączny. Nie spotkał się jednak nigdy z inną wersją tej możliwości, ale w końcu to Potter. Z nim wszystko zdaje się być możliwe. Rozróżnia sygnatury, to nie powinno go dziwić ich łączenie, żeby usunąć mroczne zaklęcie.
Westchnął, siadając na jednej z ławek.
— Z tobą nic nie może być normalne — stwierdził kpiąco. — Zawsze musisz coś wymyślić.
— No wie pan? — oburzył się Harry, zajmując miejsce naprzeciwko, tuż obok Draco. — Nie planuję takich rzeczy.
— Ty rzadko coś planujesz — zauważył blondyn, prychając. — Ty typowy Gryfon jesteś. Impuls i te sprawy.
— Draco!
— Tak, wujku? — zapytał usłużnie były Ślizgon, nie zwracając w ogóle uwagi na srogi ton mężczyzny.
— Szukamy rozwiązania, nie kolejnego problemu. Na kolejnych zajęciach sprawdzimy twoją teorię, Potter. Jeśli okaże się prawdziwa, to faktycznie mamy problem. Na razie zostawmy to jednak tak, jak jest. Musisz przygotować się na jutro.
— A co? Planuje pan jakiś test na zajęciach? Poproszę o pytania! — zaśmiał się szelmowsko Gryfon.
— Dobrze wiesz, co mam na myśli. — Snape wcale nie miał zamiaru się śmiać.
— Trudno o tym zapomnieć po kilku miesiącach. Nauczyłem się przyjmować to, co przyniesie los.
— Nie chcę jutro żadnego wypadku na moich zajęciach.
— Spokojnie, nie zniszczę panu średniej. Będzie dobrze, jeśli przetrwam transmutację. Jeszcze się nie zdarzyło, aby klątwa się zdublowała. Raczej małe szanse, abym miał ponownie wypadek na eliksirach.
— Najlepiej żebyś nie miał żadnego. Większość wolnego czasu spędzam na produkcji eliksirów dla ciebie.
— Naprawdę bardzo mi przykro, profesorze — rzekł szczerze chłopak.
— Nie wypominam ci tego, Potter. Mam tylko wielką ochotę zmusić cię do ich tworzenia.
— Z ochotą panu pomogę — zaoferował się Gryfon z uśmiechem na ustach. — Draco pewnie też się przyłączy.
— Ty mnie do nadprogramowego warzenia nie wciągaj! — zrugał go Malfoy. — Wiesz, jak od tego skręcają się włosy?
— Jakoś nie widzę, żeby profesor miał włosy jak Hermiona.
— I staram się ich takich nie mieć — szepnął raczej do siebie Snape, ale chłopcy i tak to usłyszeli.
— Dlatego wyglądają tak a nie inaczej? — dopytywał się blondyn.
— Co ci się w moich włosach nie podoba? — Nagle mistrzowi eliksirów stanęła przed oczami scena z Nimfadorą, chyba zaczynał ją rozumieć.
— Nic. Naprawdę. Wszyscy się tylko zastanawiają, jakiego olejku używasz, żeby się tak układały.
Draco chyba życie zbrzydło. Potter z wielkim trudem próbował pohamować śmiech. Co prawda, wiedział, że Snape nie jest na nich zły, jego aura była różowa, ale z nim nigdy nic nie wiadomo.
— Malfoy! Ostrzegam cię! Wynocha do dormitorium!
— Tak, panie profesorze! — Obaj uczniowie opuścili salę, chichocząc już na całego.
— Głupie bachory — dodał nauczyciel po ich wyjściu z wesołym cieniem na ustach.

*łac — doskonałe cierpienie

**

— Wszystko mnie boli — poskarżył się rano Harry, masując i rozciągając mięśnie ramion. — To zaklęcie jest naprawdę okropne.
— Dużo gorsze od Crucio? — dopytywał się Draco, idąc obok zmierzającego na śniadanie Pottera.
— Dostałeś kiedyś Cruciatusem o pełnej mocy?
— Tylko raz. Bardzo nieprzyjemne uczucie.
— To wyobraź sobie taki podwójny z dodatkiem batów. Takie samo uczucie, tyle że ciągle narasta.
— Co wy ćwiczycie ze Snape’em? — zaciekawiła się rozmową chłopaka Hermiona.
— To on się uczy. — Blondyn wskazał Harry'ego. — Mnie przykuli do ściany.
— I od razu zrobił się taki potulny… — Brunet pchnął znacząco Draco. — Tylko rozebrać i wziąć.
— Przestańcie z tymi podtekstami. — Ron szarpnął się do przodu. — Poza tym chcę zjeść śniadanie jeszcze w tym stuleciu, a wy idziecie jak gumochłony. Jeśli tak wam tego brakuje, to umówcie się w końcu, tylko dajcie mi wcześniej znać, obstawię odpowiednie zakłady.
— Czy w naszej Wieży jest coś, czego się nie obstawia? — Harry zatrzymał się, czekając na Hermionę.
— Tylko jedno. Zdawanie owutemów z eliksirów przez Ronalda Weasleya.
— Ale on przecież nie chce kontynuować eliksirów — zauważył Draco.
— Dlatego nikt tego nie obstawia. — Hermiona wyminęła ich ze śmiechem i podążyła za rudzielcem.
Malfoy spojrzał na nią zaskoczony, po czym na jego usta wypłynął chytry uśmieszek.
— Muszę sprawdzić, co można obstawić. Może jest coś ciekawego mojej uwagi. Hermiono, zaczekaj! — wołał, zbiegając ze schodów.
W momencie zeskoczenia Malfoya z ostatniego stopnia, schody ruszyły, zmieniając swoje położenie.
— Idźcie! Zaraz was dogonię! — krzyknął do przyjaciół Potter, zatrzymując się kilka stopni wcześniej i przytrzymując barierki.
Schody zatrzymały się przy wejściu do kolejnego korytarza.
— W tym tempie to zdążę na obiad, nie śniadanie — grymasił Harry, po raz kolejny rozglądając się po skrzyżowaniu czterech korytarzy.
Już dwukrotnie tu wrócił, pomimo wybierania innego korytarza. Nie mógł też trafić na ruchome schody, by zejść w inną część zamku. Sale, na które trafiał, były pozamykane i żadne ze znanych mu zaklęć ich nie otwierało. Po godzinie błądzenia miał już naprawdę dosyć. Nawet skrzaty nie reagowały na jego wołanie, co dotychczas się nie zdarzyło. Czyżby znalazł się w jakiejś zaklętej części zamku?

**

Hermiona rozglądała się nerwowo po korytarzu w wejściu do Wielkiej Sali. Ta była już prawie pusta. Większość uczniów udała się na swoje zajęcia.
— Czy coś się stało, panno Granger? — spytała McGonagall, opuszczając właśnie salę w towarzystwie profesora Snape’a.
— Harry się spóźnia, proszę pani. Schody zmieniły położenie i miał nas dogonić. To było godzinę temu. Martwię się.
— Czy to dzisiaj? — Nauczycielka nawet nie musiała precyzować pytania.
— Tak — odparła Gryfonka.
— Masz teraz zajęcia. Moje zaczynają się dopiero za dwie godziny. Poszukam go — odezwał się mistrz eliksirów, patrząc na opiekunkę Gryffindoru.
— Czy mogę z panem iść? — wtrąciła się Hermiona. — Draco i Ron dadzą znać, jeśli Harry by się znalazł.
— Dobrze, Granger, chodź. Na którym piętrze zatrzymały się schody?
— Pomiędzy drugim i trzecim.
Snape potknął się, zatrzymując w miejscu i odwracając do dziewczyny gwałtownie.
— Jesteś pewna?
— Tak. — potwierdziła dziewczyna zdziwiona. — My schodzimy z trzeciego na drugie, a schody skręciły i zatrzymały się w połowie. Trochę to dziwnie wyglądało, bo się wydłużyły, żeby dotknąć korytarza.
— Musimy iść do dyrektora. — Mistrz eliksirów ruszył z miejsca.
— Dlaczego? Gdzie jest Harry, profesorze?
— Módl się, żeby nie znalazł otwartych drzwi.
— Jakich znowu drzwi?
Snape jednak nie odpowiedział, rzucając już hasło chimerze i znikając na ruchomych schodach, prowadzących do gabinetu dyrektora.
— Albusie, potrzebuję natychmiast Strażnika! — zażądał od razu po wejściu.
— Co się stało?
— Potter odnalazł Zakazany Korytarz.
Albus nie potrzebował dalszego wyjaśniania, za to Hermiona aż paliła się z ciekawości.
— Co to za Zakazany Korytarz?
Podczas, gdy dyrektor rozmawiał cicho przez kominek, Snape zdecydował się jednak odpowiedzieć coraz bardziej zaniepokojonej przyjaciółce Pottera.
— To miejsce, w którym przebywają duchy, które nienawidzą żywych. Są niebezpieczne i łakną krwi, dlatego umieszczono je w jednym z bocznych korytarzy i zapieczętowano go.
— W jaki sposób Harry mógł się tam dostać?
— O szczegóły proszę zapytać jego klątwę.
— Gotowe. — Dumbledore wstał, a u jego boku natychmiast pojawił się Zgredek. — Strażnik jest chwilowo zajęty, sami domyślcie się dlaczego. Zgredek zabierze was w pobliże jego i Harry’ego.
Hermiona i Severus złapali skrzata za ręce i zniknęli.

**

Harry nie mógł się ruszyć. Ręce powoli traciły czucie. Kałuże krwi po jego bokach zaczęły mieć niepokojąco spore rozmiary i chłopak obawiał się, że staną się jeszcze większe, gdy straci w końcu przytomność. Jakikolwiek był też pewny, że upadek spowoduje powiększenie się ran na dłoniach albo nawet przecięcie ich całkiem na pół.
Ostatni raz zerknął na dwa sztylety, którymi zjawa przybiła go do ściany. Teraz obserwował skrzata, który jakimiś nieznanymi mu zaklęciami, starał się odpędzić od niego złego ducha.
Szum w uszach i ciemne plamy nie wróżyły nic dobrego, przynajmniej dla jego dłoni.
Gdy pojawili się przed nim Hermiona ze Snape’em, odetchnął tak głośno z ulgi, że zobaczył uśmieszek ironii u mężczyzny.
— Widzę, że cieszysz się na mój widok, Potter. Wyciągamy na trzy — rzucił do Granger, chwytając rękojeść sztyletu.
Mistrz eliksirów był jeszcze bledszy niż zazwyczaj, a Hermiona wyglądała na prawdziwie przerażoną. Utkwiła na kilka sekund spojrzenie w zakrwawionym Harrym, ale wściekły krzyk profesora natychmiast sprowadził ją na ziemię.
— Pospiesz się, dziewczyno!
Potter cicho jęknął, gdy ostrza wysuwały się z ran. Coś błysnęło i jego dłonie na kilka sekund otoczyło zielone światło.
— Jesteś jak magnez, Potter — mruknął Snape. — Kolejna klątwa.
Harry opadł na kolana, tuląc do siebie pokaleczone dłonie.
— Zgredku, zabierz nas do ambulatorium — poprosiła słabym głosem Hermiona, łapiąc Harry'ego za ramię jedną ręką, a drugą skrzata.
Snape zrobił podobnie, chociaż z drugiej strony.
— Witam, witam. — Pomfrey już czekała przy jego łóżku.
Obok, na szafce, stała zapełniona taca.
Musieli pomóc Harry’emu dotrzeć do niego, bo chłopak był już mocno osłabiony.
— Uważaj na klątwę na jego rękach. Nie jestem pewien, czy nie jest zaraźliwa.
Potter, z dłońmi pod pachami, jęczał cicho. Snape domyślał się, że musiało naprawdę mocno boleć, skoro tak reagował. Nawet przy Egregius Doloris nie wydał z siebie jęku.
— W pierwszej kolejności przeciwbólowy i przeciwkrwotoczny — zażądał.
Kobieta tylko przewróciła oczami. Podała pacjentowi oba eliksiry.
— A teraz pokaż dłonie. — Podstawiła mu tacę, na której miał je położyć, żeby nie zabrudzić łóżka.
Fakt faktem, do czyszczenia i tak się już nadawało.
Hermiona w międzyczasie wysłała swego patronusa do Rona z informacją o odnalezieniu Harry’ego.
— Nadal boli — odezwał się Potter, kładąc dłonie przed sobą. — Eliksir nie działa tak, jak powinien.
Pomfrey zerknęła na Severusa niepewnie. Ten uniósł różdżkę i rzucił na chłopaka zaklęcie diagnozujące.
— Podaj mu jeszcze jeden — polecił Poppy, nie zdejmując czaru.
Pielęgniarka podała kolejną dawkę. Snape zaklął.
— Severusie!
— Został całkowicie zniwelowany.
— Czyli będzie boleć. Standard — szepnął chłopak, przygryzając wargi. — Pewnie nie da się też zasklepić rany.
Snape spojrzał na Poppy, lekko blednąc. Kobieta natychmiast zaintonowała czar leczący. Tym razem Severus zaklął o wiele dosadniej. Zaklęcie nie zadziałało, tak jak podejrzewał Potter.
— Klątwa tej zjawy nie jest mroczna, więc nici z jej zdjęcia. — Harry opadł na poduszkę blady i spocony. — Mogę dostać coś do picia?
— I coś zjedz. Przegapiłeś śniadanie, dlatego jesteś dodatkowo tak słaby — dodała Granger, wykazując się swoim sławnym już rozsądkiem.
Po chwili pomagała mu zjeść coś lekkiego, ale pożywnego.
— Proszę mu pozwolić dużo pić, nawet tej jego czekolady. I tak będzie mu brakować żelaza. Mam nadzieję, że lubisz wątróbkę?
Potter tylko kiwnął profesorowi głową, przymykając oczy. Obie dłonie leżały luźno po bokach, opatrzone, ale przez opatrunki powoli sączyła się krew.
— Idę na swoje zajęcia. Powiadomię Flitwicka o problemie. Może on znajdzie przeciwzaklęcie.
— Czy Hermiona może zostać? — spytał cicho Harry.
— Zwolnię ją z dzisiejszych zajęć. Znając pannę Wiem-To-Wszystko, nie będzie miała problemów z ich nadrobieniem.
— Dziękuję, panie profesorze.
— Teraz muszę posadzić Longobottoma z Malfoyem. Nie mam zamiaru znów wysłuchiwać wyjców od jego babci na temat marnowania dobrych kociołków i moich kompetencji.
— Proszę raz spróbować na niego nie warczeć, a na pewno zajęcia okażą się owocne dla obu stron — mruknął Harry, nie przejmując się tym, że Nietoperz zapewne będzie miał ochotę go zamordować za tę bezczelność.
— Omal cię nie zabił, Potter, a ty go nadal bronisz? — warknął rozdrażniony.
— Nie zrobił tego specjalnie, profesorze. Gdyby chociaż raz spróbował pan mu „naprawdę” pomóc, a nie krzyczeć po bogu ducha winnego ucznia, zauważyłby pan różnicę.
— Nie ucz mnie, jak mam zajmować się klasą! — krzyknął już bardzo zdenerwowany mistrz eliksirów.
— Severusie! On już bez twoich nerwów jest wystarczająco słaby. Lepiej już idź.
Tu mężczyzna musiał przyznać rację pielęgniarce. Potter był jeszcze bledszy niż chwilę wcześniej. Nie pomógł nawet zjedzony posiłek.
— Prześpij się, Potter. Idę do Flitwicka — rzucił jeszcze, wychodząc.
— Profesor Snape wcale nie jest taki zły, na jakiego się kreuje — zauważyła rezolutnie Granger, mrugając do Harry’ego.
— Według mnie boi się pokazać, że potrafi być czuły i troskliwy — odparła Poppy, zaczynając na nowo zmieniać opatrunek na dłoniach pacjenta.
— Wcale mu się nie dziwię — szepnął słabo chłopak. — Po tym, co robili mu Huncwoci, też bym nikomu nie ufał. Dodatkowo wiadomo, kim był, i też musiał być ostrożny.
— To pewnie jest jeden z głównych powodów — stwierdziła Poppy. — Ostatnio jednak zaczął się zmieniać. Może przez to, że nie jest już szpiegiem.
— Zimno mi — szepnął nagle Harry, drżąc dosyć mocno. — I boli mnie głowa. I ręce.
— Nie ma sensu podawać ci eliksiru, skoro nie działa, ale dodatkowy koc i stały czar ogrzewający powinny trochę pomóc — stwierdziła zmartwiona pielęgniarka, nie tracąc czasu i machając nad chłopakiem różdżką.
— Teraz to bym nie narzekał nawet na morfinę…
— To jest pomysł, Harry. Zaraz napiszę do mamy. Mogę pożyczyć Hedwigę?
Zaraz potem Hermiona wybiegła ze skrzydła szpitalnego, trzaskając drzwiami.
— Co tym razem wymyśliła panna Granger?
— Chyba chce uprosić trochę narkotyków dla mnie od swoich rodziców.
Pani Pomfrey zamrugała zaszokowana.
— Żartowałem. Po części. Morfina to mugolski środek przeciwbólowy. Źle dawkowany może uzależnić.
— A skąd rodzice panny Granger mają dostęp do tego czegoś? Domyślam się, że nie jest to środek ogólnodostępny.
— Oczywiście, że nie! Rodzice Hermiony są dentystami. Leczą zęby i często potrzebują czegoś do znieczulenia. Nie jestem pewien, czy to dokładnie będzie morfina, ale na pewno coś o podobnym działaniu.
Harry, zmęczony, przymknął oczy. Przysnął, zanim wróciła Hermiona.
Godzina za godziną wlekły się strasznie wolno. Jak przez mgłę pamiętał wizytę Dumbledore’a, McGonagall i przyjaciół. Pod koniec dnia pojawiło się zakażenie, a co za tym idzie – gorączka.
— Nie jest dobrze — stwierdził mistrz eliksirów, nakładając na czoło Gryfona zimny okład.
— Mam! Mam!
Do sali wpadła zdyszana Hermiona z małą paczuszką w dłoniach. Wręczyła ją pani Pomfrey.
— Instrukcja jest w środku. Mama pisze, żeby nie przesadzić. Lepiej dać mniej i częściej niż za dużo i zaszkodzić.
— Co to? — Severus spytał, gdy dziewczyna łapała oddech.
— Mugolski środek przeciwbólowy. Bardzo mocny.
Pielęgniarka rozpakowała paczkę na szafce, wyciągając z niej opakowane sterylnie strzykawki, igły, środek dezynfekujący i kilka małych ampułek. Szybko przeczytała instrukcję i pobrała zalecaną ilość leku do strzykawki.
— Całe szczęście, że przeszłam szkolenie w zakresie podawania mugolskich zastrzyków — rzekła, przemywając ramię pacjenta nasączonym środkiem dezynfekującym wacikiem. — Przytrzymajcie go.
Po zaaplikowaniu leku efekt był widoczny prawie natychmiast. Chłopak odprężył się i zaczął lżej oddychać.
— Wkrótce gorączka też powinna opaść. Niestety rany nadal nie dają się zaleczyć. Od rana już kilkakrotnie zmieniałam opatrunki.
— Flitwick też jeszcze nic nie znalazł — westchnął Snape, odgarniając kosmyk z czoła chłopaka. — Jak tak dalej pójdzie, to ma marne szanse dożyć wakacji.
— Proszę tak nie mówić! — krzyknęła cicho Hermiona, a jej oczy zamigotały gotowe do płaczu. — Harry jest silny. Da radę. Musimy mu tylko trochę pomóc w rozwiązaniu zagadki.
— Granger, to jest wręcz niemożliwe. Macie tylko krótki wierszyk i domysły.
— Nieprawda! Harry jest pewien, że to o panu mowa, a on rzadko się myli!
— Tak. A jak już mu się to zdarzy, to ktoś umiera.
— Jestem tego świadom, profesorze. — Słaby głos od strony łóżka wtrącił się w ich rozmowę, informując, że wcale nie śpi, pomimo tego, że tak sądzili. — I biorę za to pełną odpowiedzialność.
Snape znów westchnął. Powinien ugryźć się w język, a nie wdawać w pogadanki z przemądrzałą uczennicą. Zaczerwienione przez gorączkę oczy chłopaka przewiercały go na wylot. Po chwili odwróciły się od niego w stronę pielęgniarki.
— Pani Pomfrey, czy jest pani w stanie przywrócić utraconą kończynę?
— Tylko jeśli została stracona bez użycia magii. Panie Potter… Nie masz chyba zamiaru…? — Kobieta zamilkła zaszokowana, domyślając się toku myślenia Gryfona.
— Czy wtedy odtworzy pani zdrową kończynę, czy ranną?
— Powinnam zdrową, bo klątwa ulokowała się tylko wokół dłoni.
Hermiona stała się nagle blada jak śmierć. Snape nie mówił nic, wpatrując się w Gryfona bez emocji na bladej twarzy.
— Wiesz, że to będzie strasznie boleć. Nawet ten środek — wskazała na strzykawkę — nie powstrzyma większości bólu.
— Wywar Żywej Śmierci powinien zadziałać — szeptał słabo Potter. — Profesor Flitwick może nigdy nie znaleźć przeciwzaklęcia, a ja robię się coraz słabszy.
— On ma rację, Pomfrey — wtrącił się nagle Snape bezbarwnym głosem.
— Nie obetnę mu dłoni!
— W takim razie ja to zrobię.
Hermiona osunęła się na podłogę nieprzytomna.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 23:28, 14 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


O! Kolejny rozdział Dziedziczonego Przekleństwa. *uradowana Leniś wchodzi i pełna zapału zabiera się za czytanie, wsiąkając na pół godziny*
No popatrz popatrz, a więc Seviś ma powodzenie!
Harry nie jest homo ani bi? Prosz bardzo, wmawiaj sobie, wmawiaj...
Ośmioletnia dziewczynka? *robi jej się słabo* Moja kuzyneczka ma osiem lat... Wara od niej, o!
Cóż, jeśli chodzi o Dursleyów... To mimo wszystko wstrząsające. Jestem pod wrażeniem tego, jak Harry wytłumaczył Draco, czemu nie chciał ich tortur. Świetnie ubrał to w słowa. Na ten temat nie mam nic więcej do powiedzenia.
Moja droga, z tym przekleństwem trzeba coś zrobić! Przecież to szaleństwo, każdy normalny człowiek już by wąchał kwiatki od spodu! Ten zapieczętowany korytarz to wyjątkowo paskudna sprawa.
Zauważ jednak, że Marge nie jest pod żadnym pozorem ciotką Harry'ego. To siostra Vernona, nie jest spokrewniona z naszym Potterem.
Fajne są treningi z Sevem i Draco. Niezły pomysł, daje ci mnóstwo możliwości.
Przy fragmencie o obstawianiu Draco mówi coś takiego:
Może jest coś ciekawego mojej uwagi.
Wartego mojej uwagi albo po prostu ciekawego, ok?
Odcięcie dłoni? KOSZMAR!
Czekam na ciąg dalszy.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 11:44, 15 Maj 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Rozdział 10.

To nieprawda. To nieprawda, myślała Hermiona, otwierając oczy. Harry’emu nic nie będzie. Snape go nie skrzywdzi.
Znajdowała się w ambulatorium, w najdalszej części sali. Łóżko przyjaciela ze wszystkich stron otoczone było parawanem. Musiało być bardzo wcześnie, bo słońce dopiero unosiło się nad Zakazanym Lasem. Dziewczyna wstała ostrożnie i z lękiem. Chciała zobaczyć Harry’ego, ale jednocześnie bała się tego, co może zobaczyć.
A jeśli na zawsze stracił dłonie?
Niepewnie stanęła przed parawanem, głośno przełykając ślinę.
— Panno Granger.
Dziewczyna aż podskoczyła, słysząc cichy, mroczny głos Severusa Snape’a. Odwróciła się z lękiem w oczach. Prawie wierzyła, że zobaczy go umazanego wszędzie krwią. Jednak on ubrany był jak zawsze, w swoje czarne szaty. Jedynym rzucającym się w oczy wyjątkiem była jeszcze większa niż zazwyczaj bladość na twarzy nauczyciela.
— Z Potterem wszystko w porządku — rzekł, bezbłędnie odgadując jej myśli. — Nadal jest pod działaniem Wywaru Żywej Śmierci. Odrastanie kończyny nie należy do przyjemnych. Rany nie zostały zdublowane. Do jutra wszystko będzie dobrze.
Cichy szloch wyrwał się z piersi Hermiony. Opadła na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach.
— Dlaczego to zawsze musi być Harry?
Severus nie odpowiedział. Nie znał odpowiedzi. Podniósł tylko dziewczynę z podłogi i posadził na najbliższym krześle.
— Teraz powinnaś iść się wykąpać, przebrać i coś zjeść. Po śniadaniu podam mu odtrutkę. Na pewno będzie chciał zobaczyć przyjaciół.
— Dziękuję, panie profesorze. Dla pana to musiała być naprawdę ciężka noc.
— W pewnym sensie. Po raz pierwszy sprawienie komuś cierpienia spowodowało uzdrowienie. A teraz idź do Wieży, chciałbym w końcu iść odpocząć.
— Dobrze, proszę pana. Jeszcze raz dziękuję.
— Nie ma za co. Idźże w końcu, dziewczyno. — Wygonił ją z ambulatorium.
Hermiona, po przekroczeniu dziury za portretem, zatrzymała się ze słabym uśmiechem. Draco i Ron spali na sofie. Razem. Pod jednym kocem. Wtuleni w siebie. Pokonując zmęczenie podeszła do nich i zachichotała na myśl, która zrodziła się w jej głowie.
— Och, Draco — szepnęła do ucha blondynowi, nie mogąc się powstrzymać. — Zaraz otrzymasz medal Merlina Pierwszej Klasy, a ty ciągle nieuczesany. Wstyd, Draco. Wstyd i hańba.
Malfoy zerwał się z sofy, zrzucając jednocześnie Rona na podłogę.
— Grzebień! Grzebień i lustro! Natychmiast!
Hermiona zachichotała już otwarcie, podczas gdy Ron masował sobie dolną część pleców, a blondyn rozglądał się trochę nieprzytomnie po pokoju.
— No wiesz, Ron? Zdradzasz mnie z Draco! Śpisz z nim i jeszcze się czepiasz Harry’ego.
— Nie spałem z Fretką! — krzyknął rudzielec, podnosząc się i zbierając z podłogi koc.
Spod niego wypadł pluszowy wozak Ginny.
— Czyżby? Ja widzę nawet dwie.
— Co z Harrym? — odezwał się Malfoy już całkiem rozbudzony, zmieniając temat.
— Już dobrze. Na razie jest pod działaniem Wywaru Żywej Śmierci, ale…
— Po co był mu Wywar?
— Nie reagował na mikstury przeciwbólowe, a po drugie profesor Snape musiał mu obciąć dłonie…
— Co musiał?! — krzyknęli jednocześnie chłopcy, przerywając jej.
Hermiona westchnęła słabo, po czym streściła im wczorajszy wieczór. Przynajmniej do momentu, w którym straciła przytomność.
— Na pewno odrosną? — upewniał się Ron, kompletnie przerażony tym, co usłyszał.
— Profesor mówił, że już odrosły, przecież nie niwelowałby eliksiru, gdyby tak nie było. Poza tym poradził, żebyśmy przyszli po śniadaniu odwiedzić Harry'ego.
Malfoy przez chwilę przyglądał się z niedowierzaniem dziewczynie, po czym parsknął, pokręcił głową i przeciągnął się.
— To ja idę się wykąpać. Dołączę do was na śniadaniu.
— Jesteś pewien? Możemy na ciebie poczekać. — Hermiona bardzo dobrze wiedziała, że Ślizgoni wciąż nie odpuścili Draco.
To była tylko cisza przed burzą. I dziewczyna miała podejrzenia, że będzie to spore oberwanie chmury.
— Tak, jestem pewien.
I poszedł do swojego dormitorium.
Ani Ron, ani tym bardziej Hermiona, nie dziwili się, że potrzebował aż dwóch godzin na przygotowanie. Był w końcu Malfoyem czystej krwi. Nagle dotarł do nich spanikowany krzyk arystokraty.
— Czemu nikt mi nie powiedział, że moje włosy przypominają stóg siana?
Gryfoni parsknęli śmiechem. W tej sytuacji, żadne z nich nawet nie zwróciło uwagi, że z fryzurą Draco jest coś nie tak.
Po śniadaniu, zjedzonym w ekspresowym tempie, ruszyli do skrzydła szpitalnego. Harry jeszcze spał. Wciąż był blady i na pewno zmęczony. Ciemne plamy pod oczami odznaczały się mocno na prawie szarej cerze.
— Wygląda okropnie — stwierdził Malfoy, unosząc koc i zerkając na ukryte pod nim dłonie Pottera.
— Draco! — zbeształa go Hermiona.
— Co? Chcę się upewnić.
— Jesteście straszni — odezwał się cicho Harry, otwierając oczy. — Nawet wyspać się nie dacie. Ja tu chory jestem i w ogóle.
— Jak się czujesz, Harry? — spytała natychmiast dziewczyna, przysuwając się bliżej.
— Tak sobie. Dłonie nadal mnie bolą. — Wyjął je spod koca, oglądając i kilkakrotnie zginając oraz prostując palce, lekko przy tym sycząc.
— Ale przynajmniej są już wyleczone. No i pozbyłeś się tej klątwy.
— Jedna więcej, jedna mniej… — szepnął brunet. — Mogę prosić coś do picia?
— Oczywiście.
Draco podsunął mu szklankę, unosząc głowę chłopaka i pomagając się napić.
Po chwili pojawiła się też pielęgniarka z eliksirami i zaklęciem diagnozującym.
— Jak samopoczucie, kochanieńki? To była ciężka noc, nieprawdaż?
— Dla profesora Snape’a z całą pewnością — rzekł Harry, podnosząc się trochę i opierając o poduszkę plecami. — Jak on się czuje?
— Prawdę powiedziawszy to nie wiem. Opuścił szpital zaraz po zabiegu. — Pomfrey napoiła go miksturą przeciwbólową i wzmacniającą.
Dosyć długo też oglądała jego dłonie.
— Blizna z tym dziwacznym napisem nie odnowiła się. To chyba dobrze?
— Dla mnie jak najbardziej. Pozbyłem się pamiątki po Umbridge.
Pielęgniarka spojrzała na niego trochę dziwnie, ale nic nie powiedziała. Harry przypuszczał, iż chciała zwrócić mu uwagę, że nie przyszedł do niej w zeszłym roku z tym problemem. Cieszył się, że tego nie zrobiła.
— Na razie jesteś jeszcze słaby. Przetrzymam cię do wieczora. Spać będziesz mógł już w swojej Wieży. Zgoda?
— Oczywiście — zgodził się Harry, zdziwiony, że kobieta w ogóle spytała go o zdanie.
Dotychczas stawiała sprawy dosyć jasno, ma zostać i tyle. No, może poza paroma wyjątkami. Sporą ilością wyjątków.
Reszta dnia upłynęła mu na nabieraniu sił.
Wieczorem, po kolejnym standardowym już „przeglądzie”, został wypuszczony na gryfońską wolność.
Ponieważ przyjaciele byli jeszcze na kolacji, a on zjadł pod czujnym okiem Poppy i Zgredka, skierował się od razu do Wieży. Teraz czekał tylko na Draco. Gdy ten wszedł, Harry od razu złapał go za rękę i zaciągnął do jego pokoju.
— Harry, o co chodzi? — spytał ten, zdziwiony, ale nie powstrzymał ciągnącego.
Potter chwycił go za koszulę, popychając mocno na drzwi zaraz po wejściu.
— Harry… — Reszta słów została stłumiona przez chłodną dłoń.
Sprzeciw Draco brzmiał trochę, jakby zatonął w pocałunku.
Potter nakazał mu być cicho, przykładając palec do swoich ust.
Zza drzwi dobiegły chichoty i westchnienia. Chłopak odsunął Draco od drzwi i rzucił zaklęcie wyciszające.
— Muszę z tobą porozmawiać.
— Wystarczyło poprosić.
— Wolę, żeby wyobrażano sobie raczej gorące akcje z naszym udziałem, niż podejrzewano, że coś kombinuję.
— A kombinujesz?
— W pewnym sensie. Chcę, żebyś mi powiedział wszystko, co wiesz o Snapie. Szczególnie to, co działo się przed przyjęciem posady nauczyciela w Hogwarcie.
— A nie lepiej go zapytać?
— Nie. To musi pozostać między nami.
Draco przez chwilę przyglądał się Harry’emu sceptycznie, po czym – wiedząc, że Gryfon nie odpuści, jak już coś podobnego przyszło mu do głowy – westchnął i powiedział:
— Nie znam zbyt wiele szczegółów. Przystąpił do Czarnego Pana zaraz po ukończeniu szkoły. W międzyczasie szkolił się na mistrza eliksirów. — Draco stanął przy oknie, obserwując widocznie niespokojne zachowanie bruneta.
— A wcześniej? Tu, w Hogwarcie? Miał przyjaciół?
— Jedynie chyba twoja matka miała z nim jakiś normalny kontakt. Z resztą był w raczej chłodnych komitywach. Unikano go, aby nie podpaść Huncwotom. Harry, dlaczego chcesz znać jego przeszłość?
— Coś przed mną ukrywa. — Harry nerwowo chodził po komnacie.
— Dlaczego właśnie przed tobą?
— To właśnie część zagadki, którą próbuję rozwiązać.
W końcu przestał krążyć po pokoju, siadając zdyszany na łóżku i krzyżując nogi.
— Nic z tego nie rozumiem — zauważył Draco.
— Słowa wiersza mówią wyraźnie, że muszę coś zrozumieć, a następnie przebaczyć. Wiem, że chodzi o Snape’a.
— Skąd? Tylko z daty urodzin? To niedorzeczne!
— Jestem pewien, że to o niego chodzi, Draco. W rodzinie Snape’a krąży historia, prawie bajka, o czarodzieju, który rzucił klątwę na ród swego przyjaciela z powodu głupiej kłótni. Domyślam się, że w przypadku Snape’a i mnie, może być podobna sytuacja. Muszę tylko odkryć, co za prawdę ukrywa Snape, a potem wystarczy, że mu przebaczę i będę wolny od tego przekleństwa.
— A jak to będzie coś, czego nie da się przebaczyć?
— Wszystko można przebaczyć.
Malfoy nie skomentował tego niezwykle optymistycznego nastawienia drugiego chłopaka. Wspiął się na jedno z wolnych łóżek i zaczął się na nim bujać rytmicznie, powodując okropne skrzypienie. Z nieco głupkowatym wyrazem twarzy wskazał na drzwi. Harry od razu domyślił się, o co mu chodzi i zdjął zaklęcie wyciszające, z perfidnym uśmieszkiem czekając, co jeszcze wymyśli arystokrata.
Ten przyśpieszył kołysanie, by nagle przerwać z ciężkim westchnieniem.
— Wiesz, Harry, że jesteś wspaniały?
— Dopiero teraz to odkryłeś, Draco? — Grał z nim.
— Myślę, że wiele osób cię nie docenia. Jesteś taki cia…
— Ciii… Draco… Nie musisz tego mówić.
Harry porozpinał byle jak szaty i ruszył do drzwi, otwierając je nagle. Mały tłumek czający się w pobliżu odskoczył, przestraszony.
— Och, Draco. Masz gości. Proszę, nie męczcie go za bardzo. Jest wypompowany — powiedział, po czym zszedł do pokoju wspólnego, obserwowany przez zarumienione dziewczyny, a ich żółta poświata rozświetlała Harry’emu korytarz.
— Dziewczyny są straszne — rzekł tylko, siadając koło Rona i Hermiony.
— Słucham? — zapytała, nie bardzo rozumiejąc, Granger.
— Nie miałem na myśli ciebie, Hermiono. Ty, jako jedyna wydajesz mi się normalna. Podsłuchiwać pod drzwiami w biały dzień? I to z jakiego powodu? Czy TO robimy? Ohyda!
Hermiona roześmiała się perliście.
— Widzisz Harry, tu nie chodzi o samo podsłuchiwanie, ale o dreszczyk emocji — stwierdziła. — Gdybyś wiedział, że w pokoju obok „bawią się” dwie dziewczyny, to nie poszedłbyś zerknąć?
— Nie — odparł wprost chłopak.
— A Ron by poszedł. — Wskazała na zarumienionego rudzielca. — To całkiem normalne u większości ludzi.
— Czyli ja jestem nienormalny.
— Nie, Harry. Po prostu nie jesteś nabuzowany hormonami. Jesteś spokojny i nie ciekawią cię za bardzo „te” sprawy. Idę o zakład, że jesteś romantykiem jak się patrzy i gdy w końcu spotkasz tę jedyną lub tego jedynego, dasz z siebie wszystko, choćby miało boleć.
— Jeśli tylko będę miał na to czas i siły. Muszę jeszcze nadrobić materiał.
— Nie dzisiaj, Harry — przystopowała go, gdy sięgał po jej notatki.
— Hermiono… Dobrze się czujesz? Nie masz gorączki? — Jednocześnie z Ronem dotknęli jej czoła.
— Hej! — Odtrąciła ich. — Odczepcie się. Nic mi nie jest. Harry, jesteś jeszcze słaby. Zaczniemy jutro, jak normalnie się wyśpisz.

**

Harry’emu ciągle krążyła po głowie jedna myśl. Co takiego ukrywa Snape? Nie dawało mu to spokoju przez całe dnie. Nie mógł się nawet skupić na zajęciach, w związku z czym dostał szlaban za zniszczenie eliksiru Draco. Nawet nie pamiętał, co zrobił źle.
W czwartek po obronie zdecydował się urwać. Wagarami nazwać tego się nie dało, bo zajęć już nie było, ale nie chciał z nikim rozmawiać.
Ukrył się w Pokoju Życzeń i nie wychodził z niego aż do samego wieczoru. Nie miał też za bardzo wyboru, czy pozostać w nim dłużej. Trening z Severusem Snape’em i Draco Malfoyem przyzywał jak lep muchy. I mógł być tak samo śmiertelny.
Pojawił się pod drzwiami gabinetu jako drugi, ale Malfoy nie zrobił mu z tego powodu afery. Dziwne, ale do przyjęcia, przynajmniej ostatnio. Profesor Snape jakby wyczuł, że już są i wyszedł na korytarz.
— Ta sama sala, co ostatnio. — Wskazał im, by szli przodem.
W kilka minut byli na miejscu.
— Jesteś przygotowany, Potter? Jeśli nie, zaczniemy zwyczajny trening.
— Wszystko mi jedno. Decyzja należy do pana — odparł Potter, wzruszając ramionami i podchodząc do okna.
Draco spojrzał na wuja, unosząc pytająco brwi.
— Potter! Co ma oznaczać to zachowanie?
— Jakie zachowanie, profesorze? — Gryfon odwrócił się do niego, lekko zdziwiony. — Zostawiam panu decyzję, czy ma pan ochotę dziś męczyć mnie Mrocznymi Zaklęciami czy Jasnymi. Mnie to nie robi różnicy.
— Harry, o co…? — Malfoy chciał o coś zapytać, ale Potter powstrzymał go ruchem dłoni.
— Spokojnie, Draco. Nic się nie dzieje. Po prostu mam dziś zły dzień. Przepraszam, panie profesorze. Możemy zacząć od próby z Mrocznym Zaklęciem, a potem zwykły trening.
Profesor Snape spojrzał na niego, jakby chciał powiedzieć coś niespecjalnie miłego, ale w końcu zrezygnował.
— Zastosuję ten sam czar, co ostatnio. Policzę do dziesięciu i cię dotknę — powiedział tylko.
Obaj spojrzeli na Draco.
— Tym razem popatrzę sobie spokojnie — obiecał chłopak, podnosząc dłonie. — Nie chcę żadnych łańcuchów ani sznurów. Zostają potem brzydkie ślady.
— Dobrze. Gotowy, Potter?
Chłopak kiwnął głową, stając naprzeciwko profesora.
Egregius Doloris!
Harry sapnął, ale tym razem nie upadł. Zacisnął pięści, walcząc z bólem. Snape cicho liczył i gdy doszedł do dziesięciu, dotknął ramienia chłopaka. Harry momentalnie się rozluźnił, oddychając głębiej.
— Przeszło.
— W chwili, w której cię dotknąłem?
Potwierdził.
— Czyli możemy uznać, że jesteś, jak każdy inny, podatny na tego typu zaklęcia, chyba że akurat jestem w pobliżu.
— Przynajmniej pan potrafi znaleźć we mnie odrobinę normalności.
— Nigdy nie byłeś i nie będziesz normalny, Potter — stwierdził Snape bezlitośnie.
— Uznaj więc, że jesteś oryginalny, w pełnym tego słowa znaczeniu — rzucił Draco, dołączając do dyskusji.
— Skoro jestem aż tak niezwykły, to przyłączysz się do mnie podczas kolejnej wyprawy do Hogsmeade.
— To nie było pytanie?
— Nie, nie było — potwierdził Harry z uśmiechem.
— Zapraszasz mnie na randkę?
— Nie, na kremowe.
— Spokój! — uciszył ich Snape, choć nie mówili głośno. — Skoro już wiemy na czym stoimy…
— Ja na podłodze — rzucił zadziornie Harry.
— Potter!
— I to kamiennej — dodał raźno Draco.
— Malfoy!
Chłopcy zachichotali, a Snape skrzyżował ręce na piersi.
— Tak was rozpiera energia na głupie odzywki? — Zamarli, słysząc lodowato złośliwy ton i widząc sarkastyczny uśmiech swojego nauczyciela. — Po dziesięć punktów od głowy, a po treningu – szlaban z Filchem. Może wtedy do was dotrze, że to nie zabawa. I wybijcie sobie z głów jakikolwiek wypad do Hogsmeade. Nie zapomnieliście przypadkiem, co się stało ostatnio? — Tak skarceni spuścili głowy. — A teraz do pracy!
I narzucił im takie tempo ćwiczeń, że po godzinie nie mogli wstać z podłogi o własnych siłach. A jeszcze czekał ich szlaban.
— Potterowi się nie dziwię, ale ty, Malfoy? Taki słaby? Czyżbyś zaraził się gryfońskim lenistwem?
Milczeli. Oboje. Nie chcieli otrzymać kolejnego szlabanu za wyrwanie się nieprzemyślanej odzywki.
— Coś jednak dotarło do tych waszych pustych głów. Zmiatać do Wieży. Przekładam wasz szlaban na jutro. Teraz nie bylibyście w stanie utrzymać nawet trzonka od mopa. Wynocha!
Cicho stękając, podnieśli obolałe ciała i powoli ruszyli do dormitorium.
Rano poruszali się naprawdę ospale. Każdy mięsień odzywał się, jakby żył własnym życiem.
— Głupi nie jestem. Po śniadaniu idę do Pomfrey — odezwał się w końcu Draco. — Tobie też radzę.
— Aż tak się o mnie troszczysz? — zdziwił się brunet.
— Ktoś musi.
— A myślałem, że chcesz tylko, aby dotrzymać ci towarzystwa.
— To też. Jak Poppy cię zobaczy, to nie będzie się znęcać nade mną, tylko nad tobą.
— W takim razie idziesz sam.
— Harry! — zajęczał błagalnie Draco.
— Idź z nim, Harry. Nie wyglądasz najlepiej. — Hermiona wtrąciła się do ich rozmowy, dołączając do nich w pokoju wspólnym.
— Jestem tylko trochę zmęczony po wczorajszym treningu — tłumaczył się brunet, ale wiedział, że przegrał już na starcie, widząc to spojrzenie u Hermiony. — No, dobrze. Żeby potem nie było „ale”, jak mnie zamknie w ambulatorium.
— Dzisiaj tylko zielarstwo, jakoś to przeżyjesz.
Harry zbliżył się do dziewczyny i szepnął jej na ucho:
— Czy ty czasem nie próbujesz nas zeswatać? Czy to jakiś nowy zakład?
— Nie, Harry. Po prostu mu potowarzysz. Tak na wszelki wypadek.
Chłopak dopiero teraz uzmysłowił sobie, co starała się mu przekazać. Ślizgoni. Jeśli Draco będzie sam, mogą czegoś próbować.
— Okej. Pójdę z nim.
— To dobrze. Przyniosę ci notatki po obiedzie.

**

— Aż tak przewidywalna jestem? — Pani Pomfrey uśmiechnęła się, gdy Harry opowiedział jej przypuszczenia Hermiony. — Może Sybilla powinna przemyśleć jej wyrzucenie ze swoich zajęć?
Chwilę wcześniej zmusiła chłopaków do zajęcia swoich łóżek i zakazała im opuszczać szpital. Odważyła się nawet na cofnięcie ich szlabanu, twierdząc, że nie są w stanie podołać tak ciężkiej pracy. Oczywiście, Snape’owi też się dostała bura. Wezwała go „na dywanik” i spytała, dlaczego po tak zwanym treningu nie otrzymali czegoś na rozluźnienie mięśni.
— Nie prosili.
— Nie musieli. To był twój obowiązek. Wiesz dobrze, Severusie, w jakim stanie jest w tym roku pan Potter. On nie nadaje się jeszcze do tak intensywnych ćwiczeń.
— To mam czekać, aż ty mi łaskawie pozwolisz?! — odszczeknął się nauczyciel. — Do tego czasu Czarny Pan może go dawno złapać. On nie będzie czekać, aż dzieciak nabierze sił, tylko go zabije przy pierwszej nadarzającej się okazji!
Krzyk Snape’a wraz z uderzeniem jego dłoni o blat biurka rozszedł się po sali.
— Zostają tu do wieczora, a następnym razem daj im coś na zakwasy, to nie będę zmuszona cię wzywać — rzekła pielęgniarka, wcale niezrażona jego gniewem.
Mistrz eliksirów warknął tylko na pożegnanie i wyszedł, trzaskając drzwiami oraz powodując pęknięcie małych szybek w górnych okienkach.
— Chyba jest nie w sosie. — Draco z trudem usiadł na łóżku.
— Voldemort też.
Harry potarł pobolewającą bliznę.
— Boli?
Potwierdził.
— Musi być wściekły. — Opadł na poduszkę, nadal masując czoło.
Ból nie mijał. Po półgodzinie nawet Draco się zaniepokoił i zawołał Pomfrey. Potter był blady i spocony. Mikstura przeciwbólowa przytłumiła trochę jego cierpienie, by po dwóch godzinach uderzyć jeszcze mocniej.
— Co mogło go tak zdenerwować? — zastanawiał się Snape, wezwany przez Dumbledore’a, który sam został poproszony przez Poppy o przyjście do ambulatorium.
— Nie chcę wiedzieć — szepnął cicho Harry, kuląc się na łóżku i tuląc do siebie poduszkę.
Draco głaskał go po plecach, od jakiegoś czasu próbując dodać mu otuchy. Nagle wyczuł zmianę. Potter spiął się jeszcze bardziej.
— Harry? — Odwrócił go do siebie.
Chłopak miał zamknięte oczy, a pierwsze krople krwi zaczęły spływać z blizny.
Malfoy, nie czekając na reakcję dorosłych, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie:
Legilimens!
Harry natychmiast rozpoznał wtargnięcie Draco.
— Znów próbujesz się wtrącić?
— Nie czepiaj się, tylko zrób to, co ostatnio.
— Coraz bardziej wyłania się z ciebie Gryfon — zaśmiał się smutno w duchu Harry, ale wykonał polecenie.
Będąc w samym centrum wizji karania jakiś zwolenników Czarnego Pana, Harry wyobraził sobie jaskinię. Ciemną, mroczną, bez żadnego wejścia.
— Teraz mnie wpuść.
Wyobraził sobie wąskie przejście, przez które wsunął się umysł blondyna. Gdy tylko znalazł się w środku, wejście zniknęło.
— Trochę światła by się przydało — zauważył Draco. — Nie wiem, co ty widzisz w tych ciemnościach.
Na samym środku pieczary pojawiło się ognisko, oświetlając ciemne zakamarki.
— Od razu lepiej.
— Czyżby Wielki Draco Malfoy bał się ciemności?
— Nie, ale lubię widzieć, co lub kogo mam przed sobą.
Harry skulił się pod jedną ze ścian.
— Nadal boli?
— Tak. Może twój sposób ogranicza wizje, ale nie odczuwanie ich.
— Nic nie jest doskonałe.
— Czy to dotyczy również ciebie, Draco?
— Chyba przede wszystkim mnie. Przynajmniej ostatnio…
Tym razem wizja nie trwała długo. Gdy się skończyła, obaj opadli zmęczeni na łóżko, opuszczając świat bólu i okrutnych obrazów narzuconych przez Mrocznego Lorda.
Dorośli czekali.
— Wszystko w porządku, chłopcy? — dopytywała się Poppy, gdy milczeli przez dłuższą chwilę.
— Raczej tak. — Potter przeczesał ręką włosy. — Komuś się dostało za niezrealizowanie planów Voldemorta.
— Jakich planów? — Snape podał mu eliksir przeciwbólowy.
— Nie wiem. Uczestniczyliśmy już tylko w karze.
— Skoro sprawa wyjaśniona, oboje spać — zawyrokowała pielęgniarka. — Dostaniecie po łyku eliksiru Bezsennego Snu. Starczy na trzygodzinny odpoczynek.
Wieczorem przyszedł po nich Snape, informując, że dyrektor chciałby z nimi porozmawiać.
Gdy wyszli na korytarz, wszędzie panowała nienaturalna cisza.
— Jest kolacja. Nikogo nie ma poza Wielką Salą — odpowiedział Snape, gdy Draco zwrócił mu na ten fakt uwagę.
Szybko okazało się jednak, że ta pomyłka miała ich drogo kosztować. Kilka czerwonych błysków uderzyło w nich jednocześnie, gdy tylko pojawili się pod chimerą.

**


Obudził go szum. A dokładniej tętnienie w jego głowie. Uchylił ostrożnie powieki i wiedział, że zmysł węchu go nie okłamał. Leżał na podłodze Sali Audiencyjnej Toma. Obok leżał przytomny Draco, a za nim Snape. Poczuł, że ma związane na plecach ręce.
— Witam ponownie, Harry Potterze — usłyszał nad sobą znienawidzony głos.
— Nie powiem, że jestem szczęśliwy na twój widok, Tom.
Z trudem podniósł się do klęku. Podobnie uczynili jego towarzysze.
Otaczało ich całe zgromadzenie śmierciożerców, wśród nich Harry rozpoznał Goyle’a, Parkinson, Crabbe’a i Zabiniego. To tych dwóch ostatnich winił za dostarczenie ich tutaj.
A ja wręcz przeciwnie, Harry — zasyczał Voldemort, a Nagini wysunęła swoje cielsko zza tronu.
Czego chcesz, Tom? — odparł Gryfon w tym samym języku.
Zauważył, że wielu zwolenników drgnęło, słysząc tak sprzeczną intonację głosów. Wężomowa Czarnego Pana powodowała ciarki, jak drapanie paznokciami po tablicy. Za to Pottera była niczym szum wiatru wieczorną porą, płynna i delikatna.
Oczywiście ciebie. Na początek porozmawiamy sobie, bo ostatnio nie byłeś raczej zbyt rozmowny.
— Po części to też twoja zasługa.
— Tak, wiem. Gdybym nie zabił twoich rodziców, nie trafiłbyś do tych mugoli. Widziałeś przecież, że kazałem się nimi odpowiednio zająć.

Harry wstał, nie chcąc, żeby obie poczwary nad nim górowały. Stał wyprostowany i dumny.
Przynajmniej jesteś świadomy tego, co robisz.
— I tu dochodzimy do sedna sprawy.
— Voldemort uśmiechnął się złośliwie, zerkając na Snape’a, stojącego za plecami Złotego Chłopca. — Może już czas, byś poznał prawdę o śmierci twoich rodziców.
Chłopak milczał. Jego przeczucie zaczęło się odzywać pełną parą. W połączeniu rozmowy i sugestywnego spojrzenia na Snape’a, intuicja wręcz wrzeszczała.
Czyżby? Zobaczymy. — Voldemort wstał ze swojego tronu i zaczął spacerować tam i z powrotem przed Potterem, bawiąc się różdżką. — A gdybym ci powiedział, że nie miałem zamiaru zabijać twoich rodziców?
— Nie uwierzę ci.
— Oni nie stali mi na drodze.
— Zatrzymał się przed nim. — Jedynie ty. Ty jesteś moją porażką. Chciałem wyeliminować tylko i wyłącznie ciebie.
— Ale stanęli ci na drodze.
— I co? Myślisz, że to taki problem ogłuszyć innego czarodzieja? O nie, mój drogi Złoty Chłopcze. Poproszono mnie, bym wyeliminował twego ojca, bo stał komuś na drodze do twojej matki.

Harry czekał. Jego podejrzenia urosły do wielkości wiary, gdy Tom wskazał profesora.
To Severus mnie ubłagał. Twój nauczyciel prosił mnie, żebym zabił ciebie i twego ojca, aby jemu została kobieta. Miał ją pocieszyć, a następnie wprowadzić w moje szeregi. Miałbym potężną magię po swojej stronie.
— To nieprawda! Łżesz!
— A po co miałbym kłamać? Prawda jest dla mnie o wiele zabawniejsza.

Potter spojrzał na Snape’a z niedowierzaniem w oczach.
— A ja panu ufałem, profesorze — powiedział zimno już normalnym językiem.
Severus zbladł. Nie tak trudno było domyśleć się, o czym został poinformowany chłopak. Spuścił głowę, nie mogąc patrzeć w te pełne nienawiści oczy Lily.
— Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, czas zacząć główny punkt programu tego spotkania. — Tom wskazał pierwszego śmierciożercę. — Zaczynaj!
Harry natychmiast uniósł tarczę, zastanawiając się, dlaczego tym razem nie założono mu obroży.
— Och, Harry — zaśmiał się Voldemort, widząc jego starania. — Wciąż jesteś taki gryfoński. Chronisz tych, którzy wbijają ci nóż w plecy? Nie lepiej chronić tylko siebie?
— Nie jestem tobą.
Chłopak stanął przed Draco, który także już wstał i, podobnie jak on, miał ręce związane na plecach.
Czary uderzały rytmicznie w tarczę, pochłaniane z małym rozbłyskiem. Nie odbijały się, więc Harry domyślił się, że były to niegroźne ataki. Ataki, które miały go zmęczyć.
— Sam miałbyś jakieś szanse — kontynuował Tom.
— Nie jestem tobą — powtórzył.
Snape także do nich dołączył, stając po prawej stronie Pottera.
— Przykro mi — rzekł, patrząc na Voldemorta, ale słowa kierował do chłopaka. — Naprawdę mi przykro.
Nagle coś dotarło do umysłu Gryfona. Snape był szpiegiem. Tak naprawdę to nie wiedział, kiedy i co skłoniło go do zmiany stron. Może już wtedy był po Jasnej stronie? A ta nienawiść do jego ojca, którą przedstawił Czarnemu Panu, była tylko grą. Co prawda, grą opartą na prawdziwej nienawiści do jednego z Huncwotów w szczególności, ale nadal grą.
— Czy w dniu śmierci moich rodziców był pan już po stronie Dumbledore’a? — spytał, zachwiawszy się lekko przy mocniejszym ataku ze strony Bellatriks.
Kobieta nie patyczkowała się, rzucając naprawdę silne zaklęcie odrzucające.
— Tak, byłem. Choć część tego, co mówiłem Czarnemu Panu, też jest prawdą.
— Domyśliłem się. — Harry stęknął, upadając na kolana.
— Harry! — Draco przykucnął obok.
— Długo już nie wytrzymam. Przygotujcie się na najgorsze.
— Nie mam zamiaru umierać jak tchórz, Potter.
— Wiem, profesorze. — Poczuł gdzieś w głębi siebie dziwne ciepło.
W tej chwili osłona opadła, a wraz z nią i Gryfon. Leżał, ciężko oddychając, a Voldemort wstrzymał swoje sługi.
I to jest efekt twojej głupoty. Miałeś szansę stąd uciec, ale wolałeś chronić zdrajców. Teraz więc dołączysz do nich.
Kilka godzin później chłopak chciał tylko, żeby to już się skończyło. Słysząc krzyki Draco i ciche pojękiwania Snape’a, marzył o tym jednym zielonym zaklęciu dla wszystkich. Może to egoistyczne, ale lepsze od tortur. Ciągle znajdowali się w kręgu. Ręce zostały im rozwiązane, ale Potterowi założono obrożę, jak dawniej. Krew, spływająca z wielu ran całej trójki, mieszała się na podłodze, tworząc fantastyczne wzory. Harry załkał. Już od bardzo dawna nie płakał. Widok poranionych towarzyszy niedoli coś w nim przełamał. Łzy spłynęły po policzkach, żłobiąc bruzdy w zaschniętej krwi i brudzie. Sam cierpiał w ciszy, nawet gdy Avery rozcinał mu kilkakrotnie plecy, odnawiając rany, które z takim trudem udało mu się wyleczyć. Zrozumiał też, że Snape tak naprawdę nie miał wyboru. Musiał być wiarygodnym śmierciożercą, jeśli chciał przeżyć. Wybór mniejszego zła, jak powiedziałby Dumbledore. Znów poczuł dziwne ciepło rozchodzące się po ciele.
Rzucono ich razem na środek sali.
— Myślę, że już wystarczy. Tym razem nie dam wam szansy na zorganizowanie przez starca akcji ratunkowej. Tak oto kończą zdrajcy i ci, którzy mi się sprzeciwiają… — Czarny Pan zaczął przemawiać do swoich zwolenników.
Tę nieuwagę wykorzystał Draco, cicho szepcząc:
— Nadal mam świstoklik od dyrektora. Na trzy złapcie się mnie.
Snape i Potter kiwnęli jedynie głowami na znak, że zrozumieli.
— Raz. Dwa…
W tym momencie Bellatriks zauważyła ich poruszenie.
Sectumsempra!
Harry, niewiele myśląc, stanął zaklęciu na drodze, gdy Draco mówił „trzy”. W chwili, gdy magiczne noże rozcinały ciało chłopaka, białe światło zabrało Malfoya i Snape’a.
Potter upadł na podłogę, dysząc i drżąc z zimna. Tak duża utrata krwi już wcześniej miała swoje efekty.
I co teraz, Potter? Zostałeś sam.
— Ale przynajmniej oni przeżyli.
— Ty tego zaszczytu nie otrzymasz.
— Jesteś tego pewien? Znam przepowiednię.
— Gryfon uchwycił się ostatniej deski ratunku. — Chcesz ją poznać? Mogę zrobić ci ten zaszczyt.
Voldemort milczał. Śmierciożercy w ciszy czekali na jego znak. Każdy wiedział, że nie należy mu przeszkadzać. To może być niebezpieczne, nawet jeśli jest to tylko zamyślenie.
To jak, Tom? Chcesz poznać prawdę? Nie jest aż tak straszna jak ta twoja, chociaż zależy jak się do niej odniesiesz.
— Zamilcz!
— Chyba sam ci powiem.
— Cisza!

Harry zaczął recytować.
Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana. Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca. A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna. I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.
Gdy skończył mówić, Tom patrzył na niego zszokowany.
To nieprawda!
— Panie? — Odważyła się odezwać Bellatriks.
Crucio! — Odwrócił się do niej wściekły, rzucając czar.
Kobieta upadła na podłogę, krzycząc, podczas gdy Mroczny Lord w ogóle na nią nie patrzył. Obserwował klęczącego Gryfona, umazanego własną krwią, bladego i trzęsącego się, ale ze spokojem w oczach.
— Powinienem cię zabić.
— Ale teraz nie jesteś tego taki pewny.
— To nie rozwiązuje ani moich, ani twoich problemów.
Śmierciożerców zdziwiła ta konwersacja, ale nikt nie chciał dołączyć do Belli.
Harry nie skomentował ostatniego zdania. Co ma być, to będzie. Nie miał już siły na nic. Z cichym westchnięciem osunął się u stóp Voldemorta.
— Odeślijcie go! — rzekł po chwili Czarny Pan. Wszyscy zamarli, nie rozumiejąc polecenia. — Natychmiast! — wrzasnął Voldemort, budząc ich z tego letargu.
Sam opuścił salę, zostawiając swoich zwolenników kompletnie wstrząśniętych. Dwóch śmierciożerców w końcu jednak złapało Pottera za ramiona i wyniosło poza barierę antyaportacyjne. Stamtąd przenieśli się do mugolskiej części Londynu.

**

Harry powoli wracał do rzeczywistości. Był otumaniony i czuł się trochę, jakby środki przeciwbólowe nie do końca działały lub traciły swoje właściwości. Otworzył oczy i zamrugał.
Nie znajdował się w lochach dworu Voldemorta ani w skrzydle szpitalnym szkoły. Był jednak w szpitalu. W mugolskim szpitalu.
Spróbował usiąść. Ciało intensywnie zaprotestowało przeciwko takim praktykom, ale wykonało zamierzony cel. Czyli nie było jeszcze tak źle. Tylko kilka razy był u mugolskiego lekarza i nie wspominał tych wizyt zbyt przyjemnie. Petunia zawsze opowiadała o nim niestworzone historie, chcąc ukryć ślady niedożywienia, czy siniaków po Dudleyowych zabawach.
Do pokoju weszła pielęgniarka, poinformowana pewnie przez aparaturę monitorującą podpiętą do pacjenta.
— Zdecydowałeś się do nas wrócić? Witaj, jestem An. Powiesz, jak masz na imię? — Kiedy Harry nie odpowiedział, westchnęła i kontynuowała: — Zostałeś znaleziony w Hyde Parku tydzień temu. Jeśli masz dość siły, ktoś chce z tobą porozmawiać.
Szybko sprawdziła jego stan, wpisując wyniki w kartę i wyszła.
Harry odsunął pościel. Całe jego ciało pokrywały opatrunki. Domyślił się, że pozszywali go mniej więcej tak, jak krawcowa zszywa dziurawe spodnie. Spuścił nogi z łóżka, chcąc wstać, gdy w drzwiach stanął wysoki, postawny policjant.
— Dokądś się wybierasz?
Harry przemilczał odpowiedź.
— Jestem sierżant Brinks. Chciałbym się dowiedzieć, kto cię tak urządził?
Brunet wrócił pod pościel z zamiarem milczenia. Patrzył tylko na mężczyznę.
— Nie chcesz powiedzieć? — Mężczyzna westchnął, wyciągając notes i kartkując go. — Tydzień temu zostałeś znaleziony w Hyde Parku z wyraźnymi oznakami maltretowania, od pobicia do cięć ostrzem, przypuszczalnie skalpelem.
Harry odruchowo przesunął lewą dłonią po prawym ramieniu, gdzie skalpel Avery’ego ciął naprawdę głęboko. Policjant zauważył ten ruch i coś zanotował.
— Nie jesteś notowany. Nie znalazłem twoich odcisków w bazie danych, a nie miałeś przy sobie żadnych dokumentów. Powiedz, kogo mamy zawiadomić, że tu jesteś?
Harry zamyślił się. Nie może się aportować, bo nie potrafi. Nie może też zostawić tu swoich rzeczy. Musi odzyskać różdżkę. Wskazał notes i pokazał, że chce coś napisać.
— Nie możesz powiedzieć?
Zaprzeczył. Uznał, że to dobra technika.
— Jesteś niemową — stwierdził policjant i zanotował spostrzeżenie.
Następnie wyrwał czystą kartkę i podał mu ją wraz z długopisem.
„Nie mam nikogo. Jestem pełnoletni, choć może po mnie tego nie widać. Zostałem napadnięty, ale nie widziałem, kto to. Mieli maski. Chcę tylko wrócić do domu.”
— To nie będzie takie proste — odparł mężczyzna po przeczytaniu.
„To sam się wypiszę. Proszę o oddanie moich rzeczy.”
Mężczyzna nic nie powiedział. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że z upartymi nastolatkami nie da się normalnie porozumieć. Znów tylko coś napisał w swoim notesie i po krótkim pożegnaniu wyszedł. Po chwili wróciła pielęgniarka z jego ubraniem, nadal brudnym i zakrwawionym.
— Naprawdę chcesz się wypisać w tym stanie? — Podała mu jego rzeczy, kręcąc głową z dezaprobatą.
Harry z westchnieniem ulgi stwierdził, że różdżka nadal jest ukryta w rękawie. Jeden plus noszenia obroży u Toma, jemu chociaż nie została odebrana.
Kiwnął twierdząco kobiecie i wstał ostrożnie.
— Leki przeciwbólowe przestaną działać za dwie godziny — poinformowała pielęgniarka, odłączając go od wszelkiego rodzaju aparatur.
Po usunięciu welflona poszedł do łazienki się ubrać. Rzut okiem do lustra. Pięknie nie wyglądał. Sińce zdobiły jego twarz ciemnymi fioletami i żółciami. Będzie wdzięczny magii za ich szybkie usunięcie, ale najpierw musi się dostać do Hogwartu.
Po podpisaniu kilku kart jako John Smith opuścił szpital i skierował się do pierwszego opuszczonego zaułku na swej drodze. Niedbałym ruchem różdżki oczyścił ubranie, żeby nie wzbudzać sensacji, i podobnym wezwał Błędnego Rycerza. Zanim Stan zdążył się rozgadać, rzucił tylko cel podróży i opadł na pierwszy lepszy fotel. Dzięki barwom i opuchliznom nie został rozpoznany. Nawet tak krótka wędrówka zmęczyła go w tym stanie.
Trzy godziny później, gdy całe ciało paliło go niczym zanurzone w ogniu, Błędny Rycerz zatrzymał się u bram szkoły.
Teraz jednak nie miał już sił. Droga od bramy zamku nie należała do krótkich.
Usiadł pod murem obok wejścia i wezwał swego patronusa.
— Znajdź profesora Snape’a i przekaż „Jestem pod bramą”.
Jeleń pomknął do zamku, a Harry przymknął oczy, opierając głowę o ścianę.
Srebrny patronus wywołał nieopisany chaos, wpadając do Wielkiej Sali i zatrzymując się przed pobladłym Snape’em.
— Jestem pod bramą — usłyszał słaby głos Gryfona, o którym wszyscy myśleli, że nie żyje.
Draco już zerwał się ze swego miejsca. Ron i Hermiona dotrzymali mu kroku.
Tuż za nimi podążyli Snape, Dumbledore i pani Pomfrey.
McGonagall musiała zostać, aby powstrzymać resztę uczniów przed opuszczeniem zamku.
Harry czekał cierpliwie. Gdy przed bramę wypadła drużyna Lwów z jednym Wężem na czele, uśmiechnął się.
— Harry!
Widząc wyciągnięte ramiona dziewczyny, natychmiast postawił tarczę.
Dosyć dotkliwe zetknięcie z nią zatrzymało wszystkich.
— Wystarczą nosze, Potter? — spytał nazbyt, jak na niego, miękko Snape.
— W zupełności. — Gryfon wstał powoli, podpierając się o ścianę i odrzucając jakąkolwiek pomoc. — Wszystko mnie boli, więc wybaczcie, ale odmówię wszelkiego niepotrzebnego dotykania.
Położył się na lewym boku, nie chcąc urazić pleców, i przymknął oczy. Od razu rozpoznał czary Poppy.
— Jestem tylko zmęczony. Mugolska medycyna ma jednak kilka minusów.
— Byłeś w szpitalu? — zapytała idąca u jego boku Hermiona.
— Przez cały ostatni tydzień, odkąd Voldemort mnie odesłał.
— Odesłał? Potter, co się stało po naszej ucieczce? — Snape zadał w końcu pytanie, które męczyło wszystkich.
Sectumsempra Bellatriks, która miała nas powstrzymać, trafiła we mnie…
— Bo stanąłeś jej na drodze zamiast łapać się Draco.
Nikły uśmiech na wargach Złotego Chłopca pojawił się w tej samej chwili, w której zobaczył aurę profesora.
— Martwił się pan o mnie?
— Nie. Wcale — burknął Opiekun Ślizgonów.
Pomógł mu jednak przenieść się z noszy na łóżko, chociaż nie pozwolił się jeszcze położyć. Pomfrey zabroniła wchodzenia do ambulatorium wszystkim towarzyszącym im osobom poza mistrzem eliksirów, który już zdejmował z niego odzież.
— Zanim usunie pan szwy, lepiej zaleczyć rany, inaczej mogą się otworzyć.
— Mugole są dziwni.
— To mugole mnie uratowali.
— I tak są dziwni.
— Ale za to pomysłowi.
Oparł się na ramieniu profesora, gdy poczuł się słabo. Owiał go znany zapach piołunu z kokosem.
— Wszystko w porządku.
— Chce mi się pić. I spać.
Pomfrey leczyła plecy chłopaka, a Snape powoli go napoił. Najpierw wodą, potem eliksirami.
— Kiedy ostatnio jadłeś? — spytał nagle Snape.
— Śniadanie w Wielkiej Sali, w dniu porwania.
— To wracamy do kleiku.
Nauczyciel natychmiast wezwał skrzata i wydał mu polecenie.
— Poproś Zgredka o jego czekoladę — dodał jeszcze Harry, zanim skrzat zniknął. — Co? Coś mi się chyba od życia należy.
— Gryfoni!
— Ślizgoni!
Po wszystkich zabiegach pani Pomfrey Harry zjadł i opadł szczęśliwy na poduszkę.
— Lepiej niech wejdą, bo nie dadzą mi spać — zauważył, słysząc coraz głośniejsze dyskusje dobiegające z korytarza.
— Od razu lepiej wyglądasz, Potter — przywitał się w swoim stylu Draco.
— Tak, ciebie też dobrze widzieć.
— Panie Potter, może nam pan opowiedzieć, jak udało mu się uciec – dodam, że znowu – od Sam-Wiesz-Kogo? — McGonagall dołączyła do grupy, rozgoniwszy po kolacji uczniów do ich dormitoriów.
— Sam mnie wypuścił.
— Co?!
Harry aż zmarszczył brwi, gdy uderzyła go ta fala dźwiękowa.
— Nie spodobała mu się treść przepowiedni. — Chłopak spojrzał na Dumbledore’a.
— Powiedziałeś mu?
— Tak. Zdenerwował się, i to bardzo.
— I co potem?
— Obudziłem się w mugolskim szpitalu. Gdy odzyskałem rzeczy, wezwałem Błędnego Rycerza.
— W budynku? To tak można? — zdziwił się Ron.
— Ron! — wrzasnęła Hermiona.
— Ty debilu! — dołączył do niej Draco.
— Nie, Ron. Nie w szpitalu, ale w zaułku obok — zaśmiał się Harry. — Możemy dokończyć tę rozmowę później? Naprawdę jestem zmęczony.
— Oczywiście, Harry — Albus uśmiechnął się do niego, pomagając pani Pomfrey wygonić wszystkich. — Chodźmy. Niechaj odpoczywa.
— Profesorze Snape? — zawołał jeszcze Harry odchodzącego z innymi mężczyznę.
— Tak?
— Chciałbym z panem później porozmawiać.
Snape zbladł, ale kiwnął głową, że się zgadza.
— Dobrze, Potter. Będę jutro wieczorem w swoim gabinecie.
Harry zapadł w sen jeszcze zanim wszyscy zdążyli opuścić skrzydło szpitalne.
Następnego dnia, pomimo stanowczych sprzeciwów pielęgniarki, ruszył po kolacji do kwater Severusa Snape’a.
Zapukał do drzwi.
— Proszę.
Snape stał przed kominkiem z pobladłymi dłońmi zwiniętymi w pięści. Harry westchnął na ten widok. Aura tego człowieka mówiła mu wiele, aż za wiele.
— Profesorze.
Mężczyzna spojrzał na niego.
— Proszę się tak nie denerwować. Poznałem prawdę i zrozumiałem kilka rzeczy.
— Zrozumiałeś? Co można zrozumieć w…?
— Severusie Snape! — powstrzymał go chłopak, nie przejmując się nawet tym, że zamierza być niegrzeczny. — Proszę usiąść, a ja będę mówił.
Severus z wrażenia opadł ciężko na najbliższy fotel, nawet nie zwracając mu uwagi za krzyczenie do niego po nazwisku. Ukrył twarz w dłoniach.
— Gdy Voldemort powiedział mi, co pan zrobił, byłem wściekły. Chciałem pana zabić gołymi rękoma.
— I powinieneś. Miałeś do tego prawo.
Harry spojrzał na niego chmurnie.
— I co wtedy? Miałbym dołączyć do Voldemorta jako morderca?
— Magiczne prawo pozwala na zemstę w takim przypadku.
— Mam gdzieś takie prawo! — Chłopak wkurzył się nie na żarty. — Nie chcę być mordercą!
— Ale będziesz musiał.
— Znajdę inny środek.
— Jaki?
— Jeszcze nie wiem, ale znajdę. — Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, i kontynuował: — Nie o tym chciałem rozmawiać. Naprawdę nie winię pana o nic. Musiał pan grać przed Voldemortem, aby przeżyć.
— Chciałem śmierci twego ojca, Potter.
— I wcale się panu nie dziwię. Przez większość czasu też chciałem, żeby pan zniknął. Zwłaszcza po śmierci Syriusza, a mój ojciec o wiele gorzej traktował pana niż pan mnie. Sam zgotował sobie ten los.
— To nie tłumaczy…
— Profesorze Snape — przerwał mu Harry, stając przed nim. — Cokolwiek pan zrobił, przebaczam panu z całego mojego gryfońskiego serca. — Znów poczuł w sobie to nieznane ciepło, rozlewające się coraz większą falą. — Teraz pan też musi sobie wybaczyć. Dobrze?
Snape patrzył na chłopaka, już prawie mężczyznę, zastanawiając się, co takiego w niego wstąpiło.
— Pod jednym warunkiem — powiedział w końcu.
— Jakim? — spytał Harry, lekko się uśmiechając i widząc, jak poświata nauczyciela się rozjaśnia.
— Zamieszkasz ze mną oraz Draco, dopóki nie osiągniesz pełnoletności i pozwolisz mi zostać twoim opiekunem.
Harry zaśmiał się. Ostatnią dobę coś często to robił.
— Pan po prostu chce mieć ze mną bardzo długi szlaban, profesorze.
— Można to tak nazwać, Potter.
— Zgoda. — Wyciągnął do niego rękę.
Gdy Severus uścisnął jego dłoń, ciepło w jego wnętrzu zamieniło się w żar.
Cofnął się od mężczyzny, łapiąc za pierś.
— Potter? Co się dzieje? — zaniepokoił się Snape.
Chłopak westchnął i uniósł głowę.
— Udało mi się!
— Co?
— Pokonałem przekleństwo.
— Jesteś pewien?
— Tak. Zawsze wiedziałem, że tylko pan może je ze mnie zdjąć.
— Dlaczego ja?
— Bo pan tak naprawdę jest dobrym człowiekiem o wielkim sercu.
— Potter!
— I nigdy niech pan się nie zmienia! — Uśmiechnął się szeroko.
— A co z Voldemortem? — zapytał mistrz eliksirów widząc, że chłopak kieruje się do drzwi.
— To pokaże czas, panie profesorze. Ale nie zamierzam z nim przegrać. To mogę panu obiecać.
Wyszedł, zostawiając mężczyznę otoczonego bardzo różową aurą.
— Lily powinnaś być dumna z takiego syna — rzekł Severus w przestrzeń.

KONIEC I


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 21:14, 15 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


No popatrz popatrz, a więc jednak ucięli mu kończynę! Toż to straszne! Zil, lubisz ty męczyć, oj lubisz...
Dobrze, że Ron i Draco w końcu znaleźli wspólny język. Obaj to super faceci, cieszę się, że się nareszcie zrozumieli.
Moje pytanie brzmi - skąd Harry wziął się u Voldemorta? To było słodkie, ale i przewidywalne, że będzie chronił też innych.
A więc już wiemy, co takiego złego uczynił Severus...
Pomysł z przepowiednią był dobry, brawo, Harry!
To wspaniale, że przekleństwo zostało pokonane. Nareszcie jakaś dobra wiadomość!

W jednym miejscu masz takie słowa Dumbledore'a:
— Chodźmy. Niechaj odpoczywa.
Zaraz nasuwa mi się na myśl: Niechaj spoczywa w pokoju. Po prostu niech, ok?

Zil, Dziedziczone Przekleństwo to naprawdę świetny fick, za który bardzo Ci dziękuję.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Strona Główna -> +15 -> [Z] Dziedziczone Przekleństwo [SmH] +15 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 2 z 2  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin