Forum  Strona Główna  

 


Forum Strona Główna -> Fanfiction / Literatura / Harry Potter / Bez ograniczeń -> [M] Przecież są święta [HP/SS] +12
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post [M] Przecież są święta [HP/SS] +12 - Wysłany: Pią 22:25, 27 Kwi 2012  
euphoria
Obłok



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
Płeć: Kobieta


autor: euphoria
tytuł: Przecież są święta
długość: miniatura...
ostrzeżenia: to jest nie tylko parodia, ale też ostra psychodela... kanonu nie ma, a ja nie piłam/nie paliłam/ nie biorę... jeśli ktoś nie ma mocnych nerwów - proszony jest o zamknięcie tematu...

tekst powstał na życzenie Wiany

betowała nieustraszona: Fantasmagoria., którą podziwiam z całego serca i ściskam



Część I
Początek

Puszysty śnieg zaścielał hogwarckie błonia. Był prawie koniec grudnia i większość uczniów udała się do domów, by spędzić prawdziwie rodzinne święta. Tylko nieliczni pozostali w szkole, marnując swój czas na odrabianie zaległych prac domowych lub po prostu plącząc się po błoniach - jak Harry Potter w tej chwili. Złoty Chłopiec jednak, był zupełnie szczęśliwy z tego powodu. Nareszcie udało mu się ubłagać Dyrektora, żeby ten nie zmuszał go do powrotu do Dursley’ów. Gryfon stokroć bardziej wolał pozostać w szkole – pomimo tego, iż Ron i Hermiona nie mogli dotrzymać mu towarzystwa.
Dzisiaj - czyli dwudziestego siódmego grudnia - krążył niedaleko chaty Hagrida, krocząc bez szczególnego celu. Granica Zakazanego Lasu majaczyła w oddali, odcinając się ciemniejszym odcieniem zarówno od zachmurzonego nieba, jak i od bieli śniegu. Było w tym coś urzekającego i uspokajającego. Pastelowe barwy sprawiały, że czuł się bezpiecznie, więc z zaskoczeniem zarejestrował podejrzanie jasny promień, który wysunął się zza drzew i z porażającą prędkością pędził w jego kierunku. Jak przystało na Chłopca, Który Przeżył, zielonooki patrzył z zaciekawieniem na niewyjaśnione zjawisko. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że ta dziwna smuga światła mogłaby zrobić mu krzywdę. W końcu były święta!
Tymczasem promień pędził w jego stronę, rozcinając gdzieniegdzie płatki śniegu i rozgarniając je na boki samą swoją siłą. Było w tym coś magicznego i pięknego, toteż Harry stał i patrzył. Szkła w okularach zaparowały mu ze zniecierpliwienia, lecz nie potrafił podnieść dłoni, by je przetrzeć. Czekał na ten jeden, jedyny moment…
Tak! Wreszcie to cudowne różowe światełko z dzikim świstem uderzyło go w pierś sprawiając, że poczuł w sobie nową energię. Siła oraz determinacja rozrywały go od środka, więc zaskoczony nowym doznaniem zachwiał się i upadł na śnieżny puch. Na krótką chwilę pociemniało mu przed oczami, a gdy doszedł do siebie, poczuł dziwne sensacje żołądkowe - najwyraźniej ten nieznany czar spowodował pojawienie się w jego brzuchu stada motylków.

Zawsze lepsze to, niż ślimaki, którymi pluł Ron — pomyślał, nie bez odrazy wspominając zdarzenie z drugiego roku.

Podniósł się pospiesznie, wciąż czując podejrzane podniecenie. Euforia rozpierała go od wewnątrz. Pomacał ostrożnie swoją pierś, dostrzegając wypaloną dziurę w koszulce. Najprawdopodobniej, będzie mu trudno się wytłumaczyć. Przez chwilę zastanawiał się nad udaniem do Pani Pomfrey, ale był u niej też wczoraj i przedwczoraj, a nawet przed przed wczoraj i kobieta oznajmiła mu, że jeśli jeszcze raz zobaczy jego osobę w Skrzydle Szpitalnym w tym tygodniu, ktoś zginie. Był pewien, że chodziło o Dyrektora, który niemal zawsze odsyłał go do tego uosobienia spokoju i opiekuńczości. A Harry bardzo lubił Dumbledore’a i wcale nie chciał, żeby stało mu się coś złego. Westchnął w mroźne, zimowe powietrze i podążył w stronę zamku.
Radość nachodziła go falami, wywołując przyspieszone bicie serca. Czasami nie mógł aż chwycić oddechu, toteż coraz bardziej zastanawiał się nad istotą zaklęcia, które tak nieoczekiwanie go zaatakowało. Właśnie wtedy spojrzał do góry, w okno jednej z wież Hogwartu. Sylwetkę Snape’a udało mu się z łatwością dostrzec - nawet z tak daleka. Mężczyzna rozpuścił swoje długie, czarne włosy i rozczesywał je palcami, pozwalając równocześnie pieścić się powiewom wiatru.
To był moment, w którym Harry Potter - Chłopiec, Który Przeżył vel Wybraniec - zrozumiał, iż trafił go Promień Miłości.

***

Severus Snape jak zwykle udał się do Hogsmade, chcąc się odstresować - choć przez chwilę. Zajął szybko swoje ulubione miejsce w rogu sali, gdzie skrywał go półmrok i - nie marnując dłużej czasu - zamówił od razu trzy butelki Ognistej. Nie wiadomo skąd, nagle pojawił się przed nim Dyrektor, który z zatroskaną miną, próbował go poczęstować cytrynowym dropsem. Oczywiście, odmówił. Nikt ich nie jadł, więc najprawdopodobniej mogły mieć nawet sto lat. Poza tym - noszone cały dzień w kieszeni spodni starego czarodzieja - nie wyglądały zbyt apetycznie.
Właściwie tylko tyle pamiętał. Rano obudził się w swoich komnatach, gratulując sobie w myślach, że trafił z powrotem. Od razu wyczuł, że coś było nie w porządku. Brak spodni i bielizny szczególnie go nie zaskoczył, jednak tuż nad jego głową unosił się niewyraźny napis:
Zguba jest u twego Największego Wroga.
Warknął, ignorując w zupełności dziecinnie prosty czar. Najwyraźniej, ktoś miał ochotę stroić sobie z niego od rana żarty. Przewrócił się na bok, rozwiewając jasną mgiełkę zaklęcia i wtedy doszło do niego, iż jego idealne ciało, nie jest już tak doskonale zrównoważone.
Z duszą na ramieniu - a nawet w piekle - zaczął się badać palcami. Cal po calu posuwał się w dół, coraz bardziej zdenerwowany, ale gdy poczuł pod dłonią podłużny kształt penisa - odetchnął z ulgą. Przesunął dłoń niżej, mrucząc pod nosem.
— Dobrze, dobrze, dobrze… — zatrzymał się na chwilę niepewnie i wrócił. — Źle — warknął, zauważywszy, że brakuje mu jednego jądra.
Wciąż zamroczony alkoholem umysł, początkowo próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek je posiadał. Jednak nie mógł obalić tej teorii.
— Ciul, mam przecież drugie — warknął w ciemność i okrył się szczelnie kołdrą.
Kilka godzin później, zmienił jednak zdanie i postanowił odnaleźć swoją zgubę. Coraz trudniej było mu chodzić. Kiedy jest się doskonale zrównoważonym, nawet kilka gramów stanowi różnicę. Dlatego usunął w młodości dwa dodatkowe pieprzyki z lewej strony ciała.

***

Harry zbiegł po schodach do Pokoju Wspólnego Gryfonów ignorując to, że miał na sobie piżamę, a święta już minęły. Bożonarodzeniowe ozdoby wciąż przecież porozwieszane były wszędzie, toteż nie należało tracić nadziei. Ostatni raz podciągnął wyżej spodnie po Dudleyu - które zgubił dwukrotnie w ciągu drogi - i z rozmachem przemierzył pomieszczenie, dostrzegając całkiem nową paczkę.

Tak! - pisnął w myślach.

Na czerwono - złotym papierze widniało jego nazwisko. Porwał szybko paczkę i - w tym samym ponadświetlnym tempie - zaszył się w pokoju. Chwilę potem, siedział w ręcznie robionym swetrze od pani Wealsey, głupio uśmiechając się do ogromnego lustra w łazience, które niemal cały czas protestowało stanowczo twierdząc, że karmazynowa czerwień to zdecydowanie nie jego kolor.
Wygładził przyjemną w dotyku bawełnę i zakrył wisiorek, który dostał w prezencie od Dumbledore’a. W szklanej kuli pływał dziwnie obły kształt, ale Harry nie zamierzał komentować tego faktu. Dyrektor był ekscentrycznym człowiekiem i Gryfon powinien się cieszyć, że nie został obdarowany pudełkiem cytrynowych dropsów czy różowych kapeluszy. Po krótkim namyśle, doszedł do wniosku, iż to drugie było bardziej prawdopodobne.


Część II
Reperkusje

Severus Snape - utykając lekko na jedną nogę - dotarł jakoś do tronu Czarnego Pana. Cały dzień spędził na rozmyślaniu o swoich największych wrogach. Spisał nawet kilka list, ale większość z tych ludzi albo nie żyła, albo w niedługim czasie i tak zamierzał ich otruć, więc nie należało się nimi zbytnio przejmować. Przez chwilę - gdy zabrakło mu nazwisk - pomyślał, że zabawa skończona i już nigdy nie odzyska swojego jądra. Sekundę później jednak, zwrócił dokładną uwagę na specyfikę napisu nad jego łóżkiem.
Największy Wróg - głosił napis. Oczyma wyobraźni, widział ogromne Lumos, które rozświetliło ciemność w jego głowie. Jak mógł nie skojarzyć tego z Czarnym Panem?
Teraz - maskując to, że chwiał się na lewą stronę - utykał.
Jak kazał zwyczaj, ukląkł przed odzianym w czerń mężczyzną. Zawahał się. Jednakże, jedna myśl podniosła go na duchu - przecież były święta!
— Panie — wyszeptał pokornie, patrząc na swojego Lorda z niezachwianą pewnością. — Czy masz moje jądro?
Zniekształcona twarz wyrażała przez chwilę zaskoczenie, ale Voldemort szybko się opanował.
— A ty masz mój nos, Severusie? — wysyczał.
— Nie. — Mistrz Eliksirów był zmieszany.
— To nie zadawaj głupich pytań. — Padła odpowiedź.

***

Severus Snape przeniósł się siecią Fiuu do Dworu Malfoyów, gdzie już czekali na niego członkowie Wewnętrznego Kręgu. Czyli, generalnie, byli to niemal wszyscy kuzyni Lucjusza oraz siostra Narcyzy wraz z mężem, który wyglądał tak, jak zazwyczaj - czyli jakby go nie było. Bellatrix, najwyraźniej korzystając z kilku chwil spokoju, przymierzała się do torturowania jednego z pozostałych przy życiu mugoli.
Mistrz Eliksirów zignorował witających się i czym prędzej podbiegł do Lucjusza, który zdążył tylko zrobić zaskoczoną minę, zanim jego spodnie zostały zsunięte do kolan.
— Co ty najlepszego wyprawiasz?! — krzyknął oburzony arystokrata, gdy mężczyzna dobrał się do bokserek blondyna.
— Szukam swojego jądra, bałwanie — warknął przez zaciśnięte zęby Snape i w najlepsze kontynuował poszukiwania.
Nie było tajemnicą, że Lucjusz posiadał zaledwie jedno jądro. W zasadzie, w rodzinie Malfoyów było to dość popularne. Istniała bowiem maksyma, która wyraźnie mówiła o stosunku liczby potomków płci męskiej do ilości jąder ojca. Severus podejrzewał więc, - zresztą całkiem słusznie - że Lucjusz może zapragnąć mieć kolejnego dziedzica, tym bardziej, że Draco ostatnimi czasy próbował za wszelką cenę ukryć swoje piegi i pudrował się nawet bardziej od Narcyzy.
— Nie mam go — odwarknął Lucjusz, patrząc na niego wściekle.
Po chwili - gdy naocznie potwierdził prawdziwość jego słów - Severus dopiął spodnie czarodzieja i wyprostował się, patrząc wprost na Lestrange’a, który schował się za Bellatrix.

— Nawet o tym nie myśl! — pisnął. — Ja nie mam w ogóle jąder na zbyciu! Ani swoich ani cudzych! — dodał całkiem niepotrzebnie. Po chwili zreflektował się jednak i wyprostował dumnie. — Pamiętacie moją teorię, która dowodziła, że im mniej jąder tym większa siła magiczna? — spytał całkiem poważnie.
— Oczywiście, że tak. Jednakże tym samym oznaczałoby to, że czarownice są od nas silniejsze — odwarknął zirytowany Severus i kątem oka uchwycił moment, w którym Bellatrix potraktowała siebie szósty raz Cruciatusem, bo celowała nie tą stroną różdżki.
Nie był pewien, co do możliwości magicznych kobiet, lecz zdecydowanie podważał inteligencję co poniektórych.


***

Chimera pilnująca wejścia do gabinetu dyrektora, próbowała za wszelką cenę wcisnąć się głębiej w ścianę, ale rzeźbiarz najwyraźniej nie przewidział opcji ucieczka, gdy ją tworzył. Kamienny stwór, chciał jak najszybciej zejść z drogi rozpędzonego Mistrza Eliksirów, ale nie miał nawet najmniejszych szans.
— Pieprzone ciastka! — warknął Severus Snape, gdy tylko zauważył nieznaczny ruch w ciemności.
Posąg odchylił się i syknął boleśnie, kiedy marmurowy koniuszek ogona ukruszył się, podczas zderzenia się z otwieranymi przez profesora drzwiami.
— Co się stało, drogi chłopcze? — spytał Albus z dobrotliwym uśmiechem, ale to nie było odpowiednie zagranie.
— Przez ciebie, cholerny starcze, zapytałem Czarnego Pana czy ma moje jądro! — wykrzyknął od progu, rozwścieczony Mistrz Eliksirów.
Dumbledore zaintrygowany, pochylił się do przodu.
— I co? — zapytał z ciekawskim błyskiem w oku.
— Lucjusz ma tylko jedno jądro! — dodał jeszcze głośniej, ale Dyrektor nawet nie drgnął. — A Lestrange nie ma ich wcale!
Severus zatrząsł się ze złości, a potem zaniemówił. Na domiar wszystkiego złego, co go dziś spotkało, ten przeklęty feniks wybrał akurat tę chwilę, by rozprostować skrzydła, więc dostał kilkoma piórami, które zniszczyły nieskazitelną czerń jego szat. Zwyzywając ptaka w myślach, zaczął dłonią ściągać czerwono-złote cholerstwo. Dumbledore tymczasem splótł dłonie i spojrzał na niego wnikliwie zza swych okularów-połówek.
— Może cytrynowego dropsa, drogi chłopcze? — spytał łagodnie.
Mistrz Eliksirów zacisnął dłonie w pięści, ale rozluźnił je niemal natychmiastowo a na jego obliczu pojawił się - całkiem niepasujący do jego osoby - szeroki uśmieszek.
— A dziękuję, panie dyrektorze, chętnie się poczęstuję — odpowiedział, siląc się na grzeczność.
Ból, widoczny w oczach Dumbledore’a, gdy uraczył się cukierkiem, był wart każdej ceny. Nikt nigdy jeszcze nie wziął od starca dropsów i wiekowy czarodziej najwyraźniej myślał, iż cukierki - podobnie jak on - są nietykalne.


***

Nie było mroczno ani ciemno. Żadna sowa w pobliżu nie pohukiwała złowrogo, bo i skąd miałaby się wziąć w środku dnia poza sowiarnią?
Severus Snape przechadzał się wzdłuż granic Zakazanego Lasu - tak jak to miał w zwyczaju - i nie dowierzał, że Dumbledore tak podstępnie go wykorzystał. Mistrz Eliksirów myślał początkowo, że starzec zalecając mu codzienne spacery - z dokładnym wyznaczeniem startu i mety - miał na względzie tylko zdrowie profesora. Nic bardziej mylnego. Z jakiegoś niewyjaśnionego dotąd powodu, jego osoba działała na wszystkie czarnomagiczne stworzenia lepiej, niż te wszystkie bariery ochronne wokół zamku.
W tym samym czasie, Harry Potter czuł w sobie pulsujący Płomień Miłości, który to nieprzerwanie przyprawiał go o mdłości. Od ponad dwunastu godzin wymiotował w łazience Jęczącej Marty. Miało to też swoje dobre strony - duch nagle stracił nim zainteresowanie, co ten próbował usilnie uzyskać od ponad pięciu lat.
Magiczna siła uczuć, wypełniała go po brzegi i rozpierała od wewnątrz. Chciał skakać, chciał płakać ze szczęścia, tańczyć i śmiać się, lecz - zamiast tego - wymiotował. I właśnie wtedy - gdy był już bliski stwierdzenia, że miłość jest nie dla niego - wściekle różowe promienie przestały nagle pulsować na jego piersi. Spojrzał zaskoczony na swoją dłoń, która opierała się o jedną z łazienkowych płytek za sedesem. Spomiędzy jego palców wychylał się piękny, niebieski kwiat.
Czym prędzej wybiegł z łazienki, kierując kroki w stronę gabinetu dyrektora. Dwadzieścia minut - i sześć bukietów - później, już wiedział. Posiadał nową moc - ratował kwiaty. Nawet te zasiane przypadkowo na nieprzyjaznym gruncie.


Część III
Choinka

Severus Snape powrócił do swych mrocznych komnat, z nadzieją wpatrując się w przestrzeń pod niewielką choinką. Nie bardzo wiedział, o co chodzi Dumbledore’owi, ale skoro ani Czarny Pan, ani Lu nie mieli jego jądra - świat stanął na głowie. Nikogo innego nie uważał za godnych siebie przeciwników, więc przyszedł czas na plan numer trzy. Zakupił na Nokturnie (a gdzieżby indziej!) jedyną w swoim rodzaju choinkę. W zasadzie przepłacił za nią czterokrotnie ale goblin, który ją mu sprzedawał twierdził, że na pewno jest kradziona, więc już sam ten fakt przeważył. Doskonale pamiętał, jak dyrektor zwracał mu uwagę, że nie ma zbyt wielu świątecznych elementów w swoich komnatach. Tak jakby cała zieleń Slytherinu nie wystarczała! Być może, kiedy już ma choinkę, pod nią znajdzie jedyny prezent, który tak naprawdę chciałby dostać?
Jednak ani następnego dnia, ani dwa dni później, pod tym pieprzonym drzewkiem nic się nie pojawiło! Prócz podarunku od Trelawney, ale tego bał się trącić nawet kijem.
— Przecież są święta! — mruknął pod nosem, kopiąc pod ścianę paczkę w srebrne gwiazdki, z której unosił się podejrzany pył.
Chcąc nie chcąc, powędrował na śniadanie do Wielkiej Sali, utykając i złorzecząc.
— Jeśli Albus myśli, że napiszę list do świętego Mikołaja... — urwał, zgrzytając zębami tak mocno, że Filch ponownie nałożył na zawiasy drzwi jednego ze szkolnych schowków potężną dawkę smaru.
Kilkanaście minut później, wracał tą samą drogą bogatszy o jakże wspaniałą informację - Potter być może wybierze zaawansowane Zielarstwo. Jego najnowszy talent, zirytował Severusa jeszcze bardziej. Podobnie jak Jamesowi, temu smarkaczowi też musiało się wszystko udawać. Mistrz Eliksirów doskonale jeszcze pamiętał - z czasów szkolnych - jak wszystkie jego rośliny w szklarni usychały, gdy tylko próbował je podlać… jedną czy drugą miksturą… Niewdzięczne.
Wkroczył do swoich komnat, niemal od razu rejestrując podejrzane pyłki fruwające w powietrzu i zanieczyszczające powietrze w pomieszczeniu. Na pozór miły, kwiatowy aromat roznosił się w całym jego gabinecie, więc - nie kwapiąc się nawet o różdżkę - podszedł i po prostu rozpakował prezent od Trelawney.
Kilka pędów róży francuskiej, wylądowało na ciemnozielonym dywanie, doprowadzając go do rozpaczy. Roślina ta, nie była raczej zbyt trudna do kupienia w mugolskim świecie, ale w czarodziejskim uchodziła za rzadkość - choćby dlatego, że trudno było przechowywać ją zbyt długo. Ściął więc czym prędzej powiędłe kwiaty, które już zaczęły się rozpadać i zastosował czar konserwujący mając nadzieję, że zdąży.
Potter był jego jedyną nadzieją.

***

Harry siedział w swoim dormitorium, starając się odpisywać na sowy przyjaciół. Z jego Domu nie wrócił do tej pory żaden kolega, dlatego smętnie patrzył na puste skarpety po słodyczach, które wciąż wisiały nad kominkiem. Oczyma wyobraźni widział jednak czarne jak smoła włosy i obsydianowe oczy swego ukochanego profesora. Ten niesamowity mężczyzna, usiadł prawie koło niego podczas śniadania. Gdyby nie Dumbledore, McGonagall, Flitwick, Hagrid i Trelawney trącaliby się łokciami podczas jedzenia.
Wtem, jego radosne rozmyślania, przerwało wykrzyczane do Grubej Damy hasło. Portret odsunął się, ukazując w przejściu nikogo innego, jak podmiot uczuć Harry’ego. Gryfon zdążył tylko pomyśleć, że Snape wygląda uroczo, kiedy jego tłuste włosy falują wraz z każdym - choćby najsubtelniejszym - ruchem. Oraz o tym, że cudowny jest ten rumieniec okalający policzki profesora, a nawet to utykanie wydało mu się piękne. Ocknął się dopiero, gdy Mistrz Eliksirów stanął tuż przed nim i bezceremonialnie wręczył mu bukiet najpiękniejszych róż, jakie Harry widział w całym swoim życiu.
— Trzymaj — warknął do niego.
Harry’emu nie pozostało nic innego, jak szeroki uśmiech. Przytulił do piersi kwiaty, które natychmiast zostały otoczone różowym promieniem. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym jego ciele, toteż nie zauważył nawet zszokowanego wyrazu twarzy Snape’a, gdy ten jednym, płynnym ruchem ściągnął mu z szyi tajemniczy medalion.
Nie wiedział, kiedy profesor wyszedł. Czuł jedynie ujmujący aromat róż, unoszący się teraz w całym dormitorium.

***

Kamienny gargulec nie miał najlepszych dni pod koniec grudnia tego roku. Ledwo zdołał uprosić Dyrektora o wyrzeźbienie nowego ogona, a Snape ponownie wrócił do gabinetu i tym razem -ukruszył mu ucho. O dziwo, duchy donosiły, że po wizycie w toalecie przestał utykać, więc zaczęto podejrzewać, że musiał być to jakiś złośliwy przypadek zatwardzenia. Właściwie, to nawet wydawał się jakiś szczęśliwszy, gdy po raz kolejny odwiedził Dumbledore’a.
Zaledwie stanął w progu gabinetu, a już rozpoczął - wcześniej przećwiczoną przed lustrem - przemowę.
— Dyrektorze, ja w pełni rozumiem, że w przypływie ułańskiej fantazji, postanowił pan połączyć mnie i Pottera jakimś głębszym uczuciem, ale podarowanie szczeniakowi mojego jądra było najdziwaczniejszym pomys…
— To nie tak, Severusie! — przerwał mu szybko Dumbledore.
Mistrz Eliksirów zamilkł i spojrzał na niego pytająco.
— Może usiądziesz, drogi chłopcze? — spytał z pozoru dobrotliwie Dyrektor, ale Snape od razu zauważył, że nie został poczęstowany cytrynowym dropsem.
— Spytam wprost, Albusie — powiedział, głęboko nabierając do płuc powietrza. — Dlaczego ukradłeś moje jądro?
— Myślałem, że pomaga na cellulitis — odpowiedział zażenowany Dumbledore.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 19:48, 29 Kwi 2012  
Zilidya
VIP
VIP



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 240
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wenopolis
Płeć: Kobieta


Oto kilka cytatów, przez które omal nie zeszłam z tego okrutnego świata.


Cytat:
Przez chwilę zastanawiał się nad udaniem do Pani Pomfrey, ale widzieli się też wczoraj i przedwczoraj, a nawet przed przed wczoraj i kobieta oznajmiła mu, że jeśli jeszcze raz zobaczy go w tym tygodniu ktoś zginie.


Przecież ta kobieta to ucieleśnienie matczynych instynktów, a tu takie zamiary. I to względem kogo? Chociaż każdy dostałby w końcu hopla ciagle łatając jedną i te samą osobę.

Cytat:
Kilka godzin później zmienił jednak zdanie i postanowił odnaleźć swoją zgubę. Coraz trudniej było mu chodzić. Kiedy jest się doskonale zrównoważonym nawet kilka gramów stanowi różnicę. Dlatego usunął w młodości dwa dodatkowe pieprzyki z lewej strony ciała.


Równowaga to najważniejszy puknt w ciele mistrza, a tu kroś zabrał mu kilka gramów. Utykający Severus? To niszczy jego image.

Cytat:
- A masz mój nos, Severusie? – wysyczał.
- Nie. – Mistrz Eliksirów był zmieszany.
- To nie zadawaj głupich pytań. – Padła odpowiedź.


Mogłabym dodać jeszcze jedno, a ma kilka moich straconych centymetrów wzrostu? Przydałoby mi się. Może jak znajdzie zgubę, to ja też.

Całość jest przezabawna i z każdą chwilą czytania usta coraz bardziej zaczęły przypominać podkowę, aż w końcu parsknęłam śmiechem. Ale chyba oto i chodziło w tym tekście, prawda? By była miła i wesoła.
Gratuluję udało ci się.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pią 14:27, 11 Maj 2012  
Leeni
Moderator działów
Moderator działów



Dołączył: 25 Kwi 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tczew
Płeć: Kobieta


*pada na ziemię w ataku śmiechu i długo turla się po dywanie*
Eu, to było po prostu wyborne! Dumbledore kradnący jądro... Harry otrzymujący bukiet kwiatów... Severus idealnie zrównoważony... Malfoy z jednym jądrem... Lestrange bez... Promień miłości...
Skąd ty bierzesz takie cudowne pomysły? Jesteś absolutnie niezwykła.
Spowodowałaś u mnie głupawy uśmiech, babciu cioteczna. Kocham cię no!
Bardzo dziękuję za ten poprawiający humor tekst, udał ci się.
Leeni


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 21:55, 21 Lip 2012  
Satanachia.
Moderator
Moderator



Dołączył: 21 Lip 2012
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5



Ja ten, no.. w ogóle.. Umarłam.. Znaczy się ze śmiechu, czy czegoś takiego. Biedny Snape utracił jąderko. I na dodatek utykał! Utykał biedaczek..
To opowiadanie jest chore. Znaczy się, wiem że miało takie wyjść, ale nie zmienia to faktu, iż jest chore.
No i w tej chorobie jest metoda.

Zazwyczaj komentarze piszę na bierząco w takcie czytania więc...
Cytat:
W szklanej kuli pływał dziwnie obły kształt, ale Harry nie zamierzał komentować tego faktu.
- Czy TO jest TYM o czym myślę? Chociaż.. Chyba wolę nie wiedzieć. A nóż widelec znów mnie ciasto zaatakuje.

Jednak przy tym się zadławiłam:
Cytat:
- Panie – wyszeptał pokornie, patrząc na swojego Lorda z niezachwianą pewnością. – Czy masz moje jądro?
Zniekształcona twarz wyrażała przez chwilę zaskoczenie, ale Voldemort szybko się opanował.
- A masz mój nos, Severusie? – wysyczał.
- Nie. – Mistrz Eliksirów był zmieszany.
- To nie zadawaj głupich pytań. – Padła odpowiedź.
- Pomimo, iż już kilkukrotnie ktoś przytaczał mi ten fragment reaguje na niego zawsze tak samo. Kwikiem. I nie, nie wiem dlaczego.
I dzięki Ci, żeś później ostrzegłą przed jedzeniem i piciem. Szkoda tylko, że za późno - klawiatura zostala już skrzywdzona. No trudno. Nie moja.

Potter i jego zdolności rozwijania roślinek (dlaczego nie wpadł na pomysł, aby założyć kwiaciarnię? Byłby bogaty! Albo to tylko mój materializm się odzywa..)
Dlaczedo zaś Dumbledore został pokokonany przez Snape, no dlaczego? Jak Severus mógł wziąć tego przeklętego dropsa?

Cytat:
- Spytam wprost, Albusie – powiedział nabierając głęboko do płuc powietrza. – Dlaczego ukradłeś moje jądro?
- Myślałem, że pomaga na celulitis – odpowiedział zażenowany Dumbledore.
- Tak jak umarłam przy początku, tak teraz zostałam dobita łopatą. Jądro na cellulitis? To tak jakby zabijać wampiry naostrzonym korzeniem chrzanu wykopanym w pełnię księżyca przez czarnego psa bez ogona.

Emm.. No i to tyle.. Pozbierałam się już z podłogi więc tyle..
No, chwała bogom, jakoś dotarliśmy do końca tego "komentarza". Jak widać kiepsko mi one idą no ale trudno - najwyżej wylecę.

S.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Strona Główna -> Bez ograniczeń -> [M] Przecież są święta [HP/SS] +12 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin