Forum  Strona Główna  

 


Forum Strona Główna -> Opowiadania własne / +18 -> [NZ] Niebo nad nami +18
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post [NZ] Niebo nad nami +18 - Wysłany: Czw 23:22, 13 Wrz 2012  
Dream
Administrator
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2012
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bydgoszcz


Opowiadanie, które chodziło mi po głowie już jakiś rok, a może nawet dłużej, ale nie chciałam go pisać, bo bałam się, że nie jestem jeszcze na to gotowa. Szczerze mówiąc uważam, że dalej nie jestem, ale muszę spróbować.

Beta: nie mam, ale jestem otwarta na propozycje. Jeżeli tylko ktoś znajdzie się chętny na betowanie, proszę o PM-kę.
Rating: +18
Gatunek: obyczajówka, może lekki angst
Ostrzeżenia: jak na razie nie ma, ale z biegiem tekstu na pewno jakieś wyskoczą

Prolog


Pikanie aparatury wypełniało całe pomieszczenie, ale on nie przejmował się już tym dźwiękiem. Ignorował go, a może już nawet nie słyszał. Za długo już tu siedzi.
Tydzień? Dwa? Musiał chwilę pomyśleć, stracił już rachubę. Zbliża się trzeci tydzień. Trzeci, a on ani na chwilę jej nie opuszcza. Ona śpi, zmożona lekami przeciwbólowymi, czasem tylko się budzi, patrzy na niego tymi swoimi zmatowiałymi oczami, które jeszcze pół roku temu miały w sobie tyle blasku, a później je zamyka. Mówi coś do niego, coś bardzo nieistotnego i znów zasypia. Przychodzi też lekarz, zapisuje coś na karcie, sprawdza, ona znów się budzi, bada ją, mruczy pod nosem i odchodzi.
Ona umiera. Wiedział o tym. Z każdym dniem jest bliżej śmierci, bo za późno tu trafiła. Radioterapia już nie uśmierza bólu tak jak kiedyś. Jest coraz gorzej. Prawie trzy tygodnie śpi, jest podłączona do aparatury i… i on wie, że Carmen umiera.
Na początku miał nadzieję i to on cały czas jej powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Że to jest dwudziesty pierwszy wiek, że przy tak rozwiniętej medycynie nie można nie pokonać raka kostnego. A później rzeczywistość okazała się okrutna, szpiczak mnogi, choroba, o której lekarze mało co wiedzą.
I to wszystko trwało prawie pół roku. Cała ta walka, która właściwie od początku była skazana na porażkę. Za późna diagnostyka, wszystko za późno.
- Dean? – Cichy szept obudził go z zamyślenia. Zamrugał, by następnie przenieść wzrok na jej zmizerniałą twarz. Na zapadnięte policzki, szarą, ziemistą cerę i na te oczy. Pełne zmęczenia i bólu. Gdzie podziała się tamta Carmen, którą poznał dziesięć lat temu, z którą pięć lat temu zamieszkał i z którą cztery lata temu się ożenił? Gdzie podziała się pyzata Latynoska, o długich, pięknych włosach, okrągłych kształtach i zwalającym z nóg uśmiechu?
Umarła. Została zżarta… nie, to coś jeszcze ją je.
Chciałby mieć nadzieję. Tę głupią nadzieję, którą się karmił przez pół roku, a która umarła tak szybko, jak robiła to Carmen. Nie zdążyli nawet tak naprawdę być małżeństwem. Tak naprawdę nie zdążyli zrobić nic. Nie kupili nawet psa, tak jak to robi większość młodych małżeństw. Zamierzali kupić, ale Carmen zaczęła chorować, na początku chodziła do lekarzy, którzy nie potrafili podać prawidłowej diagnozy. Dopiero pół roku temu trafiła do hematologa i dowiedziała się, że to szpiczak mnogi. I że jest już późno. Lekarz nie mówił, że za późno, po prostu – późno. I wierzyli razem, że późno nie oznacza za późno, i on ją pocieszał. I naprawdę wierzył, że wszystko będzie dobrze.
Ale dobrze nie było. Było coraz gorzej, aż w końcu zmuszony był zostawić pracę. Zostawić całe swoje życie, by być przy niej. By ją wspierać.
- Jestem tu. – Był, cały czas był.
- Miałam sen – powiedziała cichym, ochrypłym głosem. Delikatnie pogłaskał jej dłoń, bojąc się, że może sprawić jej tym ból. Uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu on odnalazł cząstkę dawnej Carmen. Ale tylko cząstkę. – Byłeś w nim, wiesz? I byłeś szczęśliwy.
- I co robiłem? – zapytał, ale tylko dla podtrzymania rozmowy. Tylko dlatego, by choć przez chwilę poczuć, że ona wciąż z nim jest.
Kochał ją. Kochał ją jak nikogo innego na tym świecie. Była całym jego światem, była dla niego wszystkim.
- Umrę, Dean – powiedziała, ignorując jego pytanie. Albo go nie dosłyszała. Albo bredziła przez zbyt silne środki przeciwbólowe.
- Co ty wygadujesz? – Był twardym mężczyzną, zawsze do wszystkiego podchodził z dystansem i ciężko było doprowadzić go do łez. Właściwie, to nie płakał od śmierci matki, która umarła gdy miał trzynaście lat. Ale teraz nie chciał być twardy albo może raczej nie był w stanie, widząc, że jego świat umiera.
- Wiesz o tym, prawda? Że umrę. – Przestań. Proszę cię, przestań…
- Nie pleć bzdur, za kilka tygodni wrócisz ze mną do domu. A później wybierzemy się na jakieś wakacje. I będziemy mieć synka, tak jak chciałaś. – Uśmiechnęła się i wbiła wzrok w szpitalny sufit, pożółkły z zaciekami. A następnie w okno, malutkie i nieprzepuszczające wiele światła.
- Ale najpierw psa – powiedziała.
- Najpierw psa – potwierdził.
Chwila milczenia. Długiego milczenia, aż przez chwilę pomyślał, że znowu zasnęła, jednak w końcu się odezwała.
- Pokochasz jeszcze kogoś, prawda? Ułożysz sobie życie, obiecaj.
- Nie gadaj głupot, wrócisz ze mną do domu i będziemy mieć psa – odparł przez zaciśnięte gardło. Nie potrafił już sobie wmawiać, że wszystko będzie dobrze, bo przecież nie było.
- Labradora?
- Labradora.
Zaśmiała się, a jej śmiech przez chwilę brzmiał tak jak kiedyś. Radośnie, beztrosko. A później się skrzywiła. Pewnie coś zaczęło ją boleć. Pewnie leki przeciwbólowe powoli przestawały działać. Pewnie za chwilę lekarz poda jej kolejną dawkę i pewnie po nich znów będzie spała cały dzień.
Wyciągnął dłoń i przesunął po jej rzadkich i matowych włosach, które były skutkiem chemioterapii. Pamiętał, jakie piękne były kiedyś.
- Chyba jednak chcę Wodołaza.
- A nie Labradora?
- Chyba wolę takiego wielkiego, czarnego i puszystego. Piękne mają pyski.
- Zgadza się.
I zasnęła. A później znów się obudziła, wiła się na tym łóżku w spazmach bólu, a radioterapia tylko częściowo jej pomogła.
I później znów spała, zmożona silnymi lekami. Spała kolejne dwa dni, budząc się tylko czasami. I umierała w jego oczach, nawet lekarz to przyznał, choć oczywiście niedosłownie. Był lekarzem, a Dean już zdążył się nauczyć, że lekarze nic nie mówią dosłownie. Wykryliśmy szpiczaka mnogiego w trzecim stadium, ale medycyna potrafi czynić cuda. I wierzyli w te cuda, aż do teraz. Aż do tej cholernej nocy, w której stracił wszystko.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Strona Główna -> +18 -> [NZ] Niebo nad nami +18 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin